Późna jesień, późna pora, silny boczny wiatr, zacinający deszcz, miasteczko na północ od Toronto. Pisk hamulców, trzask łamanych blach dwóch zderzających się przy prędkości około 80 km/godz. samochodów. Najpierw wycie syreny policyjnej (ktoś widocznie powiadomił o wypadku telefonicznie), później pogotowia, a w końcu straży pożarnej. To był wypadek drogowy, który rozwinął się w tragedie rodzinne.
Samochodem jechało trzech mężczyzn. Wszyscy, w wyniku zderzenia z drugim samochodem, zostali wyrzuceni na zewnątrz samochodu. Jeszcze przed przyjazdem policji jeden pasażer ucieka. Kierowca tego samochodu ma skomplikowane, trzykrotne złamanie nogi i wstrząs mózgu. Jest nieprzytomny. Również nieprzytomny jest jego pasażer, Edmund, około 55-letni mężczyzna. W szpitalu okaże się, że ma złamane dwa żebra i pokaleczoną odłamkami szkła twarz. To o nim jest ta historia.
Pochodził z Zamojszczyzny w Polsce, gdzie w dalszym ciągu zamieszkiwała większość jego bliższej i dalszej rodziny. On sam jednak przeniósł się przed laty na Dolny Śląsk, gdzie się ożenił i mieszkał w jednym z podgórskich miasteczek. Nie miał kwalifikacji zawodowych, ale w okresie realnego socjalizmu pracował w jednej z deficytowych, państwowych fabryczek. Kiedy nastąpiły zmiany ustrojowe, fabryczkę zamknięto, pracowników wyrzucono na bruk i na znalezienie nowej pracy, szczególnie dla niewykwalifikowanego robotnika, nie było szans. Edmund miał, oprócz chorującej na serce żony, jeszcze kilkunastoletniego, uczącego się syna. Pozostało tylko jedno wyjście.
Wykorzystując otwarcie granicy, dwoje z młodszego rodzeństwa Edmunda: brat i siostra, "wyfrunęło" na Zachód. Najpierw trochę pobyli w Europie Zachodniej, a później usadowili się na stałe w Kanadzie, wykorzystując ostatni moment łatwej ścieżki uzyskiwania stałego pobytu w tym kraju dla przybyszy z krajów będących wcześniej pod dominacją Związku Sowieckiego. Córka siostry wyszła za mąż w Niemczech za Araba, muzułmanina, i też dołączyła do rodziców. Tutaj, w Toronto, urodziła trójkę dzieci.
Edmund podzielił się z siostrą swoimi problemami z pracą. Otrzymał po dwóch miesiącach od siostry i szwagra zaproszenie do odwiedzenia ich w Kanadzie. Bez problemu otrzymał wizę kanadyjską i pewnego dnia wylądował na lotnisku w Toronto. Otrzymał na lotnisku wizę turystyczną półroczną.
Zamieszkał w domu siostry. Goszczony był przez kilka dni tak przez siostrę, jak i brata, ale nie w gości głównie tu przyleciał. W domu czekali na wsparcie finansowe z jego strony. Pomocny okazał się szczególnie szwagier, który pracował w firmie budowlanej. To on już po kilku dniach załatwił Edmundowi pracę u właściciela firmy – Polaka.
Praca układała się Edmundowi dobrze. W firmie pracowali prawie tylko Polacy: legalnie i nielegalnie, tak jak on. Wynagrodzenie miał podwyższane, w miarę jak wykazywał się dobrą pracą i w końcu osiągnął piętnaście dolarów na godzinę. Zważywszy na to, że nie płacił żadnych podatków, nie było to źle. Nawet po roku, kiedy siostra i szwagier sprzedali swój dom i Edmund zdecydował, że nie może im ciągle "siedzieć na karku" i wynajął dla siebie pokój, wystarczyło mu na opłatę komornego, utrzymanie się i wysłanie żonie i synowi wystarczającej kwoty, aby mogli znośnie żyć.
W międzyczasie Edmund radził się dwukrotnie agentów imigracyjnych polskiego pochodzenia co do możliwości zalegalizowania jego pobytu w Kanadzie, ale ich informacje nie napawały otuchą. Nie dawano mu żadnych szans. Zrezygnował więc z tego zamiaru i nie będąc niepokojony przez nikogo, po prostu spokojnie pracował.
Raz tylko groziła mu wpadka. Właściciel firmy odwoził jego i trzech innych Polaków z placu budowy do domu i w czasie jazdy pił z puszki piwo. Zauważył to jadący obok, w nieoznakowanym samochodzie, policjant. Zatrzymał ich i po wylegitymowaniu kierowcy dał im wszystkim mandaty po 130 dolarów. Dane o swoich pasażerach podawał tylko kierowca, bo nie mieli oni dokumentów, a nadto żaden z nich nie mówił po angielsku. Ten policjant zadowolił się łatwym sukcesem, ale przegapił fakt, że trzej Polacy jadący w tym samochodzie byli już od kilku lat nielegalnie w Kanadzie i nielegalnie pracowali. Szczęście im dopisało.
Przez około ośmiu miesięcy w roku Edmund pracował na otwartych budowach. Ale kiedy zaczynała się słota, a później zima, prace zamierały. W tych okresach Edmund zatrudniał się przy pracach remontowych w domach. Pomocny był w załatwianiu tych prac szczególnie mąż siostrzenicy, który był właścicielem firmy trudniącej się kładzeniem podłóg, dywanów i malowaniem mieszkań. Edmund często dostawał od niego tego rodzaju "fuchy".
