Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Z Markiem Kramarskim rozmawia Franciszek Stawowski.
– Obecnie pełni Pan funkcje Wielkiego Przeora Orderu Świętego Stanisława, prezesa ds. interwencji Krajowego Forum Przedsiębiorczości oraz wiceprzewodniczącego Europy Wolnych Ojczyzn. Skąd czas i chęci do zajmowania się tak wieloma sprawami? Jakie profity daje dziś tak nieprzeciętna aktywność poza zawodem?
– Na początek mała poprawka. W Orderze Świętego Stanisława B.M. pełnię funkcję Wielkiego Przeora Polski, co jest istotne, bo jest to organizacja charytatywna o charakterze międzynarodowym. Order został mocno związany z ostatnim okresem dziejów Rzeczypospolitej będącej wspólnotą narodów – polskiego, litewskiego, ukraińskiego i białoruskiego. (...)
Zawsze byłem tak zwanym niespokojnym duchem i nie mogłem biernie patrzeć na otaczający nas bezsens. (...) Uczestnicząc w pracach Krajowego Forum Przedsiębiorczości, w miarę moich skromnych możliwości przede wszystkim staram się pomagać ludziom mającym kłopoty z władzą. Obowiązujące w Polsce przepisy są koszmarne i należałoby je jak najszybciej zmieniać, ale nawet przy tym stanie prawnym z zachowaniem zdrowego rozsądku można obywatelowi pomóc.
EWO-PP jest partią otwartą, gdzie dominują poglądy konserwatywno-liberalne, a przede wszystkim pozytywne myślenie i zdrowy rozsądek. Wszystko, co robimy, ma pomagać budowaniu polskiej rozumnej społeczności, wzmacniać nasze narodowe państwo. Nie warto się przy tym zniechęcać brakiem wpływu czy trudnościami z uzyskaniem masowego odzewu i dawać wiarę deklarowanej przez aktualny układ nieprzemijalności politycznego ładu. (...)
– Jakie korzyści przynosi działalność w Orderze, jakie w Forum i wreszcie dlaczego angażuje się Pan w działania partii politycznej, cokolwiek by jednak powiedzieć o charakterze chrześcijańsko-liberalnym, a jednocześnie ewidentnie proeuropejskim? Zdarza się czasem pytanie: co z tego masz?
– Może nie wprost "co z tego masz?", ale często słyszę "po co ci to?". Pytanie jednak padło, więc postaram się na nie odpowiedzieć. Nie jest to proste, trzeba bowiem rozpatrzyć sprawę w kilku płaszczyznach. (...) Z punktu widzenia materialnego, to wszystko trochę kosztuje, bynajmniej zaś nie przynosi wprost osobistych korzyści. Czasem z kolei, mimo naszego własnego wkładu, dla ludzi, którym pomagamy, daje to pozytywny efekt (...).
Forum czasami występuje w charakterze neutralnego negocjatora w sporze pomiędzy urzędem a obywatelem (...). Czasem wystarczy uświadomić urzędnikowi, że lepiej przychylniej i po ludzku popatrzeć na sytuację przedsiębiorcy, bo to nie jest przestępca, a czasem tylko przedziwny zbieg okoliczności doprowadził do niepożądanych efektów. I to wystarczy, by zamiast bankruta i zwolnionych z jego firmy pracowników zakład dalej funkcjonował, a budżet dalej miał "kurę" znoszącą mu bardziej lub mniej "złote jajka". (...)
Jest takie przysłowie, że "czasem trzeba trochę stracić, żeby potem dużo zyskać". Bezduszne stosowanie litery prawa nie prowadzi do sukcesu. Zwłaszcza kiedy stanowione prawo jest dziurawe i można śmiało powiedzieć, że daje urzędnikowi nadmierne możliwości interpretacji. Paradoksalnie mądrość urzędnika przy stosowaniu prawa i znajomość przepisu po stronie obywatela przynosi sukces, a twarde trzymanie się koślawej często litery z jednej, czy nieudolne próby omijania przepisu z drugiej strony często skutkują zawsze wspólną w końcu przecież porażką.
Jeśli chodzi o wątek efektu po latach, to w Orderze św. Stanisława działania zostały ukierunkowane głównie na nasze dzieci. Organizujemy dożywianie potrzebujących (nie lubię nazywać ich biednymi) dzieci w szkołach, bo wszyscy wiemy, że z tym jest u nas kiepsko i jak wiele mamy takich sytuacji, gdzie jest to jedyny ciepły posiłek, jaki zje taki dzieciak w danym dniu.
I znowu wrzucam tu kamyczek do tego jakże pięknie zapowiadającego się ogródka – można to organizować w szkołach, gdzie działa kuchnia. Załatwiamy na to nie tylko pieniądze, ale często dostawy bezpośrednio nazwijmy to – z pola upraw. Jeżeli władze zadecydują o likwidacji kuchni, a posiłki miałaby potem przywozić firma cateringowa, to cała sprawa bierze w łeb. Firma ma zamówienie, musi zarobić i tak ma być, ale nie przełoży się to na ugotowanie jeszcze dodatkowych stu porcji. W związku z tym uczniowie chodzą głodni, czują się gorzej, psychika się im rozwala, rośnie agresja, wykluczenie i mamy kolejne patologie.
Czy nikt nie potrafi w ten sposób spojrzeć na ten problem? Władza mówi, że nie mamy dość pieniędzy, ale przecież czasami te się znajdują na zapłacenie firmie cateringowej. Proszę mi nie zarzucać, że jako liberał powinienem popierać rynek, ale te firmy mają dla kogo pracować i niekoniecznie musi to być szkoła. Jeżeli Pan zamówi posiłek i przywiozą Panu jakieś świństwo, to Pan tam drugi raz nie zamówi. Ze szkołą bywa inaczej. Zawierane są długoterminowe kontrakty i problem jest z głowy, bo potem nikt dzieciakami się nie przejmuje. (...)
To jest jedno. Organizujemy również wyjazdy takich dzieci na kilkudniowy wypoczynek do luksusowych ośrodków wypoczynkowych, przyjmowane są zatem nieodpłatnie nie pod namiot czy do schroniska, ale w normalnych komfortowych hotelach. Podam przykład, na początku tego roku ponad 50 dzieci z opiekunami było na nartach w Zakopanem. Kojarzy Pan zapewne Hotel Kasprowy. Czy chce Pan wiedzieć, co ci kilkunastoletni chłopcy i dziewczynki mówią? Te dzieci niejednokrotnie wyjeżdżają, płacząc, że były to najpiękniejsze dni w ich marnym, monotonnym i ubogim w jakiekolwiek pozytywne wrażenia życiu. Większość z nich nie była dalej od swoich domów niż kilka kilometrów. Zapyta Pan, jaki to ma sens? Proszę pomyśleć, te dzieci poza swoją biedą (niestety muszę tu użyć tego określenia) z reguły od urodzenia nie widziały innego świata. Jak zatem mają dążyć do zmiany swojej sytuacji, kiedy nie wiedzą, że coś innego istnieje i jak to naprawdę wygląda. (...)
Po takim otarciu się uczniów o inne warunki mamy odzew od nauczycieli i opiekunów, że mają lepsze wyniki w nauce, bo nie trzeba ich do niej gonić przysłowiowym batem. Te dzieci zaczynają marzyć, nagle się dowiadują, że to też może być świat dla nich.
A teraz proszę mi powiedzieć, czy warto to robić? Co ja z tego mam? Mam te uśmiechające się z łzami w oczach dzieciaki… Czy to mało? (...)
– Wśród członków Waszej partii znajduję osoby znane z aktywności w środowiskach katolickich, zaangażowane w podtrzymywanie tradycji ruchu narodowego, czy wreszcie propagujące od lat przedsiębiorczość i liberalne podejście do gospodarki. Jak to się dzieje, że konkurujące ze sobą, czy nawet wręcz zwalczające się na innym terenie nurty polityczne znalazły wspólny mianownik w Europie Wolnych Ojczyzn i ludzie ci mogą coś robić wspólnie już ładnych kilka lat?
