A+ A A-
piątek, 20 wrzesień 2013 14:10

Skoro Indianie mogą...


kumorZapraszam do przeczytania wywiadu z Marianem Kowalskim w dzisiejszym numerze "Gońca" i jeszcze raz z serca dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do sukcesu, jakim była wizyta naszego gościa w Kanadzie.
Firmie Krzyśka Sapińskiego Bellmount Signs za piękną planszę Ruchu, Markowi Grycowi z LG Interiors za wsparcie finansowe, Romanowi Dornie za zasugerowanie sali, która okazała się być reprezentacyjna i niedroga, p. Edwardowi Kamińskiemu za wsparcie finansowe, Andrzejowie Jasińskiemu i Joannie Wasilewskiej za wsparcie finansowe i wkład pracy, Robertowi Szelążkowi za udostępnienie fal radiowych. Wszystkim koleżankom i kolegom z polonijnych środków przekazu, którzy nieodpłatnie ogłosili i informowali o wizycie.

Opublikowano w Andrzej Kumor
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:46

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu [7]

 Kończymy dziś wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie mogliśmy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.

      – Mówiliśmy już o latach 90., Pan już nie pracuje dla CSIS, robi własny biznes. Jaka jest refleksja po tej prywatyzacji, bo Pan był bardzo blisko z Rosjanami, był w Polsce, w Bułgarii, widział, jak się wszystko "przekształcało"? Jednocześnie tutaj żył, znał tutejsze standardy, czy to Pana nie dziwiło?

      – Byliśmy w Rosji, w Polsce, na Białorusi, Ukrainie. Wydawało się, że jest lekko, że można do tego podejść, powiedziałbym, praworządnie.

      Ale nawet moi partnerzy wspominali, że gdziekolwiek byśmy byli, zawsze pozostawał taki cień niepewności.

      – Oprócz kontraktów czegoś jeszcze oczekiwano?

Opublikowano w Wywiady
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:44

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu [6]

 Kontynuujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.

      Łapówka zmniejsza koszty

      – Cena traktorów od Sergiusza była wysoka. Ja już wiem, że za te pieniądze, których on chce, w Ursusie mogę kupić traktor 100 KM, a on chce 80 KM. W Ursusie byłem na paru wizytach sam. Mówiłem, że szukamy na rynki zagraniczne itd.

      – A te traktory, które Sergiusz sprzedaje, są lepsze?

      – Nie są lepsze. Tzn. Ursus był o wiele bardziej finezyjnie wykończony. Ursus na licencji Massey-Fergusson nie był lepszy, ale miał wygląd.

      – Usiłował Pan sprzedawać traktory Ursusa?

      – Tak. Z Sergiuszem skończyło się źle i myśmy odstąpili od tych ciągników. Wiedziałem, że ciągniki mogę kupić dalej w Mińsku, ale nas skierowali z Mińska na Bułgarię, tam było lżej.

      – Czyli jadą Panowie do Bułgarii, też po traktory?

Opublikowano w Wywiady
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:41

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu [5]

      Kontynuujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.

      – Import sprzętu rolniczego?

      – Tak, zaczynamy naprawdę działać, wchodzi drugi partner z pieniędzmi z Ameryki, facet, który ma poważną gotówkę. Jadę znów do Bobrujska i mówię do Władka: Władziu, zostaw tego z Toronto, będziesz wysyłał do Stanów, a on mnie jeszcze prosi, żebym mu pomógł załatwić pieniądze a konto na stal. Tutaj Amerykanie tego nie rozumieją.  

      Tam nie ma banków, nie ma kredytu, nie ma nic, tylko jest wola i maszyny, które stoją i nic się nie robi.

      Wrócę jeszcze do TEJ firmy. Oni mieli adres w budynku "Toronto Star". To są inni Rosjanie, z Kazachstanu.

      – Też tu importują maszyny?

Opublikowano w Wywiady
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:37

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu [4]

Kontynuujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.

      – Zaczyna się okres transformacji, coraz więcej interesów ludzie z Sowietów robią na własną rękę. Co z Panem, jak Pan sobie radzi?

