Jeden karmnik stoi na niskim słupie tuż na linii świerków. Jest dość duży, drewniany i z daszkiem. Tam sypie grubszą mieszankę ziaren dla większych ptaków. Chociaż natychmiast potem pojawia się para malutkich płowych wiewiórek. Tymiński nie zna tego gatunku. Wiewiórki w Kanadzie, które widuje w parkach czy lasach, są zwykle czarne i zawsze duże. Nieco większe od tych w Polsce. A te swoje płowe i malutkie wiewiórki widuje dopiero od kilku lat. Nie wiadomo zresztą, czy to tylko jedna para, czy może par jest więcej. I co dziwniejsze, są stale aktywne. Nie zasypiają na zimę. Czasem przeganiają mu ptaki. Ale ptaki nie tak łatwo od karmnika odgonić. Więc obserwuje z okna kuchni gonitwy po gałęziach drzew wiewiórek za ptakami.
W końcu i tak ptaki dostają się zawsze do ziarna. Tymiński szczególnie lubi podziwiać parę pięknych kardynałów. To średniej wielkości ptaki o jaskrawoczerwonej barwie z charakterystycznym płaskim grzebieniem z piór z tyłu głowy. Gdy są przeganiane przez wiewiórki, przepięknie stroszą swe grzebienie, strasząc bezskutecznie napastników. Samiec jest jaskrawoczerwony i ma czarny dziób, natomiast samiczka jest bladoczerwona z szarym dziobem.
Tymiński wysypuje do karmnika z wiadra dużą ilość gruboziarnistej karmy i zawraca do wiszącego na niskopiennej jabłoni, kilka metrów obok lasu, szklanego karmnika dla małych ptaszków. Napełnia go od góry drobnoziarnistą karmą, która przesypuje się do odchodzących w dół dwóch rurkowatych dozowników. To wisząc u ich końców, małe ptaki wydziobują wysypującą się karmę. Ale i tu potrafią dotrzeć malutkie wiewiórki, z trudem utrzymując równowagę na rozhuśtanym ich ciężarem szklanym karmniku.
Tymiński wraca przez garaż do domu i zabiera się w kuchni za przygotowanie obiadu. Wstawia kurę na rosół po polsku i wołowinę na ostro, wręcz po chińsku przyprawioną, acz pieczoną po kanadyjsku. Ta ulubiona wołowina Tymińskiego musi się piec trzy do czterech godzin na małym ogniu. Wtedy jest bardzo miękka, ma różowy kolor i jest delikatna w smaku. Tymiński lubi ostro przyprawiać mięsa, ale nie jest w stanie pobić Mulan, której ulubione sałatki może jeść tylko ona sama i jej siostra Jane. Są tak ostre, że Tymiński nie jest w stanie ich przełknąć. Ani córka Mulan, Cindy.
Obiady jadają w największym pokoju, spełniającym rolę małego salonu. Jest umeblowany dębowymi meblami ze Swarzędza, przywiezionymi przez Tymińskiego z Polski w latach 90. Centralne miejsce zajmuje długi dębowy stół, wokół którego stoi dwanaście ciężkich dębowych krzeseł. Boczna ściana jest zabudowana dębowymi szafkami, z oszklonym barkiem i regałami, a nad nią wisi ostry jak brzytwa japoński miecz samuraja. Okna i oszklone drzwi na frontowej ścianie wychodzą na rozległy ganek podparty dwoma kolumnami. Na przeciwległej bocznej ścianie jest ustawiony szklano-stalowy kominek, obok którego ułożone są porąbane kawałki drewna. W pobliżu, na już chyba muzealnym wysokim sekretarzyku, ustawiony jest rapier i ułańska szabla.
Segment mieszkalny Mulan graniczy przez ścianę z salonikiem. Jest tam jej sypialnia, a obok łazienka i pokój gościnny, w którym sypia Cindy i Jane, gdy przyjeżdżają na weekendy z Mississaugi. Segment mieszkalny Tymińskiego zajmuje przeciwległe miejsce po drugiej stronie saloniku, granicząc z kuchnią. Jest tam obszerna sypialnia z wielkim łóżkiem, nad którym wisi wielki obraz pastelowy i kredkowy leżącej twarzą do żółtej pościeli nagiej kobiety, ze wspaniale wypiętymi pośladkami. Z sypialnią graniczy duża łazienka Tymińskiego, z prysznicem i szeroką wanną. Po przeciwległej zaś stronie małego przedpokoju jest jego domowy gabinet.