– Pytania o działalność partyjną, to zawsze pytania o "politykę". Jeżeli Pan pozwoli, zwrócę się tu do ludzi, którzy – mam nadzieję – będą to czytać, i powiem, że wszystko, o czym dotąd mówiłem, to właśnie jest polityka! Jeżeli ktoś mówi – mnie polityka ni interesuje, bo mnie polityka nie dotyczy, to nie chcę tu nikogo obrażać, ale poradźcie mu, żeby się udał do specjalisty.
To właśnie od czynnych polityków zależy, czy to, co uchwalą, ma sens, czy też nie. Nie zapominajmy też, że nawet jak nie ma sensu i jest kompletnym idiotyzmem, to i tak nas obowiązuje, stając się narzędziem represji w rękach nie zawsze myślących urzędników. Dzień wyborów jest tak naprawdę jedynym momentem, kiedy mamy istotny wpływ na polityków, bo kiedy ich wybierzemy, tracimy możliwość korygowania ich działań.
Ogromna rzesza ludzi mówi nam, "oni" i tak robią, co chcą, to pokażę "im", że w proteście nie pójdę głosować. Myślicie, że "oni" się tym przejmą? Niestety nie, wybiorą się w ostateczności wręcz sami, a reszta będzie musiała się temu podporządkować.
Nasza partia jest z założenia otwarta, skupiona na tworzeniu kadry, dopuszcza nawet podwójne członkostwo z podobnymi ideowo bytami.
– Czy statutowa oraz mentalna otwartość Waszej "kadry" może zwiastować przełom w polskim myśleniu prawicowym, czy jak kto woli patriotycznym, które powszechnie kojarzone jest z przekleństwem walki o przywództwo i permanentną awanturą o pryncypia? Jak to jest z tą Waszą "proeuropejskością", skoro wciąż krytykujecie UE?
– Polska "prawica" jest w przeważającej części mało autentyczna, przekupna, ułomna organizacyjnie, łatwo idąca w zbyteczny zupełnie konflikt, więc w rezultacie nie ma dziś wpływu na los narodu. My zabiegamy o ludzi, którzy mając choć w części podobne do nas poglądy w tych najistotniejszych sprawach, coś zechcą z nami wspólnie zrobić, kiedy nadarzy się ku temu okazja.
Tak było z akcją informacyjną i dla referendum w sprawie Traktatu lizbońskiego, inauguracją obchodów 240. rocznicy zawiązania Konfederacji Barskiej, organizacją ogólnopolskiego sprzeciwu wobec realizacji (na 70. rocznicę Września) paszkwilu filmowego o obrońcach Westerplatte wg obrażającego uczucia Polaków i katolików scenariusza, obronie polskich przedsiębiorców przed nadmiarem niszczących regulacji i w przypadku bardzo wielu innych przedsięwzięć edukacyjnych, naukowych… Czasem bardziej, a czasem siłą rzeczy mniej przedmiotowo skutecznych.
Co do naszej proeuropejskości, to nie popieraliśmy przystąpienia Polski do UE na "radośnie" wynegocjowanych warunkach, ale skoro większość tak zdecydowała, to trudno, trzeba się w tym znaleźć. Negocjatorzy warunków przystąpienia byli merytorycznie kiepscy, zainteresowani głównie wejściem na "europejskie salony". Ale to, co się stało później i dzieje nadal, to dopiero można nazwać tragedią. "Nasi" posłowie pojechali tam chyba tylko po to, aby zabezpieczyć swoje dochody i byt do końca życia w zamian za "nicnierobienie".
Z kolei podpisany Traktat lizboński pozbawił nas sporej części suwerenności, a wielu wspomina, że ówczesnemu prezydentowi RP śp. Lechowi Kaczyńskiemu (którego nb. do końca staraliśmy się wspierać w Jego słusznych obiekcjach) nawet pióro w decydującym momencie odmówiło posłuszeństwa, tak podle to były zapisy. Powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego w końcu ten antydemokratycznie przepchnięty dyktat europejskiej biurokracji nasz Prezydent mimo istotnych zastrzeżeń podpisał? Teraz dla wielu jest bohaterem i męczennikiem narodowej sprawy. Dla mnie jest jednak bardziej tragicznie zmarłym, zapewne autentycznym patriotą, który pomimo wszystko zawiódł mnie w najważniejszym momencie swojej prezydentury i nie potrafił powiedzieć "nie", gdy Polakom i innym Europejczykom działa się krzywda w imię wprowadzania "nowego ładu".
To co lansuje Europa Wolnych Ojczyzn – Partia Polska powinno być zrozumiałe dla każdego. Globalizacja panująca na świecie wymusza konsolidację dla pomniejszenia kosztów i osiągania konkurencyjności. Koncepcja integracji w formule wspólnoty suwerennych, współpracujących i konkurujących swobodnie państw, jaką zawdzięczamy ideowemu patronowi naszej formacji Stefanowi Buszczyńskiemu, daje ludziom maksimum możliwości, a niesie ze sobą minimum zagrożeń totalitarnych i kolonialnych.
Obecnie stosunkowo niewielki wstrząs, jaki się u nas odczuwa w porównaniu do głębokiego kryzysu w innych krajach, zawdzięczamy w dużej mierze właśnie zachowaniu narodowej waluty. A nasi wybrani przedstawiciele z uporem godnym maniaka brną do pozbycia się jednego z ostatnich atrybutów naszej stabilności i suwerenności.
Więc jak to jest? Czy polityka dotyczy nas wszystkich i każdego z osobna? Czy jako świadomy obywatel, mogę się "nie interesować polityką" i pozwolić, by dalej zajmowali się nią jedynie ludzie, którzy przez ostatnie dwadzieścia parę lat nie potrafili uchwalić ani jednej ustawy, która na drugi dzień nie wymagałaby poprawy?
Stroniący od polityki też dostrzegają powszechne dziś patologie, ale poddając się manipulacji, stracili wiarę w możliwość dokonania zmiany na zawłaszczonej scenie politycznej III RP. I jest im z tym przekonaniem wygodnie do czasu, kiedy nie muszą szukać pomocy, gdy polityka dobiera im się do skóry, działając przez zły przepis czy złośliwego urzędnika.
– Dziękuję serdecznie za poświęcony czas i rozmowę.
Tekst pochodzi z Biuletynu Świątecznego Europy Wolnych Ojczyzn
Narodowe Święto Niepodległości A.D. 2012
Otwarcie Centrum Edukacyjnego PMS w Grodnie
Napisane przez Leszek WątróbskiPolska Macierz Szkolna w Grodnie ma własne Centrum Edukacyjne. Dzięki ludziom dobrej woli tamtejsza młodzież polska otrzymała wspaniałą możliwość poznawania tajników języka ojczystego, historii i kultury w godnych warunkach, a wszyscy Polacy – swój drugi dom.
Zjednoczenie Społeczne "Polska Macierz Szkolna" powstało w roku 1996 i od tego czasu jego działalność objęła swoim zasięgiem całą Białoruś. Dla działaczy PMS był to bardzo trudny czas. Działalność Zjednoczenia zaczęła się od zaciągania długów. Jednak idea budowy własnego ośrodka edukacyjnego towarzyszyła istnieniu organizacji od samego początku. Brak stałej siedziby uniemożliwiał realizację wszystkich planów, a także poszerzenie działalności i pełny rozwój organizacji.
Polska Macierz Szkolna tradycje działalności oświatowej wywodzi od 1905 roku. Przechodząc różne koleje w rozwoju swej działalności, dopiero w warunkach niepodległej Polski rozwinęła pełnię form pracy oświatowej, obejmując swym zasięgiem trzecią część obszaru kraju.