      – W latach 89-90 system w Polsce zaczyna się łamać. Ta cała sytuacja pozwala tym ludziom, którzy posiadają inside information, obojętnie co by to nie było. W tym wypadku ludzie, którzy zawłaszczali te firmy eksportowe, czy jak w Polsce zawłaszczali mienie państwowe po latach 90., posiadali wiedzę ograniczoną do bardzo wąskiej grupy i mieli z tego kolosalne korzyści.

      Gdy przyszedł rok 90., nasza centralna firma w Moskwie zaczęła tracić kontrolę nad fabrykami umiejscowionymi już w innych republikach, na Ukrainie, Białorusi. Okazało się, że nasza centrala jest dłużna fabryce w Mińsku duże pieniądze.

      – CSIS się interesuje tymi rzeczami?

Opublikowano w Wywiady
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:34

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu [3]

csis Kontynuujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.

      Chaos i "prywatyzacja"

      – Mówił Pan o wspieraniu przez Sowietów niektórych tutaj wychodzących gazet ukraińskich; dla diaspory rosyjskiej czy ukraińskiej, czy tego rodzaju akcje były podejmowane w stosunku do społeczności polskiej?

      – Jeśli chodzi o polską społeczność, nie mam dowodów. Z moich kontaktów dowiedziałem się, że kontrwywiad był zainteresowany działalnością na terenie Kanady i Ontario organizacji przestępczych z Polski, chodzi o produkcję narkotyków, amfetaminy, ona szła z Polski. To była oddzielna komórka. Nie wchodziłem w ten temat i to mnie nie interesowało.

      Chciałem podkreślić różnicę, po tym jak Gorbaczow dochodzi do władzy i jest jego wizyta w Kanadzie. Gorbaczow przyjeżdża tutaj, żeby powiększyć stosunki handlowe między Sowietami a Kanadą. W Kitchener kupują od Schneidera fabrykę kiełbas. Ma być wizyta w naszej firmie. Tam jest panika, mamy cały czas sztab z ambasady, fabryka świeci się na wysoki połysk.

      Po tym momencie zaczyna się nacisk na handel i otwarcie. Gorbaczow zdaje sobie sprawę, że bez zwiększenia wymiany handlowej i dostania nowych technologii, cały ten Sojuz nie da rady. W tym czasie też Reagan naciska z wyścigiem zbrojeń, więc ciśnienie jest straszne na nowe technologie.

      Wymienię trzy firmy. Pierwsza firma to Formus z Calgary, która zajmuje się produkcją potężnych maszyn na gąsienicach do wiercenia ropy i gazu. Maszyny są słynne na całym świecie i pracują i pod kołem arktycznym, i na Saharze, w różnych klimatach. Rosjanie mają na to apetyt, więc cały czas mój szef... Pamiętam nawet ten dzień, kiedy oni celebrowali, że w końcu po długim czasie Formus zgodził się na współpracę. Te maszyny były bardzo kosztowne, nikt nie dawał żadnych gwarancji, trzeba było płacić gotówką, więc tu chodziło, że oni wprowadzą swoje elementy. Ta współpraca w jakichś tam formach idzie, kilka maszyn jest wysłanych do Sowietów, na Syberii są próby. Oni próbują swoje komponenty tu podesłać, testy są zrobione. Okazuje się, że ich wymagania są tak wysokie, że te komponenty nie bardzo im odpowiadały.

      Druga firma to Denison Mines, kopalnia uranu, właścicielem był Słowak, nazywał się Steven Roman, chyba już nie żyje. Był kanadyjskim obywatelem, ale wspomagał słowacką społeczność tutaj, wybudował nawet prawosławny kościół. Próbowaliśmy tam z silnikami, chodzi o mining equipment, sprzęt do kopalni. Mają problem, bo są wysokie wymagania, jeśli chodzi o emisję gazów z silników.

      Trzecią firmą była firma Rowntree, która zajmuje się produkcją wysokojakościowych byków do rozrodu krów rasy mlecznej, biało-czarnej holenderskiej. Oni mają rozrodowe byki i Gorbaczow załatwia, że koło Leningradu założyli wielką hodowlę krów na mleko, kombinat mleczny. Pierwszym samolotem, my to finansujemy, wysyłają 15 byków. My płacimy za to wszystko, nawet tej firmie oddaliśmy cztery traktory za współpracę, bo oprócz pieniędzy Rosjanie zawsze próbowali coś wsadzić w zamian, na barter. Nie wiem, jest taka teoria, która mówi, że w tym czasie, jak Gorbaczow został I sekretarzem i miał serię spotkań z Reaganem, i ta teoria mówi, że Gorbaczow, zdając sobie sprawę z sytuacji, uzgodnił czy obiecał Reaganowi, że Sowieci zmniejszą swoje wpływy w Europie.

