Trwa kampania na lidera federalnej Partii Liberalnej...
"Goniec" rozmawia z posłem federalnym Partii Liberalnej i kandydatem na lidera tej partii, Markiem Garneau. Poseł Garneau był pierwszym kanadyjskim astronautą, uczestnikiem trzech misji promu kosmicznego, pierwszej w 1984 roku na pokładzie promu Challenger; w latach 2001–2006 był prezesem Kanadyjskiej Agencji Kosmicznej.
Zaczął się nowy rok, a zatem z krainy refleksji i perspektyw długiej fali wchodzimy w bardziej przyziemne tematy.
Od jakiegoś czasu organizują się nam w Kanadzie Indianie, co sprawia, że problem, od dawna zamiatany pod dywan i zasypywany miliardami dolarów, wschodzi na firmamencie codziennych doniesień agencyjnych.
Idle No More to mieszanina różnych bajek, z jednej strony ludzie, którzy usiłują zwrócić uwagę na tragiczne położenie rezerwatowych Indian, z drugiej różnego rodzaju macherzy na Indianach i rozdawanych im pieniądzach wijący sobie ciepłe gniazdka zawodowe – chmary adwokatów, nieuczciwa starszyzna usiłująca kradzież i defraudację przykryć wrzaskiem, że za mało. Jest tam też indiańska i biała młodzież zanęcona adrenaliną "przeżywania" i atrakcją "czynu". Są też dziwaczni ekolodzy, co to "w obronie matki ziemi".
Kanada ma problem Indian – jest to oczywiste, i problem narasta z roku na rok z bardzo prozaicznej przyczyny – przyrostu naturalnego. O ile reszta naszego kanadyjskiego społeczeństwa dzieci miewa raczej od święta, to u Indian co rok to prorok, na dodatek trudno rozeznać się w powinowactwie, bo degrengolada socjalna jest straszna; ludzie mają dzieci z pięciu związków. Clintonowa twierdzi w swej książce "It takes a village to raise a child", niestety w naszym indiańskim przypadku jedna wioska to za mało, zwłaszcza że jej mieszkańcy w większości wypadków są już wszyscy zdemoralizowani.
Czym? W skrócie – jałmużną otrzymywaną od białych; każdemu coś tam skapnie, nawet gdy większość rozkradną. Gdyby przeznaczone na Indian pieniądze były wykorzystywane sumiennie i "po niemiecku", rezerwaty byłyby jak cukierek. Niestety, kradzieże tak widoczne na przykładzie rezerwatu "poszczącej" obecnie protestacyjnie pani wódz z Attawapiskat, gdzie setki milionów dolarów wydano od roku 2005 bez żadnej kontroli i podkładek, są powszechne.
Niestety, ruch Idle No More, choć wiele różnych bolączek zostało do niego przyklejonych, wygląda jak zakombinowana ad hoc zasłona dymna przed zakusami obecnego rządu, który przeforsował ustawę, aby jednak jakoś rezerwaty rozliczać.
Nie zmienia to oczywiście smutnego faktu, że na razie nikt nie ma pomysłu, co zrobić z tym najszybciej przyrastającym segmentem kanadyjskiego społeczeństwa – w jaki sposób przygarnąć Indian do "mainstreamu", zrobić z nich dobrych uczniów, pracowników, studentów, biznesmenów...
Żerująca na obecnej sytuacji wataha hien za wszelką cenę broni status quo i woła, żeby sypać jeszcze więcej pieniędzy – worek nie ma dna, więc nie ma co się łudzić, że to coś pomoże, ale więcej złodziei się wypasie.
Ciekawe jest porównanie sytuacji Indian z polityczną emancypacją amerykańskich Murzynów, która przynieść miała wyzwolenie, a przyniosła degrengoladę i problemy społeczne. Czy można było to zrobić mądrzej? Pewnie tak, tylko nie pod sztandarami lewactwa.
•••
Powiem szczerze, bardzo lubię rozmawiać z młodymi kobietami. Dlaczego? No bo to one wychowują dzieci.
Gdy matki są głupie, dzieciom jest trudniej. Oczywiście nie chodzi mi tu o matki z doktoratami, tylko o kobiety mądre życiowo – takie które nie będą dziecku – a zwłaszcza synom – dawać złych przykładów.
I bardzo ważne jest, by robiły to, gdy są młode – no bo wiadomo, na starość wszyscy jednak trochę mądrzejemy; tylko że wtedy zaczynamy już bawić wnuki...
Gdy człowiek patrzy na emerytów pomstujących na młodzież – buzię zazwyczaj zamyka im jedno pytanie – a gdzie są Pana, Pani dzieci? Podzielają Pana poglądy? – Zachowały wiarę? – Co im Pan/Pani przekazał/przekazała? Popatrzmy na siebie, popatrzmy, co zaniedbaliśmy.
