A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...
niedziela, 03 czerwiec 2012 08:19

Pracowałem dla kanadyjskiego kontrwywiadu cz. 1

Napisane przez

csisPublikujemy wspomnienia naszego rodaka z Mississaugi, który jeszcze nie tak dawno współpracował z kanadyjskim kontrwywiadem przeciwko KGB, identyfikując agenturę Bloku Wschodniego w Ontario. Z wiadomych powodów nie możemy zamieścić wszystkich szczegółów tych operacji.

      – Jak to się wszystko zaczęło? Przyjechał Pan do Kanady w 70. latach... Jak do Pana trafił CSIS?

      – Wtedy jeszcze nie było CSIS, tylko wydział RCMP; Canadians Security Intelligence Services, to był koniec lat 70., początek lat 80.

      Trafiłem tu w 70. roku, przyjechałem jako młody, dwudziestodwuletni facet, niedługo po wyjściu z wojska. W 68 wychodzę z Czechosłowacji po inwazji, pracuję. Pracowałem na kolei, chciałem dalej studiować, ale były problemy z przyjęciem na studia, no więc wojsko, a zaraz po wojsku wyjazd.

      – To było możliwe w 70. roku?

      – W 70. roku nie było możliwe. Dzięki pomocy mego ojca, który był dyrektorem banku i miał wpływy, miał kolegów z Kresów.

      – Pana rodzina pochodzi z Kresów?

      – Tak, spod Lwowa. Początek był taki, że w 1966 roku brat mojej matki przyjechał z rodziną z Kanady po 40 latach; zobaczył mnie w ogrodzie, byłem jeszcze uczniem technikum, i mówi: "zabieram cię do Kanady". Tak z niczego.

      Czułem się podekscytowany tym wszystkim. On spełnił obietnicę. Dostałem promesę wizy. Wszystko dopięło się na początku 70. roku. Wyjazd "Batorym", lądowanie 14 sierpnia w Montrealu, przyjazd do Toronto; na drugi dzień czy po dwóch dniach złożyłem podanie o pobyt, no i praca, nauka języka angielskiego.

      – Prosiło się wtedy o azyl?

      – Nie, wszystko to zajęło dokładnie 8 tygodni i już miałem pobyt stały.

      – Tak po prostu powiedział Pan, że chce tu zostać?

      – Tak. Badania lekarskie, dokumenty ze szkoły przywiozłem, dosłano mi, musiałem je przetłumaczyć. Kanada była otwarta w tym czasie na młodych imigrantów. Poszedłem do George Brown College. Pracowałem w Goodyear Tire tu, na Lakeshore.

      Po 2-3 latach był strajk, wtedy już byłem żonaty, kupiłem sobie dom i samochód, w ciągu trzech lat. Pracowałem 7 dni w tygodniu po 12 godzin dziennie, moja żona pracowała też w tym czasie, a byliśmy jeszcze bezdzietni, więc oszczędzało się.

      Pamiętam, za pierwszy nowy samochód zapłaciłem 2800 dol.

      70. lata to są najlepsze lata, jakie mogłyby być tutaj dla młodych ludzi. Za dom zapłaciłem 50 tys., 8 tys. dałem downpayment. W Goodyear pracowałem fizycznie, ładowaliśmy kauczuk na przemiał, do robienia gumy na opony itd.

      Po strajku poszedłem do szkoły, do Centennial College. Tam chodziłem prawie 1,5 roku. W 1975 roku, jak zdałem egzaminy w lecie, w czerwcu, zacząłem szukać pracy, a moim marzeniem było dostać się albo do Canadian Pacific, albo do Canadian National, bo miałem zawód z Polski pomocnika maszynisty.   Pracowałem przed wojskiem najpierw w Brochowie, na towarowych pociągach, a później wujek przeniósł mnie na Dworzec Główny we Wrocławiu, gdzie prowadziłem też pociągi osobowe.

      Było bardzo ciężko dostać się do CN nawet jako pomocnik maszynisty. W tym czasie nabór był zamknięty, nie pamiętam z jakich powodów. Wtedy istniały Canadian Pacific i Canadian National, to były dwie, narodowa czy państwowa i prywatna, firmy. Trafiłem więc tutaj do firmy, która poszukiwała specjalistów, bo moja specjalność to było diesel, skończyłem silniki spalinowe wysokiej pojemności, w Polsce silnik dieslowski lokomotywy był 2200 KM, V16.