      – Wtedy był układ o ograniczeniu zbrojeń konwencjonalnych...

Opublikowano w Wywiady
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:24

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu [2]

csisKontynuujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.


      – Wracamy do lat 80. Wiemy już, że przyszli do Pana funkcjonariusze RCMP, wiemy, że Pan się z nimi spotyka w różnych hotelach; że Rosjanie mają coraz większe zaufanie i oprócz obowiązków służbowych robi Pan im różne przysługi.

      – Lista zaczyna się wydłużać. Zaczęło się od drobnych przysług dla różnych moich przełożonych.

      – ...którzy mieli ograniczone pole działania, bo musieli zgłaszać, gdzie jadą, meldować się, na zasadach wzajemności międzypaństwowej...

      – Każdy wyjazd za miasto wymagał zezwolenia, tzn. wyjechanie powyżej 25 km.

      – Oni zgłaszali się do RCMP?

Opublikowano w Wywiady
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:19

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu cz. 1

csisPublikujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.

      – Jak to się wszystko zaczęło? Przyjechał Pan do Kanady w 70. latach... Jak do Pana trafił CSIS?

      – Wtedy jeszcze nie było CSIS, tylko wydział RCMP; Canadians Security Intelligence Services, to był koniec lat 70., początek lat 80.

      Trafiłem tu w 70. roku, przyjechałem jako młody, dwudziestodwuletni facet, niedługo po wyjściu z wojska. W 68 wychodzę z Czechosłowacji po inwazji, pracuję. Pracowałem na kolei, chciałem dalej studiować, ale były problemy z przyjęciem na studia, no więc wojsko, a zaraz po wojsku wyjazd.

      – To było możliwe w 70. roku?

      – W 70. roku nie było możliwe. Dzięki pomocy mego ojca, który był dyrektorem banku i miał wpływy, miał kolegów z Kresów.

      – Pana rodzina pochodzi z Kresów?

      – Tak, spod Lwowa. Początek był taki, że w 1966 roku brat mojej matki przyjechał z rodziną z Kanady po 40 latach; zobaczył mnie w ogrodzie, byłem jeszcze uczniem technikum, i mówi: "zabieram cię do Kanady". Tak z niczego.

      Czułem się podekscytowany tym wszystkim. On spełnił obietnicę. Dostałem promesę wizy. Wszystko dopięło się na początku 70. roku. Wyjazd "Batorym", lądowanie 14 sierpnia w Montrealu, przyjazd do Toronto; na drugi dzień czy po dwóch dniach złożyłem podanie o pobyt, no i praca, nauka języka angielskiego.

      – Prosiło się wtedy o azyl?

      – Nie, wszystko to zajęło dokładnie 8 tygodni i już miałem pobyt stały.

      – Tak po prostu powiedział Pan, że chce tu zostać?

      – Tak. Badania lekarskie, dokumenty ze szkoły przywiozłem, dosłano mi, musiałem je przetłumaczyć. Kanada była otwarta w tym czasie na młodych imigrantów. Poszedłem do George Brown College. Pracowałem w Goodyear Tire tu, na Lakeshore.

      Po 2-3 latach był strajk, wtedy już byłem żonaty, kupiłem sobie dom i samochód, w ciągu trzech lat. Pracowałem 7 dni w tygodniu po 12 godzin dziennie, moja żona pracowała też w tym czasie, a byliśmy jeszcze bezdzietni, więc oszczędzało się.

      Pamiętam, za pierwszy nowy samochód zapłaciłem 2800 dol.

      70. lata to są najlepsze lata, jakie mogłyby być tutaj dla młodych ludzi. Za dom zapłaciłem 50 tys., 8 tys. dałem downpayment. W Goodyear pracowałem fizycznie, ładowaliśmy kauczuk na przemiał, do robienia gumy na opony itd.

