Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Poprzyjmy akcję Parents as First Educators
Internet to wspaniały wynalazek i nie muszę nikogo o tym przekonywać; nad sprawami oczywistymi przechodzi się do porządku dziennego. Niemniej jednak podkreślę jedno: dzięki Internetowi jesteśmy w stanie błyskawicznie dotrzeć do tysięcy ludzi. Inna sprawa, że np. amerykańskie tajne służby przechwytują miliony informacji, które krążą w sieci i które są filtrowane zgodnie z programami, czy też wymogami np. walki z terroryzmem. Innymi słowy, Wielki Brat czuwa i nie ma już dla niego żadnej tajemnicy...
Na to nic nie poradzimy, na to musimy się zgodzić – bo jak można wierzgać, mając oścień wbity w grzbiet? Trzeba z tym żyć, a robić swoje i nie zastanawiać się nad każdym słowem, które wpiszemy w e-mailu czy wypowiemy w rozmowie telefonicznej. Nie dajmy się zwariować i nie pozwólmy, aby poprawność polityczna spętała nam umysł!
Bądźmy sobą, walczmy o sprawy ważne i mniejszej wagi, jeżeli zgodne są z naszymi przekonaniami, naszą wiarą, doświadczeniem; jeżeli nawet będziemy w mniejszości, jeżeli nawet nasi demokratycznie wybrani przedstawiciele wmawiają nam, że jesteśmy ciemni jak tabaka w rogu...
Zwróćmy uwagę jak często ludzie rozsądni, stojący po tej samej stronie barykady, nagle dokonują wolty w momencie awansu zawodowego, w chwili, kiedy ich wyniesiemy na jakiś urząd: co się z nimi dzieje i czy rzeczywiście warto tak się zmieniać? Chyba warto, skoro tak się dzieje...
Dlaczego o tym mówię? Dotarła do mnie petycja organizacji Parents as First Educators, która to petycja wyraża sprzeciw przeciwko planom rządu ontaryjskiego, który ponownie zaczyna manipulować przy ustawach o szkolnictwie. Tym razem chodzi o Bill 13, ustawę, która pod płaszczykiem ochrony dzieci przed dokuczaniem, prześladowaniem itp. wprowadza rozszerzony program edukacji seksualnej, a właściwie pseudoseksualnej, bo czy nauka o różnych zboczeniach jest akurat najważniejsza w rozwoju dzieci? I czy nasze pociechy w szkole podstawowej akurat potrzebują tego rodzaju wiedzy?
W komunie mówiło się, że lud pracujący miast i wsi pije szampana i zakąsza kawiorem... ustami swoich przedstawicieli! Oni wiedzieli, co jest dla nas najlepsze i kiedy drożał chleb, pocieszali nas, że przecież lokomotywy potaniały...
Niestety, nie tylko w Ontario dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a przerażenie ogarnia, kiedy czyta się, że niektórzy politycy rzucają hasła, aby dzieci od drugiego roku życia objąć obowiązkiem szkolnym! Jakim obowiązkiem objąć takie maluchy, to chyba chodzi tylko o jedno: odebrać dziecko matce i już od maleńkości urabiać je w jakimś zgubnym duchu. To jest złe, bardzo złe, ale skoro posyła się dzieci do szkoły od czwartego roku życia (a tak przecież jest), to dlaczego nie obniżyć tej granicy jeszcze bardziej, aż dojdziemy do momentu, w którym państwo będzie odbierać dziecko matce tuż po urodzeniu. Utopia? Być może, ale czy wobec szaleństw, które obserwujemy dzisiaj, które miały miejsce wczoraj – można obojętnie wzruszyć ramionami?
Może to przykład z nieco innego poletka, ale przecież w latach 60. XX wieku, kiedy Chinami rządził zbrodniarz Mao, ludzie marli z głodu milionami! Przecież lata 60. pamiętamy, w PRL nie przelewało się nam, ale to, co miało miejsce w Chinach, jest trudne do wyobrażenia. Wspomina sowiecki dyplomata, że o głodzie wiedział, przecież jadąc z lotniska do ambasady widział, że na drzewach nie ma liści... Mao eksperymentował, nie licząc się z ludźmi i czy antyrodzinna polityka współczesnych władz chińskich nie jest zbrodnią? Wszak aborcji dokonuje się pod przymusem, bo tylko jedno dziecko...
Ale wróćmy na nasze podwórko, wspomniana ustawa (Bill 13) ubrana jest w piękne słowa – zresztą i największe kłamstwa ukrywa się za szczytnymi hasłami – ale zawiera treści, przeciwko którym rodzice powinni zaprotestować. Okazuje się bowiem, że w klasie 3 dzieci już będą nauczane o homoseksualizmie, w klasie 7 już będzie o seksie analnym i oralnym, w klasie 8 orientacje seksualne, a więc pederaści, transseksualiści itd.
Co szczególnie odrzucające, to zalecać (a może wręcz narzucać) się będzie tworzenie klubów gejowskich w szkołach katolickich! Nie muszę dodawać, że biskupi są przeciwko temu, ale skoro "wadza" zadekretuje to jako obowiązek szkolny? Wprowadzi się nowe pomysły i rozważania, aby dziecko umiało się zapytać, czy jego religia nie stoi na przeszkodzie w rozwoju jego seksualności?
Dodajmy do tego powszechność pornografii, filmów, które lansują zboczenia, media, które 99 proc. uwagi poświęcają jednemu: kto z kim i ile razy, i w jaki sposób. Obrzydlistwo i w takim świecie nasze dzieci dorastają. Czy jesteśmy w stanie coś zrobić? Na pewno, ale wymaga to ogromnego wysiłku i lat ciężkiej pracy. Tylko że w tym czasie dorastają kolejne pokolenia o coraz słabszym kręgosłupie moralnym, a więc i praca jest coraz trudniejsza. Może dlatego coraz więcej osób wzrusza ramionami i godzi się z tym, co się dokoła dzieje?
