Wiadomości z Kanady i Toronto z nr. 1/2013
piątek, 04 styczeń 2013 08:10 Opublikowano w Wiadomości kanadyjskieProwincja narzuca umowy i wycofuje ustawę
Toronto Rząd Ontario postanowił narzucić warunki umów zbiorowych dziesiątkom tysięcy nauczycieli pracujących w prowincji, a także zamierza odwołać ustawę, która pozwoliła mu to uczynić.
Minister oświaty Ontario, Laurel Broten, oświadczyła w czwartek, że rząd narzuci warunki kontraktów 130 tysiącom nauczycieli szkół podstawowych i średnich, wykorzystując uprawnienia przyznane w ramach uchwalonej niedawno ustawy 115 zatytułowanej Putting Students First.
Warunki tych umów będą takie jak wynegocjowane już w ubiegłym roku przez nauczycieli szkół katolickich i z językiem francuskim. Obejmować zatem będą:
– zamrożenie wynagrodzeń,
– zmniejszenie liczby przysługujących płatnych dni chorobowego
– ograniczenie liczby niewykorzystanych dni chorobowych, za które przy odchodzeniu na emeryturę nauczyciele mogą otrzymać wynagrodzenie
– ograniczenie terminu obowiązywania narzuconych umów do sierpnia 2014 roku.
Broten wyjaśniła, że narzucenie warunków umów zbiorowych było konieczne, aby uniknąć automatycznego wzrostu wynagrodzenia, czego prowincja – borykająca się z 14-miliardowym deficytem budżetowym – musi uniknąć.
Posunięcie to następuje w obliczu załamania negocjacji płacowych i fali strajków rotacyjnych podjętych w roku ubiegłym przez nauczycielskie związki zawodowe.
Komentując zapowiedziane przez minister odwołanie kontrowersyjnej ustawy 115, przewodniczący federacji związków zawodowych zrzeszających nauczycieli szkół podstawowych, Sam Hammond, uznał, że stanowi to potwierdzenie zarzutów wysuwanych przez związki, iż ustawa ta jest głęboko niesprawiedliwa.
Widziane od końca: Boże Narodzenie, czyli wyzwolenie
niedziela, 23 grudzień 2012 09:31 Opublikowano w Andrzej Kumor"Nie chcę umierać, ja tylko chcę mieć Boże Narodzenie" powiedziało nauczycielce dziecko, gdy zabarykadowani w kilkanaście osób w toalecie czekali, nie wiedząc, czy fala czystego zła, która właśnie rozlewała się po ich szkole podstawowej, zatrzyma się przed drzwiami, czy też ogarnie ich i zabierze...
Trudno o lepszą parafrazę nadchodzących Świąt.
Nie chcę umierać, chcę czuć ciepło rodzinnego domu i bliskich osób; nie chcę umierać, chcę kochać mamę i tatę, nie chcę nienawiści i złych ludzi, chcę Bożego Narodzenia, chcę miłości.
Bóg się rodzi, moc truchleje. Chrystus przychodzi na świat, by swoim wcieleniem przywrócić zachwianą złem równowagę kosmosu; otworzyć drzwi do raju, z którego zostaliśmy wygnani przez własne "nie".
Gdybyśmy tylko potrafili "wytrwać" w Bożym Narodzeniu przez cały rok... Mielibyśmy raj. Gdybyśmy potrafili przebaczyć, nakarmić nieznajomego w środku nocy, oddać wszystkie należności, zadośćuczynić krzywdom... Świat w dzień Wigilii wstrzymuje oddech, pozwala się skryć pod sklepieniami naszych rodzin, zatrzasnąć drzwi na moment przypomnienia, że oto rodzi się możliwość wyzwolenia; rodzi się możliwość wybawienia od śmierci, podniesienia ku temu co Najpiękniejsze.
Dzieje się to wszystko w mikroskali wigilijnego stołu, gdy dookoła przewalają się ryczące tumany namacalnego zła.
Oczywiście, świąteczny świat istnieje tylko chwilę; zaraz się rozpadnie; zaraz wszystko wróci do ziemskiej normy; zaraz otworzymy drzwi na pożogę. Jednak pozostanie w nas bożonarodzeniowa szczepka, pamięć chwil, kiedy jest inaczej; świadomość, że może być inaczej, że nie musimy się puszyć, gnębić i rzucać do gardła.
Nikt nie jest szczęśliwy, jeśli nie przeżyje świąt – jeśli nie uwierzy, że może się ocalić, że może odetchnąć pełną piersią i nie bać się, że jego czas się skończy.