      Po strajku poszedłem do szkoły, do Centennial College. Tam chodziłem prawie 1,5 roku. W 1975 roku, jak zdałem egzaminy w lecie, w czerwcu, zacząłem szukać pracy, a moim marzeniem było dostać się albo do Canadian Pacific, albo do Canadian National, bo miałem zawód z Polski pomocnika maszynisty.   Pracowałem przed wojskiem najpierw w Brochowie, na towarowych pociągach, a później wujek przeniósł mnie na Dworzec Główny we Wrocławiu, gdzie prowadziłem też pociągi osobowe.

      Było bardzo ciężko dostać się do CN nawet jako pomocnik maszynisty. W tym czasie nabór był zamknięty, nie pamiętam z jakich powodów. Wtedy istniały Canadian Pacific i Canadian National, to były dwie, narodowa czy państwowa i prywatna, firmy. Trafiłem więc tutaj do firmy, która poszukiwała specjalistów, bo moja specjalność to było diesel, skończyłem silniki spalinowe wysokiej pojemności, w Polsce silnik dieslowski lokomotywy był 2200 KM, V16.

      Studiowaliśmy tutaj systemy hydrauliczne, pneumatyczne, pompy wtryskowe, no i silniki dieslowskie. To była tutaj cała nasza nauka oprócz języka angielskiego i matematyki.

      W 75 roku zostałem przyjęty do firmy, która zajmowała się sprzedażą sprzętu rolniczego. Związek Sowiecki miał bardzo marny eksport do krajów zachodnich. Rosjanie sondowali tutaj rynek przez sprzedaż; była prywatna firma, która nazywała się chyba Lakefield.

      Pierwsze sto traktorów sprzedano pod koniec lat 60. Zdecydowali, że powstanie firma, która zajmuje się eksportem, sprzedażą sprzętu rolniczego na terenie Kanady i Stanów Zjednoczonych. Była to jedna z pierwszych firm, które w ogóle powstały, i była kontrolowana przez firmę TractorExport. Te firmy tutaj nabyły ziemię. Rosjanie nigdy nie wynajmowali u kogoś, oni zawsze kupowali ziemię.

      Tak więc to była kanadyjska firma i ta kanadyjska firma mnie przyjęła do pracy jako mechanika.

      – Pan się tam sam zgłosił?

      – Tak. Znalazłem ogłoszenie, że poszukują mechanika ze znajomością jęz. rosyjskiego. Wszystkie dokumenty, wszystkie sprawy techniczne były w języku rosyjskim.

      Zostałem przyjęty do pracy, to był chyba lipiec, pamiętam, że było gorąco. 75 rok. I ta firma po roku, w 1976, została kupiona przez drugą firmę, która powstała w tym samym budynku, ale już była kontrolowana całkowicie przez Sowietów.

      Ta pierwsza była kanadyjska tylko od marketingu, od sprzedaży, byli salesmani, mechaników dużo nie było. W 76 roku, pod koniec, zaczął się napływ personelu sowieckiego. Przedstawili nam nowych dyrektorów, którzy byli już rosyjskojęzyczni, i był generalny dyrektor, finansowy dyrektor, zastępca generalnego dyrektora ds. technicznych, ds. części, to było 5 głównych osób.

      Firma już była kontrolowana przez przedstawicielstwo handlowe Związku Sowieckiego przy ambasadzie w Ottawie. Moim pierwszym przełożonym był odpowiedzialny za produkcję, nazywał się Charitow. Facet płynnie znający jęz. angielski, był odpowiedzialny za produkcję.Rosjanie zaczęli przyspieszać napływ sprzętu, tutaj do Toronto przypływały statki. Zaczął się później pomału rozbudowywać oddział w Milwaukee w Wisconsin. Komunikowałem się trochę, no i ten Charitow, jak już był napływ, zaproponował mi stanowisko supervisora, widział moje zdolności, powiedzmy, mechaników było więcej. Ciągniki trzeba było pomalować, bo okazało się, że ta fabryczna farba była złej jakości. Ale cena była rewelacyjna - 4-5 tys. dol., a kanadyjski ciągnik kosztował wtedy 15 czy 20 tys. Oczywiście też mniej paliły.

      – Czyli co, lepsza była technologia sowiecka?

      – To była niemiecka technologia z lat wojny.

      – I ona i tak była lepsza od tej amerykańskiej?

