Mąż, tkwiący silnie w środowisku żydowsko-rosyjsko-ukraińskim, zaczął systematycznie pić alkohol, zażywać narkotyków i okładać żonę. Tamara uciekła od niego, kiedy zbił kwilące w nocy dziecko. Nie znała języka hebrajskiego i nie miała nikogo z rodziny w pobliżu. Ale dostała dach nad głową w schronisku rządowym. Mieszkała tam z dzieckiem przez kilka miesięcy. Tam wystarano się jej o pracę. Zaczęła sprzątać domy bogatszych Żydówek, które za marne gorsze wyciskały z Tamary ostatnie poty. Dostała pokoik z kuchenką w subsydiowanym przez rząd domu. Całą miłość Tamara przelała na swoją córeczkę, Jesikę (taka była pisownia jej imienia). Rozwijała się nadzwyczaj dobrze. Dopilnowana przez matkę, uczyła się świetnie, tak że przeskoczyła w ciągu roku dwie klasy. Rosła na piękną dziewczynę. Jedyne, co ją trochę szpeciło, to nakładające się na siebie zęby. Przy pewnej terapii można by tę wadę usunąć, ale wymagało to pieniędzy, których Tamara nie miała. Natychmiast, kiedy znalazła się w areszcie imigracyjnym, pytała, czy będzie miała opiekę dentystyczną. Nie myślała o sobie, ale o poprawie uzębienia córeczki.
Ciężka praca przy sprzątaniu wielu domów spowodowała, że ta ładna kobieta zamieniła się w przedwcześnie starzejącego się chudzielca. Odrosty na głowie wskazywały, że ta kobieta była już zupełnie siwa. Jej psychika też uległa zachwianiu. Została sama na świecie. Matka jej przed rokiem umarła na Ukrainie. Nie widziała jej dziesięć lat, od momentu wyjazdu do Izraela, i nie mogła pojechać na jej pogrzeb urządzony przez młodszą siostrę matki, która też po kilku miesiącach zmarła. Mimo wielu problemów Tamara mogłaby żyć w Izraelu. Ale mieszkała w tym samym miasteczku co jej były mąż i ojciec jej córeczki. Były obie systematycznie prześladowane przez niego: wyzywane i bite. Wyzywane też były przez rodzinę byłego męża. Była dla tych, w większości degeneratów alkoholowo-narkotycznych, wyrzutem. Ta gojka jakoś sobie radziła, choć żyła w ubóstwie. Ojciec dziecka oczywiście nie płacił jakichkolwiek alimentów na dziecko. Czasami tylko uzyskiwała trochę pomocy z opieki społecznej. Najbardziej bolało ją cierpienie jej córeczki. Wracała często do domu płacząca, pobita. Dzieci żydowskie były okrutne dla nie swojej, nie-Żydówki, której ojciec był wprawdzie Żydem, ale matka nie. Dzieci te już od małego w domach rodzinnych miały wmawiane, że są lepsze od tych innych, gojów, Palestyńczyków, że tylko oni są przez Boga traktowani jako naród wybrany. Dzieci są często bezkrytyczne wobec tego, co mówią im dorośli, a tym bardziej rodzice czy dziadkowie. Tak więc z im bardziej ortodoksyjnej rodziny dane dziecko pochodziło, tym bardziej było przekonane o swojej wyjątkowości. To tak, jakby urodzenie się Żydem dawało szlachectwo. Tamara i jej córka odczuwały to przez lata, to poniżenie, tę niechęć, te żądania wyniesienia się z „ziemi obiecanej”, przeznaczonej tylko dla wybranych. Tamara zaczęła rozmyślać o ucieczce z tej okrutnej dla niej ziemi. Powrotu do domu rodzinnego nie miała, bo on już nie istniał. Wiedziała też, że na Ukrainie może zastać tylko nędzę i brak perspektyw. Wybrała Kanadę. Kraj ten, tak na Ukrainie, jak i w Izraelu, jest uważany za krainę szczęścia, wolności, tolerancji, perspektyw dla każdego. Nie miała tu rodziny. Jedynym kontaktem był pewien znajomy z jej miasteczka na Ukrainie, który mieszkał w Toronto. Miała do niego telefon. Na co jednak najbardziej liczyła, to na pomoc koleżanki z lat szkolnych, która mieszkała w Nowym Jorku. Tamara nie brała pod