No bo jakież to szczęście, które zmąci jedna myśl o chorobie, kalectwie i umieraniu?
Jeśli tą drogą chcemy iść po szczęście, to tylko przez amnezję; tylko chwila zapomnienia da szansę. Jednak chwila mija i zaraz pojawia się rzeczywistość, by wystawić rachunek.
A więc święta to za każdym razem nowa szansa, aby próbować przejrzeć na oczy, by Gwiazdą Betlejemską rozświetlić własne życie. Właśnie po to, by żyć pełną piersią i przestać się trwożyć.
Żyjemy w czasach, kiedy ta perspektywa wcale nie jest taka popularna, kiedy wielu ludzi, a nawet wiele całych instytucji usiłuje nam ją odebrać; chce zabić nasze święta po to, by manipulować lękiem, budować miraże szczęścia, zasypywać nasz strach łaskotaniem żądz, dozować kijem razy i spuszczać przed nos marchewki.
Dlatego walczą tak zaciekle z wyjątkowością Bożego Narodzenia, dlatego wypierają je z religijnego wymiaru, przemieniają w czas wymieniania się podarkami; okres, kiedy mamy być dla siebie bardziej mili. Tyle! Byle tylko nie mówić o narodzeniu Boga-Zbawiciela, byle nie odwoływać się do obietnicy życia wiecznego. Żadne Christmas, tylko Holiday Season -– festiwal świateł i handlu.
O Święta Bożego Narodzenia trzeba walczyć. Przede wszystkim w naszych własnych rodzinach, byśmy je przekazali dzieciom, broniąc przed agresją kulturową nowych pogan.
Święta Bożego Narodzenia niosą jedno z największych przesłań naszej cywilizacji. Ten przekaz funduje Zachód i czyni z nas ludzi cywilizowanych; ten przekaz powoduje, że w obliczu zła nie chowamy głowy w piasek, lecz jak husarz opuszczamy kopię; my się nie boimy, bo ten, który w wigilijną noc do nas przychodzi, to Król Wszechświata. Jego żłóbek to nasza najmocniejsza tarcza. Bez niej bylibyśmy nadzy i bezbronni jak kwilące dziecko.
To jest największy paradoks świąt i naszej wiary, paradoks cywilizacji chrześcijańskiej, że to Dzieciątko w żłóbku jest mocarzem i że to ono jest naszym obrońcą.
Boże Narodzenie wygrywa w ten sposób nawet z szaleństwem wojen, gdy żołnierze z przeciwnych okopów kolędują wspólnie w Wigilię. Tak jakby zdawali sobie sprawę, że wojny, w których uczestniczą, tak naprawdę są mało ważne, zaś ta prawdziwa rzeczywistość to właśnie Boże Narodzenie. Ono wygrywało z orgią bezbożnych totalitaryzmów. I ono wygrywa dzisiaj.
Kto raz zakosztował Bożego Narodzenia, ten wie, gdzie szukać szczęścia, bo ta wiedza wyzwala.
Pięknych, wesołych i zdrowych Świąt Narodzenia Pańskiego!
Andrzej Kumor
Mississauga
Łapię się na tym, że za dużo pamiętam, a bez pamiętania każdemu jest łatwiej...
A co pamiętam? Kiedy 10 lat temu ktoś pytał, dlaczego to rząd pozwala na eksport kanadyjskich (w zasadzie amerykańskich) miejsc pracy do Azji, odpowiedź polityków była zawsze taka sama; że w czasach globalizacji musimy się z tym pogodzić; że miejsca pracy niewymagające wysokiej wydajności, wykształcenia i zaawansowanych technologii, będą "emigrować". Nie ma jednak powodu do obaw – uspokajano – ponieważ naszym zadaniem jest nowoczesność w domu i zagrodzie – dlatego też nasz system imigracyjny musi przyciągać najtęższe umysły. Niektórzy nawet altruistycznie narzekali, że Kanada drenuje talenty z państw mniej rozwiniętych i to jest nie fair. Pamiętam rozmowę z pewną panią polityk z Oshawa-Whitby – gdzie nomen omen wciąż jeszcze produkuje się jakieś auta – która na pytanie, co rząd Ontario zamierza zrobić, by zatrzymać miejsca pracy w sektorze produkcyjnym, nie kryła, że ten sektor w "dzisiejszych czasach" jest passe i odpowiedzią na wyzwania współczesności są uniwersytety i imigracja osób utalentowanych – to ma nam zapewnić wysoki standard życia i w ogóle powszechną szczęśliwość, kiedy to przechadzać się będziemy w laboratoryjnych kitlach eleganckimi alejami słonecznych miast, wożąc pupy elektrycznymi samochodami.