Feralnego dnia, po zakończeniu malowania w jednym z domów, wypili w trójkę dwa wina. Nie wiadomo, czy wypity alkohol, czy ciężkie warunki pogodowe spowodowały, że stali się uczestnikami, a jak twierdziła policja, sprawcami wypadku. Wypadku, który zamienił się w tragedię trzech rodzin.
Mąż siostrzenicy unieruchomiony został na szereg tygodni w szpitalu. Przeszedł tam skomplikowane operacje nogi. Policja oskarżyła go o spowodowanie wypadku, przy stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Mieli dowód w następstwie badania krwi. Wprawdzie zaprzeczał on początkowo, aby prowadził samochód, i policja miała przez krótki czas problem z postawieniem mu zarzutów, ale ślady jego krwawienia po zderzeniu i usytuowanie ciała dawały podstawy do postawienia mu zarzutów. Konsekwencją tego było to, że firma ubezpieczeniowa odmawiała wypłaty jakiegokolwiek odszkodowania. Ranny, nie pracując, jako prywatny przedsiębiorca, nie miał jakichkolwiek dochodów, w tym rządowych. Żona nie pracowała, zajmowała się dziećmi będącymi w wieku od roku do siedmiu lat.
Edmund wcześniej, po sześciu latach pobytu w Kanadzie, zaprosił do siebie swoją żonę. Zaproszenie wysłali jego brat i bratowa, czyli żona Edmunda (chyba zatajając fakt, że jej mąż jest nielegalnie w Kanadzie), otrzymała zaproszenie do Kanady. Przyleciała tu i zamieszkała z mężem, w jego wynajmowanym pokoju. Gotowała mu i prała, odwiedzała krewnych, ale nie podjęła pracy zawodowej, z uwagi na chorobę serca. Miała wizę turystyczną półroczną. Po upływie tego okresu pozostała nadal w Kanadzie, zamierzając wyjechać w dwa tygodnie po wypadku męża. Tak się jednak nie stało.
W szpitalu policjanci ustalili szybko dane Edmunda i po zrobieniu zdjęć rentgenowskich i stwierdzeniu, że ma złamane żebra, oddali go w ręce oficerów imigracyjnych, wobec stwierdzenia, że jest już od prawie siedmiu lat nielegalnie w Kanadzie. Ci przewieźli go do aresztu imigracyjnego, gdzie Edmund został umieszczony w izolatce.
Wprawdzie otrzymał w szpitalu tabletki uśmierzające ból, ale mimo to nie mógł się ruszać, nie mógł jeść, z trudem zwlekał się z łóżka do ubikacji. Kolejnego dnia dowlókł się do ambulatorium aresztu, gdzie lekarz, po zbadaniu sprawy Edmunda, zalecił podwojenie środków przeciwbólowych i odesłanie go na normalny oddział. Tam Edmund poczuł się lepiej, bo środki przeciwbólowe, podawane co cztery godziny, działały skutecznie.
Ale apetyt mu nie wracał. Było to nie tylko związane z bólem fizycznym, ale również bólem psychicznym. Edmund został bowiem poinformowany po dwóch dniach od wypadku, przez przesłuchujących go policjantów, że kierowca samochodu, z którym się zderzyli, nie żyje. Osierocił on dwoje nieletnich dzieci. Potworna tragedia rodzinna.
Edmund zaczął dzwonić do siostrzenicy, która zajęła się jego sprawą. Skontaktowała się ona z adwokatem specjalizującym się w sprawach imigracyjnych. Jego porada była rozsądna: niech Edmund pozostanie w areszcie aż do czasu wydalenia go z Kanady. Wszak nie miał żadnego ubezpieczenia. Gdyby jego stan zdrowia się pogorszył (a groziło mu, według opinii lekarza, zapalenie płuc), to koszt pobytu w szpitalu (ponad tysiąc dolarów na dobę) by zrujnował całą rodzinę. Dostarczony został paszport (który stracił już ważność) Edmunda do oficera imigracyjnego.
Sędzia imigracyjny nie wypuścił Edmunda na wolność. Na pozostanie w Kanadzie nie miał żadnych szans. Wiadomo było, że procedura związana z uaktualnieniem paszportu Edmunda i załatwianiem mu biletu lotniczego do Polski będzie trwała kilka tygodni. Przez ten czas Edmund, będąc pod opieką pielęgniarki z aresztu i lekarza, kurował się na koszt kanadyjskiego podatnika.
Żona Edmunda wyleciała do Polski po dwóch tygodniach od wypadku, który stał się dla niej i jej rodziny tragedią. Edmund stracił pracę i prawo pobytu w Kanadzie. W Polsce, w jego wieku i wobec braku kwalifikacji, miał nikłe szanse zarobkowe. Do tego dochodził problem zdrowotny ich obojga. Pozostawała renta zdrowotna żony, zapomogi społeczne i pomoc ze strony syna. Bo, po siedmioletnim pobycie w Kanadzie, Edmund wracał do Polski z bardzo nikłymi oszczędnościami. A faktycznie wracał prawie bez niczego, bo to, co jeszcze posiadał przekazał żonie, która pierwsza wyleciała do Polski.
Aleksander Łoś