America needs Fatima, to jedna z wielu organizacji, które podjęły wyzwanie i podejmują wysiłki, aby świat nie do końca uległ zepsuciu. Kiedy się zapozna człowiek z tym, co się dzieje np. na amerykańskich uczelniach, które oficjalnie są uczelniami katolickimi, opadają ręce. Z oporem przychodzi człowiekowi powiedzieć, że jest to uniwersytet katolicki. Tak się zmieniło rozumienie tego, co katolickie.
Byłem przed laty uczestnikiem rozmowy z ks. kardynałem Glempem, w pewnym momencie padło stwierdzenie, że współcześni kapłani są nie tacy, jak być powinni. Na to kardynał odpowiedział krótko: są tacy, jakie jest polskie społeczeństwo, bo przecież nie przybyli z księżyca. I koło się zamyka. Bardzo dawno temu jeden z naszych mądrych przodków powiedział, że takie będą rzeczpospolite, jakie jej młodzieży chowanie.
Takie będą Kanady, Ameryki, jakie młodzieży uczenie.
To nie jest tak, że nagle minister oświaty dostaje olśnienia i wprowadza od ręki nowości w programie szkolnym, odbywa się to inną drogą – tyle tylko, że efekt jest ten sam. Jakie to są siły? Na pewno siły zła, nikt przy zdrowym umyśle nie powie, że dzieciaki czekają na uświadamianie seksualne, i to w tym momencie, kiedy mają niewinne serca i umysły. I to brukać?! I nie brać pod uwagę woli rodziców?
Tych samych rodziców, którzy poprzez odbierane w postaci podatków pieniądze finansują ciepłe posadki np. ministra szkolnictwa. Czyż to nie absurd? A może by tak w Kanadzie wprowadzić instytucję referendum... Idiotyczny pomysł rozbuchanej edukacji seksualnej zyskał poparcie baranów (przepraszam prawdziwe barany, które nie mają z tym nic wspólnego) w parlamencie, doskonale, ale teraz proszę nas zapytać, bo was w parlamencie jest garstka, a wasza decyzja dotyczy milionów dzieci i rodziców. Proste jak budowa cepa.
Ale jest inaczej, oni wiedzą lepiej, a jeżeli jeszcze dopuści się do głosu prawników, którzy zaczną analizować to, co sami wcześniej uchwalili, rzeczywiście dojdą do wniosku, że to jest wbrew prawu, bo jak można zakazać Johnowi pos...ć kolegę... To drastyczny przykład, ale tak to wygląda. Krzyż na ścianie? Ale w klasie jest ateista, jest muzułmanin i nie jest ważne, że oprócz nich jest jeszcze 25 katolików.
Otrzymałem za pośrednictwem America needs Fatima krótki film, który mnie poruszył, oto grupa studentów stoi na chodniku transparentem, że małżeństwo to mężczyzna i kobieta, przy okazji rozdają Biblię. Co mną wstrząsnęło? Skala agresji przeciwko temu, co normalne, przeciwko temu, co powinno być pod ochroną prawa. Okazuje się, że ci młodzi ludzie włożyli kij w mrowisko: plucie, polewanie z butelek, rzucanie butelkami, porwanie transparentu... młody człowiek wydzierający się "God is dead", inny drący Biblię strona po stronie... Taka jest współczesna Ameryka? Byłem przerażony z jednej strony, ale i pełen podziwu dla tych młodych ludzi, którzy trwali na posterunku. W Stanach Zjednoczonych aż w 107 szkołach wyższych istnieją kluby o orientacji homoseksualnej! To nie jest zgodne z nauką Kościoła...
Dominic Tse z North York Community Chinese Church (metropolia Toronto) porównał działanie ontaryjskiego rządu liberalnego do taktyki komunistycznych władz w Chinach; to daje wyobrażenie o skali oburzenia na nowe pomysły liberałów i zagrożeniu, jakie niesie Bill 13.
Tak, otwiera się nóż w kieszeni,nie chodzi bowiem już tylko o propagowanie zboczeń, ale o znacznie szersze zjawisko, jakim jest walka z Kościołem. Widzimy to np. obecnie w Polsce, widzimy w Kanadzie – przecież narzucenie nowych pomysłów w szkołach, to policzek wymierzony nauczaniu katolickiemu, to podważenie autorytetu Kościoła, pokazanie, że należy żyć inaczej, że nie ma takiego zboczenia, które nie byłoby uznane za naturalne.
W kontekście tej ustawy, wprowadzania jej w życie, doskonale widzimy, co sobie o nas myślą politycy: jak przychodzą wybory, mamy ich wybierać, a później... morda w kubeł! Przepraszam, ale taka jest brutalna prawda.
Na szczęście, są jeszcze ludzie, którzy nie dali się zastraszyć, rzucić na kolana. Akcja Parents as First Educators pokazuje, że można podnieść głowę i przynajmniej spróbować pokonać zło. Niech mi bowiem ktoś udowodni, że dziecko w klasie trzeciej jest zainteresowane... homoseksualizmem. A jeżeli nawet (Internet, media) okaże takie ciągotki, wystarczy zwykły pas, aby wybić mu z głowy takie zainteresowania. Wiem, że ktoś mi postawi zarzut pastwienia się nad dzieckiem, może nasłać wyspecjalizowane agencje itd., ale nawet pod szubienicą nie zmienię zdania, że porządne lanie z ręki ojca nie jest doskonałym lekarstwem. Wiem, co mówię, bowiem pamiętam swoje lata młode i durne... A jak mówił mi ostatnio znajomy, w prawie kanadyjskim zachowała się jakaś brytyjska ustawa sprzed lat, która mówi, że żony nie można bić kijem cieńszym (a może grubszym?) niż kciuk. Ale to uwaga tak zupełnie na marginesie i jeżeli się mylę, ktoś może mnie poprawić.
Powracając do ustawy, którą chce się nam narzucić, należy postawić sobie pytanie, zasadnicze pytanie: dlaczego tak się dzieje? Kto za tym stoi, że odrzuca się ustalone normy, że odrzuca się to, co zawsze było święte, i dlaczego ludzie godzą się na to wszystko? Jaką rodzinę tworzą dwie panie? Dwóch panów? Jak można pozwolić na adopcję dzieci? Ale skoro prawo stanowi, że dwóch panów może być małżeństwem, to logicznym następstwem tego idiotyzmu jest przyznanie im prawa do adopcji. Dlaczego? "Małżeństwo" pragnie mieć dziecko, skoro nie może mieć potomstwa drogą naturalną – pozostaje adopcja.