Niestety, w dzisiejszym świecie na piedestał wyniesiono "użycie", intensywność doświadczeń; młode matki często pytają, co ja mam z życia?! Zamiast wspinać się w Nepalu, podmywam pupy, zamiast w sobotę wibrować na skrzydłach metamfetaminy, czytam bajkę na dobranoc.
Kultura masowa nie uczy już, co ważne, a co truchło przelotne, a jeśli uczy, to nie nachalnie i trzeba wiele wysiłku, by do tej nauki dotrzeć.
Dlatego młoda kobieto, Ty wspaniała istoto, uświadom sobie, że twoja siła nie polega na zgrabnych łydkach i kształtnym biuście wywołującym samcze pomruki. To jest miło mieć, ale to dzisiaj jest, a jutro nie ma. Natomiast twoja prawdziwa siła leży w tym, że będziesz w decydujący sposób wpływać na życie dwojga, trojga, a może pięciorga nowych ludzi na tej planecie – Twoich dzieci. Żydzi mówią, co człowiek to kosmos; a więc to ty będziesz współkreować te kosmosy. Dlatego musisz być silna i mieć dobrze w głowie.
A podróż, w jaką cię zabierze wychowywanie własnych dzieci, jest daleko bardziej atrakcyjna od najbardziej egzotycznych eskapad. Zobaczysz to na końcu.
Dzieci są najważniejsze, dlatego tak wielu siłom na nich zależy. W Witches of Eastwick – diabeł Nicholson mówi, mlaskając, women, you are wonderful; you are making babies... I to jest wielki cud.
•••
Zapewne orientują się Państwo, że prócz wielu przyjaciół pismo nasze wielu osobom, a czasem nawet i stowarzyszeniom osób staje kością w gardle. Ostatnio czuć nasilenie ataków; może to za sprawą popularności naszej strony internetowej, a może po prostu przyszła koperta ze zleceniem – nie wiem, ale mam do Państwa prośbę, propagujcie nas, gdzie tylko można i jak można!
Polecajcie naszych autorów, rozsyłajcie teksty w Internecie, szerzcie myśl i słowo. To, że Wy wiecie, jaka jest prawda, to mało, musicie być tej prawdy ambasadorami.
Zatem do dzieła – wspólnie ruszymy z posad bryłę lepioną przez różne cioty rewolucji. To się da zrobić!
Andrzej Kumor
Mississauga
O czymże innym pisać w pierwszym numerze nowego roku, jak nie o... prognozach... Prognozy – jak wiadomo – są takie, że lepiej byłoby, gdybyśmy zostali przy starym roku.
Nie ma co się jednak lękać; wchodzimy po prostu (This Is Your Captain Speaking) w rejony znów odrobinę większych turbulencji, a jak mówi przypisywany Nietzschemu aforyzm, co nie zabije, to wzmocni – możemy spokojnie przyjąć, że rok 2012 nas wzmocnił i to kolejny raz. Lepiej już nie będzie, przede wszystkim dlatego, że mieszkamy po "złej" stronie globusa. Ale nie ma co się lękać i strzelać knykciami, tylko raczej dziękować Panu Bogu, że usiłuje nas otrząsnąć z konsumpcyjnego letargu, stawiając nowe wyzwania.
Powiedzmy sobie szczerze, że życie nie polega na szukaniu najcieplejszego zapiecka, lecz jest wojną o siebie, ocalenie własnej duszy. I to niezależnie od tego, czy ją podejmujemy, czy od niej uciekamy, dekując się po jakichś hedonistycznych ścieżkach. Ta walka nas ZAWSZE dopadnie; jeśli nie dzisiaj czy jutro, to na łożu śmierci. Stojąc u zarania nowego roku kalendarzowego, warto sobie przypomnieć eschatologiczną perspektywę egzystencji. Ona to rysuje ramy wszystkiego innego. A perspektywa jest taka, że tu, na Ziemi, zameldowano nas tylko czasowo. Warto więc przyjąć ją, oswoić i w niej żyć, doświadczenie przekonuje, że jest to perspektywa bardzo prawdziwa.
A skoro prawdziwa, to znaczy, że nie powinniśmy się bać żadnych ziemskich przepychanek.