      Studiowaliśmy tutaj systemy hydrauliczne, pneumatyczne, pompy wtryskowe, no i silniki dieslowskie. To była tutaj cała nasza nauka oprócz języka angielskiego i matematyki.

      W 75 roku zostałem przyjęty do firmy, która zajmowała się sprzedażą sprzętu rolniczego. Związek Sowiecki miał bardzo marny eksport do krajów zachodnich. Rosjanie sondowali tutaj rynek przez sprzedaż; była prywatna firma, która nazywała się chyba Lakefield.

      Pierwsze sto traktorów sprzedano pod koniec lat 60. Zdecydowali, że powstanie firma, która zajmuje się eksportem, sprzedażą sprzętu rolniczego na terenie Kanady i Stanów Zjednoczonych. Była to jedna z pierwszych firm, które w ogóle powstały, i była kontrolowana przez firmę TractorExport. Te firmy tutaj nabyły ziemię. Rosjanie nigdy nie wynajmowali u kogoś, oni zawsze kupowali ziemię.

      Tak więc to była kanadyjska firma i ta kanadyjska firma mnie przyjęła do pracy jako mechanika.

      – Pan się tam sam zgłosił?

      – Tak. Znalazłem ogłoszenie, że poszukują mechanika ze znajomością jęz. rosyjskiego. Wszystkie dokumenty, wszystkie sprawy techniczne były w języku rosyjskim.

      Zostałem przyjęty do pracy, to był chyba lipiec, pamiętam, że było gorąco. 75 rok. I ta firma po roku, w 1976, została kupiona przez drugą firmę, która powstała w tym samym budynku, ale już była kontrolowana całkowicie przez Sowietów.

      Ta pierwsza była kanadyjska tylko od marketingu, od sprzedaży, byli salesmani, mechaników dużo nie było. W 76 roku, pod koniec, zaczął się napływ personelu sowieckiego. Przedstawili nam nowych dyrektorów, którzy byli już rosyjskojęzyczni, i był generalny dyrektor, finansowy dyrektor, zastępca generalnego dyrektora ds. technicznych, ds. części, to było 5 głównych osób.

      Firma już była kontrolowana przez przedstawicielstwo handlowe Związku Sowieckiego przy ambasadzie w Ottawie. Moim pierwszym przełożonym był odpowiedzialny za produkcję, nazywał się Charitow. Facet płynnie znający jęz. angielski, był odpowiedzialny za produkcję.Rosjanie zaczęli przyspieszać napływ sprzętu, tutaj do Toronto przypływały statki. Zaczął się później pomału rozbudowywać oddział w Milwaukee w Wisconsin. Komunikowałem się trochę, no i ten Charitow, jak już był napływ, zaproponował mi stanowisko supervisora, widział moje zdolności, powiedzmy, mechaników było więcej. Ciągniki trzeba było pomalować, bo okazało się, że ta fabryczna farba była złej jakości. Ale cena była rewelacyjna - 4-5 tys. dol., a kanadyjski ciągnik kosztował wtedy 15 czy 20 tys. Oczywiście też mniej paliły.

      – Czyli co, lepsza była technologia sowiecka?

      – To była niemiecka technologia z lat wojny.

      – I ona i tak była lepsza od tej amerykańskiej?

      – Tak. Tzn. pewne usprawnienia były, ale podstawowe silniki z tych dwóch fabryk, które żeśmy brali, to były na zasadzie Deutza.

      – Czyli Pan zaczyna robić karierę w sowieckim przedstawicielstwie tutaj. Poznaje pan Rosjan, a oni chcą też z Panem utrzymywać kontakty...

      – Im więcej ich przyjeżdżało, tym większe były wymagania, bo znałem rosyjski, a to była jedyna droga porozumienia z personelem z fabryk, który w ogóle nie znał angielskiego. Zostałem supervisorem czy foremanem, jak to nazywali. W końcu zostałem kierownikiem całych warsztatów przygotowawczych. Miałem 25-30 ludzi, biznes się rozkręcał. Sowieci brali udział w wystawach rolniczych itd. To lata 70. Byłem też wzywany na narady robocze.

      – To wszystko po rosyjsku?

      – Po rosyjsku, jedynie marketing, to już był personel kanadyjski.

      – Ile traktorów się sprzedawało?

      – Były czasy, że statki przywoziły do 500-1000 sztuk. W tej chwili trudno powiedzieć. Myśmy mieli 17 modeli traktorów.