Głównym celem działalności Zjednoczenia jest krzewienie i popieranie oświaty w duchu chrześcijańskim i narodowym, poprzez zakładanie i utrzymywanie ochronek, szkół ludowych, kursów dla dorosłych analfabetów, szkół ochronek i seminariów nauczycielskich, czytelni ludowych i bibliotek, szkół średnich i wyższych wszelkich typów. PMS zakłada także domy ludowe i prowadzi odczyty i wykłady. PMS wydawała także i upowszechniała polskie podręczniki i czasopisma naukowe, pedagogiczne i ludowe. W miarę możliwości udziela kształcącej się młodzieży stypendiów, zapomóg i wszelkiej pomocy naukowej.
Polską Macierz Szkolną, po likwidacji przez władze rosyjskie, reaktywowano w kwietniu 1916 roku i w tym samym miesiącu (28 kwietnia) powołano Radę Nadzorczą i Zarząd Główny, który w 1919 roku ukonstytuował się ponownie.
Najmniejszą jednostką organizacyjną PMS były koła, których zasady tworzenia zostały określone w statucie z roku 1917. PMS posiadała trzy typy szkół, do których zaliczano koła oświatowe, opiekuńcze i oświatowo-opiekuńcze. Do podstawowych zadań kół należało prowadzenie bibliotek, akcji odczytowych, kursów dla analfabetów dorosłych bądź tworzenie szkół czy zakładanie burs, w zależności od miejscowych potrzeb oświatowych.
Wśród innych oddziałów PMS w dwudziestoleciu międzywojennym ożywiona praca prowadzona była w grodzieńskim Oddziale Polskiej Macierzy Szkolnej założonym 24 grudnia 1918 roku. Prezesem oddziału, niezmiennie aż do rozwiązania w 1939 roku, był ks. kanonik Antoni Kuryłłowicz.
Po zakończeniu wojny Kresy Wschodnie weszły w skład ZSRS. Ostatnia polska szkoła została przymusowo zamknięta w roku 1949. Sytuacja była gorsza niż za czasów zaboru rosyjskiego.
Azylem dla Polaków stał się w tamtych czasach Kościół katolicki. Więzi, które powstały jeszcze wcześniej za czasów zaboru rosyjskiego między Kościołem katolickim a ludnością polską na Kresach, okazały się nadal żywe, a modlitewnik stał się polskim elementarzem dla trzech pokoleń Polaków.
Czasy pierestrojki wykazały, że polska mniejszość narodowa nie zatraciła do końca poczucia świadomości odpowiedzialności za własny los. Gdy okazało się, że proces odwilży jest trwały, oddolnie zaczęły powstawać polskie organizacje kulturalno-oświatowe, najpierw w Lidzie, potem w Baranowiczach, Grodnie, Brześciu i Mińsku, które dały początek Związkowi Polaków na Białorusi, zarejestrowanemu przez władze po długich staraniach dopiero w roku 1991.
Odrodzenie szkolnictwa polskiego zaczęło się od wprowadzenia języka polskiego na zdecydowane żądanie rodziców w roku szkolnym 1987/88 do pierwszych szkół państwowych w Łosośnie i Soniczach w obwodzie grodzieńskim. Zapoczątkowany ruch był oddolny i silny.
W roku 1992 powstały pierwsze dwie klasy z polskim językiem wykładowym: w szkole średniej nr 3 i szkole średniej nr 22 w Grodnie, a w następnym roku dodatkowo powstały klasy polskie w szkołach nr 17 i 25 w Grodnie, w Wołkowysku w szkole nr 2, w Mińsku w szkole nr 1, w Brześciu w szkole nr 9, Nowogródku, Sopoćkiniach, Lidzie, Bolciszkach i Paszkiewiczach rejonu woronowskiego. Władze przystały na zaproszenie nauczycieli klas początkowych z Polski. W tych latach dał się zauważyć szybki rozwój innych form nauczania języka polskiego. Doszło też w tamtym czasie do założenia Związku Polaków na Białorusi (ZPB).
Działacze tzw. nurtu oświatowego w ZPB zdawali sobie sprawę z ewentualnych zagrożeń, które mogły stać się ich udziałem. Ochrona odradzającej się oświaty pod płaszczem organizacji apolitycznej, mającej duże doświadczenie pracy, stawała się koniecznością. W środowisku oświatowym zastanawiano się nad możliwością założenia organizacji na wzór Macierzy Szkolnej. Projekt statutu został przedstawiony w Zarządzie Głównym ZPB, w którym zakładano współdziałanie PMS z ZPB.
Na zjeździe sprawozdawczym ZPB padła propozycja utworzenia samodzielnej organizacji oświatowej i w głosowaniu przytłaczającą większością głosów zdecydowano o transformacji Towarzystwa Przyjaciół Polskiej Szkoły w Stowarzyszenie "Polska Macierz Szkolna". W dalszym toku zjazdu, który przekształcił się w konferencję założycielską Polskiej Macierzy Szkolnej, uchwalono statut i wybrano władze. Na prezesa nowej organizacji został wybrany Stanisław Sienkiewicz, który kierują nią do dnia dzisiejszego. (Cdn.)
Tekst i zdjęcia Leszek Wątróbski
Zakończyła się 4. edycja Festiwalu Polskich Filmów w Toronto 25-28 października 2012
Napisane przez Marta PozniakowskiW niedzielę, 28 października, po czterech dniach pełnych filmowych wrażeń, 4. edycja Polskiego Festiwalu Filmowego Ekran dobiegła końca, a wraz z nią nastąpiło oficjalne ogłoszenie zwycięzców tegorocznej nagrody festiwalu Ekran 2012. jak i nagrody Michała Maryniarczyka przyznanej po raz pierwszy przez oficjalne jury.
Nagrody Ekranu 2012, o które walczyło 11 filmów fabularnych, obejmowały sześć różnych kategorii. Oto ich zwycięzcy:
Najlepszy Film: Róża, reż. Wojciech Smarzowski;
Najlepszy Reżyser: Mitja Okorn za Listy do M.;
Najlepszy Aktor: Jakub Gierszal za Salę Samobójców, reż. Jan Komasa;
Najlepsza Aktorka: Katarzyna Herman za W sypialni, reż. Tomasz Wasilewski;
Najlepsze Zdjęcia: Piotr Sobociński za Różę, reż. Wojciech Smarzowski;
Najlepszy Scenariusz: Katarzyna Terechowicz i Maria Sadowska za Dzień Kobiet, reż. Maria Sadowska
Na prośbę jury honorowe wyróżnienie otrzymał film Ki w reżyserii Leszka Dawida oraz aktor Maciej Stuhr za drugoplanową rolę w filmie Mitji Okorna Listy do M.
Oprócz wytypowania zwycięzców tegorocznej edycji Ekranu 2012 jury zdecydowało również o przyznaniu nagrody Michała Maryniarczyka ufundowanej przez jego żonę, dr Teresę Maryniarczyk, za Najlepszy Film Niezależny, Krótkometrażowy lub Dokumentalny. W tym roku nagrodę w wysokości 1000 dolarów przyznano Rafałowi Sokołowskiemu za film krótkometrażowy pt. "7thDay". Szczególne wyróżnienie otrzymał także Peter Pasyk za obraz pt. "Final View".
Zespół Ekranu pragnie podziękować członkom swojego pierwszego oficjalnego jury w składzie Chris Alexander, Frank Caruso oraz Patrick Jenkins – za użyczenie swojej profesjonalnej ekspertyzy w zakresie kinematografii oraz za pomoc w rozwoju naszego festiwalu. Wyrazy wdzięczności należą się również naszym Specjalnym Gościom – Katarzynie Figurze, Mitji Okorn oraz Arkadiuszowi Wojnarowskiemu – za udział w tegorocznym festiwalu, jak i wielu naszym patronom oraz sponsorom Polskiego Festiwalu Filmowego Ekran za ciągłe wsparcie naszych wysiłków na rzecz najnowszej polskiej kinematografii prezentowanej tej jakże zróżnicowanej publiczności w Toronto.