Sięgam po najnowszy Katechizm Kościoła katolickiego, hasło homoseksualizm pod numerem 2357, mówi wyraźnie, że akty homoseksualne "Są sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane". I, przypomnę, w 107 amerykańskich katolickich szkołach wyższych istnieją kluby homoseksualne...
Jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu i przyjdzie otrzeźwienie, że zaczniemy uczyć się od innych, może od... muzułmanów? Absurd? Może nie do końca, nie mam na myśli kwestii religijnych, ale postawę wyznawcy. Ktoś napisał książkę, która źle się wyrażała o islamie – 5 mln nagrody za jego głowę... Ukazały się karykatury Mahometa? Protesty, oburzenie, jakaś bójka, ukrywanie się rysownika... Nie, nie popieram przemocy jako takiej, ale jeżeli my sami nie staniemy w obronie tego, co dla nas święte – nikt tego nie uczyni. Jakiś "komik" sika na portret Jezusa, polska artystka w ramach tzw. instalacji umieszcza krzyż w pochwie, inna umieszcza na krzyżu penis... Torontoński artysta maluje papieża Benedykta XVI podziurawionego kulami, a prezydenta USA ukrzyżowanego. I nic, idziemy dalej jak gdyby nic się nie stało.
To dlatego w Zachodniej Europie wznosi się dzisiaj więcej meczetów niż kościołów, to dlatego we Francji rok w rok tysiące ludzi przechodzi na islam; chociaż Janusz Korwin-Mikke powiedział kiedyś, że to z innej przyczyny: jeżeli muzułmanie mają nam poderżnąć gardła, lepiej być muzułmaninem...
Petycję w sprawie Bill 13 podpisałem, również moja żona i córka, przesyłając ją dalej w nadziei, że podpisów będą tysiące i że ten głos dotrze do ludzi odpowiedzialnych za to, czego nasze dzieci będzie się uczyć, i że nasz głos zostanie wzięty pod uwagę. Taką mam nadzieję...
Leszek Wyrzykowski
Windsor
Uleganie ideologicznym złudzeniom kosztuje, niekiedy – drogo. Przekonają się (a właściwie – już przekonują się) o tym mieszkańcy Ontario, spoglądając na swoje rachunki za energię. A wszystko w imię "zielonej" ideologii.
Na północnoamerykańskim kontynencie istnieją dwa systemy polityczno-ekonomiczne: USA i Kanady. Kwestia klimatu, a dokładniej: grożącego nam rzekomo ocieplenia się tegoż, dotyczy w równej mierze obu krajów. Podeszły one jednak do tej sprawy odmiennie, z odmiennymi rezultatami.
- Taki letni temat przed długim weekendem. Czy basen podnosi wartość domu? Czy basen wpływa też na wyższy podatek od nieruchomości?
- Jest to dopiero początek sezonu basenowego, który niestety w naszym klimacie trwa niezwykle krótko! Czasami dosłownie kilka tygodni. To właśnie w dużej mierze wpływa na to odczucie – zbędny luksus czy potrzeba!
Panuje powszechne przekonanie, że basen wpływa na podniesienie wartości nieruchomości, a tym samym na wyższy podatek. W rzeczywistości nie zawsze jest to prawdą. Oczywiście zakładamy tu, że rozmawiamy o basenie w Ontario, a nie na Florydzie, gdzie jest on niemalże niezbędną częścią nieruchomości i trudno wręcz znaleźć dom bez niego. W Ontario mamy kilka tygodni w roku – kiedy basen wydaje się niezbędny.
Badania statystyczne potwierdzają, że większość Kanadyjczyków przywiązuje znacznie mniej wagi do posiadania własnego basenu niż na przykład dużej wygodnej kuchni, ładnej funkcjonalnej łazienki czy wykończonego basementu. Statystycznie wydajemy zdecydowanie więcej pieniędzy na te usprawnienia niż na budowanie nowego basenu. Oczywiście wynika to często z naszych możliwości finansowych i tak zwanych priorytetów. Poważna renowacja kuchni wraz ze sprzętami gospodarstwa domowego może kosztować tyle lub więcej niż wybudowanie basenu. Jeśli stać nas tylko na jeden wydatek, wiadomo, co zwykle wygrywa!
Zresztą ponownie warto wspomnieć o badaniach statystycznych, według których zainwestowane pieniądze w kuchnie zwykle zwracają się w 73 proc. i zdecydowanie podnoszą wartość domu, gdy pieniądze wydawane na basen zwracają się w 16 proc. Zdarza się często, że posiadanie basenu może nawet utrudniać sprzedaż nieruchomości. Dotyczy to głównie domów w niższej kategorii cenowej, gdzie, po pierwsze, basen może zajmować większość i tak małego ogródka, a po drugie – nowych potencjalnych właścicieli może być nie stać na dodatkowe koszty związane z utrzymaniem basenu, które w przeciętnym przypadku kształtują się na poziomie od 600 do 2000 dol. za sezon. Największy wpływ na koszt utrzymania basenu mają koszty związane o ogrzewaniem wody. Czyli im bardziej gorące i dłuższe lato, tym mniej nas będzie kosztowało utrzymanie basenu. Na szczęście, coraz bardziej wydajne i dostępne cenowo są systemy grzejące basen przy pomocy słońca, ale to już odrębny temat.
- Wróćmy do pytania, czy posiadanie basenu wpływa na wyższy podatek od nieruchomości?
- Zasadniczo nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Jak zawsze należy popatrzeć na każdy przypadek indywidualnie. Jeśli mamy mały stary basen na naszej małej działce – to możemy z całą stanowczością "walczyć" z zawyżoną wyceną naszej nieruchomości z MPAC (Municipal Property Assessment Corporation).
Z drugiej strony, jeśli ktoś wybuduje luksusowy basen za 200.000 dol., to oczywiście MPAC uzna, że wpływa to na podniesienie rynkowej wartości naszej nieruchomości. Właśnie o tym należy pamiętać, że podatki od nieruchomości płacimy na podstawie wyceny rynkowej wartości i jeśli nie zgadzamy się z wyceną (assessment), to możemy się od niej odwołać! Czy skutecznie? Nie zawsze jest to łatwe.