      – Kiedy się Pan zorientował, że Rosjanie mogą coś jeszcze od Pana chcieć?

      – Były takie momenty. Zaczęliśmy aktywnie brać udział w wystawach; przy tych wystawach moim zadaniem było zawieźć sprzęt, trucki przygotować, traktory załadować, wyczyścić, wymalować, ustawić.

      Przychodzili tam sprzedawcy amerykańscy czy kanadyjscy. Zaczęło się od tego, że niektórzy z tych doradców, którzy przyjeżdżali z ZSRS, szczególnie na czas wystaw, zbierali informacje. Chodziło o technologie. Czasami im trudno było dogadać się po angielsku albo byli z akcentem nie takim, a ja byłem na wystawach częstym gościem, więc z nimi chodziłem jako tłumacz. I tak to się zbierało te informacje.

      Mieli oddzielne biuro do tego, zbierali katalogi, dane techniczne różnych wyrobów, jakie są fabryki i co robią. Ten zakres ciągle się poszerzał. No a ja już byłem zaufanym. To wszystko się pogłębiało. Chciałem im pomóc. Chociaż wtedy czasami wydawało mi się, że z tą informacją wychodzili poza... Interesowali się elektroniką, chcieli robić zdjęcia w kabinach, chcieli robić rozpracowanie nowych dashboard na tych wystawach. Nikt tam prawdopodobnie nie bronił, bo każdy mógł na wystawę wejść, usiąść sobie za kierownicą, nie było w tym nic zdrożnego i to nie była żadna tajemnica.

      – Pan nie podejrzewał, że to może mieć coś wspólnego ze szpiegostwem?

      – W którymś momencie doszło to do mnie, ale wtedy jeszcze nie.

      – W którym momencie Pan się zorientował?

      – To był może rok, 77, 78, po dobrych 3 latach. Był wtedy taki czas, że się na ryby jeździło, łódka nie była droga. Oni wędek nie mieli, musiałem postarać się o wędki. Nie wiem, czy to przy wódce, bo wtedy trochę żeśmy sobie popijali, Oleg poprosił, żeby zdobyć jakieś informacje. Oczywiście pomogłem w tym. Musiałem dzwonić, szukać takiej informacji, która nie była bezpośrednio związana z tym, co robiliśmy. I to tak to się zaczęło, potem coraz więcej, coraz więcej. On był jednym z tych, co odpowiadali za zdobywanie nowych technologii, Oleg, był finansowy dyrektor, dwóch zastępców od spraw technicznych i od zapasowych części. Oni też mieli swoje zapotrzebowania.

      – Czyli miał Pan absolutne zaufanie swoich szefów?

      – Absolutne. Dostawałem pieniądze, za które kupowałem części. Montowaliśmy siedzenia, bo rosyjskie siedzenia to była cerata, jak ktoś siedział na nich 5 godzin, to już sprężyna w tyłek wchodziła. Więc później kupowaliśmy niemieckie, z kontrolą, powietrzne. Później kabiny trzeba było wymieniać, cały czas rynek wymagał lepszych.

      – Oni nie mogli tego w Sowietach zrobić?

      – Nie, nie mieli technologii.

      – Kiedy nastąpił ten przełom, że zgłosiło się do Pana RCMP?

      – To było w 78 roku, pamiętam, bo sprzedałem swój dom w High Parku i kupiłem drugi. Któregoś dnia zapukało do mnie dwóch cywilów. To było wieczorem. Chcieli ze mną rozmawiać. Ja się pytam, kto oni są, a oni, że są ze służb, że reprezentują, nie pamiętam, jak to określił, i czy ja jestem łaskawy z nimi parę minut porozmawiać. Zaprosiłem ich do domu, facet wyciągnął teczkę padło nazwisko czy taki a taki tam pracuje – Tak zgadza się. – A co pan tam robi? – A czy to jakieś przesłuchanie – pytam? – No nie...

      Jak już rozmowa się zrobiła rozluźniona, pytają, czy mógłbym im pomóc. Oni mnie nie namawiali, to była rozmowa luźna i w którymś momencie jeden z nich wyjął 3-4 fotografie . Oni pytają, czy ci ludzie pracują w tej firmie, że to są Rosjanie, bo oni by chcieli sprawdzić.

      – Proponowali pieniądze?