Nie mniej ważne podziękowania składamy wszystkim oddanym wolontariuszom Ekranu oraz członkom publiczności, którzy wzięli udział w naszych licznych wydarzeniach i pokazach. Bez waszego udziału nie bylibyśmy w stanie kontynuować naszej działalności, więc dziękujemy za pobudzenie nas do dalszej pracy nad kolejną edycją Ekranu, Polskiego Festiwalu Filmowego w Toronto!
Przygotowała
Marta Pozniakowski
www.ekran.ca
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Bolesław Ostrowski - Zbliża się Święto Niepodległości Polski, czy, Pana zdaniem, Polska jest teraz niepodległa?
- No niby tak.
- Mówi Pan, "niby"...
- Należy do Unii Europejskiej, jest demokracja, a że są sprzeciwy i część społeczeństwa jest przeciwna i uważa, że nie ma demokracji... Ja raczej uważam, że jest demokracja.
- A czy jest niepodległość?
- Jak najbardziej, nie jesteśmy zależni od nikogo.
Janusz - Zbliża się Święto Niepodległości Polski, czy, Pana zdaniem, Polska jest teraz niepodległa?
- Trudno mi powiedzieć, czy jest niepodległa czy nie, raczej chyba nie, bo jest za duży nacisk ze strony naszych odwiecznych "przyjaciół", "Sowietów". Ta niepodległość niby jest, a z drugiej strony, jej nie widzimy. No jest wolność słowa, niby. To gdzieś zmierza w tym kierunku, ale trudno wyczuć, kiedy w końcu wyzwolimy się od "brata", od "przyjaciół", od agresora.
- W Warszawie idzie Marsz Niepodległości - poszedłby Pan?
- Absolutnie tak, jestem Polakiem, mimo to, że jestem w Kanadzie, to moja matka ziemia jest Polska.
- Byłby Pan z nimi?
- Byłbym z nimi, byłbym z Polakami i byłbym przeciwko - nie narodowi rosyjskiemu, bo naród rosyjski jest wspaniały, ludzie są wspaniali, ale władza "radziecka" dalej wszystko trzyma za mordę i nie popuszcza.
Michał Kołakowski (trucker) - Czy, Pana zdaniem, Polska jest dzisiaj niepodległa?
- A Pana zdaniem, czy Kanada jest niepodległa?
- No chyba tak, mimo że jest w różnych sojuszach.
- Żaden kraj dzisiaj nie jest do końca niepodległy, jest uwikłany w wiele związków militarnych, monetarnych, finansowych, gosopodarczych. Nawet takie potężne kraje jak Stany Zjednoczone czy Chiny są uwikłane w różne układy i do końca nie są tak super-power.
- Czyli to moje pytanie jest, według Pana, źle postawione?
- Tak, uważam, że jest źle postawione. - Nie można w dzisiejszym świecie mówić o niepodległości?
- Można mówić o niepodległości, tylko nie według XIX-wiecznego pojęcia. Teraz mamy już trochę inny świat i o niepodległości musimy inaczej myśleć. - Ale w XIX wieku też były też różne uwikłania, domy panujące, jedna rodzina arystokratyczna, a jednak mówiono o niepodległości, każdy z tych narodów mniej więcej o sobie decydował. - Wie pan, z tym decydowaniem narodów jest różnie. Zna Pan definicję państwa?
- Zależy jaką?
- No nie, podstawowa definicja państwa brzmi, że państwo jest to organizacja działająca na korzyść grupy panującej. Może to nie jest definicja ścisła, ale encyklopedyczna.
- Ja bym się z nią nie zgadzał, bo trzeba zdefiniować też grupę panującą.
- No na przykład partia polityczna.
- Ale państwo nie powinno być partyjne i nie powinno słuyć partii, tylko...
- Ale partia polityczna, która rządzi krajem, też musi zadbać w dużej mierze o swoich członków, dać im posadki, stołeczki, bo inaczej to nie będzie funkcjonować. W każdym kraju się tak dzieje. A jeżeli chodzi o to, czy Polska jest niepodległa, myślę, że jako kraj europejski jest niepodległa tak samo jak inne kraje europejskie. - Tak samo Niemcy, jak Francja?
- Wie pan, pan sięga na wyższą półkę. Niemcy mogą dużo, my jesteśmy trochę mniejszym krajem, ale i tak mamy nadwyżkę w w handlu z Niemcami, niedużą, ale mamy, to jest nasz mały sukces.
Maria Kern - Idzie Święto Niepodległości, czy Polska jest teraz niepodległym krajem?
- Chyba tak. Tyle co ja oglądam w "Wiadomościach" i "Faktach", to tak.
- Wydaje się Pani, że decyzje o tym, co dzieje się w Polsce zapadają w Polsce?
- Nie tak bardzo, bo jednak Unia chyba dużo decyduje.
- No właśnie.
- Powiem panu, ja to jestem jeszcze w PRL-u, byłam wychowana, urodziłam się w tamtych latach i jakoś tak mnie teraz to się dużo rzeczy nie podoba, a w ogóle te kłótnie. W ogóle historia była zakłamana, bo na przykład o tym, że Związek Radziecki napadł na Polskę, to ja w ogóle nie wiedziałam. O Katyniu tak, bo ojciec mój w tajemnicy dużo opowiadał o Katyniu, bo siedział w niewoli po wrześniu 39 i tam Niemcy agitowali Polaków, żeby wstępowali do Wehrmachtu, że Rosjanie wymordowali oficerów w Katyniu, Ale o tym, że Związek Sowiecki napadł na Polskę, to ja w ogóle nie wiedziałam, ja się o tym dowiedziałam po 89 roku. Mnie by to przez głowę nie przeszło. Pochodzę ze stron kujawsko-pomorskich i o tym się nie mówiło.
Wiadomości z Kanady i Toronto z nr. 45/2012
Napisane przez Katarzyna Nowosielksa-Augustyniak/Andrzej KumorKanadyjska propozycja dla Polaków w Wielkiej Brytanii
Londyn Polacy pracujący dotychczas w Wielkiej Brytanii będą mile widziani w Kanadzie – mogą zniwelować niedobór siły roboczej. Minister imigracji podkreślił przy tym, że na ich korzyść działa znajomość języka angielskiego.
Angielski "The Independent" przytacza powiedzenie, że obcokrajowcy zabierają tylko miejsca pracy. Tymczasem tutaj rząd kanadyjski będzie zabierał Wielkiej Brytanii imigrantów.
Kanada boryka się z problemem niedoboru pracowników przede wszystkim w dziedzinach budownictwa i transportu, a także w następnej kolejności wytwarzania i usług. Rząd ma nadzieję, że Polakom mieszkającym do tej pory na Wyspach Brytyjskich będzie łatwiej się zasymilować – łatwiej niż Polakom przybywającym bezpośrednio z ojczyzny. Minister imigracji spotkał się w zeszłym miesiącu w Londynie w tej sprawie z przedstawicielami środowisk polonijnych. Ponadto planowane jest zorganizowanie w Manchesterze w przyszłym roku targów promujących polską społeczność w Kanadzie, co miałoby zachęcać do przeprowadzki.
Nowe prawo zmienia procedury i zasady przyznawania pobytu stałego dla osób sponsorowanych przez małżonków.