Jego parterowy dom, z brązowoczerwonej cegły i spadzistym dachu z ciemnobrązowej miedzianej blachy, stoi nieopodal wiejskiej drogi łączącej się z szosą do Acton. Tymiński wybudował go blisko 10 lat temu na miejscu poprzedniego małego domku farmerskiego, który kupił wraz z farmą pod koniec lat 80. Początkowo przyjeżdżał na farmę tylko w weekendy. Farma była jego weekendowym relaksem i odpoczynkiem. Mieszkał wtedy w prestiżowej dzielnicy śródmiejskiej Toronto w swej czteropiętrowej okazałej rezydencji. Po powrocie z Polski kilka lat przychodził do siebie. Niby wszystko było normalnie. Ale stracił całą swoją zawodową kreatywność. Nie był w stanie wykrzesać z siebie ani zapału do pracy, ani nowych twórczych pomysłów. To niewiarygodne, ale dopiero gdzieś w 10 lat po wyborach prezydenckich wrócił do poprzedniej formy zawodowej. I z nowymi produktami jego pomysłów, Transduction na nowo wystartowała w swej branży komputerów przemysłowych.
"Moje małżeństwo z Peruwianką Gracielą rozpadło się – wspomina Tymiński – bo ona zawsze tęskniła za swoim krajem. Ciągle jeździła do Peru. Podróżowała też po całym świecie. Była w Egipcie, Izraelu, RPA, we Włoszech, Francji i Turcji. Przez ostatnie dwa lata naszego małżeństwa stale była poza domem. A jak małżonkowie spędzają zbyt wiele czasu osobno, to ich związek wypala się. W końcu zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie jak weźmiemy rozwód. Mieliśmy krótką rozmowę. Powiedziała mi, żebym zajął się dziećmi, bo jestem dobrym ojcem. Prawnik przygotował ugodę majątkową. Po 15 latach małżeństwa ze mną Graciela dostała około miliona dolarów i szczęśliwa pojechała do Peru. Do tej pory tam jest. Od czasu do czasu przyjeżdża do Kanady".
Tymiński został sam z trójką dzieci. Kilka lat po rozwodzie dorastające dzieci wyprowadziły się z domu. Mieszkał sam w wielkim 400-metrowym domu w zachodniej części Toronto. Została mu jego ukochana farma, na którą przyjeżdżał co weekend i gdzie regularnie przebywał dwa dni w tygodniu.
"Od rozwodu z Gracielą minęły cztery lata – wspomina Tymiński. – Miałem biznes, psa i kota. Brakowało mi kobiety. Chodziłem na mało znaczące randki, które nie pociągały za sobą żadnych zobowiązań. Nie spotkałem nikogo wartościowego. Jako komputerowiec, postanowiłem zapisać się do internetowego biura matrymonialnego. Zapłaciłem 10 dolarów i po trzech tygodniach byłem drugi na liście najbardziej popularnych kandydatów na męża. Miałem do wyboru pół miliona kobiet. 350 tys. pochodziło z Chin. Ustawiłem precyzyjnie parametry selekcji. Oczekiwałem wyższego wykształcenia, poczucia humoru i upodobań podobnych do moich. Znalazłem kilka pań i zacząłem z nimi rozmawiać w sieci.
