Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...KATASTROFY
W 1956 r. mieliśmy, już we dwoje z Zosią, dwa solidnie wymoszczone gniazda. Byłem etatowym reżyserem w dwóch bardzo dobrych teatrach, w Teatrze Polskim w Warszawie i w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Do Gdańska trzeba było dojeżdżać z Warszawy, ale w obu miejscach czuliśmy się dobrze, praca się układała i planowaliśmy, że tak będzie trwało.
Jak już wspomniałem, w Teatrze Polskim robiło się w sezonie 1963–1964 jakoś ciężko, niesympatycznie. Przyszli bowiem do teatru Krasowscy. To trzeba opowiedzieć po kolei i jasno, zwłaszcza że wciąż te sprawy są albo pokrywane milczeniem, albo przedstawiane pokrętnie.
Otóż, po kolei. S.W. Balicki, który mnie do Teatru Polskiego zaangażował, był polonistą, dziennikarzem, wydawcą, urzędnikiem państwowym, objął w 1957 r. dyrekcję Teatru Polskiego po wielkim Arnoldzie Szyfmanie, przychodząc tam z Ministerstwa Kultury i Sztuki. Mówiono, że niejako „dopomógł” Szyfmanowi w odejściu z teatru. Sam jednakże kontynuował jego linię repertuarową, zwłaszcza serią świetnych inscenizacji Słowackiego zrealizowanych przez Romana Zawistowskiego. Ale stosunkowo szybko, kierowany przez niego Teatr Polski zaczął tracić energię. Sukces „Pierścienia wielkiej damy” w mojej reżyserii, pierwszej realizacji Norwida w Warszawie po wojnie, Balicki wykorzystał do podreperowania swej pozycji. Ale niebawem kłopoty wróciły. No cóż, ja byłem wciąż młody i niedoświadczony, a zarazem nie należałem do partii, nie stało za mną żadne „lobby” i nie dawałem Balickiemu oparcia.
Masz serce - okaż serce...
Napisane przez Krystyna Starczak-KozłowskaNie od dziś wiemy, że piękna tradycja wigilii Bożego Narodzenia związana jest z „wolnym miejscem przy stole” – dla kogoś, kto może się zjawić nieoczekiwanie w ów szczególny, jedyny dzień w roku. Do tej starej, a wciąż żywej tradycji nawiązał Mikołaj Rykowski, zakładając Stowarzyszenie Wolne Miejsce. O tym, jak przez lata realizuje on swą ideę „wolnego miejsca” nie tylko w Polsce, ale i w różnych zakątkach świata – pisałam w „Gońcu” w 2015 roku. Fundacja Wolne Miejsce zorganizowała wówczas wigilijne wieczerze w Kołobrzegu i Wiśle, zaś w katowickim Spodku Wigilię na 3200 osób – no a w Kanadzie, dla mieszkańców Toronto i Mississaugi – wieczerzę wigilijną, planowaną początkowo na 400 potem na 500 osób, a w efekcie w Centrum Jana Pawła II ugoszczonych zostało w zeszłym roku 620 osób. Bowiem żadnemu zgłaszającemu się człowiekowi nie odmówiono, a wstęp dla wszystkich, którzy się zapisali, był całkowicie wolny...
Sama byłam uczestnikiem tamtej pamiętnej Wigilii w Centrum Jan Pawła II, siedziałam przy wigilijnym stole z wolontariuszami, a wszyscy oni wyrażali swój entuzjazm dla udziału w przygotowaniu tej pełnej rozmachu uroczystości, odbywającej się pod patronatem Konsulatu Generalnego RP w Toronto, której celem było nie tylko nakarmienie ludzi, ale i podanie im ręki w ten szczególny dzień. Ogółem zgłosiło się wówczas aż 150 wolontariuszy. Jedni pomagali w kuchni, inni zwozili ofiarowane przez sponsorów produkty, inni dekorowali salę, którą pięknie przybrała Ewa Bajorek, korzystając z usług Mega City... I tu zaczyna rysować się obraz niezwykłego odzewu, z jakim spotkała się piękna inicjatywa Fundacji Wolne Miejsce w Polonii torontońskiej.