Osoby, które są sponsorowane przez małżonka/ małżonkę lub konkubinę/konkubenta, otrzymają pobyt stały warunkowo na dwa lata. Jeśli w czasie tego okresu dojdzie do rozpadu związku, ewentualnie urząd otrzyma informację lub sprawdzi, że małżeństwo zostało zawarte jedynie po to, by otrzymać pobyt stały, pobyt stały zostanie zabrany. Dopuszcza się sytuacje wyjątkowe, na przykład maltretowanie sponsorowanej partnerki. Małżeństwa posiadające dzieci mogą zostać wykluczone z warunku pobytowego.
Myślę, że nowe prawo ma dobre i złe strony. Celem wprowadzenia prawnych innowacji jest w pewnym stopniu eliminacja związków zawieranych jedynie po to, by otrzymać pobyt stały. Związki takie nie zawsze są biznesowe – czyli na przykład wynagradzane przez osobę sponsorowaną pieniężnie, często dochodzi do wykorzystania emocjonalnego kanadyjskiego sponsora.
Dochodzi także do wykorzystywania czy używania przemocy w stosunku do sponsorowanej, zastraszonej kobiety, która bojąc się o utratę możliwości pozostania, cierpi długo w nieszczęśliwym związku.
Myślę, że rząd wykreuje w pewien sposób prawny chaos, ponieważ większość kobiet skorzysta z opcji skarżenia się na przemoc, złe traktowanie (abuse), nawet jeśli takie nie miało miejsca, jedynie po to, by otrzymać pobyt stały i nie żyć w związku przez następne lata. Trudno będzie bowiem bez naprawdę poważnych i wiarygodnych dowodów ocenić, jaka jest rzeczywista sytuacja i relacja pomiędzy małżonkami czy partnerami.
Czy rząd rzeczywiście zmniejszy liczbę "papierowych małżeństw"? Na statystyki będzie trzeba poczekać, na pewno jest to jakiś pomysł, korzystają już z niego inne kraje, na przykład Niemcy i USA.
mgr Izabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ, WIZAMI PRACOWNICZYMI,
STUDENCKIMI I INNYMI PROCEDURAMI IMIGRACYJNYMI, PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
OFERUJEMY NIEDROGIE USŁUGI NOTARIALNE, TŁUMACZENIA,
PROWADZIMY SPRAWY URZĘDOWE.
Zapraszamy do odwiedzenia naszej strony
www.emigracjakanada.net
www.emigracjadokanady.com.pl
Przyjmujemy także wieczorami i w niektóre weekendy po uprzednim zamówieniu wizyty.
Wojna i sezon
"Wojna i sezon", druga świetna książka M. K. Pawlikowskiego, jest niby dalszym ciągiem powieści "Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego". Kwestionowano powieściowość tamtej, wskazując, że zarówno z formy jak treści jest raczej pamiętnikiem; że autor niepotrzebnie wprowadził bohatera "Tadeusza", a powinien był pisać w pierwszej osobie itd. Może w większym stopniu te uwagi dałyby się odnieść do "Wojny i sezonu", gdzie rzekomy bohater gra jeszcze mniejszą rolę. Ale czy "powieść", czy "pamiętnik", czy "gawęda", ważna jest sama książka. Pewien utalentowany krytyk rosyjski, Eichenwald, powiedział kiedyś trafnie: "Tam gdzie mamy przed sobą kwalifikację, traci znaczenie klasyfikacja".
Nowa książka obejmuje zdarzenia od początku pierwszej wojny światowej, przekracza ten wysoki próg dziejów, i prowadzi do wybuchu drugiej wojny światowej. Stąd tytuł: "Wojna i sezon", między wojnami. Terenem czasu są przeważnie ziemie b. W. Ks. Litewskiego; oczami które patrzą na te czasy są oczy symbolicznego Tadeusza, rodem z rozgromionego dziś stanu szlacheckiego. - Przeczytałem ją jednym tchem, może z większym jeszcze zachłyśnięciem niż pierwszą książkę. Byłem miejscami oczarowany, miejscami rozdrażniony, olśniony, sceptyczny; i znów zachwycony, i z kolei skłonny do niejednej złośliwej uwagi. Tak bywa, gdy się czyta książkę oddającą pewną prawdę, czy to literacką czy historyczną. Gdy przerzucam książki wydawane dziś w Warszawie, załgane od stóp do głów, nie wzbudzają innej chęci poza ziewnięciem i odłożeniem na bok. Książka Pawlikowskiego jest ponadto tym, co się nazywa przyczynkiem do historii.(...)
Józef Mackiewicz
"Goniec" dziekuje wydawnictwu "Czas" z Litwy
Wydawnictwo „Czas”, Wilno 2008.
Rozdział I
WOJNA ROMANTYCZNA
Historyk z meteorologicznym nastawieniem mógłby snuć ciekawe rozważania na temat wpływu wielkich wydarzeń historycznych na stan pogody, czy też odwrotnie – wpływu stanu pogody na wielkie zdarzenia historyczne. O pamiętnej wiośnie urodzaju, kwitnącej zbożami i trawami, wiemy z księgi XI "Pana Tadeusza". Kto nie pamięta pożogi słonecznej, lub przynajmniej nie słyszał o niej, w lipcu i sierpniu 1920, gdy bolszewicy szli na Warszawę? Albo – jak po lipcowemu prażył wrzesień 1939 roku? Lato 1914 roku było – od czerwca do późnej jesieni gorące, upalne, prawie bez deszczu.
Tadeusza Ipohorskiego-Irteńskiego, który przed dwoma miesiącami przeszedł na drugi rok prawa w uniwersytecie petersburskim, wojna zastała u Bohdana Wańkowicza w dworku Zajezierze powiatu sieńskiego guberni mohylowskiej. Postanowił zaraz wracać do Mińska. Bohdan go nie zatrzymywał. Rozumiał, że w takich niezwykłych okolicznościach każdy woli być w domu z rodziną. Tadeusza popychał też do Mińska niepokój o sprawy wojskowe. Jesienią kończył 21. rok życia. Sekretarz pana Irteńskiego, pan Pawłowski, miał załatwić u wojskowego naczelnika sprawę odroczenia służby wojskowej dla ukończenia uniwersytetu. Pan Pawłowski upijał się codziennie i mógł zapomnieć. A zresztą – czy w ogóle w czasie wojny odroczenia będą udzielane? (Któż w trzecim dniu wojny mógł się domyśleć, że Rosja będzie jedynym krajem wojującym, który w ciągu dwóch pierwszych lat wojny nie powoła do wojska studentów wyższych uczelni?). Tak czy inaczej – była wojna i lepiej było być w domu.
Bohdan odwiózł przyjaciela na stację Bohuszewska. Na stacji nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie dwóch poborowych z drewnianymi kuferkami w towarzystwie dwóch płaczących bab. Pociąg przyszedł bez opóźnienia. Wagon nie był przepełniony. Oficerów nie więcej w nim, niż zwykle. Gdzież ta wojna? Tadeusz nie od razu się zorientował, że linia kolejowa Witebsk-Orsza-Żłobin nie miała kierunku "strategicznego". Wyjechał z Zajezierza po bardzo lekkim śniadaniu i teraz łykał ślinę na myśl, że w Orszy, gdzie musiał się przesiąść na pociąg do Mińska, napije się herbaty, wcinając kilka smakowitych, słynnych na całe imperium, pierożków z mięsem lub kapustą. Niestety, marzenia, jak to często bywa, zawiodły.
W Orszy był ścisk i bezład. Roiło się od mundurów wojskowych. Jeszcze nie było "europejskich" frenczów, które się miały zjawić dopiero za rok czy dwa, ale mundury były zgrabne – z talią na właściwym miejscu, nie zaś spadającą na tyłek, jak w mundurach niemieckich, austriackich i legionowych. Ludzie w mundurach ogołocili, jak szaraficza, orszański bufet ze wszystkiego. Nawet samowar gigantycznych rozmiarów był zimny, a bufetowi za ladą bezradnie rozkładali ręce i mieli wzrok niezupełnie przytomny. Zamiast pierożków Tadeusz musiał się pocieszyć ostatnim numerem jakiejś gazety rosyjskiej, w której na pierwszym miejscu był wydrukowany manifest cesarski z 21 lipca (starego stylu): "Pomna swej historycznej misji Rosja, jednej krwi i wiary ze słowiańskimi narodami, nigdy nie była obojętna na ich losy"...