      – Tak. Tzn. pewne usprawnienia były, ale podstawowe silniki z tych dwóch fabryk, które żeśmy brali, to były na zasadzie Deutza.

      – Czyli Pan zaczyna robić karierę w sowieckim przedstawicielstwie tutaj. Poznaje pan Rosjan, a oni chcą też z Panem utrzymywać kontakty...

      – Im więcej ich przyjeżdżało, tym większe były wymagania, bo znałem rosyjski, a to była jedyna droga porozumienia z personelem z fabryk, który w ogóle nie znał angielskiego. Zostałem supervisorem czy foremanem, jak to nazywali. W końcu zostałem kierownikiem całych warsztatów przygotowawczych. Miałem 25-30 ludzi, biznes się rozkręcał. Sowieci brali udział w wystawach rolniczych itd. To lata 70. Byłem też wzywany na narady robocze.

      – To wszystko po rosyjsku?

      – Po rosyjsku, jedynie marketing, to już był personel kanadyjski.

      – Ile traktorów się sprzedawało?

      – Były czasy, że statki przywoziły do 500-1000 sztuk. W tej chwili trudno powiedzieć. Myśmy mieli 17 modeli traktorów.

      – Kiedy się Pan zorientował, że Rosjanie mogą coś jeszcze od Pana chcieć?

      – Były takie momenty. Zaczęliśmy aktywnie brać udział w wystawach; przy tych wystawach moim zadaniem było zawieźć sprzęt, trucki przygotować, traktory załadować, wyczyścić, wymalować, ustawić.

      Przychodzili tam sprzedawcy amerykańscy czy kanadyjscy. Zaczęło się od tego, że niektórzy z tych doradców, którzy przyjeżdżali z ZSRS, szczególnie na czas wystaw, zbierali informacje. Chodziło o technologie. Czasami im trudno było dogadać się po angielsku albo byli z akcentem nie takim, a ja byłem na wystawach częstym gościem, więc z nimi chodziłem jako tłumacz. I tak to się zbierało te informacje.

      Mieli oddzielne biuro do tego, zbierali katalogi, dane techniczne różnych wyrobów, jakie są fabryki i co robią. Ten zakres ciągle się poszerzał. No a ja już byłem zaufanym. To wszystko się pogłębiało. Chciałem im pomóc. Chociaż wtedy czasami wydawało mi się, że z tą informacją wychodzili poza... Interesowali się elektroniką, chcieli robić zdjęcia w kabinach, chcieli robić rozpracowanie nowych dashboard na tych wystawach. Nikt tam prawdopodobnie nie bronił, bo każdy mógł na wystawę wejść, usiąść sobie za kierownicą, nie było w tym nic zdrożnego i to nie była żadna tajemnica.

      – Pan nie podejrzewał, że to może mieć coś wspólnego ze szpiegostwem?

      – W którymś momencie doszło to do mnie, ale wtedy jeszcze nie.

      – W którym momencie Pan się zorientował?

      – To był może rok, 77, 78, po dobrych 3 latach. Był wtedy taki czas, że się na ryby jeździło, łódka nie była droga. Oni wędek nie mieli, musiałem postarać się o wędki. Nie wiem, czy to przy wódce, bo wtedy trochę żeśmy sobie popijali, Oleg poprosił, żeby zdobyć jakieś informacje. Oczywiście pomogłem w tym. Musiałem dzwonić, szukać takiej informacji, która nie była bezpośrednio związana z tym, co robiliśmy. I to tak to się zaczęło, potem coraz więcej, coraz więcej. On był jednym z tych, co odpowiadali za zdobywanie nowych technologii, Oleg, był finansowy dyrektor, dwóch zastępców od spraw technicznych i od zapasowych części. Oni też mieli swoje zapotrzebowania.

      – Czyli miał Pan absolutne zaufanie swoich szefów?

      – Absolutne. Dostawałem pieniądze, za które kupowałem części. Montowaliśmy siedzenia, bo rosyjskie siedzenia to była cerata, jak ktoś siedział na nich 5 godzin, to już sprężyna w tyłek wchodziła. Więc później kupowaliśmy niemieckie, z kontrolą, powietrzne. Później kabiny trzeba było wymieniać, cały czas rynek wymagał lepszych.

      – Oni nie mogli tego w Sowietach zrobić?

      – Nie, nie mieli technologii.

