Synku – ojciec patrzy na mnie – nie bój się, słyszysz? Nie bój się. Nie bój się mówić ludziom prawdy. Nie bój się ludzi prowadzić do Boga. Choćby ciebie mieli zabić tak jak Popiełuszkę, to nie bój się. Jak ciebie zabiją za to, że ludziom mówisz prawdę i do Boga prowadzisz, ja pretensji do Boga nie będę miał, tylko Bogu podziękuję, że takiego syna mi dał, co się nie bał. To był jedyny raz, kiedy mój ojciec wygłosił mi takie kazanie. Zawsze to mówię, Bóg i Duch Święty.
To mi się spodobało, bo była historia, malowanie, muzyka, rolnictwo. No, człowiek się nie rozerwie jak ta żaba. Chociaż mój pomysł był bardzo logiczny. Wróciłem do domu i jedyne, co zapamiętałem, to modlić się. A to jako tako mi szło, więc zacząłem się pytać Pana Boga, gdzie chcesz, żebym szedł do szkoły, bo tu 8. klasa i trzeba wybierać. Przy mszy służę za każdym razem, to po komunii od razu uderzało mnie, a zapytałeś się, co masz robić – Panie Jezu, pokieruj mną, żebym poszedł, tam gdzie trzeba. Po jakimś czasie tej modlitwy wychodzę z kościoła, patrzę, a tam jest gablotka przy kościele, o której wiedziałem, że jest, ale nigdy tego nie czytałem, bo po co miałem czytać, co mnie to obchodzi, jakieś zdjęcia i afisze. Zatrzymałem się, a tam była kartka, na niej mozaika zdjęciowa i podpis „Bóg mnie woła do kapłaństwa”. Ja nie czytałem tego zdania, tylko zatrzymałem się na zdjęciach, a to była reklama Markowic, niższego seminarium, jak oni grają w piłkę, różne rzeczy, kościółek, modlitwa. Przyglądałem się, a z Kodnia były tabuny chłopaków, którzy do tej szkoły chodzili – mało który został księdzem, ale kilku rozpoznałem. Przyglądając się, po jakimś czasie zacząłem zauważać ten napis, „Bóg mnie woła do kapłaństwa”. Jak szedłem do szkoły, to zawsze z siostrami przechodziliśmy koło kościoła i zawsze było naszym zwyczajem, że wchodzimy do kościoła pozdrowić Pana Jezusa. Doszło do tego, że musiałem zatrzymywać się przy tej gablotce, i zaczął mnie denerwować ten napis „Bóg mnie woła do kapłaństwa”. Nieee! Coś takiego było, dlaczego mnie? Absolutnie. Ponieważ mnie to denerwowało, to zacząłem chodzić inną stroną, i okazało się, że z drugiej strony jest druga gablotka, której nigdy nie widziałem, bo chodziłem jedną stroną do zakrystii jako ministrant. W drugiej gablotce patrzę, a tu taki duży afisz, na nim młodzieniec i „Pójdź za mną” – Jezus podpisał się. I adres Wyższe Seminarium Obra. Zacząłem wychodzić z kościoła środkiem, nie w prawo, nie w lewo, tylko prosto w bramę, bo mnie denerwowały te afisze. I przestałem mówić Panie Boże pokaż mi drogę, którą mam iść.
Ale to nie dawało mi spokoju i kiedy był czas decyzji w końcu 8. klasy szkoły podstawowej, to wiedziałem, chociaż niesprzyjające warunki były, bo mój kuzyn wystąpił z kapłaństwa, to byłem pewny. Nie umiałem tego wytłumaczyć. Nie wiem, czy byłem kiedyś zakochany w jakiejś dziewczynie, chyba nie, bo mi się zawsze wszystkie podobały. W szkole podstawowej byłem takim bawidamkiem, łącznie z nauczycielkami. To są historie niesamowite, na inną sesję. W końcu kiedy był czas podań do szkoły średniej, to wiedziałem – Markowice i koniec. Nie było wytłumaczenia, była pewność, że to jest droga, która mnie doprowadzi do kapłaństwa. A przecież było można wybrać liceum na miejscu.