Kiedy 5 października w godzinach późnopopołudniowych przybyłem na Ratusz, w gabinecie Starzyńskiego odbywała się konferencja. Pani Stefania, sekretarka, zameldowała mnie natychmiast. Prezydent kazał mnie prosić. Odbywała się bowiem narada nad szukaniem źródeł dochodowych dla pokrywania zwiększonych wydatków miejskich przy całkowitej utracie wpływów z przedsiębiorstw miejskich, które prawie że leżały w gruzach i które na razie trzeba dofinansowywać. Stało się oczywiste, że normalne źródła dochodowe miasta nie wystarczą na pokrywanie zwiększonych i z dnia na dzień rosnących wydatków Kasy Miejskiej. Trzeba szukać nowych źródeł, które po wyczerpaniu się rezerw zaspokoiłyby potrzeby gospodarki miejskiej. Przy tych poszukiwaniach należy się liczyć ze znacznym zubożeniem ludności, której siła płatnicza uległa silnemu zmniejszeniu. W tych warunkach szukanie dodatkowych dochodów w podatkach i opłatach miejskich byłoby nierealne, a z polskiego punktu widzenia także niewskazane.
Zważywszy na to, że miasto będzie musiało obecnie przejąć wiele funkcji i ciężarów ponoszonych dotychczas przez skarb państwa, powstała dziś w dyskusji koncepcja, by dodatkowych źródeł szukać w zwiększonym udziale miasta w podatkach państwowych. Inaczej mówiąc, chodzi o szukanie potrzebnych środków w kasach niemieckich. Zadanie przygotowania takiej koncepcji spadło oczywiście na mnie, jako resortowego szefa tych zagadnień. Zwyczajem Starzyńskiego każda nowa myśl czy nowy projekt były na wczoraj.
Listy z numeru 49/2016
Opowieści z aresztu deportacyjnego: Dola matki
Napisane przez Aleksander ŁośPodobieństwo ich było znaczne, ale jakże różnie wyglądały ich twarze. Nie chodzi o różnicę wieku, bo to jest naturalne między matką i córką, ale stopień spustoszenia w wyglądzie matki. Dziewczynka musiała mieć około osiem-dziewięć lat, a jej matka około trzydzieści kilka, a wyglądała co najmniej o dziesięć lat starzej.
Tamara była Rosjanką, ale zamieszkałą na Ukrainie, na pograniczu kulturowo-językowym społeczności rosyjskiej i ukraińskiej. Ojciec jej zmarł, kiedy miała tyle lat co obecnie jej córeczka. Śmierć sobie wybrał szybką: został przejechany przez pociąg na niestrzeżonym przejeździe, kiedy wracał późnym wieczorem pijany z pracy. Tamara wychowywana więc była przez matkę. Ta, harując, doprowadziła jednak do tego, że córka ukończyła studia filologiczne. Po tym Tamara została zatrudniona w bibliotece miejskiej i po kilku latach awansowała na kierowniczkę tej biblioteki. Ale przed tym jeszcze poznała swojego przyszłego męża – Ukraińca. Przyszedł okres rozpadu Związku Sowieckiego i usamodzielniania się Ukrainy. Tamara coraz częściej słyszała żądania wyniesienia się tam, gdzie jej miejsce, tj. do Rosji. Włączyła się do tego rodzina męża, a on, coraz bardziej zaglądający do kieliszka, zaczął ją systematycznie bić. Uciekła od niego i po kilku miesiącach byli po rozwodzie. Po roku poznała Miszę, Żyda ukraińskiego. Pobrali się, a kiedy nastąpiło rozluźnienie granicy, wyjechali do Izraela. Tam już była część rodziny męża Tamary. Nie byli oni zachwyceni faktem, że wziął sobie za żonę Rosjankę, a nie Żydówkę. Sytuacja się zaogniła, kiedy Tamara zaszła w ciążę. Wiadomo, z matki nie-Żydówki dziecko nie będzie uznane za żydowskie. Mąż zaczął ją bić, i to w taki sposób, aby uszkodzić płód, aby dziecko nie urodziło się żywe. Ale mimo to Tamara urodziła zdrową dziewczynkę.
Verano 2017 - luksus w przystępnej cenie
Napisane przez Sobiesław KwaśnickiKtóż nie lubi być pieszczony?! Wiele osób preferuje właśnie taki rodzaj jazdy, miękko, wygodnie, luksusowo, z uczuciem płynięcia nad jezdnią. Dawniej takie właśnie wrażenie dawał niemal każdy amerykański krążownik szos, co prawda „pływanie” na zakrętach często źle się kończyło, ale taki był właśnie charakter „amerykanów” – dużo mocy na tylne koła i salonowe resorowanie.