- Czy orientujesz się w kosztach wybudowania basenu? Czy są obecnie lepsze i gorsze rozwiązania?
- Jest to bardzo obszerny temat i na koszt basenu wpływać będzie wiele czynników. Baseny w ziemi, czyli "inground", są zdecydowanie bardziej kosztowne niż baseny zbudowane na terenie "above ground". Na koszt basenu będzie wpływała jego wielkość, materiał, z jakiego jest wykonany, sprzęt do filtrowania wody i dostarczania chemikaliów oraz tak zwany landscaping wokół basenu.
Skoncentrujmy się na basenach wbudowanych w teren. Najtańsze są baseny z dnem i ścianami z plastiku (vinyl liner) – najdroższe są z betonu okładane ceramiką lub kamieniem. W naszym klimacie te pierwsze są znacznie łatwiejsze do utrzymania.
Koszty wybudowania basenu mogą mieć ogromny rozrzut – od 20.000 do 200.000! I naprawdę wiele tu zależy od tego, kiedy budujemy basen, kto jest naszym kontraktorem, jakich materiałów użyjemy i ile zainwestujemy w otoczenie basenu. Coraz bardziej popularne stają się małe baseny zwane "lap pools", w których płyniemy przeciwko sztucznie wytworzonemu nurtowi. Takie baseny mogą być instalowane nawet na małych działkach i ich ceny zaczynają się już od 12.000 dol. Z nowszych rozwiązań w Kanadzie warto wspomnieć, że coraz częściej stosowane są baseny ze słoną wodą! Pozwala to uniknąć dużej ilości chemikaliów oraz takie baseny wymagają mniej pracy, by utrzymać je w czystości.
Warto pamiętać, że jak się kupuje dom z basenem, należy w czasie zakupu zażądać inspekcji basenu oraz sprawdzenia stanu technicznego sprzętów związanych z jego utrzymaniem. Jak kupujemy dom latem – jest to dość proste. Natomiast kupując dom zimą – musimy zawrzeć w ofercie takie warunki, które dawałyby nam szansę sprawdzenia basenu na wiosnę i w razie odkrycia problemów – sprzedający byliby za nie odpowiedzialni.
Mówiąc o "wodzie" w ogrodzie, warto wspomnieć o coraz popularniejszych stawkach (pond). Jest to, moim zdaniem, świetna, niezbyt kosztowna inwestycja, która może być w dużej mierze wykonana samemu. Benefit posiadania oczka wodnego jest ogromny. Wytwarza bardzo kojącą atmosferę w ogrodzie. Jeśli jest wystarczająco duże i osadzone roślinami wodnymi, potrafi w upalne lato wpływać na "lepsze" znoszenie upału. Zdrowe oczko nie tylko ma ryby, ale również zwabia żaby, motyle, ważki i inne zwierzątka – pozwalając naszym miejskim dzieciom na obycie się z przyrodą i edukację. Jest miejscem, gdzie chętnie spędzamy czas. By oczko było zdrowe i mogło utrzymać życie wodne, powinno być odpowiednio duże (przynajmniej 2500 galonów), odpowiednio głębokie (1,2 m w najgłębszym miejscu) oraz powinno mieć system filtrujący. Częste niepowodzenia potencjalnych posiadaczy oczek wynikają z niewiedzy, dlatego zachęcam do odwiedzania licznych stron internetowych – jedna z nich to www.oczkowodne.net.
Maciek Czapliński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Mississauga
Rozwody, separacje i co z nich wynika: Rezydencja małżeńska
Napisane przez Monika J. CurykOntaryjscy prawodawcy uznali, że rezydencja małżeńska ("matrimonial home") jest formą własności, która zasługuje na specjalne potraktowanie z punktu widzenia prawa rodzinnego. Rezydencje małżeńskie traktowane są inaczej w dwóch aspektach: przy podziale majątku i pod względem prawa dostępu i zamieszkania. Z uwagi na specjalne względy, jakimi cieszy się w prawie ontaryjskim rezydencja małżeńska, poświęcę jej cały dzisiejszy artykuł.
Co to jest
rezydencja małżeńska?
Najogólniej rzecz biorąc, rezydencja małżeńska to nieruchomość używana przez parę w momencie rozpadu małżeństwa zgodnie z jej normalnym przeznaczeniem. Warto zwrócić uwagę, że używanie nie musi być ciągłe. "Normalne przeznaczenie" pozwala na używanie sezonowe, weekendowe i tym podobne. Tak więc para może mieć więcej niż jedną rezydencję małżeńską. Rezydencją małżeńską może być dom, w którym para mieszka na co dzień (albo nawet dwa domy, w których mieszka), cottage używany latem, chalet używany na narty i np. condominium używane w weekendy.
Wychowanie dzieci
W Chinach wychowanie dzieci to sprawa priorytetowa dla całej rodziny oraz kraju jako całości. Oczywiście w niemal każdej cywilizacji i kulturze wychowanie dzieci stanowi bardzo ważny element życia rodzin oraz całych społeczności, ale poprzez różnice pomiędzy naszym europejskim modelem życia a chińskim warto wyodrębnić pewne różnice i poświęcić temu tematowi post na blogu o Chinach.
Zasadniczym powodem w podejściu do dzieci w Chinach jest brak obowiązkowego systemu ubezpieczeń emerytalnych, co w naturalny sposób wykształciło bardzo sprawnie działającą zależność międzypokoleniową. Mianowicie przyjęło się już tak, że rodzice dają dzieciom niemal wszystko, a dzieci potem dbają o rodziców, jak tylko mogą. W takim układzie dzieci spełniają rolę naszego ZUS-u i z obserwacji wnoszę, że są w tym dużo, ale to dużo bardziej wydajnie niż ww. instytucja.