Ale do rzeczy; tak jak pokolenia naszych rodziców i dziadków były świadkami realizacji szaleństw nazizmu i komunizmu, my również z roku na rok jesteśmy bardziej unurzani w realizację nowego nieludzkiego planu globalizacyjnego. Również – jak tamte – realizowanego w imię "dobra ludzkości". Pomijając, kto i po co to robi, z naszego punktu widzenia ważne jest to, co nam to robi w głowie, bo prosto mówiąc, pozbawia nas w przyjemny sposób wolności. Na razie bez bacika, na razie szepcąc słodkie słówka. Chodzi o to, abyśmy w coraz większym stopniu rezygnowali z wolności na rzecz domniemanego bezpieczeństwa nas wszystkich oraz ogólnoświatowego "pokoju i demokracji". Jest to o tyle kabaretowe, że "o pokój" walczyły już "do ostatniego naboju" wszystkie wcześniejsze totale. I my też o pokój i demokrację musimy prowadzić wiele wojen...
Przy okazji wymiany kalendarzy warto więc kolejny raz skonstatować, że system z roku na rok plecie nam większe głupoty. Stąd i konieczność naszej postawy ludzi wolnych, by nie dać sobie zabetonować mózgu.
Postępująca siła obliczeniowa procesorów, które prawdopodobnie już w najbliższym czasie przesiądą się z krzemu, może na węgiel, pozwala na wmontowanie systemów kontroli w całą gamę rzeczy codziennego użytku – już nie tylko telefony komórkowe, ale lodówki, samochody. I to powoli będzie nas ogarniało.
Rok 2013 przyniesie też odpowiedź na pytanie, czy wspomniana nasza strona globusa zdoła się podnieść po okresie kredytowo-monetarnych spazmów, czy też – jak niegdyś Rzym – będzie sobie sinusoidalnie upadać.
Ów upadek Zachodu, jaki znamy – jego przepoczwarzanie prawdopodobnie (jeśli ktoś boi się własnych myśli, proszę przestać czytać) jest częścią większego planu. Elita świata nie może powstać bez jakiejś formy dokooptowania i zasymilowania elit azjatyckich. Cóż to bowiem za rząd światowy, którego nie słucha 60 proc. ludzkości, mieszkającej nomen omen w Azji?
Tak więc gra globalna, której etapy obserwujemy od lat 70. ubiegłego wieku, toczy się głównie o Azję, toczy się naszym kosztem – obniżając poziom życia ogółu w państwach tzw. Zachodu
Wbrew demo-liberalnym deklaracjom, model chiński – konfucjańsko-komunistyczny, jest wymarzonym sposobem zarządzania światem. Dlatego mimo całych wolnościowych tyrad pod adresem takich pionków, jak Białoruś, na razie nikt Chinom braku wolności nie wyciąga. Chiński komunizm przestał być problemem, przestał nam przeszkadzać. Stało się to jakoś mimochodem, bez specjalnego tłumaczenia się w telewizorach.
Oczywiście projekt globalizacyjny to nie jest monolit. W jego ramach płynie wiele nurtów ubocznych; dają o sobie znać konflikty i szarpania. No bo nie o żadne pieniądze tu chodzi (umówmy się raz na zawsze, że pieniądze nie mają dzisiaj żadnej wewnętrznej wartości i są sposobem kontrolowania populacji przez kontrolę kredytu), lecz o w-aaa-dzę. Tę najbardziej rajcującą postać ludzkiej pychy.
W 2013 doznamy na własnej skórze wysiłków realizacji tych projektów, co skutkować będzie zapaściami, wojnami i kryzysami. Nadal jednak ludzie będą się kochać, zakładać rodziny i rodzić dzieci. – Na tym polu też przebiega front walki, tu też powinniśmy się okopać, by strzec rodziny, no bo właśnie rodzina – ta normalna – stanowi najlepszą zaporę przed szaleństwem ideologii. Jest więc o co się bić, nawet gdyby nam się wydawało, że wszystko stracone i jedyne, co pozostaje, to zapalić ostatniego papierosa. Gdy przestaniemy "wierzgać" i pogodzimy się z utratą wolności, faktycznie ją stracimy.
Nowy rok przyniesie również dalszą "depersonalizację" i automatyzację pola walki. Na naszych oczach – walczą roboty, wirusy komputerowe i – nie daj Boże – retrowirusy. Wielkie wojny być może już się gdzieś tam podskórnie toczą. Z pewnością rozrysują się głębiej na globie linie podziałów – wywołane wstrząsami nowego meblowania Bliskiego Wschodu...
Cóż to wszystko warte, patrząc oczami duszy opuszczającej ciało? Pół kilo kłaków? Nie pozwólmy więc sobie zasłonić tej optyki, czego Państwu z całego serca w nowym roku życzę. Reszta to marność nad marnościami i w ostatecznym rachunku liczy się tylko to, czy i ile spustoszenia w naszych sercach to dokona.
Szczęśliwego Nowego Roku!
Andrzej Kumor
Mississauga