Poszedłem do ojca Karola Lipińskiego, który wtedy był wikarym, bo dokumenty już złożyłem, ale potrzebne było tzw. świadectwo moralności, że ksiądz mnie zna, jestem taki chłopak itd. I ksiądz Karol pyta – do Markowic? Tak. Mmmm, no dobrze. Poszedł do klasztoru, pochwalił się. Tutaj był kiedyś ojciec Hajduk proboszczem, a u nas był wtedy superiorem. Ojciec Hajduk znał mojego ojca, dobrze znaliśmy się wtedy. I to się rozeszło, oni dyskutowali, czy to świadectwo moralności dać. I ojciec Karol spotkał mnie następnego dnia – bo nie od razu mi to świadectwo napisał – i mówi: Wiesiu, nie żebym mówił, nie idź do Markowic, że nie nadajesz się na księdza, ale jak chcesz maturę zrobić, to po maturze dopiero, a może tutaj byś w Terespolu uczył się, rodzicom byś pomógł na roli, tutaj pomógł w kościele, dekoracje. Ja tak spojrzałem na niego, myśląc, że on będzie w zachwycie, że ja chcę być księdzem, a on mi odradza. Powiedziałem: Nie, jak nie pójdę do Markowic, to księdzem nie zostanę. Byłem tak pewny – wiem, że to Duch Święty wtedy przemawiał również i przez niego, i przeze mnie, i do dzisiaj jestem przekonany, że gdybym nie poszedł do Markowic, księdzem nie zostałbym.
Mój ojciec był bardzo przeciwny temu wszystkiemu. W Kodniu były różne wróżki, znawczynie życia mężczyzn w mojej rodzinie, i mówiły – za dwa tygodnie, za dwa miesiące, do Bożego Narodzenia wyrzucą go itd. Nie wyrzucili mnie na Boże Narodzenie, po roku jedna wróżka mówi: Wiesiu, ja was znam, ja ciebie znam, ty nie masz szans zostać księdzem, ja się znam na ludziach.
Nie żałuję ani jednego dnia, ani jednej godziny spędzonej w Markowicach, chociaż kiedy byłem powołaniowcem w moim pierwszym życiu tutaj, 30 lat temu, przez dwa lata, to nigdy nikomu nie poradziłem, żeby szedł do Markowic. Chociaż przekonany byłem, że dla mnie to była jedyna, najlepsza droga. Mój ojciec był bardzo przeciwny temu, nie tylko dlatego, że ten kuzyn wystąpił, ale mu się nie mieściło w głowie, że mogę być księdzem, no i kto rolnictwem się zajmie itd. Ta historia z moim ojcem skończyła się w ten sposób, że on przez cztery lata w Markowicach, rok na Świętym Krzyżu nowicjatu i sześciu lat w Obrze, ani razu mnie nie odwiedził. On mi nigdy słowa nie powiedział, że nie, bo był taki moment, że musiał podpisać się, że będzie płacił za moją szkołę, uczenie się. Zgoda rodziców była wymagana. I oni dwa tygodnie z moją mamą rozmawiali i nie wiedzieli, co zrobić. W końcu był czas na podpisanie, to ojciec usiadł przy stole i powiedział: To jest twoje życie, ja za ciebie żyć nie będę. Mogę ci pomóc, ale żyć to ty musisz sam i od ciebie zależy, kim będziesz, ale jak masz być złym księdzem, to nawet nie zaczynaj, nie idź, nie rób śmiechu, bo zrobisz, nie daj Boże, to co Witek – ten kuzyn. Ja się odważyłem powiedzieć – Nie zrobię. – Co nie zrobisz!? – mój ojciec był raptus. – A co ty wiesz o życiu? Ile masz lat? – Piętnaście. – A on ma trzydzieści, i zobacz, co zrobił! Co ty wiesz, co w życiu zrobisz, a co nie zrobisz! Jak masz zrobić to co Witek, to nie zawracaj głowy i wycofaj papiery. Tu szkoły cię przyjmą. Ja mówię – Idę do Markowic. – To jest twój wybór, ale jak będziesz księdzem złym, to w domu mi się nie pokazuj.
