Nie ma gorszej śmierci niż w kolejce. Na znak naszych czasów zakrawa śmierć Shriya Shah-Klorfine, mississaużanki pochodzenia nepalskiego, która zmarła, bo skończył się jej tlen, gdy czekała na zejście z Everestu. Musiała stać, bo ruch jest jednokierunkowy, a tymczasem pod górę pięli się kolejni śmiałkowie.
Ludzie, którzy dzisiaj wchodzą na tę najwyższą górę, wchodzą tam z własnej pychy – niczego więcej – potrzeby sprawdzenia siebie. Cóż, jest to takie samo sprawdzanie siebie, jak na przykład ile potrafię wytrzymać z zaciśniętym nosem bez oddechu czy też czy przebiegnę 30 kilometrów, a jeśli tak, to jak szybko. Znaczenie tych osiągnięć "dla świata" i innych osób jest żadne. Na dodatek większość tych ludzi, chodząc po górach, gór nie dostrzega, ponieważ zasłania im je ich własne ego.
Pamiętam rozmowę z Ludkiem Mączką, który tłumaczył, dlaczego nie znosi żeglarstwa regatowego – bo pływanie jest po to, by być wolnym, poznawać nowych ludzi i móc z nimi rozmawiać. Ludek, żeglując, widział niebo, morze, drugiego człowieka, i na końcu siebie. Ktoś kto niedoświadczony, jak Shriya Shah-Klorfine, wspina się na Mt. Everest, widzi w himalaizmie tylko siebie, to, że wyczyn będzie mógł wsadzić do CV, pochwalić się znajomym. Ruch na Evereście jest więc jak na Marszałkowskiej. Ludzie zaczynają umierać, czekając na swoją kolejkę -– ja bym postulował instalację sygnalizacji świetlnej...
A jeśli już ktoś chce mieć w życiu "sportowe" osiągi – radziłbym wycieczkę w ramach "Lekarzy bez Granic", podczas której można rzeczywiście na serio się wykazać, przy okazji ratując tych, których Bóg do uratowania wybierze z tłumu umierających. Uratuj jedno życie pod bombami, pomóż jednej kobiecie, która trzyma jelita w rękach... – to są prawdziwe Himalaje, to są osiągnięcia, to jest sprawdzenie siebie. Różnica tylko w tym, że ci, którzy w ten sposób się sprawdzili, wolą o tym nie mówić; są po drugiej stronie, przekroczyli "barierę dźwięku" ludzkiej egzystencji. Wiedzą o odrobinę więcej niż my wszyscy żyjący za zasłonką kariery, weekendowego grillowania i planowania kupna lepszego samochodu.
***
Studenci w Montrealu strajkują kolejny tydzień z rzędu, od czasu do czasu naparzając się z policją. Taki wiek – fajnie się protestuje, gdy się jest młodym, to wzmacnia wrażenia, życie się mocniej kręci – nie mam rodziny, nie mam obciążeń, potem się wszystko jakoś stabilizuje. Tymczasem studia powinny być drogie. Wtedy edukację się szanuje. Obecne szkoły wyższe produkują mnóstwo półgłówków skrzywionych polityczną poprawnością. Przodują w tym edukacyjnym kiczu urodzone w Kanadzie zmanierowane dzieci, którym brak wychowania odebrał ochotę do nauk ścisłych i technicznych; rozpuszczone, nie są przygotowane do wzięcia w ręce losów kraju, gdy trzeba konkurować z całymi watahami umotywowanych Azjatów, Rosjan i kogo tam jeszcze. Montrealscy studenci to, jak to kiedyś komuniści określali w peerelu, tutejsza bananowa młodzież.
Szkoły powinny być prywatne i konkurować ze sobą – również szkoły średnie. Każdy powinien dostawać bon oświatowy o wartości wyliczonej na podstawie prostego podzielenia na ludzi budżetu edukacyjnego. Z tym bonem mógłbym zapisywać się do szkoły, a gdyby było drożej, musiałbym dopłacić.
Najważniejszą rzeczą w kształceniu nie jest koszt studiów, lecz motywacja! Tu zawsze przypominam sobie dziadka mojej Żony dra Anyszka, który będąc synem chłopów z Lubelskiego, skończył przed wojne Gimnazjum Nowodworskiego, a następnie medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Owszem, przymierał głodem. Wspominał, że najgorszy był okres rezydentury szpitalnej, bo wtedy nie mógł dawać korepetycji – 9 miesięcy, za które nie dostawało się pieniędzy, a które były potrzebne, by otworzyć prywatną praktykę. Ratowały go ostre dyżury, bo wtedy dostawał za darmo obiad... Jaką, prócz powołania, miał motywację? – Po skończeniu studiów jego położenie uległo radykalnej poprawie – jako lekarz sanatoryjny w Solcu Zdroju zarabiał więcej niż przyzwoicie... No i tak to właśnie jest. Jeśli szkoła wyższa będzie za darmo, młodzież będzie na niej pląsać po kierunkach; jeśli będzie kosztować – trzeba będzie poważnie się zastanowić, co studiować.
***
Wizyta Grzegorza Brauna w Toronto była istną ucztą duchową. Ten wybitny reżyser dokumentalista jest urodzonym "komunikatorem". Miałem przyjemność długiej nocnej Polaków rozmowy, odwożąc Grzegorza Brauna przez granicę do Buffalo... Przekraczanie amerykańskiej granicy staje się coraz bardziej pouczające! Umundurowany pan w okienku po obejrzeniu naszych paszportów zadał pytanie "Why so late?". A na moje zaniemówienie dodał że jest już po pierwszej w nocy.
- Poczułem się jak nastolatek, który wraca do domu po wyznaczonym czasie, ale zanim przetrawiłem zdumienie, padło następne pytanie, o to jak się z p. Grzegorzem Braunem poznaliśmy, na końcu języka miałem już żarcik, że przez dating service, ale z uwagi na pośpiech i porę wymamrotałem tylko coś tam bez składu – najwyraźniej odpowiedzi i tak nie miały znaczenia.
Chodzi jedynie o to, by nas przyzwyczaić do przeświadczenia, że władza ma prawo pytać o wszystko, co władzy przyniesie ślina na język. Świat zmienia się na naszych oczach....
Andrzej Kumor
Mississauga
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!