Wśród nich była nauczycielka z Chin, Mulan. Nie spodziewałem się, że to właśnie ona zostanie moją żoną. Napisałem: »Bardzo mi się podobasz, ale chciałbym być młodszy, żeby cię poznać«. Odpisała: »Wcale nie jesteś stary«. I tak się zaczęło. (...) Jest o 20 lat młodsza ode mnie. W Chinach kobiety cenią starszych mężczyzn, posiadających środki na założenie rodziny. Na początku byłem sceptyczny. Powiedziałem Mulan, żeby kupiła sobie kamerę internetową. Dzięki temu mogłem oglądać ją »na żywo«. Stwierdziłem, że jest to piękna, pełna wdzięku kobieta. Całe godziny spędzaliśmy, rozmawiając po angielsku przez Internet. To trwało kilka miesięcy. Wreszcie poprosiłem znajomych z Hongkongu, żeby pojechali do Chin i zabrali Mulan na lunch. Znajomi zaprosili ją, a potem przesłali zdjęcia i wspaniały raport. Mulan nie mogła do mnie przyjechać, bo nie miała wizy. Więc sam pojechałem do niej na Gwiazdkę 2003 roku. Mulan była rozwódką. Poznałem jej dwunastoletnią córkę z pierwszego małżeństwa, Cindy. Od pierwszego spotkania poczuliśmy się jak starzy znajomi. Wróciłem do Kanady i oświadczyłem się Mulan przez Internet. Powiedziała, że wolałaby, żebym to zrobił osobiście. Zapytałem: »Przyjmiesz te oświadczyny, czy nie?«. Skinęła głową. To było wspaniałe. W kwietniu odbył się nasz ślub. Pobraliśmy się w Toronto w kościele bezwyznaniowym w obecności setki przyjaciół. A potem było huczne wesele. Przygrywała chińska orkiestra, w której grał jeden Polak. Był też zespół latynoski. W podróż poślubną pojechaliśmy w dziewicze lasy Kanady."
Zamieszkali początkowo wspólnie razem z jej córką Cindy w jego domu w Toronto. Ale 400-metrowe mieszkanie wydało im się już za duże.
Postanowili sprzedać ten dom i przenieść się na farmę. Już do nowego domu, zbudowanego specjalnie dla Mulan na farmie. Po Cindy, która uczęszczała do szkoły średniej w Acton, przyjeżdżał co dzień rano pod farmę szkolny autobus, który zbierał dzieci z całej okolicy i zawoził pod szkołę.
Z tamtych czasów stoi po dziś dzień przy wjeździe na farmę mała drewniana strażnica, pomalowana w czerwono-białe, czy też biało-czerwone ukośne pasy. Tymiński sam ją zbudował, by jego córka Cindy, czekając na szkolny autobus, była chroniona przed deszczem, śniegiem i wiatrem.
Tymiński na szybko przegląda jeszcze poranną pocztę e-mailową. Wstawił obiad i ma chwilę czasu. Stale dostaje do tej pory maile od Polaków z różnych stron świata, odnoszące się do jego startu w wyborach prezydenckich, a potem kilkuletniej działalności politycznej w Polsce. Tym razem jego znajomy Polak z Australii przysłał mu swoje gorzkie refleksje o zaniku patriotyzmu wśród Polaków w kraju.
"Jedyny moment demokratyczny, to były wybory prezydenckie w 1990 roku. I ja to wiedziałem. Tylko dlatego wziąłem w nich udział. Bo to były wybory w jednomandatowym okręgu wyborczym. Na zasadzie zwycięzca bierze wszystko. A przede wszystkim w 1990 roku, to oni jeszcze się bali.
Wtedy był idealny moment, jeśli chodzi o sytuację geopolityczną. Gdyż cały świat patrzył. Że Polska ma szansę wstania z gruzów komunizmu. Wolna. I cały świat by się z tego radował. I ludzie z zagranicy to zauważyli. Miałem takie przypadki za granicą: wracam z Polski i jadę autobusem wewnątrz lotniska, podchodzi Hindus i podaje mi rękę. – »Gratuluję panu męstwa i odwagi. Pan dobrze walczył o swój kraj«. Jadę do Frankfurtu, czekam tam na następny samolot do Warszawy i podchodzi do mnie inny Azjata i mówi: – »Gratuluję odwagi, panie Tymiński. Cieszę się, że pana poznałem«.
Międzynarodowo ludzie mnie docenili. Więcej niż Polacy. Polacy stchórzyli pod koniec wyborów. Ja zawsze mogę powiedzieć Polakom, że stchórzyli w decydującym momencie swojej historii. A ludzie tego nie lubią. Stchórzyli w decydującym momencie, kiedy sytuacja w Polsce i na świecie była idealna, żeby Polska się samookreśliła wyborami. Wtedy nie było zagranicznych inwestycji, więc NATO nie miało czego bronić. Teraz NATO wejdzie w imieniu inwestycji amerykańskich, w imieniu inwestycji niemieckich, duńskich, angielskich.