      – Kiedy nastąpił ten przełom, że zgłosiło się do Pana RCMP?

      – To było w 78 roku, pamiętam, bo sprzedałem swój dom w High Parku i kupiłem drugi. Któregoś dnia zapukało do mnie dwóch cywilów. To było wieczorem. Chcieli ze mną rozmawiać. Ja się pytam, kto oni są, a oni, że są ze służb, że reprezentują, nie pamiętam, jak to określił, i czy ja jestem łaskawy z nimi parę minut porozmawiać. Zaprosiłem ich do domu, facet wyciągnął teczkę padło nazwisko czy taki a taki tam pracuje – Tak zgadza się. – A co pan tam robi? – A czy to jakieś przesłuchanie – pytam? – No nie...

      Jak już rozmowa się zrobiła rozluźniona, pytają, czy mógłbym im pomóc. Oni mnie nie namawiali, to była rozmowa luźna i w którymś momencie jeden z nich wyjął 3-4 fotografie . Oni pytają, czy ci ludzie pracują w tej firmie, że to są Rosjanie, bo oni by chcieli sprawdzić.

      – Proponowali pieniądze?

      – Nie, tylko pytali, czy rozpoznaję tych ludzi i czy oni właściwie pracują w tej firmie. Ja potwierdziłem, że ten jest Oleg, ten jest Sasza, ten jest Alex.

      – To byli Pana szefowie?

      – Szefowie. Na razie było czterech. W tamtym czasie Rosjan może było 6 czy 7.

      Zanotowali nazwiska i zapytali, czy mogą za jakiś czas przyjść znowu, bo ciągle przyjeżdżają technicy z różnych fabryk, z Mińska, z Władimira, z Lipiecka, z Ukrainy, z Charkowa, z Dniepropietrowska, z Leningradu, tych fabryk jest tam masę, więc każda fabryka wysyłała swoich. Najpierw po jednym, później więcej, to zależało od sytuacji. A problemy były różne, szczególnie nagminne z przeciekami, wibracje tych silników, to nie było takie dopracowane jak dzisiaj, więc tych zażaleń było masę.

      Nie odpowiedziałem ani tak, ani nie, tylko że się zastanowię. To była taka pierwsza wizyta. To trwało może pół godziny, nie więcej.

      Takie spotkanie niezobowiązujące. Minęło parę miesięcy, nic się nie działo. Już nawet zapomniałem, że coś takiego było, no i po trzech miesiącach telefon do domu, czy można się umówić na spotkanie, ale już nie w domu.

      Powiedziałem, że nie chcę, żeby przychodzili do domu, czy coś takiego, żeby zaproponował spotkanie w restauracji. Później spotykaliśmy się w hotelach, wszystkie hotele w Toronto chyba znam. Za każdym razem w innym.

      – W pokojach hotelowych?

      – Tak.

      – Pan dostawał numer pokoju i oni tam byli?

      – Tak. Umówiony przychodziłem, albo miałem już kartę, pokój był zarezerwowany na dzień, na noc, na dwie. Był barek z alkoholami, telewizja. Atmosfera robocza.

      – Czym się głównie interesowali?

      – Na drugim spotkaniu było to samo; identyfikacja ludzi. Tych, którzy tu przyjeżdżają, czy są naprawdę doradcami technicznymi i czy są wykwalifikowani.

      – Ilu z nich miało podwójne zadanie?

      – Byli tacy i tacy.

      – Pół na pół?

      – Niekoniecznie.

      – Ten notatnik to są Pana notatki?

      – Tak. Niektóre były moje. Notatki musiałem robić cały czas, no bo tyle informacji. Cokolwiek ja notowałem, to było ich własnością. To były ustalone zasady gry.

      – Czyli kontaktowano się z Panem telefonicznie, Pan wyjeżdżał do hotelu, a tam ile czasu Pan spędzał?

      – Zależy, jaki materiał żeśmy opracowywali, nieraz to było godzinę, a nieraz całą noc lub pół nocy.

      – Żona nie podejrzewała Pana o jakiś skok w bok?

      – Żonie z początku wydawało się, wiedziała mniej więcej.

      – Nawet najbliższa rodzina nie wiedziała, że Pan współpracuje z kontrwywiadem?

      – Nie. To musiało być tak dokładnie zakonspirowane.

