Przyjechaliśmy do mieszkania syna, które oni będą sprzedawać, bo wyprowadzili się z kraju. Wczoraj dostaliśmy od teściowej syna klucze do niego, zostaliśmy poczęstowani bigosem z cukinii – nie ma to jak normalny bigos, z kapusty kiszonej, ja zjadłam tylko połowę... Przyjechaliśmy później, niż mieliśmy przyjechać. Po drodze pisaliśmy uspokajające sms-y, że będziemy później.
A było to tak, z tym naszym opóźnieniem: mąż pamiętał, z którego peronu był zawsze pociąg, w tym kierunku, w którym mieliśmy jechać. Ale idąc, słyszeliśmy głos, że jakiś pociąg wyjątkowo przyjedzie na drugi peron. Ale patrzymy, na tym peronie co zawsze stoi sobie pociąg i widzimy miejscowość, do której mieliśmy jechać. Wsiedliśmy do niego, nie pytając o nic podróżnych. Dziwimy się tylko, że on nie odchodzi, a już powinien odejść. Mąż poszedł się spytać i konduktor na peronie powiedział mu, że odjeżdża on planowo kilka minut później, niż mąż spisał z Internetu. Pociąg ruszył… a ja myślałam, że jedziemy w przeciwnym kierunku. Ale myślę sobie, może mi się wydaje. Jechaliśmy z 40 minut, gdy słyszymy i widzimy, że jesteśmy w miejscowości, w której na pewno nie powinniśmy być. Na pewno.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!