Dzisiaj odeszliśmy od tego daleko, są jednak wciąż na rynku samochody, w których ceni się wygodę ponad wszystko inne. W klasie sedan, z ręką na sercu polecić można buicka verano – samochód osobowy, który może do najzrywniejszych nie należy – zapewnia nam jednak kojące poczucie luksusu, i to za całkiem przystępną cenę 25 tys. CAD.
Wnętrze robi bardzo dobre, eleganckie wrażenie, ergonomiczne wygodne fotele, potrójnie uszczelniane drzwi eliminujące hałas, laminowane szyby boczne, akustyczne przesłony, uszczelnienia, pianki i maty – wszystko to sprawia, że verano jest w środku NAPRAWDę cichy. Buick mocno się napracował, by odgłosy drogi, wiatru i pracy silnika pozostały poza kabiną pasażerską. Nawet jeśli będziemy verano doprowadzać do wysokich obrotów i dynamicznej jazdy – w środku nikt nie będzie musiał podnosić głosu w rozmowie. Jeśli chodzi o wyciszenie wnętrza, spokojnie można porównywać verano z luksusowym segmentem rynku. Wnętrze jest bardzo przestronne. Nawet najwięksi rozmiarami ludzie nie powinni narzekać, nie będą się o nic obijać. Pojemny jest również bagażnik, a tylne siedzenia składają się na płasko, pozwalając na przewożenie dłuższych przedmiotów.
Ponadto już w wersji podstawowej w verano będziemy mieli podwójną strefę klimatyzacji/ogrzewania, kontrolowanie sprzętu na kierownicy, wtyk USB CD player i 17-calowe koła. Jednak w tej bazowej wersji nie znajdziemy Bluetooth, kamery biegu wstecznego (niebawem obowiązkowej we wszystkich nowo produkowanych samochodach) czy systemu dotykowego IntelliLink. Te rzeczy plus podgrzewane przednie fotele, podgrzewana kierownica, nawigacja, skórzana tapicerka czy głośniki Bose – to elementy wyższych wersji. Do tego dochodzi cała gama gadżetów elektronicznego wspomagania kierowcy, jak monitorowanie blind-spotów, ostrzeżenie przed czołowym zderzeniem, samoparkowanie i ostrzeżenie przed opuszczaniem pasa ruchu.
Tyle, jeśli chodzi o kabinę, bo jeśli chodzi o samochód, to pod maską mamy jedynie 180 KM produkowanych przez rzędową 2,4-litrową czwórkę, która pozwala się nam rozpędzać od 0 do 80 mil na godz. w umiarkowanym czasie 8,6 sekundy. Sześciobiegowa automatyczna skrzynia biegów nie pozwala na dąsy – dzięki niej auto nie wydaje się leniwe i poprawnie reaguje na ruchy pedału gazu. Jak można się domyślać, zużycie paliwa nie należy do najmocniejszych stron verano – w jeździe miejskiej musimy się liczyć z 11,5 litra – czyli raczej standard. Buick wchodzi w zakręty – jak to buick – z wyraźnym wychylaniem pudła, no, ale nikt tutaj nie projektował tego samochodu z myślą o sportowej jeździe. Hamulce również uznać można za standard w klasie tudzież bezpieczeństwo, zapewniane przez standardowe 10 poduszek powietrznych.
Podobno GM ma przestać produkować verano, co oznaczałoby dodatkowe upusty dla kupujących i znacznie zwiększało atrakcyjność tego auta – ponoć dzisiaj królują crossovery i na nich koncern chce się koncentrować. Czy słusznie?
To rzecz gustu. Ja zalecam wypracowanie własnego i nieuleganie samochodowym modom, tłoczonym nam w głowy przez motokorporacje. Buick verano z pewnością może się podobać, dając poczucie prawdziwego luksusu za naprawdę niewielkie pieniądze,
o czym szczerze zapewnia
Wasz Sobiesław
Steelhead na spey
Steelhead na spey
Eric Lund, właściciel znanego ośrodka dla wędkarzy w północno-zachodnim Ontario – Esnagami Lodge, lato spędza na północy, gdzie łowi na muchę szczupaki i pstrągi źródlane.
Jesienią w południowo-zachodnim Ontario, na rzece Maitland, wpadającej do jeziora Huron, łowi steelheady.
Pstrągi łowi dwuręczną wędką rzutami typu spey, które pozwalają między innymi podać streamery lub mokre muchy na dalekie odległości. Na spey łowi się głównie na większych rzekach.