Taki ojciec, i dobrze, że tak powiedział, bardzo dobrze. To Duch Święty tak mówił przez ojca też. Ojciec dużo bardziej elokwentnie mi to wyłożył... (śmiech) Przyjechał do mnie na święcenia diakonatu. Wcześniej mnie mama i siostry odwiedzały, on nie. On robił wszystko, żebym zrezygnował z niższego seminarium, ale po Markowicach, jak poszedłem do nowicjatu, już zrezygnował, ale nie był zadowolony. Nic mi nie mówił, widziałem, że się z tym męczy i nie jest szczęśliwy. Kiedy przyjechał na święcenia diakonatu i zobaczył nas leżących, i zobaczył tę ceremonię, przyjechał do domu i powiedział jedno zdanie do mojej mamy, tak po wschodniemu: Matka, teraz dopiero, jak ja go zobaczył tam, jak on tam leżał i się modlił i jak to tam wygląda, to ja wiem, że on dobrze zrobił, że mnie nie słuchał, a zrobił tak, jak zrobił. Trzeba pomóc, żeby był dobrym księdzem.
– A co z tą miłością? (pyta ktoś z sali).
Ja mówię o miłości, miłości Boga do mnie i jak ja na tę miłość odpowiadam na takie wydarzenia.
– Ale mnie chodzi o...
Ooo, o tę dziewczynę (śmiech), może dojdę do niej też. Dobrze, to jest dobry moment, bo kiedy szedłem do Markowic, to ojcu Karolowi powiedziałem i ojciec Hajduk musiał napisać list polecający, że mogą mnie przyjąć. Zanim ten list dostałem, przyszedłem na lekcje do klasy, siadam, a śp. pani Irena, wspaniała nauczycielka, w sposób, w jaki spojrzała na mnie, wiedziałem, że ona już wie, że idę do Markowic – bardzo ją lubiłem swoją drogą; ona zmarła w wieku 30 lat, bardzo młoda nauczycielka, pisząc list do mnie w szpitalu, kiedy byłem w seminarium, i nie dokończyła go. I teraz zaczyna się. Pani Irena mówi: Dziewczyny, wiecie co? – a ja już wiedziałem co, i pod ławkę (śmiech) – Dziewczyny, będziecie miały księdza w klasie. Uuuhhhh. – Kto taki? Kto to? – A zgadnijcie. Padały różne imiona, żadne nie było zbliżone do mojego. – A nie zgadłyście. – A to kto? – Cha, cha cha. No dobrze.
No i rozeszła się wieść i wszystkie dziewczyny mi się oświadczały, nie z zamążpójściem, tylko że będą czekać z zamążpójściem, aż ja będę księdzem, żebym dał im ślub. Wszystkie przysięgły w mojej klasie. I ta moja miłość, Elwira – tak myślałem, miłość, taki plan miałem. My się lubiliśmy, mamy ciekawe historie ze szkoły podstawowej. Jak już byłem w niższym seminarium, przyjeżdżałem na urlopy, to byłem zapraszany na spotkania w szkole, przez nauczycieli, i kiedyś Elwirę spotkałem – tę właśnie historię miłości dokończę – i mówię: Elwira, wiesz co, to życie do kapłaństwa to jest długie i jak wiesz, tu w Kodniu różni są prorocy, co mówią, że ja nie będę księdzem. Słuchaj, robimy układ, nie wychodź za mąż, dopóki mnie nie wyświęcą, bo jak mnie wyrzucą, to po co będę szukał innej? My się znamy, mam plan, ożenię się i narzekać nie będziesz, życie będzie ciekawe. Obiecała. I to była jedyna dziewczyna, która wyszła za mąż rzeczywiście po moich święceniach. Tak się złożyło w jej życiu, nie dlatego, że mi obiecała, ale tak wyszło, że to była jedyna dziewczyna, która wychodziła za mąż, dopiero jak ja zostałem księdzem. Miałem 25 lat, to już byłem stary, dziewczyny to już szły za mąż. I tak się skończyła nasza historia miłości z Elwirą.