      – Zaczęli Panu płacić?

      – To po jakimś czasie dopiero. Jeżeli rosła odpowiedzialność i liczba zleceń. Nigdy nie dopominałem się o to.

      – Oni dyktowali cenę?

      – Były takie momenty, jeżeli wiadomość, która była sprawdzana, jeżeli byli zadowoleni, i ich przełożeni, to oni wszyscy dostali. Różnie było.

      – Gotówką?

      – Tylko gotówka.

      – Duże pieniądze?

      – Różne. Nie mogę powiedzieć.

      – Pan nie mógł tych pieniędzy pokazać?

      – Szukałem metod, żeby upłynnić jakoś gotówkę. To był najmniejszy problem.

      – A strach, bał się Pan?

      – Były momenty, szczególnie jak byłem w Rosji, na wyjazdach służbowych, bo ja jeździłem jako tłumacz z wycieczkami. Organizowaliśmy wycieczki w nagrodę dla dilerów.

      – Czy i czego się Pan bał, wyjeżdżając, czy RCMP zapewniało jakiś rodzaj ochrony, gdyby KGP Panem się interesowało?

      – Tutaj nie. Miałem pełne zaufanie ludzi, dla których pracowałem, robiłem im wiele prywatnych przysług. Miałem dyrektora Moskalenkę, który był generalnym dyrektorem, niekoniecznie pracował dla KGB, ale jego zastępca już mógł. On dostawał zastępcę, nie miał kontroli, kto przyjeżdżał, czy ds. technicznych, czy finansowy dyrektor, nawet przyjechał jeden z awiacji, Avio Export, chodziło o sprawy samolotowe. To były ogromne centrale, pracowała w nich ogromna liczba ludzi. Tych firm stworzono 14 w zachodniej Europie, myśmy pracowali później ze Szwedami, w Anglii, Francji, Nowej Zelandii, w Stanach itd., to krytyczny moment był, jak wam wspomniałem o tym dyrektorze finansowym ze Stanów, który uciekł z pieniędzmi do CIA. Ale po tej wizycie, był z początku moment...

      Ja się więcej obawiałem o nasze pobyty w Moskwie, w Mińsku czy w różnych miastach. Wiem, że byłem śledzony, ale może nie z tego powodu. Handlowaliśmy rublami. Jeżeli w tym czasie oficjalna wymiana była za 1 rubla 80 centów amerykańskich. To był śmiech. A więc na wolnym rynku sprzedawałem swoim dilerom. To byli młodzi ludzie, chcieli zabawić się w restauracji, szampanskoje wypić, pieniądze się wydawało. Chcieli kupić złoto, no więc trzeba było tysięcy rubli.

      Miałem kontakty, wiedziałem, że wśród kelnerów są agenci. W Rosji był system, że babka klozetowa, babka, która prowadzi windę, na każdym korytarzu była dyżurna, która patrzyła, kto wchodzi i kto wychodzi, nie wolno było kobiet szmuglować do pokojów, trzeba było zapłacić i przekupić. Moim zadaniem było przekupić tego lokaja, babkę od płaszczy, tę babkę od windy i dyżurną na każdym piętrze i jeszcze inne różne kombinacje. Oni też nie wiedzieli, co kupować. Pamiętam, byliśmy w tym GUM – Gławnyj Uniwersalnyj Magazin, to przecież kolos jest i codziennie pół miliona ludzi. Pamiętam, że oni nie mogli znieść, jak wracali z poobijanymi żebrami, bo trzeba było łokciami do tej lady dojść.To coś okropnego było w Moskwie. Więc wiedzieli, że są w innym świecie.

      – Mówi Pan o tych ludziach stąd, o dilerach?

      – Tak, o Kanadyjczykach, Amerykanach.

      – ...którzy jechali tam, żeby się zapoznać na miejscu?

      – To była nagroda. Jeśli sprzedał powyżej 50 traktorów, mógł wysłać jednego człowieka na taką wycieczkę, szkolenie do fabryki. Z początku był Mińsk, potem zaczęliśmy tury do innych fabryk, Leningradu, Władmirca, Lipiecka, Charkowa. Tam tych fabryk pełno było.

      – Czy Pan sądzi, że KGB usiłowało werbować wśród tych ludzi?