Jest to metoda niemal zupełnie nieznana większości polonijnych wędkarzom. Dwuręczne wędki w Polsce nazywa się potocznie DH – od double handed.
http://www.goniec24.com/prawo-kanada/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=3850#sigProId3d635d8c61
Ani słychu o lodzie
Jak na razie nie zapowiada się, że na jeziorach będzie lód na początku grudnia i nie będzie powtórki z 2013 r., kiedy zima i mrozy przyszły bardzo szybko.
26 listopada 2013 r. część Cook’s Bay była już zamarznięta.
Lód utworzył się również w okolicach Beaverton.
Pas lodu od brzegu miał ponad 200 metrów szerokości.
Na wielu jeziorach łowienie spod lodu rozpoczęło się w 2013 r. jeszcze przed Bożym Narodzeniem. 17 grudnia 2013 r. prawie całe Simcoe było już skute lodem.
Na zdjęciu: 30 listopada 2013 r., na jeziorze Little Lake koło Barrie. Lód miał grubość 4 cali.
Ryby przyszłości?
Łosoś GM (genetically modified salmon) rośnie dwa razy szybciej od dzikiego łososia atlantyckiego dzięki dawkom insulinopodobnego czynnika wzrostu 1 (IGF-1). Już w czasie od 16 do 18 miesięcy może osiągnąć rynkowy wymiar.
Do tej pory łososie z farm potrzebowały aż 30 miesięcy, aby trafić do sklepów.
Ryby GM faszeruje się hormonami wzrostu. Muszą szybko rosnąć i szybko się sprzedawać, i to na całym świecie.
Skutki uboczne jedzenia genetycznie modyfikowanych ryb nie są znane i jest niewiele danych, które pokazują, że jest bezpieczne. Ich szkodliwe działanie na zdrowie człowieka może być widoczne dopiero za kilka lat.
Zapotrzebowanie na ryby jest ogromne. Niestety, ryb w morzach i ocenach jest coraz mniej. Są to skutki przełowienia i zmian klimatycznych. Zasoby dorsza, halibuta, marlina i innych gatunków zmniejszają się i są niezrównoważone.
Może się więc się zdarzyć, że nie będzie innego wyboru i do jedzenia pozostaną tylko ryby Frankensteina.
17-stka w grudniu
15 listopada zamknął się sezon na sandacze w dystrykcie 17 – jeziora Kawarthas (Peterborough).
Do 15 grudnia w dystrykcie 17. wolno łowić bassy i muskie, a przez cały rok szczupaki.
Czy „downsizing” opłaca się finansowo? (49/2016)
Napisane przez Maciek CzaplińskiO „downsizing” pisałem kilka razy. Zachęcam do tego ruchu szczególnie ludzi w pewnym wieku (bliżej emerytury). Ale ważne, by odpowiedzieć na pytanie, czy „downsizing” się opłaca?
Przypomnę najpierw raz jeszcze że „downsizing” odnosi się do zmiany posiadanej, bardziej obszernej i zwykle droższej nieruchomości na mniejszą i tańszą. „Downsizing” najczęściej występuje, kiedy osiągamy ten wiek (często emerytalny), że nasza rodzina się zmniejsza, czyli dzieci zakładają swoje własne rodziny. Często, kiedy też nasze zarobki się zmniejszają w chwili przejścia na emeryturę (lub w wyniku innych niekorzystnych sytuacji, jak choroba, utrata pracy itd.), motywacją do dokonania „downsizing” jest chęć obniżenie kosztów utrzymania nieruchomości.
Podjęcie decyzji o tym, by dokonać „downsizing”, nie jest łatwe. Ale tym, co mają tyle zdrowego rozsądku, by to zrobić, serdecznie gratuluję. Ci ludzie zwykle poprawiają sobie wydatnie swoją sytuację finansową, obniżając znacznie ekspozycję do niezbędnych wydatków, takich jak potencjalny „mortgage”, wysokie „property tax” czy wysokie koszty utrzymania. Na drugim biegunie jest za to też spora grupa ludzi, którzy kurczowo trzymają się „własnych” domów i nigdy nie decydują się na ten ruch, „downsizing”. Kto ma rację? Warto czy nie warto?
Zróbmy kilka założeń i posłużmy się przykładem i prostą matematyką. To zwykle pomaga uświadomić sobie lepiej zalety „downsizing”.