Po święceniach, to był rok 1984 – dokończę historię mojego ojca, bo to jest ważne w historii mojego życia kapłańskiego. Wiedziałem, że ojciec nie chciał, żebym był księdzem, chociaż potem powiedział to, co powiedział do mamy – do mnie nic nie powiedział. Jedyny raz na temat mojego kapłaństwa wyraził się nie na moich prymicjach czy przy święceniach, gdzie był wzruszony, nie umiał słowa wypowiedzieć, on, twardziel taki. Akurat to był rok, kiedy zamordowali Jerzego Popiełuszkę, 84 rok, październik; pracowałem w Siedlcach, tam gdzie ojciec Błażej teraz pracuje, to była moja pierwsza miłość kapłańska, początki budowy kościoła. Jerzego Popiełuszkę zamordowali i kiedy zostało znalezione jego ciało, to ojciec śp. Stanisław Toman poprosił mnie, żebym wieczorem w kościele, gdzie były tłumy, powiedział patriotyczne kazanie. Tutaj coś takiego jak patriotyczne kazanie, w Poznańskiem, to jest prawie niemożliwe, bo cię wyniosą z kościoła, a na wschodzie lubią, jak powiesz politycznie, patriotycznie. To był taki dzień, kiedy trzeba to było powiedzieć. I powiedziałem – miałem karteczkę, mam ją do dzisiaj, co mówiłem na temat Popiełuszki, morderstwa i historii, karteczka na bibułce do wycierania ust. Mam ją do dzisiaj, nie żeby było jakieś nadzwyczajne, ale poniosło mnie dobrze i zastanawiałem się, czy nie zostanę wezwany, bo potem byłem wzywany na UB również, jako misjonarz. Ale mniejsza o to. I po tym kazaniu na wieczornej mszy pojechałem do domu do Kodnia, to jest 100 km, na spotkanie z rodzicami. Zajechałem o 20.30, pociągiem, potem autobus, to trochę trwało. Zjedliśmy kolację, ojciec siedział tak dziwnie. On również lubił różne rzeczy i dużo mówić. I cisza. Podniósł oczy na mnie: To co, zamordowali Popiełuszkę? – Zamordowali. – To znaleźli ciało? – Znaleźli. – To co, będzie chyba duży pogrzeb? – Chyba będzie duży. Taka rozmowa między nami, takie zdania. – Mhm. Synku – ojciec patrzy na mnie – nie bój się, słyszysz? Nie bój się. Nie bój się mówić ludziom prawdy. Nie bój się ludzi prowadzić do Boga. Choćby ciebie mieli zabić tak jak Popiełuszkę, to nie bój się. Jak ciebie zabiją za to, że ludziom mówisz prawdę i do Boga prowadzisz, ja pretensji do Boga nie będę miał, tylko Bogu podziękuję, że takiego syna mi dał, co się nie bał.
To był jedyny raz, kiedy mój ojciec wygłosił mi takie kazanie. Zawsze to mówię, Bóg i Duch Święty. To było nadzwyczajne przemówienie, tam kilka słów było więcej, ale sens zachował mi się mocno w słowach. Jedyny raz, kiedy ojciec powiedział coś do mnie o kapłaństwie, o mojej pracy. Ale te słowa nigdy nie przestaną być ważne i głęboko wryte. Między innymi takie wydarzenia, takie słowa, które przytoczyłem z tych historii mojego życia; było parę takich, jak Bóg przemawia, jak Bóg mówi, i one docierają, dotkną serca.
Było więcej w moim życiu takich spotkań, takich słów jeszcze, kiedy czułem, że to Duch Święty przemówił i się wryły. Można powiedzieć, że ja je słyszę w jakimś sensie codziennie na modlitwie czy przy różnych wydarzeniach.
Ciąg dalszy za tydzień
O. Wiesław Nazaruk na podst. YouTube
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!