Tytuł jest górnolotny i być może nieoryginalny. Już się gdzieś z nim spotkałem, chyba nawet w wersji angielskiej (Tomasz Jefferson, Waszyngton?). Ale tak czy inaczej przychodzi akurat na myśl w związku ze zbliżającą się rocznicą – już 98. – odzyskania przez Polskę niepodległości po długiej, ponadstuletniej nocy rozbiorowej. Chciałbym w dobrym zdrowiu dożyć święta Niepodległości w setną rocznicę tego wydarzenia, w 2018 roku. Bo bo czemu nie?
Co za szczęście, że już drugi raz będziemy maszerować pod dumnymi polskimi sztandarami i śpiewać patriotyczne pieśni bez obawy, że nagle wyskoczą jak diabły z pudełka jakieś zamaskowano-mordy, kreatury, żeby zakłócić radosne święto.
Za rządów o osiem lat za długich skompromitowanej, nieudacznej koalicji PO-PSL wesoły, zdyscyplinowany pochód mógł – i z reguły bywał – zakłócany przez takie dziwolągi, jak np. Antifa, czyli antyfaszyści. Jak wam się faszyzm nie podoba, to jedźcie, najlepiej rowerami, bo to zdrowo, do Italii i tam naplujcie na grób Il Duce – Mussoliniego. Tam demonstrujcie. Może dostaniecie po mordach od karabinierów za zakłócanie porządku. Za późnoście się urodzili, ptasie móżdżki, ażeby wiedzieć, co to jest, a właściwie czym był faszyzm. Ot, slogan, jakich wiele, dla naiwniaków chwytliwe pejoratywne hasło. Kto nie z nami, ten faszysta!
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!