Jak mawiają starzy Indianie – what goes around, comes around. Kiedy przyjechałam tu siedem lat temu, z krótką wizytą, naszczekałam na swoim internetowym blogu na powstający w Brampton Kościół Milenijny, naszczekałam na Ojca Filasa i na Was, którzy przez lata budowaliście wspólnymi siłami polonijne dzieło, z którego dziś, jak by nie było, sama korzystam, śpiewając w artystycznej trupie Krzysia Jaworskiego podczas spotkań Pod Muszką.
Nie da się odszczekać, nie da się cofnąć słów i nawet jeśli z przestrzeni wirtualnej zniknęły prawie natychmiast, wielu zapadły głęboko w serca. Słowo potrafi narobić więcej szkody i wyrządzić więcej krzywdy niż ostrze japońskiej katany. Miałam w sobie za dużo niepotrzebnego buntu i nonszalancji, bo oskarżenia, jakie wyskoczyły z mojej, jakże wtedy niewyparzonej gęby, nie miały żadnego merytorycznego pokrycia. Ot, zasłyszane plotki. Nawet się nie pofatygowałam na jakąkolwiek rozmowę do Brampton. Z dziennikarskiej rzetelności nie dwója, a zupełna banicja.
Poza tym – nie miałam racji. Nie miałam i przepraszam Was za tamte słowa. Za to, że podałam w wątpliwość sens całego projektu, że wyśmiałam Waszą wiarę, poświęcenie, oddanie i ciężką pracę. Zbudowaliście miejsce wyjątkowe, z którego wszyscy powinniście być dumni. Miejsce, w którym, dzięki uprzejmości i wyrozumiałości Ojca Adama, mogę nadal tworzyć, bo dla grzeszników i ateistów też jest miejsce w Kościele.
Dziś, po latach różnych lekcji, mam w sobie więcej pokory. Dziś nigdy nie napisałabym tego, co napisałam wtedy. Niektóre sprawy trzeba jednak wyjaśnić do końca, a jak się narobi bałaganu, to należy po sobie posprzątać. Dziękuję, że nie zabrakło Wam determinacji, wiary i siły. We własne gniazdo się przecież nie pluje. Wiem. Przepraszam.
Kaja Cyganik
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!