      – Nie sądzę. To znaczy wszyscy byli obserwowani i raczej byli obserwowani z tego punktu widzenia, żeby nie wyłamać się. Wszystko było kontrolowane, nie można było swobodnie się poruszać.

      Ja przynajmniej nie zauważyłem. Ci chłopacy byli tak zabiegani, i problem był z komunikacją, bo nikt nie znał języka rosyjskiego. Ta grupa przyjechała i mieli być zadowoleni, podszkoleni itd.

      Przypomniał mi się teraz taki moment, jak w Moskwie była olimpiada w 80. roku, a tu przyjeżdżały statki i przed 80., chyba rok wcześniej, nie wiem, jak to się stało, że Rosjanie odpuścili tym wszystkim ludziom, którzy pracowali, że mogli sobie sprowadzić samochody.

      Ja, jak statki przypływały, to ja odbierałem, z przedstawicielem firmy, chodziło o odnotowanie wszystkich uszkodzeń. Bo traktory były w lukach i wyciągano je, były poobijane, szyby pobite, kabiny pogięte, błotniki. Masakra była. Problem był taki, że jak przeładowali, musieli te traktory ładować na głównym decku, to myśmy mieli problem z solą, bo jak z całej serii 100 traktorów zostało na wierzchu, to jak sól morska zadziałała, to te sto było zardzewiałych kompletnie, sprzęgła, wszystko to trzeba było rozbierać na części, bo się nie dało tej soli oczyścić, bo sól weszła w sprzęt, w przewody elektryczne.

      Miałem przepustkę do portu. Dostawałem zadanie od moich szefów, żeby jakiegoś np. chevroleta dwuletniego czy pięcioletniego kupić, zależy dla kogo to było. Krótko po olimpiadzie to wstrzymali. Miałem zawsze dodatkową pracę. Wchodziłem na statek, za mną wchodziła policja, celnicy, ja z dokumentami. Była odprawa.

      A więc przed olimpiadą w Moskwie nasza firma zakontraktowała faceta, który robił kolorowe broszury; kanadyjską firmę z Toronto, nie pamiętam nazwy, do zrobienia kolorowych broszur na olimpiadę, a potem ogłoszono bojkot tej olimpiady. Facet się napracował, tysiące broszur zostało wysłanych do Ottawy, a Rosjanie mu nie zapłacili.

      – Dlaczego?

      – Bo w ostatniej chwili dołożyli zmiany i zaczęła się dysputa.

      Ja o tym nie miałem pojęcia, olimpiada przeszła. Cztery lata po olimpiadzie przypływa statek, "Stanisławski", ma około 500 traktorów. Jestem na tym statku, kapitan zawsze mnie zapraszał do kabiny, zawsze miał przygotowaną wódeczkę, słone ryby. I w momencie, gdy wchodzę na statek, za mną wchodzi policja i go zajmuje. To było w gazetach opisane. Przynoszą nakaz sądowy. Oni już byli gotowi, ładowali mały towar, i mieli wyjść w morze. No i panika. Nie mogą się ruszyć, kapitan w panice. Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych, szybko zjechałem na dół, nikt nie mógł statku opuścić, ale ja byłem Kanadyjczykiem. Schodzę ze statku, szybko jadę do firmy, melduję mojemu szefowi. Ten szybko do Ottawy, statek stoi i wszystko zaczyna się rozwalać.

      Ten facet znalazł tu prawo z XIX wieku i sobie zażyczył 40 tys. dol., bo tyle byli mu winni. Ten z Ottawy nie, my musimy zapłacić, firma. Ale problem jest, bo facet chce, by banknoty były jednodolarowe. Teraz szukaj 40 tys. dol. w jednodolarowych banknotach...

      – Dlaczego tak chciał?

      – Chciał Ruskim pokazać. To im chyba krew zagotowało. Zebrali pieniądze, zażądał, żeby na statek dostarczyć, tam kamery już były, całe widowisko dla mediów. Przekazali mu 40 tys. w dolarówkach, a on wycofał nakaz, a jeden dzień kosztów portowych to sto tysięcy, no może nie sto, ale okropne pieniądze. Koszty postoju itd.

Tutaj jest odcinek 2

 

Rozmawiali:

Andrzej Kumor i Jerzy Rosa

"Goniec"

Opublikowano w Wywiady
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.