Grzech społeczny
Nikt efektywniej nie obraca w perzynę naszych umysłów, niż ludzie broniący racji, które nigdy nie istniały i które z samej natury rzeczy nigdy nie zaistnieją. Nie zaistnieją, powiadam, choćby nie wiem ile inwencji wkładać w finezyjną wydmuszkę pijaru. Tym bardziej tego przedwyborczego.
Grzeszny człowiek grzeszy. I to jest rzecz ludzka, acz indywidualna. Niemniej istnieje kategoria grzechu, którą w swoim "Państwie Bożym" św. Augustyn nazywa "grzechem społecznym". Mamy z takim do czynienia wówczas, gdy większość społeczeństwa oraz władza przez to społeczeństwo wybrana wpierw przestają czynnie sprzeciwiać się złu, następnie dopuszczają funkcjonowanie danej formy zła w przestrzeni publicznej, z kolei zło oswajają, by następnie zacząć je akceptować – a w ostatnim etapie skodyfikować, legalizując w formie normy ustawowej. Czy zatem wyborcze zwycięstwo to w powyższym kontekście naprawdę dobry sposób na zmiany?
Wzmacnianie samorządów
Ustawa z dnia 20 czerwca 2002 r. o bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta nie przewidywała limitów kadencji. Komasowała w rękach elektów całą władzę, która dotąd znajdowała się w rękach zarządu gminy. Intencje ówczesnej koalicji rządowej SLD-UP-PSL, trzęsącej większością samorządów w Polsce, można czytać różnie. Wolno i tak, że w mniemaniu postkomunistów ustawa miała zabetonować "stare", i to na bardzo długo.
Wybory na nowych zasadach odbyły się już jesienią 2002 r. Zawiodły pomysłodawców. Wynik wyborczy zgasił entuzjazm przede wszystkim SLD, który stracił kilka swoich bastionów, m.in. Łódź i Częstochowę. Na "reformie" najlepiej wyszły lokalne osobistości i lokalne, już zastane układy, siłą rzeczy więc także PSL. Wkrótce wpływy postkomunistów nadszarpnęły dodatkowo afery, skutkujące dekompozycją obozu władzy w 2004 r. Wielu "gospodarzy", prezydentów i burmistrzów, wyrosłych na nowej ustawie, zrzuciło czerwony płaszcz, przechodząc na tryb włodarzy "niezależnych".
Z Warszawy (46/2014)
Wyjechałem z Mińska w płaszczu z podpinką, a w stolicy inna pogoda. Liście jeszcze na drzewach i można było chodzić, wedle systemu angielskiego, tylko w marynarce z szalikiem. Ludzie wieczorami spacerują po Nowym Świecie, gdzie nadal są otwarte "ogródki", tylko są tam grzałki, bo wieczorem trochę chłodniej. Stolica i okolice obwieszone plakatami wyborczymi. Zastanawiam się, kto za to płaci, bo przecież nikt za darmo ich nie drukuje i nie rozwiesza.
Na SGH miejscowi narodowcy zorganizowali wystawę poświęconą narodowej demokracji i panel na temat Kresów, gdzie głównie byli studenci. Wystąpił na niej ksiądz Isakowicz-Zaleski oraz pani Siemaszko, która z ojcem napisała wstrząsającą książkę o mordach na Wołyniu. Wielebny ksiądz musiał niestety powiedzieć sporo gorzkiej prawdy o szefie "Gazety Polskiej", panu Sakiewiczu, że on kocha PiS, to pół biedy, ale zaczyna mieć bardzo złe zwyczaje, bo jak kto nie kocha nad życie Ukraińców, to won z jego organu. Ta impreza, w której wzięli udział też mniej cenieni ludzie, jak człowiek, co położył dziennik PAX-owski "Słowo Powszechne" – przypominała mi ser szwajcarski. Wcale niezły, ale ma zwykle sporo dziur. Wobec czego pozwoliłem sobie, wbrew woli głównych "genialnych" prowadzących, uzupełnić ich wypowiedzi, za co zostałem nagrodzony brawami większymi niż ktokolwiek z panelistów dostał.
Kontrasty nad rozbitym korytem
Minęło Święto Niepodległości, w ramach którego ulicami wielu miast, a szczególnie ulicami Warszawy, przeciągnęły marsze. W jednym marszu w Warszawie maszerowali dygnitarze, urzędnicy, czyli zadowoleni z siebie konsumenci podatkowych pieniędzy, a w drugim – obywatele płacący podatki.
Nie ma chyba potrzeby dodawać, że o ile pierwszy marsz, w którym uczestniczył pan prezydent Bronisław Komorowski z małżonką, pani premierzyca Ewa Kopacz i dygnitarze drobniejszego płazu, np. pan marszałek Radosław Sikorski, który formalnie jest drugą osobą w państwie, ale w rzeczywistej hierarchii znalazł się chyba za marszałkiem Senatu Bogdanem Borusewiczem, znajdującym się na pozycji baaardzo dalekiej – więc że o ile ten pierwszy marsz przebiegał spokojnie i – jak to się mówi – "godnie", o tyle temu drugiemu towarzyszyły zwyczajowe prowokacje i awantury. Ich celem było nie tylko pokazanie kontrastu – co zresztą posłusznie uczyniły niezależne media głównego nurtu – ale przede wszystkim dostarczenie uczestnikom marszu dygnitarskiego pretekstu do zakazania wszelkich marszów podatników.
Pędzą świnie do koryta, czyli przed wyborami
Zdaje się, że w niedzielę odbyły się wybory samorządowe, albo odbędą się w najbliższych dniach. W każdym bądź razie oby jak najszybciej była za nami ta "demokratyczna procedura". Bo pożytek z niej żaden i nie tylko kosztuje, ale i jest niebezpieczna.
