Wróciłam do miasteczka mojego i jest tu trochę moich szkolnych koleżanek. Spotyka się je teraz częściej niż w zimie. Koleżanki ze studiów mieszkają daleko, mamy się spotkać we wrześniu.
Niedziela, piękna i słoneczna i byliśmy nad jeziorem. Mąż poszedł na lewo, na starą plażę, ja poszłam z synem na prawo. O dziwo, pies poszedł za mężem. Idąc wzdłuż brzegu, znaleźliśmy małe wejście do wody, wśród sitowia. Poodgarniałam patyki i gałęzie, które były na dnie. Szkła nie było, a to najważniejsze. Popływaliśmy – ja ostrożnie, nie za daleko. Mąż wziął i ręcznik, i koc, więc wróciliśmy do niego, okrążając jezioro. Pies nasz właśnie wyjadał jakieś resztki ze śmietnika, utworzonego przez dwa plastykowe worki śmieci, które ktoś pozbierał, ale już nie wywiózł. Najgorsi są ci, którzy po sobie coś zostawiają. Mąż udawał, że to nie jego pies, i spokojnie sobie się opalał po wyjściu z wody. Odgoniłam psa od śmieci, poszła do wody, ona lubi patrzeć na pływające rybki. To suczka.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!