Mam dużo czasu na czytanie, a przez wzgląd na to, jak potoczyło się moje życie, mam też rozeznanie w wielu sprawach, na które nie miałbym poglądu w pełnym zdrowiu. Bo i jak mógłbym mieć… znam siebie zdrowego sprzed wypadku i wiem, że byłoby mało prawdopodobne, abym miał czas na bliższe poznanie Boga poprzez Biblię…
Wychodziłem z założenia, że praktyka mojej wiary miała się dobrze, bo przecież wierzyłem, modliłem się z całą rodziną etc. Ale jak wierzyłem i jak się modliłem? Ano tak, byle odbębnić wyrzeźbioną przez rodziców w pamięci formułkę i iść spać. Czy tak powinno wyglądać praktykowanie wiary? Poprzez dreptanie w miejscu? Moi drodzy, zrozumiałem to bardzo dobrze poprzez przyjrzenie się sobie w przeszłości, to taka jakby lustracja bądź weryfikacja pewnego etapu życia. I co zobaczyłem? Szczęśliwego człowieka, który kierował się mądrością umysłu, czyli ciała, a nie dostrzegał mroku w duszy, która była jakby na uboczu, odtrącona. Nie dostrzegłem w sobie ani krzty progresu praktyki wiary, a moje słowa modlitwy rzucałem w próżnię, bo Bóg z pewnością nie przyjmował takiego bełkotu.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!