Niebezpieczna, bo przecież władza na każdym szczeblu to zorganizowana grupa przestępcza. A niech z jakichś powodów w Komitecie Wojewódzkim zapadnie decyzja, żeby np. sitwę w mieścinie, w której mieszkam, rozpędzić przy pomocy policji, niezależnej prokuratury, niezawisłych sądów i zastąpić inną sitwą. Gdybym wziął udział w głosowaniu, mógłbym zostać skazany za pomoc w organizowaniu grupy przestępczej czy za coś podobnego. Tych, co siedzą na państwowym, nie zamkną, bo wiadomo, kruk krukowi oka nie wykole, a z takim jak ja sąd raz dwa się uwinie. A miejsce w więzieniu się znajdzie, choćby morderca musiał czekać na odsiedzenie wyroku w swoim domku.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (35)
Niedziela
Polityk wyklęty
W niedzielę Tymiński wstaje później. Odsypia cały tydzień. Jest już po dziewiątej. Za oknem spadł pierwszy śnieg. Wszystko jest białe. Tylko przysypana lekko na wierzchołkach świerków śniegiem ciemna ściana jego lasu stała się jeszcze bardziej czarnozielona. Idzie do kuchni i robi sobie skromne śniadanie. Chinki jeszcze nie wstały. Wypuszcza z domu szczekające już od otwieranych na werandę drzwi owczarki Mulan. Zakłada kalosze i schodzi do garażu. Tam od zeszłego jeszcze roku ma dwa pojemniki z ziarnem dla ptaków. Co roku przez zimę dokarmia ptaki w dwóch karmnikach na skraju swojego lasu.
Nie do pokonania
Tradycja to jest wszystko to, co musiało stać się w przeszłości, żebyśmy my mogli się stać. O, właśnie tak. Idealnie, można powiedzieć. W samo sedno, z okazji Dnia Niepodległości.
A teraz wejdźmy na tę samą wieżę stopień po stopniu. Otóż ludzie przyzwoici, a przy tym bogaci w wiedzę oraz doświadczenie, powtarzają od lat: "naród to wspólnota żywych i umarłych" – i tak właśnie jest. Naród to związek pokoleń, metafizyczny w charakterze. Pokoleń, które były przed nami oraz pokoleń naszych następców, których my wychowujemy na swoje podobieństwo, a którzy teraz dorastają wśród nas. Co w powyższym kontekście bardzo ważne: nie każdy z wymiarów przyszłości zależy od nas, ale to, jak będzie postrzegało i rozumiało świat i Polskę pierwsze pokolenie z tych, które nas zastąpią, w pierwszym rzędzie od nas zależy. Bo od kogóż innego?
Sprawiedliwość
Sprawiedliwość
23 października br. Sąd Rejonowy w Nowym Sączu – przewodniczy pani sędzia Renata Wajda – przystąpił do rozpatrzenia zażaleń Mariusza Szewczyka (sygn. II Kp 882/14) i Zygmunta Miernika (sygn. II Kp 881/14) na bezprawie policji, która rozbiła wiec patriotów pod pomnikiem Sowietów w Nowym Sączu 23 września br. Sąd utajnił posiedzenia, a nawet uzasadnienie orzeczenia, co skłoniło Zygmunta Miernika do złożenia wniosku o odsunięcie sędzi. Zebrani przeprowadzili przed sądem pikietę, znów rozbitą przez policję. Dodać warto, że burmistrzem Nowego Sącza jest członek PiS-u, który podczas zjazdu PiS w Krakowie siedział w prezydium obok imć Kaczyńskiego.
Spod husarskich skrzydeł
"Cesarz deklamuje, szewc komenderuje, a cała Rzesza maszeruje" – głosiła popularna w swoim czasie fraszka, napisana po wojowniczym przemówieniu cesarza Wilhelma w Malborku i objęciu na przedmieściu Berlina Koepenick komendy nad przechodzącym oddziałem wojska przez Fryderyka Wilhelma Voigta, szewca przebranego w kupiony w sklepie ze starzyzną mundur kapitana.
Na czele tego oddziału Voigt zajął ratusz w Koepenick, aresztował burmistrza i przejął kasę. Następnie z aresztowanym burmistrzem i kasą, na czele oddziału, pojechał pociągiem do Berlina, gdzie kazał żołnierzom, którym uprzednio zafundował po wurszcie z piwem, odprowadzić burmistrza na odwach, po czym, przebrawszy się w ubranie cywilne, ulotnił się w nieznanym kierunku.
Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (34)
Prawo Ascha mówi więc, że konformizm społeczny ma kluczowy wpływ na wypowiadane oceny przez członków grupy. Zgodnie z prawem Ascha, Wałęsa otrzymał co najwyżej 75 proc. ważnie oddanych głosów.
Pamiętać bowiem należy o tezie Tymińskiego na temat nieznanej skali fałszerstw wyborczych na jego niekorzyść. A skuteczne działanie konformizmu było możliwe tylko dzięki temu, że tak jak w eksperymencie Ascha, grupa prowadząca i trzy grupy wspierające szokową transformację, stworzyły w sposób ukryty sytuację systemowego wprowadzania w błąd polskiego społeczeństwa. Jego rdzeniem stał się system medialny, z telewizją i prasą w roli głównej. Polski system medialny wystąpił w roli owej grupy, tak jak w eksperymencie Ascha, sugerującej błędne odpowiedzi. I funkcjonuje tak po dziś dzień.