– No no – myślał Tadeusz, szukając w gazecie wieści z pola walki, których jeszcze nie było.
Pociąg ze Smoleńska przyszedł z dwugodzinnym opóźnieniem. Był zapchany wojskowymi i cywilami. Tadeusz z trudem zdobył sobie odchylany taboret w korytarzu. Pociąg podwójnej długości z dwiema lokomotywami szedł powoli. Na następnej stacji weszła panienka z okrągłą twarzą. Ani ładna, ani brzydka. Ostatnim echem kurtuazji zapadającego w nicość XIX wieku Tadeusz ustąpił jej taboretu. Jakże gorzko miał tego żałować! Pociąg szedł z Orszy do Mińska dziesięć godzin zamiast przepisowych czterech, zatrzymując się nie tylko na każdej stacji, lecz i przed każdym semaforem. Jak złowrogo wyglądało czerwone oko semaforu i z jaką ulgą się wzdychało, gdy wreszcie błysło zielone światełko, lokomotywy zasapały przeraźliwie i targnęły pociągiem.
W Mińsku, który teraz leżał wedle terminologii wojennej w "głębokim tyle" i gdzie urzędował naczelnik okręgu wojennego generał Rausch von Traubenberg, panował nastrój podniosły, z lekka tylko podniecony. Mobilizacja odbywała się w tumanach kurzu, ale gładko i sprawnie. Fala nienawiści do Niemców rozlała się szeroko i głęboko poprzez wszystkie stany i narody imperium rosyjskiego.
"Wojna jest popularna" – powiadali znawcy, czyniąc porównania z będącą w świeżej pamięci a wielce niepopularną wojną japońską. Szał patriotyzmu rosyjskiego ogarnął wszystkich: od ziemiaństwa polskiego i polskiego mieszczaństwa do dziennikarzy żydowsko-liberalnej gazety "Minskij gołos". Gazetka ta robiła świetne interesy, wypuszczając co dzień dodatki nadzwyczajne z nieprawdopodobnymi i bezczelnymi łgarstwami, jak np. "Flota brytyjska rozbiła flotę niemiecką" albo "Wojska francuskie idą na Berlin" – a to wszystko w czasie, gdy Niemcy miażdżyli Belgię, a udział w wojnie Wielkiej Brytanii był raczej platoniczny. Cenzura wojenna pobłażliwie puszczała te łgarstwa, jak również puszczała przesadne historie o "okrucieństwach niemieckich" (niemieckije zwierstwa), uważając, że tego rodzaju łgarstwa dodają ducha ludności.
Mobilizacja szła więc gładko i sprawnie. A że tam wielotysięczny tłum "manifestantów" rozgromił niemiecką ambasadę i niemiecką kawiarnię Reinera w Petersburgu; że parotysięczny tłum rezerwistów rozbił najpierw gorzelnię pod Ihumeniem, a potem – po drodze do Mińska – napadł i mocno uszkodził pałac pp. Leonostwa Wańkowiczów w Śmiłowiczach – tłumaczono to zawadiactwem (udalstwem) przyszłych wojaków, których komunikaty kwatery głównej miały wkrótce nazywać zuchami (mołodcy) lub dziwo-bohaterami (czjudo-bogatyri). Histeryczki modliły się nawet do "szarych szyneli", nie przewidując, że za trzy lata ci sami dziwo-bohaterowie staną się w ich ustach nienawistnymi "czubarykami".
Pogrom Śmiłowicz bardzo poruszył społeczeństwo polskie w Mińsku. Jak się później okazało, skończyło się na zapaskudzeniu salonów, połamaniu kilku cennych mebli, wybiciu kilku szyb i przebiciu końcem buta czy pałką "Mickiewicza na Judahu skale" Walentego Wańkowicza. Pogrom jednak był pogromem i pani Leonowa Wańkowiczowa (z domu hr. Broel-Plater) mówiła głośno przy obiedzie w lokalu klubu obywatelskiego, nie bacząc, że przy sąsiednim stole siedzi sam gen. Rausch von Traubenberg ze świtą:
– Takiego barbarzyństwa Niemcy nigdy by nie popełnili. Zresztą pani Leonowa nie cieszyła się wielką popularnością i dr Marian Obiezierski mówił szeptem przy innym stoliku:
– Istotnie, wielkie barbarzyństwo. Podobno potłukli moc słoików z konfiturami.
Tymczasem deputacje szlacheckie wszystkich guberni Cesarstwa słały hołdownicze depesze do cesarza. Deputacja szlachty mińskiej nie pozostała w tyle. Każda depesza otrzymała osobną odpowiedź podpisaną przez monarchę. Odpowiedź na depeszę deputacji mińskiej szczególnie poruszyła wszystkich i była szeroko komentowana w kuluarach i ogrodzie letnim klubu obywatelskiego. W odpowiedzi tej cesarz dziękował za wyrazy hołdu i zapewniał że "wierzy w przyszłość świetlaną wszystkich narodów zamieszkujących gubernię mińską". (Czy dowiemy się kiedykolwiek, kto zredagował i podsunął carowi do podpisu taką co najmniej dziwną depeszę?).
Ledwie zdążono przetrawić ten niespodziany a słodki kąsek, gdy spadła nowa wieść – tak radosna, że Polacy dostali prawdziwego delirium. "Polacy, wybiła godzina" – krzyczały tłustym drukiem słowa odezwy wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza" – "...marzenia ojców i dziadów"... "...nie zardzewiał miecz, co raził wroga pod Grunwaldem"... "Od brzegów Bałtyku do mórz północnych idą hufce rosyjskie"... "...jutrzenka nowego życia świta dla was"... Lekko i strawnie łykali Polacy jedno z największych "nabierań" w dziejach Polski. Nie pierwsze i nie ostatnie. W. ks. Mikołaj Mikołajewicz stał się w ciągu jednej nocy nieomal świętym patronem Polski. Opowiadano cuda o jego talentach strategicznych dodając szeptem, że jest to wódz, który dla przeprowadzenia operacji wojennej nie liczy się ze stratami w ludziach.
Nie wiedzieliśmy, że hr. Witte pokazał go w swych wspomnieniach jako tchórza i mistyka z "zajączkiem" w głowie. Nie wiedzieliśmy o słowach jednego z wielkich książąt, że Polacy są naiwniakami, jeżeli wierzą odezwie Mikołaja Mikołajewicza. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że w okupowanej przez wojska rosyjskie Galicji rozpoczną się brewerie czarnosecinne z przymusową "rewindykacją unitów" pod batutą generał-gubernatora hr. Bobrinskiego i biskupa Eulogiusza. Nie wiedzieliśmy, że Mikołaj Mikołajewicz wydał rozkaz, aby galicyjsko-polskich organizacji "sokolskich" (tj. strzeleckich) nie uznawać za stronę wojującą. Nie wiedzieliśmy, że Mikołaj Mikołajewicz żadnym strategiem nie był, a tylko podpisywał dyspozycje opracowane przez miernej zdolności generałów, i że otoczenie wielkiego księcia w Baranowiczach zabijało nudy pędzaniem gołębi lub tresowaniem młodego lisa. No i nie mogliśmy wiedzieć, że za rok ten uwielbiany Mikołaj Mikołajewicz wyda potworny rozkaz przymusowego wysiedlania ludności polskiej, litewskiej i białoruskiej razem z cofającą się armią rosyjską. Nie wiedzieliśmy. Nawet taki trzeźwy polityk jak Aleksander Lednicki powiedział, że od czasów Napoleona nikt takim językiem, jak Mikołaj Mikołajewicz, nie mówił do Polaków.
