Dzisiaj 27 czerwca i przypomnieliśmy sobie pamiętny ten dzień. Było to może w roku 1961, lato, a nasi rodzice wyprawili się pierwszy raz na dziką plażę. Był tam mostek, blisko brzegu, a oni siedzieli na zielonym kocu w kratkę. Tata szykował się już na dyżur, na 16. Miał już sandały wojskowe skórzane i pas zakładał gruby, do krótkich spodni koloru wojskowego, dość jasnego zielonego.
Wspominałam to dzisiaj z mężem, idąc do miasta na zakupy, a potem zadzwoniła moja mama i ja to jej przypomniałam, bo uświadomiłam sobie, że nasz ojciec był bohaterem, bo uratował dwoje dzieci. Dzieci nie były dobrze upilnowane, bo rodzice nie sprawdzili dna, a tam zaraz od brzegu robiło się spadziście, głęboko. Najpierw skoczył brat i krzyknął do nas, – on miał 9 lat, a my siostry – ja 8, a siostra miała prawie 6 lat. On kazał nam skakać, a on będzie nas ratował. Skoczyłam ja, on podpłynął, ale ja sama dałam sobie radę, podpłynęłam do brzegu. Skoczyła moja siostra, za nią mój brat… naraz ich już nie było. Zaczęłam krzyczeć, kopać nogami w wodę. A siedziałam na kładce do łowienia ryb. Ojciec wskoczył do wody – mama dzisiaj mówi, że w sandałach, i wyciągnął ich z wody. Moja siostra była uczepiona brata.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!