Oczywiście ktoś powie, a co jak dziecko odwróci się na pięcie albo po prostu nie uda mu się w życiu i ledwo samo siebie utrzyma. Jeżeli chodzi o to pierwsze, to znam wiele rodzin i takiego przypadku po prostu nie spotkałem, a ma to swoje podłoże w wielowiekowej tradycji przestrzegania wartości rodzinnych. Jeżeli chodzi o drugą wątpliwość, to to już jest raczej mniej ważne, jeżeli dziecko rozumie swoje położenie względem rodziców, z głodu tu nikt nie umiera i tak to jakoś się kręci. Oczywiście, jak już wspomniałem, nie istnieje przymusowy system ubezpieczeń, ale nie znaczy, że takowego nie ma i wiele osób jednak jest w jakiś sposób zabezpieczonych poprzez normalną emeryturę od państwa.
Kolejną wartością, która determinuje w znaczny sposób podejście do wychowania dzieci w Chinach jest chińskie zamiłowanie do pieniędzy, do ich zdobywania. Wszystko, co robi młody człowiek, jest pod to dopasowane. Bardzo rzadkie jest hobby z pasji i wsparcie rodziców przy takich przedsięwzięciach. Całkowity rozwój skierowany jest na osiągnięcie w przyszłości jak najlepszych wyników finansowych, więc nauka języków tak, harcerstwo nie - szkoda czasu na bieganie po lesie. W konsekwencji życie nastolatków jest względem ich np. polskich rówieśników bardzo ubogie, ale też i nienarażone na różnego rodzaju zakręty życiowe.
Przy tej okazji należy wspomnieć, że nie ma w Chinach wykolejeńców. Są ludzie, którym udało się więcej lub mniej, ale nie ma takich, którzy zatracili się w knajpach czy osiedlowych bramach – takiego zjawiska brakuje. Oczywiście to stan na dzisiaj. Chiny otworzywszy się na świat, czerpią z zagranicy najlepsze wzorce, jednak czasem pewne niepokojące zjawiska również potrafią się przedostać i rozwijać.
W kulturze chińskiej pozycja rodziny jest bardzo wysoka. Mniej liczy się jednostka jako taka, a dużo bardziej rodzina wraz z jej hierarchiczną strukturą. Tym sposobem wszystko co rodziny jest również własnością dziecka, łącznie ze znajomościami i portfelem rodziców. Efektem tego jest mała zaradność chińskiej młodzieży oraz bardzo ograniczona decyzyjność o własnym losie. Rodzice podejmują ostateczną decyzję. Jak wszystko, ma to swoje dobre i złe strony. Złą jest to, że rodzice, jako starsi, wolą nie podejmować żadnego ryzyka, a swoją pociechę starają się zamknąć w złotej klatce. Pozytywną stroną takiego podejścia jest brak właśnie wykolejeńców i innych wizjonerów, którym się nie udało i którzy mogą generalnie uznać życie za ciekawe, ale nieudane. Tutaj raczej każdy jakoś przędzie, tyle że jest to nudne życie w naszym rozumieniu.
Jeżeli chodzi o takie sprawy, jak alkohol czy papierosy, to mniej więcej wygląda to tak jak u nas – chodzi o wiek inicjacji i oczywiście z wyłączeniem płci ładniejszej, której nie przystoi pić czy palić nawet w wieku lat dwudziestu kilku.
Abstrahując od tych wszystkich różnic dzieci w Chinach kochają swoich rodziców, a rodzice z wzajemnością swoje dzieci, jak to ma miejsce wszędzie indziej na świecie.
Adam Machaj
W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami prosimy o bezpośredni kontakt z Autorem, e mial: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
W środę, 16 maja, w Hamilton otworzył swe podwoje trzeci już polski supermarket "Starsky". Powstał w rekordowym czasie. Ma powierzchnię ponad 30 tysięcy kwadratowych stóp i lwią część tego obszaru zajmuje sklep - pomieszczenia biurowe i magazyny stanowią zaledwie jedną dziesiątą całości.
Kolejny sklep stanowi realizację pomysłu jego właścicieli: Marka Sikorskiego, Piotra Zuskiego i Aleksandra Radeckiego, by stworzyć w regionie południowego Ontario sieć delikatesów, gdzie oferuje się polską żywność. Smakuje ona nie tylko Rodakom, bo coraz więcej klientów supermarketów stanowią inne nacje. W rozmowie z Piotrem Zuskim dowiedziałem się, że jest to już procent dominujący – w "Starskym" nr 2, czyli w pobliżu skrzyżowania ulic Dundas i Winston Churchill, odsetek ten stanowi 70 procent!
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8736#sigProId0bd9ceee82
Podobnych wyników właściciele handlowej sieci oczekują w Hamilton, gdzie mieszka spora grupa Niemców, Ukraińców, Węgrów, którzy gustują w polskich kulinariach. Oczywiście, są tu też Polacy, ale Hamilton po utracie wielu zakładów pracy (stalownie, huty), nie jest już miejscem, gdzie mieszka liczna Polonia.
W dniu otwarcia sklepu od rana wypełnił się on rzeszą kupujących. Na godzinę 11 przewidziano oficjalne otwarcie. Przybyli liczni biznesmeni, przedstawiciele Rady Miejskiej, politycy, rodzina i przyjaciele. Sklep poświęcił proboszcz parafii St. Kostki – ks. Florian Stasiński. Przedstawiciele miasta podkreślali, że Hamilton wzbogaciło się nie tylko o piękny sklep, ale również o 180 miejsc pracy – tyle bowiem osób znalazło zatrudnienie w tym supermarkecie. Duża ich część to Polacy.
Jak w każdym "Starskym", w nowym supermarkecie istnieje również stoisko "Pegaza", gdzie można nabyć polską prasę, książki i filmy.
Trzeci sieciowy polski sklep to nie koniec inicjatywy jego właścicieli – planują w najbliższym czasie otworzenie następnych dwóch – gdzie, to na razie tajemnica. Trzeba dodać, że każdy budują od podstaw, by spełniał w stu procentach oczekiwania i był w pełni użyteczny.
Sklepy "Starsky" są łatwo rozpoznawalne – charakterystyczna gwiazda stanowi ich firmowe logo. Wypada życzyć ich właścicielom i klientom tych doskonałych delikatesów, by było ich coraz więcej – tyle ile gwiazd na niebie.
Nowy "Starsky" znajduje się pod adresem 685 Queenston w Hamilton.