Najpierw powiem o tych, co się nie decydują na zmianę domu na mniejszy i jednocześnie nie wiedzą, jak wykorzystać „equity” zawarte we własnej nieruchomości. Zakładając, że średnia cena domu w Toronto jest teraz na poziomie jednego miliona dolarów, to utrzymanie takiego domu powinno się kształtować następująco (jeśli nie mamy zadłużenia). Podatek od nieruchomości wynosi 0,8 proc. od wartości rynkowej, czyli 8000 dol. rocznie (666 dol./mies.). Koszty energii przeciętnie 100 dol./mies., ogrzewanie średnio 300 dol./mies., woda przeciętnie 50 dol./mies., ubezpieczenie 1200 dol. na rok, czyli 100 dol./mies. To są bardzo skromne i zaniżone założenia, ale łatwo policzyć, że jest to przynajmniej 1200 dol. miesięcznie, nie licząc żadnych kosztów napraw (a domy są zwykle stare) czy „maintenance”, jak koszenie trawy. Jakkolwiek by liczyć, jeśli mamy dwoje emerytów, to cała jedna (dobra) emerytura idzie na opłaty po to tylko, by utrzymać obecny dom. Czyli połowa dochodu jest tracona co miesiąc na utrzymania zbyt dużego i zbyt drogiego domu.
Sytuacja jest zupełnie inna, kiedy decydujemy się na „downsizing” i kupno mniejszego i nowszego domu. Zwykle w takich sytuacja mocno polecam kupno domu przynajmniej mniej więcej godzinę jazdy z Mississaugi, w takich miejscach, jak Guelph, Brantford, Cambridge czy Paris (brzmi kusząco). Sugeruję również kupno domów nie starszych niż 15 lat oraz raczej domów parterowych (bungalow). Jaki jest plus takiego wyboru? Ogromny. Ceny są przynajmniej niższe o połowę, a nawet często jest to jedna trzecia tego co w Toronto. Oznacza to, że po sprzedaży drogiego domu w Toronto i zakupie mniejszego (nowszego i bardziej przystosowanego do potrzeb ludzi starszych) domu – będziemy mieli prawie 500.000 do 600.000 dol. gotówki na „włożenie” do banku lub mądrą inwestycję.
Koszty utrzymania takiego mniejszego domu będą oczywiście niższe niż dużego domu w Toronto. Podatek powinien być na poziomie 4000 dol. (333 dol./mies.), ogrzewanie koło 200 dol./mies. (mniejszy dom i lepsza izolacja), niższe ubezpieczenie przynajmniej o 30 proc. , woda i prąd pewnie tak samo. Czyli miesięczne utrzymanie domu spadnie z 1200 dol. w Toronto do około 750 dol. na miesiąc poza miastem. To może wydawać się małą różnicą, ale… Zaleta „downsizing” jest taka, że możemy mądrze zainwestować nasze „uwolnione” ze starego domu pieniądze. Wiele osób robi pasywny ruch, czyli wkłada pieniądze do banku i praktycznie widzi, jak inflacja i niskie procenty powodują utratę ich wartości. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest inwestycja, w której pomagam moim klientom! Inwestycja w „rental property” (albo w dwie). I taka inwestycja jest najczęściej bezstresowa, bo ja to organizuję w taki sposób…
Dziś ciągle można kupić w centrum Mississaugi mieszkanie jednosypialniowe lub z denem za 300.000 dol. Wynajmują się one obecnie jak świeże bułki za 1600-1700 dol. na miesiąc. Jeśli kupujemy je za gotówkę, to nasze koszty utrzymania wyniosą: „maintenance” około 500 dol./mies. i podatek około 200/mies. Czysty dochód z jednego to około 1000 dol., z dwóch mieszkań 2000 dol.
Razem z różnicą pomiędzy kosztami utrzymania starego i nowego domu daje to 2450 dol. stałego bezpiecznego miesięcznego dochodu. Dwie dobre emerytury EXTRA! Czy to jest trudna matematyka? Myślę, że każdy to rozumie. Ale to nie wszystko! Wszystkie zakupione nieruchomości będą nabierały wartości. Dom za miastem pewnie koło 5 proc. (20.000 dol.) rocznie. Condo w Missisaudze przynajmniej 4 proc. (2 x 12.000 dol.) rocznie, czyli nasze „equity” rośnie o około 48.000 co roku! Gdybyście państwo włożyli owe 600.000 dol. „luźnych” pieniędzy do banku, to po roku otrzymalibyście pewnie około 5000 dol. w oprocentowaniu. To jest oczywiste, że 24.000 dol. czystego dochodu plus 24.000 dol. przyrostu wartości jest znacznie lepszym posunięciem.