uwagę, że koleżanka ta mieszka wszak w innym kraju i zakres jej pomocy mógł być ograniczony. Kiedy stanęła w torontońskim porcie lotniczym, poczuła się wyzwolona z tego poniżenia i poniewierki, która była już za nią. Była to jednak tylko chwila. Została skierowana na przesłuchanie i oficer imigracyjny najpierw się domyślił, a później dokładnie dowiedział od Tamary, że jej zamiarem nie jest tylko zwiedzenie Kanady i powrót do domu, ale że pragnie ona tutaj szukać schronienia. Została zatrzymana i odesłana wraz z córką do aresztu imigracyjnego. Tutaj zaczęła się dla niej gehenna. Wszystko było obce, jakby nieprzyjazne, trudne do pokonania. Zabrano od niej wszystko, choć niewiele tego miała. W odróżnieniu od innych trafiających do aresztu Rosjanek czy Ukrainek obwieszonych złotem, Tamara nie miała w ogóle biżuterii. Mimo że skarżyła się na zdrowie, nie miała żadnych lekarstw. Na to jej nie było stać. Najtrudniejszym problemem był fakt, że nie znała języka. Dopiero sprowadzony tłumacz trochę rozjaśnił te mroki, które przed nią się ścieliły. Rzeczy jej zostały przeszukane. Stwierdzono, że jest posiada wiele dokumentów. Część z nich pochodziła jeszcze z Ukrainy, a pozostałe, dotyczące jej i córeczki, pochodziły z Izraela. Większość z nich stanowiły dowody walki, jaką toczyła Tamara z jej byłym mężem i jego rodziną. Stanowiły one jakby wiano Tamary na nową drogę. Bo jeśli trafią na biurko oficera imigracyjnego z odrobiną uczuć ludzkich, to będą one ewidentnym świadectwem, że ta kobieta wymaga pomocy. Kraj, do którego sprowadził ją jej były mąż, był dla niej piekłem na ziemi. Orzecznictwo sądowe w Kanadzie jest dość bogate w precedensy, które rozbudowują pojęcie uciekiniera do takich przypadków jak Tamary. Nie chodzi w tym wypadku o ucieczkę związaną z problemami politycznymi, ale z problemami rodzinnymi i strachem przed znęcaniem się przez byłego męża, przy czym brak było realnej pomocy ze strony aparatu państwowego. Bo uboga nie-Żydówka niewiele mogła wobec środowiska żydowskiego w jego własnym kraju.
Droga do uzyskania statusu stałego rezydenta Kanady była dla Tamary długa i usłana wieloma niespodziankami. Na drugi dzień została wysłana na kontynuację przesłuchania do urzędu imigracyjnego w terminalu, do którego przybyła. Stamtąd została zwolniona na wolność, pod warunkiem że będzie się zgłaszała na kolejne przesłuchania do urzędu imigracyjnego. W ciągu jednego dnia pobytu w areszcie, od przebywających tam od dłuższego czasu ukraińskich prostytutek, które też przybyły z Izraela, ale z dużymi kontami dolarowymi, dowiedziała się, że może uzyskać dach nad głową nieodpłatnie w schroniskach. Dostała od nich adresy. Cały jej majątek stanowiło 200 dolarów amerykańskich. Część tej kwoty znalazła się w kieszeni sikhijskiego taksówkarza, który odwiózł ją pod wskazany adres. W Tamarę wstąpiły jakby nowe siły. Poczuła, że już po pierwszej wygranej walce, kolejne przeszkody też zdoła pokonać. W schronisku przyjęto ją życzliwie. Znała trochę te warunki życia z okresu pobytu z małą córeczką w podobnym w Izraelu. Dostała ładny pokój i zasiłek pieniężny na wyżywienie. Już na drugi dzień spotkała się z pracownicą socjalną mówiącą po rosyjsku. Ona miała stanowić przez najbliższe miesiące dla Tamary łączność z tym nowym dla niej światem. Córeczka skierowana została do pobliskiej szkoły. To ona już wkrótce zastąpiła pracownicę socjalną jako tłumacz i przewodnik dla matki, która przeszła gehennę, aby jej ukochane dziecko nie czuło się „podczłowiekiem”.
Aleksander Łoś