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8736#sigProIdf36f6575e3
J.R.
Korespondencja z Ottawy
Pochwalony Jezus Chrystus
To był mój pierwszy osobisty kontakt z demonstracją na rzecz obrony życia dzieci nienarodzonych - nie biorę tu pod uwagę kilku cichych i mizernych akcji stania z transparentami w rękach wzdłuż ulicy Dundas. Demonstracja w Ottawie,10 maja, przed budynkiem parlamentu kanadyjskiego, robiła naprawdę duże wrażenie.
Wróćmy do początku. Brzmi to absurdalnie – demonstracja na rzecz obrony życia dzieci. Kropka.
Dodawanie słowa "nienarodzonych" określa jedynie wiek dzieci – 1 tydzień, 5 tygodni, 15 tygodni... życia,
aż dochodzimy do momentu, że to życie, nadal to samo, nadal trwając, zaczyna się już poza bezpiecznym dla dziecka łonem matki; nadal i to długo jeszcze potrzebującym ciągłej opieki, ale już "na własną rękę".
Jeżeli dzisiejszy człowiek ma coraz większe trudności z dostrzeżeniem Boga wokoło siebie, a jest On widoczny w każdej rzeczy, jaką widzimy; chociażby właśnie w niezwykłej cudowności misternej budowy oka,
pięknie oczu dziecka, to jest to znak tragicznej sytuacji moralnej i duchowej.
Zakwestionowanie prawa do życia podarowanego przez Boga, zakwestionowanie świętości i jedynego w swoim rodzaju życia – Bóg nie stworzył nigdy dwóch takich samych ludzi – jest największą współczesną tragedią ludzkości.
Nie ma sensu przekonywać o tym ludzi świadomych, jak również nie jest moim zamiarem przekonywać do życia tych, którzy dzisiaj całkowicie pogubieni, z wyżartym przez polityczną poprawność sumieniem, krzyczą w swej rozpaczy – Pro choice!
Pozostaje tylko modlitwa i świadectwa tych, którzy ten dramat życia zagrali w głównej roli i teraz wołają – nie zabijaj, bo ja to zrobiłam, bo ja do tego namawiałem, ja tego żądałem!
Proszę o potraktowanie tych refleksji z tej demonstracji jako całkowicie własne, wolne od malkontenctwa obserwacje; jako chęć podzielenia się uwagami tylko po to, aby za rok nie tylko martwić się o ilość, a odniosłem takie właśnie wrażenie, ale głównie o "jakość", efektywność naszego przekazu o świętości życia.
Film pt. "1800", jaki oglądaliśmy w autobusie w drodze do Ottawy, był dla mnie nietrafiony. Traktujący o "aborcji", wiele razy pokazuje osobę i używa nazwiska Adolfa Hitlera, pokazuje tłumy zachwyconych nim Niemców, stosy ludzkich ciał, baraki obozów koncentracyjnych, używa wiele razy słowa "holokaust" i sprowadza sprawę do mitycznej liczby 6 milionów ofiar żydowskich.
Pokazuje drogę pewnego rozwoju duchowego typowych, wziętych z życia ludzi, gdy drogą zadawania im różnych pytań i słuchania ich odpowiedzi na temat życia, są doprowadzani do jedynie słusznego wniosku,
że życie jest największą wartością i zmieniają swoje pierwotne podejście do aborcji o 180 stopni.
Należę do ludzi, którzy uznają tragedię narodu żydowskiego, ale wiedzą, że nie była ona jedyna. Jeżeli już musimy mówić o "aborcji", posługując się przykładami historycznego "holokaustu", to było ich wiele, że wspomnę tylko Polaków i Ormian. Za rok oczekiwałbym czegoś bardziej współczesnego, naukowego, pokazującego tragedię tych dzisiejszych, współczesnych młodych kobiet i mężczyzn, tragedię naszego świata.
Film oglądany w drodze powrotnej, "Szukałem Was" pokazywał bardzo wiele scen z życia Jana Pawła II, ale z celem pielgrzymki niewiele miał wspólnego. Wszyscy wiemy, że JPII zawsze życia bronił i mówił o tym często i jasno.
Bardzo budująca była liczba ludzi, jacy przyszli, przyjechali z różnych stron, właśnie tylko po to, aby głośno zademonstrować swój sprzeciw wobec obowiązującego w Kanadzie "prawa aborcyjnego", które sprowadza się do tego, że dziecko można zabić praktycznie w każdym momencie życia.
Najbardziej budujący był widok bardzo wielu nastolatków i ludzi młodych.
Słowną, a raczej wrzaskliwą konfrontację między naszym pochodem a może setką osób "pro choice" – chętnie bym zmienił albo na całkowicie cichy marsz, w modlitewnym skupieniu; niech sobie wrzeszczą... Albo na wspólną, w ich intencji, głośną, modlitwę nas wszystkich – "Ojcze nasz" i "Zdrowaś Maryjo".
Może była wcześniej, może przed naszym dotarciem na miejsce, ale bardzo mi zabrakło wspólnej, głośnej modlitwy tych prawie 20.000 ludzi, właśnie w intencji naprawy serc i dusz tych, którzy prawo ustalają, wszak staliśmy przed parlamentem Kanady, tych którzy się na tak straszny krok decydują, jak i tych którzy dzieci zabijają. Słuchanie przemówień i oklaski niczego nie zmienią.
Hierarchowie i wierni obrządku greckokatolickiego nie zapomnieli o tym, a nam jedynie zostało słuchać i obserwować Ich modlitwy przebłagalne, śpiewy i kadzenia, a na pójście do katolickiej katedry została tylko godzina, co odliczając czas dojścia do katedry i powrotu na ustaloną godzinę do autobusu, dawało może 8 minut refleksji, modlitwy i około 8 uczestników "pielgrzymki". Gdzie poszła cała reszta naszego autobusu, jeszcze przed modlitwami grekokatolików, nie wiem.
Ale największą rozterkę, bez egzaltacji – ból, przeżyłem wtedy, gdy konkretne osoby, wymieniane z imienia i nazwiska, kobiety i mężczyźni, z dużymi planszami wiszącymi na ich szyjach – "I regret my abortion", "I regret my lost fatherhood", składali głośno, słyszalne przez głośniki, swoje jakże bolesne, tragiczne świadectwa.