Jeszcze jedna sprawa. Wiem, że wiele osób nie robi takich inwestycji z obawy kłopotów z lokatorami. One mogą się zdarzyć, ale wcale nie są takie powszednie. By się w dużym stopniu zabezpieczyć, warto skorzystać z mojej pomocy przy znalezieniu lokatorów oraz można zatrudnić „management company”, która będzie doglądała „unitu”, pobierała opłaty i pilnowała porządku. Koszt takiej usługi wynosi zwykle jeden „rent” rocznie.
Czy z takim ruchem („downsizing”) należy czekać do wiosny, czy nadal jest dobry czas na sprzedaż domu? To jest zabawne, bo 90 proc. ludzi myśli, że warto poczekać z wystawieniem domu na sprzedaż do wiosny, bo już jesteśmy prawie w przededniu świąt Bożego Narodzenia. Powoduje to drastyczny brak nieruchomości na sprzedaż. A wiadomo, gdzie jest wielu chętnych na jeden dom – ceny idą w górę. Tak jest zresztą przez cały obecny rok. Niska podaż, szalone ceny! Znacznie mniej drastycznie jest poza GTA. Ceny są bardziej rozsądne i domy nie znikają od razu z rynku. Kiedy robimy „downsizing” osobiście, radziłbym najpierw znaleźć wymarzony dom i na to poświęcić czas bez stresu, bo ze sprzedażą domu w Toronto czy Mississaudze nie będzie żadnych problemów. Zresztą najlepszym rozwiązaniem jest przez jakiś czas mieć dwa domy, by się przeprowadzić bez stresu. To można łatwo zorganizować z każdym bankiem i nazywane jest to „bridge financing”.
Ale nie na tym koniec. My ze sławą i ze zdobyczą wrócili do swego obozu, a pan Kaźmierz Puławski wydał wedle zwyczaju rozkaz, aby nikt po capstrzyku nie śmiał z niego wychodzić, i natychmiast kazał go otrąbić. My więc do spoczynku, a ksiądz Marek do brewiarza.
A kiedy już dobrze ciemno się zrobiło, poszedł do namiotu pana Puławskiego i mówi mu:
– Bóg z tobą, panie starosto dobrodzieju; śmiem pana prosić o wielką łaskę.
– Rozkaż, księże. Co możem i co mamy, na twoje zawołanie.
– Oto proszę mnie pozwolić wyjść z obozu.
– A dokąd?
– Muszę być koniecznie tej nocy w obozie moskiewskim.
– W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, czy żartujesz, księże? A jakiż tam mieć możesz interes?
– I wielki interes, bo Pan Bóg mnie tam woła, ale z klasztoru bez wiedzy przeora ani z obozu bez wiedzy naczelnika nie pozwala wychodzić. Pan Bóg mnie objawił, że we wczorajszej potyczce jeden ich pułkownik śmiertelnie rannym został i przede dniem skona. On z naszej wiary, choć między nimi się rozpaskudził, a Bóg łaskaw mu pozwolił pragnąć księdza. Trzeba mnie go na śmierć dysponować.
75 lat Stowarzyszenia Inżynierów Polskich w Kanadzie
Napisane przez Krystyna Sroczyńska i Maria ŚwiętorzeckaW tym roku Stowarzyszenie Inżynierów Polskich w Kanadzie (SIPwK), jedna z najstarszych organizacji w Kongresie Polonii Kanadyjskiej, obchodzi swój jubileusz 75-lecia. Z tej okazji Oddział Toronto SIPwK zorganizował wyjątkowo uroczyste, „Wine and Cheese Party”, które odbyło się 25 listopada w Konsulacie RP w Toronto, dzięki uprzejmości konsula generalnego RP pana Grzegorza Morawskiego.
Na spotkanie zaproszeni zostali członkowie wszystkich oddziałów SIPwK oraz goście reprezentujący organizacje kongresowe i techniczne. Głównym mówcą wieczoru był Maciej (Mark) Zaremba, P.Eng., długoletni zasłużony członek i były przewodniczący SIP Oddziału Toronto oraz prezes ZG SIP w latach 1986–88.
Oficjalne wystąpienia rozpoczęły się po poczęstunku koktajlowym, poprowadziła je Krystyna Sroczyńska, przewodnicząca SIPwK Oddział Toronto. Zaprezentowani zostali członkowie zarządu OT: Mariusz Kalisiak – wiceprzewodniczący, Janusz Majerski – sekretarz, Kazimierz Babiarz – skarbnik, Maria Świętorzecka - dyrektor, Janusz Niemczyk – Komisja Rewizyjna.