Kilka lat temu w Krakowie na spędzie narodowców poznałem pana Bogdana Kulasa, wiceprezesa norweskich Polaków z Oslo. Potem zaoferowałem mu przyjechanie z prelekcją o Białorusi i tamtejszych Polakach. Oczywiście chętnie mnie gotów był przyjąć, ale musiałem sam pokryć koszt przylotu.
Ponieważ bilety na linię lotniczą Ryanair są dziwnie tanie, zapłaciłem 101 zł, więc postanowiłem zainwestować w wyprawę do tego kraju i pokryć wydatki ze sprzedaży mej książki o Białorusi i tamtejszych rodakach oraz kilku książek mego Wuja Jana Meysztowicza, który podobnie jak mój Ojciec i Stryj walczył w Narwiku i opisał swe przygody w dawno wyczerpanej książce pt. "Saga Brygady Podhalańskiej".
Pan Bogdan przywitał mnie na lotnisku i wraz z uroczą żoną gościł cztery dni, co dało mi okazję nie tylko poznania tamtejszych rodaków i przejechania się po tym mieście i jego okolicach. Miałem szczęście, pogoda była idealna, lekki mróz i sporo śniegu. Pagórkowate, skaliste okolice Oslo wyglądały przednio, zwłaszcza wieczorem, gdy w rozsianych po tych pagórkach domach świeciły światła w oknach.
Polaków trochę przybyło tu po 1945 r., ale wielka fala ma miejsce dopiero od kilku lat, a samolot Ryanair są zapełnione praktycznie tylko Polakami. A połączenia są nie tylko z Warszawy i od grudnia nieczynnego lotniska w Modlinie, ale jeszcze Krakowa i Poznania.
Lecieli z mną różni ludzie, sporo budowlańców, kilku inżynierów pracujących dla norweskich firm w Białymstoku. Kilka pań jadących odwiedzić mężów oraz wiele osób, które tak czy inaczej się tu zadomowiły.
Gros mieszkających tu rodaków pracuje na różnych budowach, ale mało jest polskich firm budowlanych. Jest sporo polskich inżynierów w różnych tutejszych firmach, a panie jak w USA czy Kanadzie sprzątają domy i sobie to chwalą. Łatwo jest zarejestrować jednoosobową firmę i pracować legalnie, odprowadzając należyte podatki.
Pierwszy mój występ był sobotniej szkole w Oslo, gdzie dokształca się około stu polskich dzieci, i poproszono mnie, bym zrobił im wykład o walkach Polaków w czasie II wojny światowej. Ponieważ już właśnie na ten temat miałem wykłady na Białorusi, poszło mi sprawnie, ale najważniejsze, że zauważyłem, że jest świetna okazja dla organizowania równocześnie odczytów dla rodziców, którzy przyjechali tu z swymi pociechami. Spędzają czas na pogaduszkach, bo przy tutejszych odległościach nie opłaca im się wracać do domu czy jechać na zakupy. Mógłby tu przyjeżdżać ktoś ciekawy mający na sumieniu jakąś książkę, a sprzedając ją, mógłby z nawiązką pokryć koszty przyjazdu. Zresztą zapewne taka sama jest sytuacja w większych skupiskach polskich w Szwecji czy Danii, gdzie są też polskie szkoły. Czy to wykorzysta Wspólnota Polska, której prezes nie potrafi odpisać na najprostsze listy i nigdy w swej kadencji nie mógł znaleźć czasu na mnie?
Ciekawy jest fakt, że w Norwegii bardzo wiele domów jednorodzinnych jest pomalowanych na czerwono. Ponoć kiedyś, gdy w Skandynawii była bieda, najtańszą farbę robiono z rudy żelaza i... oleju.
Inną ciekawą rzeczą jest stworzenie przez córkę króla Anne Luis szkoły nawiązywania kontaktów z aniołami. Oczywiście udałem się tam dzięki panu Bogdanowi, ale szkoła była zamknięta. Podczas pobytu okazało się, że mój gospodarz jest zawziętym endekiem i Marszałka Piłsudskiego traktuje jak zbója, bo ponoć wielki profesor Koneczny zaszeregował Go do tego grona na równi ze Stalinem i Hitlerem. To oczywiście nie przypadło mi do gustu i mieliśmy utarczki. Boleję, że nadal wielu endeków nie ma nic mądrzejszego do roboty, jak zwalczać kult Marszałka, a trzeba powiedzieć szczerze, że piłsudczycy na pewno teraz nie prowadzą nagonki na Romana Dmowskiego jak oni na Marszałka.
Pan Bogdan też jest zwolennikiem pana Romana Giertycha, którego uważam za głupka i błazna, bo odżegnuje się od endecji i nawet dość silnej, odtworzonej przez się organizacji Młodzież Wszechpolska. Może się mylę, ale paradowanie z imć Komorowskim 11 listopada nikomu nie zaimponowało. Ba, nie przybyło mu zwolenników ani na prawicy, ani na lewicy i wielu określiło go po tym jako polityczną dziwkę.
Norwegia dzięki pokładom ropy i gazu u swych brzegów jest bardzo bogata i tylko częściowo należy do Unii Europejskiej, korzystając z tego, gdy jest to jej wygodne. Równocześnie są wielkie podatki, choć jest też stale nadwyżka budżetowa, czyli co najmniej część podatków można by zlikwidować.
Równocześnie obowiązuje tu "poprawność polityczna", jest więc grzechem, gdy w książce dla dzieci powiedziane jest, że tata wraca z pracy, a mama gotuje obiad.
Na jednej rzeczy wyraźnie się zawiodłem. Tutejsze sklepy z używaną odzieżą są strasznie drogie i poza dwoma krawatami i jednym beretem niczego taniego i ładnego nie mogłem znaleźć.
Wśród ciekawych ludzi znalazłem profesora politechniki, który jest wybitnym specem od metali. Kilkanaście lat temu, gdy u wybrzeży Norwegii była katastrofa wieży wiertniczej, w końcu poproszono jego, a on stwierdził, że noga wieży pękła w wyniku eksplozji. Była potem dyskusja, kto mógł w tym maczać ręce, ale władze Norwegii, by skończyć poszukiwania, postanowiły przerwać dyskusje i pozostała część wieży zatopić.
Ten pan, który nie kwapi się, by podawać jego nazwisko w prasie, twierdzi: Jeżeli dwa miecze uderzają w siebie, to nie może być tak, że oba nagle pękają. Pęka tylko jeden, więc jeśli "pękła brzoza", to nie mogło jednocześnie pęknąć skrzydło, i odwrotnie, bo inaczej zachowuje się metal, gdy normalne siły powodują jego pęknięcie, a inaczej, jak pęknięcie nastąpiło w wyniku eksplozji. Dlatego trzeba zbadać miejsce na skrzydle, gdzie nastąpiło pęknięcie, i miejsce na kadłubie samolotu, od którego odleciało skrzydło.
W sobotę miałem występ w biurze pana Bogdana, na które przybyło 16 osób, a w niedzielę po Mszy św. w kościele w Oslo. Teraz w tym kraju pracuje w różnych parafiach aż 30 polskich księży, a najciekawsze, że na samej północy kraju jest polski klasztor sióstr karmelitanek, które w dość luterańskiej Norwegii zupełnie dobrze się zaaklimatyzowały.
Aleksander graf Pruszyński
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!