Łzy się w oczach kręciły, a tłum "pielgrzymów", uznając, że swoją powinność już zakończył, wrócił do swoich głośnych rozmów, śmiechów, gier telefonicznych, kopania piłki, do wysyłania SMS-ów... Nie słuchali. Wszyscy my, dorośli, wszyscy liderzy i opiekunowie, nie zdaliśmy egzaminu. Te świadectwa powinny być słuchane na kolanach, tak przez młodych, jak i starszych ludzi. Może na początku demonstracji.
Dzielili się swoim strasznym bólem, a wyć się chciało, widząc, jak znakomita większość tego nie słucha, żyje już swoim życiem, rozchodzi się, pozostało może 150 osób. Podszedłem do tych ludzi, wielu z nich płakało. I może to tylko oni byli na pielgrzymce.
Przyszedłem, zobaczyłem... trochę się zawiodłem. Mimo że liczba uczestników podobno wzrosła. Chętnie pójdę za rok, ale proszę o wysłuchanie mnie i ustosunkowanie się do moich refleksji w trakcie przygotowań do następnego wyjazdu za rok.
Roman Dorna
Fot. Autor
Mississauga
Słowo od redakcji:
Na usprawiedliwienie pielgrzymów trzeba powiedzieć, że w tym roku było wyjątkowo wietrznie, zimno i deszczowo, dlatego sporo zziębniętych osób schroniło się do pobliskich kafejek po kilku godzinach przebywania na zewnątrz. Mimo smsów i rozmów pielgrzymów podczas świadectw osób, które przeszły przez aborcje, tysiące ludzi zwolniło się z pracy lub szkoły, żeby zademonstrować swoje "politycznie niepoprawne" poglądy, że życie ludzkie w łonie matki trzeba chronić.
Jak się dowiedzieliśmy, film "180 degrees" został wybrany przez... kierowcę autokaru, który z ruchem pro-life nie miał nic wspólnego. Różne są sposoby i różnymi argumentami można trafić do człowieka, który mimo swych wad i ułomności może być podatny na przesłanie pro-life.
Z polonijnych parafii najliczniej reprezentowani byli oblaci (o. Paweł Nyrek, o. Mieczysław Burdzy, o. Michał Pająk i o. Paweł Ratajczak z KSM).
Korespondencja z Wilna
Doszła do skutku odłożona po katastrofie smoleńskiej wizyta premiera Donalda Tuska w Kanadzie. O różnych jej aspektach przeczytają Państwo w numerze, ja chciałabym się skupić na odwiedzinach premiera na Ontaryjskich Kaszubach, w miejscowości Wilno. Na tych terenach w połowie XIX w. osiedlali się pierwsi polscy zorganizowani emigranci z Kaszub, stąd właśnie nazwa. Drogi w Wilnie nadal noszą nazwiska pierwszych osadników, a mieszkańcy zachowali kaszubski język i pielęgnują stare tradycje. Znajduje się tu także kaszubski skansen-muzeum, w którym Donald Tusk w niedzielę, 13 maja 2012, posadził symboliczne drzewko. Po II wojnie światowej tereny te, bogate w jeziora i malownicze wzgórza, stały się miejscem letniego wypoczynku dla rzeszy Polaków z nowszej emigracji i obozów polskich harcerzy.
http://www.goniec24.com/prawo-polska/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=8736#sigProIdba295a9910
W programie pobytu premiera w tym dniu była również wizyta na starym cmentarzu i spotkanie z miejscowymi Kaszubami w sali pod kościołem Matki Boskiej Częstochowskiej, w którym uczestniczyli też przedstawiciele ambasady RP, władz Wilna i wybrani goście z Kongresu Polonii Kanadyjskiej.
Byłam tego dnia w Wilnie, po godz. 10.00. U stóp pięknie położonego na wzgórzu kościoła szykowała się do demonstracji – za zgodą proboszcza – zorganizowana grupa ok. 20 – 30 osób, większość z Ottawy. Byli to przedstawiciele ottawskich Solidarnych 2010, Związku Narodowego Polskiego Gminy im. Lecha Kaczyńskiego i Klubu Gazety Polskiej, a także kilkoro Polaków mieszkających w Wilnie na stałe. Przyjechali tu wyrazić swój sprzeciw przeciwko temu, co dzieje się w Polsce za rządów premiera Tuska, przeciwko sposobowi prowadzenia śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej, z żądaniem zwołania międzynarodowej komisji dot. tego śledztwa, a także przeciwko ograniczaniu wolności słowa, w tym z żądaniem miejsca na cyfrowym multipleksie dla TV "Trwam", jak głosiły licznie przygotowane transparenty, których było notabene o wiele więcej niż uczestników protestu. Wszyscy czekali wytrwale na przybycie premiera – choć niemiłosiernie cięły czarne muszki, kanadyjska wiosenna specjalność. Na spotkanie w sali parafialnej zaczęli zjeżdżać się miejscowi Kaszubi, niektórzy w regionalnych strojach. Część z nich, widząc transparenty, zatrzymywała się i czytała, część podchodziła i pytała, o co chodzi w proteście. Organizatorzy byli świetnie przygotowani, pan Grabkowski prowadził manifestację po angielsku i polsku, rozdawano zainteresowanym ulotki. Pod kościół zajechał też autobus z przedstawicielami Kongresu Polonii Kanadyjskiej. Premiera Tuska demonstranci powitali okrzykami m.in. "Wolne media", "Żądamy prawdy", "Żądamy powołania niezależnej międzynarodowej komisji ws. katastrofy smoleńskiej", i takimi samymi go pożegnano.
Do protestujących podszedł kamerzysta TVP i dziennikarka kanadyjskiej telewizji OMNI. Pan Grabkowski udzielił wywiadu, jednocześnie wygłaszając apel o rzetelne podawanie informacji do filmujących ze wzgórza dziennikarzy z innych polskich mediów, którzy nie odważyli się podejść. Nie pofatygowali się zresztą, żeby zamienić choć kilka słów z protestującymi, przedstawiciele Kongresu, bez słowa też minął ich poseł federalny Partii Konserwatywnej Władysław Lizoń z żoną...