Już wtedy wiadomo było, że jest to jak najbardziej bezczelne (bezmyślne?) żenienie kitu, bo każdy inżynier powie, iż wysoko zaawansowana technologia najlepiej powstaje na wyciągnięcie ręki, blisko produkcji, a nie "sobie a muzom". Tak czy owak, mieliśmy właśnie dożywać tych pięknych czasów, kiedy nagle okazało się, że nasz system imigracyjny jest niedostosowany do bieżącej sytuacji, bo w Kanadzie nie ma komu robić. Gdzie? Ano przy wydobyciu! W kopalniach! Tak pod ziemią, jak w odkrywce. To są te największe braki. Kanada zawsze była, jest i będzie krajem surowcowym. Nagle okazuje się, że nie powinniśmy sprowadzać żadnych tam talentów lecz robotników wykwalifikowanych, a nawet radzimy talentom już posprowadzanym, by się nieco przekwalifikowały "w dół". Tu mi się przypomniało, że w globalnym świecie przewidzianym przez genialnego Aldousa Huxleya, robota w kopalniach należy do najniższych kast – bodajże wykonują ją delta – u których specjalnie nie pozwala się na wykształcenie całego mózgu.
Jak słusznie wskazują związki zawodowe – ci sprowadzani robotnicy, doraźni czy mniej doraźni, zazwyczaj zarabiają mniej niż ich kanadyjscy koledzy. Na tym polega zresztą urok ich ściągania. Czyli globalizacja w przypadku państw Zachodu zaczyna wyglądać tak, że najpierw wyeksportowaliśmy dobrze płatne miejsca pracy w zaawansowanej technologicznie produkcji – jak przemysł samochodowy, a następnie sprowadzamy robotników do brudnej roboty w kopalniach, do czego rozpuszczeni względnym dobrobytem państwa socjalnego Kanadyjczycy się nie garną. Tym samym standard życia zwykłych pracowników raczej będzie się obniżał niż podnosił. To samo zresztą dotyczy miejsc pracy dla osób bardziej wykształconych, które spokojnie mogą być zajmowane przez sprawnych naukowo Chińczyków czy Hindusów. Proszę zapytać ludzi, którzy w Kanadzie pracowali w zakładach układów scalonych i innych takich. Przeminęło z wiatrem!
Gdzie tutaj jest ten high tech? Bo mi się wydaje, że idzie raczej w tej metodzie o globalne wyrównanie poziomu życia i zarobków poszczególnych warstw społecznych – w naszym przypadku owo równanie do wspólnego mianownika oznacza równanie w dół.
•••
Ponoć świat miał się skończyć 21 grudnia, ale skoro Państwo czytają ten tekst to najwyraźniej Pan Bóg uznał, że to jeszcze nie pora. Co ciekawe, spotkałem ludzi autentycznie zaniepokojonych ową "przepowiednią" Majów. Jest to o tyle dziwne, że większość jest chrześcijanami. Jeśli więc nie wierzymy w to, co Pan Bóg nam dał szczęśliwie w naszej wspaniałej polskiej katolickiej kulturze, to przynajmniej rozeznajmy się na tyle, by nie być podatnym na jakieś njuejdżowe bzdurne półprawdy i ekscytacje. Słowem, jeśli odchodzimy od wiary katolickiej, to zastanówmy się głęboko, w imię czego to robimy, żeby czasem nie okazało się, że w imię własnej ignorancji i głupoty.
Wracając zaś do końca świata, to przepraszam bardzo, a co to za news?! Przecież cała nasza zachodnioeuropejska kultura mówi, że ten świat się skończy. Kiedy? Nie wiadomo, dlatego trzeba być gotowym. Nikt z nas tutaj na stałe nie zostaje, nie ma więc co się zadomawiać, bo nasze życie, niezależnie od tego co tam powypisywano w takich czy innych kalendarzach, i tak dobiegnie końca – zresztą proszę popatrzeć po sobie – jeśli ktoś obserwuje, jak z dnia na dzień robi się młodszy, to gratuluję. I znów, gdybyśmy się tak bardzo nie pogubili i nie byli takimi cywilizacyjnymi analfabetami, tobyśmy wiedzieli, że chrześcijanin powinien się cieszyć na koniec takiego świata – bo to wróży nadejście naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Pozostaje więc sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego bardziej wierzymy w kalendarz Majów, niż w Pismo Święte – bo odpowiedź na to pytanie naprawdę dużo wyjaśnia!
Wesołych Świąt!
Andrzej Kumor
Mississauga