Zaczęła się sielanka przyjaźni polsko-rosyjskiej. – Zapewne jedyny raz w historii Polski i Rosji zapanował krótki okres, gdy wszyscy Rosjanie od socjalistów do "czarnosecińca" Puryszkiewicza zapałali szczerą miłością do Polaków. W Petersburgu przemianowanym na poczekaniu na Piotrogród stawiano w teatrzykach idiotyczne patriotyczno-sentymentalne skecze, w których Polacy występowali w roli rosyjskich patriotów. Stolica cesarstwa urządzała olbrzymią zbiórkę pod hasłem "Piotrogród – Polsce". Wielu Rosjan uczyło się na gwałt języka polskiego. Słowem – Polska i Polacy byli modni.
W mieszkaniach miejskich, we dworach i dworkach zapanowała moda na mapy, na których szpilkami oznaczano posunięcia walczących armii. Rozważano ze znawstwem przedmiotu możliwości strategiczne. Mówiono o okrążeniach, odcięciach i "workach". Tłumaczono niewtajemniczonym, co to są przesmyki i Dardanele. Z nabożeństwem słuchano niedomówień praporszczyków sztabowych robiących mądre miny i udających, że znają nikomu nie znane tajemnice wojskowe. Czasem puszczano się w dyskusje z dziedziny historiozofii gimnazjalnej: co było przyczyną wojny, a co "powodem" do niej? Korepetytor Kazia ośmioklasista Rosjanin pouczał, że powodem było morderstwo w Sarajewie, a przyczyną współzawodnictwo gospodarcze Niemiec z – kim? Tutaj trochę się jąkał, bo niezupełnie był pewien, czy Niemcy rozpętały wojnę współzawodnicząc gospodarczo z Anglią, czy z Rosją, czy może z Francją. Państwo Irteńscy bardzo poważnie dyskutowali z ośmioklasistą, wytykając mu te lub inne błędy, ale zgadzając się bez zastrzeżeń, że to Niemcy rozpętały wojnę.
Był to dogmat, w który nie śmiano wątpić. A przecie wojny 1914 nikt nie przewidywał! Przypisywanie post factum jakichś "przyczyn" i "powodów" było takim samym nonsensem, jak gadki o przeczuciach, wizjach lub znakach na niebie. Wprawdzie w czasie trwania wojny zjawiły się z obu stron szumne deklaracje o "celach wojny" – celach nieraz bardzo zaborczych. Ale przerzucanie tych deklaracji na okres sprzed wojny byłoby oczywistym głupstwem. Ciekawe, że te i inne nonsensy wciąż są powtarzane przez ludzi skądinąd nie głupich. Wojny nikt nie przewidywał i nikt jej nie chciał. Nie chcieli jej nawet tacy zhisteryzowani "podpalacze" jak Wilhelm II lub austriacki hr. Berchtold. Wojny chciała może garstka Polaków w Galicji mająca jednak taki wpływ na wybuch i przebieg wojny, jaki na lot pocisku ma mucha siedząca na lufie armaty. No i chciał wojny Włodzimierz Uljanow-Lenin.
Poza szpilkowaniem map i dyskusjami strategicznymi pilnie przeglądano stronice "Kuriera Warszawskiego" usiane ogłoszeniami o poszukiwaniu osób, które wojna zastała w uzdrowiskach za granicą. Z jednego z takich ogłoszeń dowiedzieliśmy się szczegółu nawet nie wszystkim warszawiakom znanego: że prawdziwe nazwisko panny Lucyny Messal, która latem 1914 przeprowadzała w Niemczech kurację odtłuszczającą, jest Mishal i że jest Żydówką z pochodzenia.
Tymczasem wprowadzono prohibicję i – jak na administracyjne bezhołowie rosyjskie – przestrzegano jej z żelazną konsekwencją. Na wsi pozostawało coraz mniej rąk do robót polnych. To samo w miejskich fabrykach. Toteż nie było komu pędzić samogonu, względnie jeszcze nie nabrano wprawy w jego pędzeniu. Żołnierze, chłopi, robotnicy – pozbawieni wódki – zaczynali myśleć. Na ponuro. I słuchać. Też na ponuro. I w tym tkwi jedna z "przyczyn", że w dwa i pół roku później rewolucja wybuchła tak gładko i tak spontanicznie. Lecz nawet wtedy nie wszyscy się zorientowali, że Wielka Rewolucja Światowa wybuchła nie w marcu 1917, lecz w sierpniu 1914 – wybuchła przez sam fakt mobilizacji, tj. skupienia w zwartych i uzbrojonych szeregach milionowych mrowi istot, które wedle słów Iwana Bunina jeszcze się niezupełnie nauczyły chodzić mocno na tylnych nogach, a które w dodatku pozbawiono jedynej przyjemności – wódki.
Głaskano nie tylko Polaków, lecz i Żydów. Nikt wprawdzie nie wzywał Żydów, aby dobyli miecza i razili wroga, ale antysemityzm schował rogi. Przynajmniej oficjalnie. O haniebnej a tak niedawnej sprawie Bejlisa zapomniano. Obok bohaterskiego Kozaka Koźmy Kriuczkowa (którego legenda nie wytrzymała zresztą, o ile wiem, próby historycznej) zjawił się również bohaterski Kac, awansowany z szeregowego na praporszczyka. Kac z ręką na temblaku i błyszczącymi epoletami z jedną gwiazdką krążył jakiś czas po Mińsku i chętnie opowiadał o swych czynach bojowych, przyjmując fundy w kafeszantanie "Akwarium" przy ulicy Jurewskiej lub w kawiarni "Selekt" przy ulicy Zacharzewskiej. Fundy były zresztą suche, bo prohibicja była ściśle przestrzegana i nie robiła wyjątków. Nawet dla bohaterów narodowych.
ciąg dalszy za tydzień
1 listopada pod Krzyżem przy kościele św. Maksymiliana Kolbego w Mississaudze
Napisane przez J. Wasilewska
Przybywali do Kanady, kraju wymarzonego, falami. Pierwszą grupą byli Kaszubi w liczbie 100 rodzin, którym rząd Kanady wyznaczył ziemie w okolicach dzisiejszego Wilna i Barry's Bay. Wydzierali ziemię pod zasiewy, karczując splątaną gęstwinę porastającą mało urodzajną glebę. Harując ciężko, budowali gospodarstwa według wzorców przywiezionych z Polski.
Następną falą byli kombatanci z armii gen. Hallera i innych związków zbrojnych z I wojny światowej. Organizowali się w związki lub stowarzyszenia. Z własnych oszczędności kupowali domy przeznaczone na kluby, czasem trafił się dom lub grunty odziedziczone w zapisie testamentowym. Rośli w siłę, pracując społecznie w gromadzie, spontanicznie, z oddaniem i poświęceniem. Tworzyli te miniatury swojej Ojczyzny, w których mogli się zbierać, wspominać, organizować uroczystości i wesela, a łączyło ich braterstwo broni, tęsknota za Polską, wspomnienia z lat dzieciństwa i wspólna dola na obczyźnie. Byli twardzi, pracowici, odpowiedzialni i konsekwentni.
W 1930 roku grupa hallerczyków zorganizowała się w Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej. Za wspólną wyłożoną gotowiznę zakupili obszar parku i nazwali go parkiem im. Ignacego Paderewskiego. W siedzibie Placówki 114 u zbiegu ul. Shaw i College organizowali zabawy i inne uroczystości. Cała inicjatywa trwała bez przeszkód aż do lat 60. Później z niewielkim strumieniem emigrantów zaczęły napływać jednostki negatywne, z zadaniem infiltracji i rozbijania jedności polonijnej. Gdyż jedność ta miała wpływ na rządy krajów osiedlenia oraz na przekaz rodakom w kraju autentycznego obrazu sprawującego władzę czerwonego reżimu. Zaczęła się penetracja środowisk polonijnych na całym świecie i zgodnie z okólnikiem gen. Kiszczaka, rozpoczął się proces dyskredytacji aktywistów polonijnych, usuwanie ich z organizacji oraz kreowania intryg, których jednym z celów była wyprzedaż majątku organizacji. Głównie chodziło o osłabienie i rozczłonkowanie gromad polonijnych, w szczególności tych aktywnych, w akcjach przeciwko komunistycznej władzy.