Tego dnia była świetna okazja do powiedzenia, w obecności kanadyjskich mediów i oficjeli, premierowi Tuskowi, co leży na sercu Polakom, również tym żyjącym na stałe w Kanadzie, i nagłośnienia tego. Nie było kordonów policji ani straży miejskiej jak w Polsce, premier był na wyciągnięcie ręki. Porządku pod kościołem strzegło zaledwie kilku miejscowych policjantów, nie licząc służb specjalnych przy samej sali.
W związku z tym na koniec kilka pytań.
Dlaczego tak niewiele osób zdecydowało się zaprotestować?
Dlaczego nie było tu ani jednego przedstawiciela bardzo licznej Rodziny Radia Maryja z Toronto, tym bardziej że SOS – Komitet Obrony Telewizji Trwam prosi o współpracę Polonię i nagłaśnianie sprawy za granicą w obliczu starań o referendum europejskie ws. dyskryminacji Telewizji "Trwam"?
Czy rzeczą właściwą było, że w spotkaniu z premierem wzięli udział przedstawiciele Kongresu Polonii Kanadyjskiej, choć niektórych czołowych działaczy KPK (z innych krajów także) polski MSZ wpisał na tzw. czarną listę, nakazując placówkom dyplomatycznym ich bojkot? Czy nie była to dobra okazja do oprotestowania przez Kongres tego faktu poprzez zignorowanie tej wizyty?
Te pytania pozostawiam zainteresowanym do rozważenia.
Joanna Wasilewska
Fot. Andrzej Jasiński
Mississauga
28 kwietnia Oshawa znów świętowała doroczne wybory Miss Polonia Oshawa 2012. Impreza zapowiadała się znakomicie, a to choćby ze względu na wyprzedaż prawie wszystkich biletów na kilka dni przed wyborami.
Był wyjątkowo słoneczny, ale trochę chłodny dzień, natomiast gorącą atmosferę zapowiadała olbrzymia frekwencja. Organizatorzy w ostatniej chwili dostawili kilka dodatkowych stolików, by zapewnić miejsca siedzące wszystkim chętnym. Halę "weterańską" w większości wypełniła młodzież, bo to przecież jej rówieśniczki stawały do konkursu o tytuł najpiękniejszej Polki w Oshawie. Cztery kandydatki od kilku tygodni pod okiem Małgosi Zubrzyckiej i Weroniki Lechowicz ćwiczyły specjalne układy choreograficzne, by jak najlepiej wypaść podczas prezentacji przed publicznością. W Oshawie na balu Miss Polonia jury to publiczność i prezentacja ma wielkie znaczenie. Prezenterzy wieczoru, Edyta Czarny i Arek Zubrzycki, rozpoczęli bal zgodnie z programem.
Po oficjalnym powitaniu i podziękowaniu wszystkim sponsorom rozpoczęła się najważniejsza część wieczoru. Na salę wkroczyły w towarzystwie partnerów Mini Miss 2011 Iza Doroszuk i Mini Miss 20012 Veronika Mokros. Następnie publiczność powitała Miss Kraków 2012 Natalię Pawlikowską , dalej Wicemiss Polonii Oshawa 2011 Anię Kozak i Victorię Gratkowską, wreszcie Miss Polonii Oshawa 2011 Dianę Jaskulską. Wszystkim dziewczynom towarzyszyli partnerzy. Miss 2011 podziękowała za ubiegłoroczny wybór i dzieląc się ze wszystkimi swoimi przeżyciami z okresu "królowania", życzyła nowym kandydatkom tytułu Miss 2012. Wreszcie nastąpiła prezentacja kandydatek do tytułu Miss 2012. Z numerem 1 zobaczyliśmy Magdalenę Słomińską, z numerem 2 Olivię Wrzal-Kosowską, z numerem 3 Sylvię Pieczonkę i z numerem 4 Dominikę Wilczewską. Wejściu kandydatek z partnerami towarzyszył ogromny aplauz publiczności.
Następnie kandydatki w krótkich wystąpieniach przybliżyły swoje sylwetki najpierw po polsku, a później po angielsku. Warto nadmienić, że wszystkie znane są z przynależności do młodzieżowych organizacji polonijnych i w swoich wystąpieniach o tym wspominały.
Prezentację zakończono wspólnym odtańczeniem walca. Rozpoczęła się zabawa dla wszystkich. Do tańca grał zespół MR SYSTEM, który zaprezentował wyjątkowo dobrą muzykę. W tym czasie każdy uczestnik balu wpisywał numer kandydatki i wrzucał balot do specjalnie przygotowanej urny. Kiedy uznano, że głosowanie jest zakończone, poproszono rodziców kandydatek, prezesów bratnich organizacji w Oshawie, prezesa Gr. 21 Jana Zubrzyckiego, gospodarza balu Stefana Michalskiego oraz prezenterów wieczoru do przeliczenia głosów. Wreszcie przerwano zabawę i prezenterzy ogłosili, że mamy nową Miss Polonii Oshawa 2012. Pierwszą Wicemiss została Magdalena Słomińska, a Miss Polonii 2012 Dominika Wilczewska. Nastąpił wzruszający moment koronacji przy wielkiej owacji publiczności, po którym wręczono nagrody ufundowane przez sponsorów. Usłyszeliśmy podziękowanie z ust nowej Miss Polonii Oshawa 2012 oraz zaproszenie do dalszej zabawy, z czego wszyscy z ochotą skorzystali.
Bal Miss Polonia Oshawa należy już do ponad 50-letniej tradycji Gr. 21 ZPwK. Tak liczna obecność Państwa świadczy o jego popularności i potrzebie organizowania. Należy tę tradycję podtrzymywać i kontynuować coroczne konkursy, co jest możliwe dzięki hojności sponsorów. Sponsorom ostatniego balu składamy serdeczne podziękowania.
Zainteresowanych odsyłamy na stronę internetową organizatorów: www.zpwk-gr21.ca, gdzie można znaleźć więcej informacji i zdjęć.
Zdjęcia i tekst:
Krzysztof Czajowski