Park Paderewskiego ocalał niemal cudem, bo doprowadzono do zaniedbań w administrowaniu i hali, i w konsekwencji do znacznego zadłużenia nieruchomości. Sytuacja finansowa organizacji była krytyczna.
Krzysztof Tomczak, aktywista mający inną wizję parku, uruchomił biuro prawne i z funduszu własnego udzielił pożyczki, ratując dramatyczną sytuację finansową organizacji, a następnie aktem prawnym zablokował jakąkolwiek możliwość sprzedaży parku i hali przy ul. College. Z zarządu odsunięto ludzi nierozumiejących wagi utrzymania parku dla Polonii, oscylujących za sprzedażą parku i posesji na College St.
Zarząd placówki wybrał na swojego komendanta kol. Krzysztofa Tomczaka. Nowy komendant wprowadził zasady odpowiedzialności i dyscypliny wojskowej w zarządzaniu parkiem i halą, a wszyscy członkowie zarządu zrezygnowali z wynagrodzenia. Powierzone obowiązki pełnią do dzisiaj społecznie. Spontaniczność i energia komendanta udzieliły się wszystkim członkom organizacji. Wybudowano nowe hale, a park im. Ignacego Paderewskiego zmieniał swój wizerunek.
Organizacja obchodów święta Żołnierza Polskiego nabrała rangi niemal państwowej, wyrazem której są coroczne wizyty członków rządu polskiego z Ministerstwa ds. Kombatantów, przedstawicieli Sztabu Generalnego i Ministerstwa Obrony Narodowej, ambasadora RP w Kanadzie i polskiego konsulatu w Toronto.
Międzynarodowa inicjatywa sadzenia dębów katyńskich pod inspiracją druha ZHR Andrzeja Kawki i mecenatem Placówki SWAP nr 114 zyskała sobie sławę w całym świecie polonijnym.
Park z terenu piknikowego zmienił się w ośrodek kultury polskiej i martyrologii. Zarząd z komendantem konsekwentnie wprowadzał plan uświetnienia pamięci męstwa i bohaterstwa żołnierza polskiego na frontach świata, stawiając na wzniesieniu potężny krzyż ze stali kwasoodpornej niepoddający się korozji i erozji, w nawiązaniu do niezniszczalności męstwa narodu, umiłowania wolności i niezależności państwowej.
Nieco powyżej ustawiono pomnik poświęcony pamięci żołnierzy z bitwy pod Monte Cassino. Idąc dalej w kierunku rzeki Humber, widzimy trzy maszty, na których dumnie na wietrze powiewają flagi RP, USA i Kanady. To pomnik żołnierzy błękitnej armii gen. Hallera z popiersiem jej założyciela Ignacego Paderewskiego.
Gdy słyszę legendy o sprzedaży obiektów polonijnych, bo rzekomo były nierentowne lub nie zarabiały na siebie, to wiem, że właścicielom zabrakło po prostu umiejętności organizacyjnych, marketingowych i tzw. ikry. Wielu widziało nie dobro naszych dzieci i wnuków, ale napełnioną sakwę z rozdzielonego majątku między członków lub łapówki od inwestora w podzięce za zaniżoną cenę kupna.
Zarząd placówki udostępnia swoje księgi rachunkowe i sprawozdawczość z działalności oficjalnie, w przeciwieństwie do innych organizacji polonijnych czy stowarzyszeń, w których to obrót finansami społeczeństwa jest objęty ścisłą tajemnicą. Zawsze w takich przypadkach zachodzi podejrzenie nieuczciwości, malwersacji czy ukrycia zwykłego bałaganu w księgowaniu przychodów i wydatków.
Członkowie Zarządu Placówki 114 biorą spontaniczny udział w pracach placówki, a park stał się ich wypieszczonym "dzieckiem", dumą i ogromną satysfakcją.
Placówka 114 SWAP-u to zespół weteranów z Korpusem Pomocniczym Pań, które uświetniają swoim wdziękiem pracę całego zespołu, służąc pomocą "swoim wojakom", a to przygotowując wspaniałe posiłki, prowadząc kuchnię na uroczystościach lub ubarwiając parady elegancją i błękitnymi kolorami swoich mundurów, bądź wykonując lżejsze prace, odpowiednie dla delikatnych kobiecych rąk.
Placówka 114 bierze czynny udział w paradzie podczas obchodów Dnia Niepodległości, Konstytucji 3 Maja, w których to dniach tak znamiennych dla Polaków, na maszty parlamentu Ontario i ratusza wciągane są flagi państwa polskiego.
Tutaj muszę zaznaczyć, że park im. I. Paderewskiego jest obiektem prywatnym należącym do wspomnianej wyżej placówki i rządzi się regulaminem ustanowionym przez zarząd placówki, to znaczy, że jest objęty ustawami prawnymi dot. prywatnej własności. Wielu działaczom placówki na czele z komendantem władze RP i WP wyraziły specjalne podziękowanie za wkład i zaangażowanie w istnienie parku i placówki, za krzewienie kultury polskiej w Kanadzie, organizację świąt państwowych. Krzyż Kawalerski, Order Rzeczpospolitej Polskiej decyzją Prezydenta RP, otrzymał z rąk konsula komendant placówki Krzysztof Tomczak, oraz złoty medal Wojska Polskiego, który to wręczył mu płk Pęksa, attache Ambasady RP w Ottawie. Również najbardziej zasłużeni członkowie zarządu placówki otrzymali Srebrne Medale Zasługi RP.
Polacy mają dwie pozytywne cechy charakteru: etos pracy oraz dążenie do wspólnoty. A jak jest w tych wspólnotach, to sami wiemy. Rozsądek i racjonalne działania potrafią przewyższyć nasze wady, takie jak krytykanctwo, kompleks niższości czy zwykłe sejmikowanie bez konstruktywnych decyzji i działań. Potrzeba tylko zdolnego, stanowczego przywódcy i mamy przykład z naszej placówki SWAP-u, że jesteśmy w stanie dokonać wielu rzeczy. Nawet pokonać najtrudniejsze: zgnuśniałą biurokrację.
Oddział naszego SWAP-u stał się już legendą gospodarności w zarządzie generalnym w Nowym Jorku, gdzie kol. Tomczak został wybrany na wicekomendanta. Sława dotarła aż do najwyższych władz w Polsce. Ludzie zgrupowani w organizacji znaleźli motyw, ideę, dla której pracują z zapałem i oddaniem, a tą ideą jest, żeby park i wszelki majątek odziedziczyły nasze dzieci i wnukowie. Żeby mieli miejsce spotkań, organizacji koncertów festynów i świąt narodowych. Żeby byli dumni ze swoich przodków, którzy o nich pomyśleli.
By Polskę mieć w sercach, należy o nią walczyć nawet tutaj, w Kanadzie. A nie wyprzedawać dobra przez wiele lat wypracowywane przez pokolenia. Przewracać postawione pomniki, jak to miało miejsce w Place Polonaise.
Bo zawsze jest alternatywa, żeby zewrzeć szeregi, zjednoczyć konstruktywne myślenie i umacniać pozycję Polaków w Kanadzie. Żeby naszym dzieciom pozostawić miejsce martyrologii godne naszych bohaterów narodowych.
Andrzej Załęski
Toronto