      – Nie, tylko pytali, czy rozpoznaję tych ludzi i czy oni właściwie pracują w tej firmie. Ja potwierdziłem, że ten jest Oleg, ten jest Sasza, ten jest Alex.

      – To byli Pana szefowie?

      – Szefowie. Na razie było czterech. W tamtym czasie Rosjan może było 6 czy 7.

      Zanotowali nazwiska i zapytali, czy mogą za jakiś czas przyjść znowu, bo ciągle przyjeżdżają technicy z różnych fabryk, z Mińska, z Władimira, z Lipiecka, z Ukrainy, z Charkowa, z Dniepropietrowska, z Leningradu, tych fabryk jest tam masę, więc każda fabryka wysyłała swoich. Najpierw po jednym, później więcej, to zależało od sytuacji. A problemy były różne, szczególnie nagminne z przeciekami, wibracje tych silników, to nie było takie dopracowane jak dzisiaj, więc tych zażaleń było masę.

      Nie odpowiedziałem ani tak, ani nie, tylko że się zastanowię. To była taka pierwsza wizyta. To trwało może pół godziny, nie więcej.

      Takie spotkanie niezobowiązujące. Minęło parę miesięcy, nic się nie działo. Już nawet zapomniałem, że coś takiego było, no i po trzech miesiącach telefon do domu, czy można się umówić na spotkanie, ale już nie w domu.

      Powiedziałem, że nie chcę, żeby przychodzili do domu, czy coś takiego, żeby zaproponował spotkanie w restauracji. Później spotykaliśmy się w hotelach, wszystkie hotele w Toronto chyba znam. Za każdym razem w innym.

      – W pokojach hotelowych?

      – Tak.

      – Pan dostawał numer pokoju i oni tam byli?

      – Tak. Umówiony przychodziłem, albo miałem już kartę, pokój był zarezerwowany na dzień, na noc, na dwie. Był barek z alkoholami, telewizja. Atmosfera robocza.

      – Czym się głównie interesowali?

      – Na drugim spotkaniu było to samo; identyfikacja ludzi. Tych, którzy tu przyjeżdżają, czy są naprawdę doradcami technicznymi i czy są wykwalifikowani.

      – Ilu z nich miało podwójne zadanie?

      – Byli tacy i tacy.

      – Pół na pół?

      – Niekoniecznie.

      – Ten notatnik to są Pana notatki?

      – Tak. Niektóre były moje. Notatki musiałem robić cały czas, no bo tyle informacji. Cokolwiek ja notowałem, to było ich własnością. To były ustalone zasady gry.

      – Czyli kontaktowano się z Panem telefonicznie, Pan wyjeżdżał do hotelu, a tam ile czasu Pan spędzał?

      – Zależy, jaki materiał żeśmy opracowywali, nieraz to było godzinę, a nieraz całą noc lub pół nocy.

      – Żona nie podejrzewała Pana o jakiś skok w bok?

      – Żonie z początku wydawało się, wiedziała mniej więcej.

      – Nawet najbliższa rodzina nie wiedziała, że Pan współpracuje z kontrwywiadem?

      – Nie. To musiało być tak dokładnie zakonspirowane.

      – Zaczęli Panu płacić?

      – To po jakimś czasie dopiero. Jeżeli rosła odpowiedzialność i liczba zleceń. Nigdy nie dopominałem się o to.

      – Oni dyktowali cenę?

      – Były takie momenty, jeżeli wiadomość, która była sprawdzana, jeżeli byli zadowoleni, i ich przełożeni, to oni wszyscy dostali. Różnie było.

      – Gotówką?

      – Tylko gotówka.

      – Duże pieniądze?

      – Różne. Nie mogę powiedzieć.

      – Pan nie mógł tych pieniędzy pokazać?

      – Szukałem metod, żeby upłynnić jakoś gotówkę. To był najmniejszy problem.

      – A strach, bał się Pan?

      – Były momenty, szczególnie jak byłem w Rosji, na wyjazdach służbowych, bo ja jeździłem jako tłumacz z wycieczkami. Organizowaliśmy wycieczki w nagrodę dla dilerów.

      – Czy i czego się Pan bał, wyjeżdżając, czy RCMP zapewniało jakiś rodzaj ochrony, gdyby KGP Panem się interesowało?

      – Tutaj nie. Miałem pełne zaufanie ludzi, dla których pracowałem, robiłem im wiele prywatnych przysług. Miałem dyrektora Moskalenkę, który był generalnym dyrektorem, niekoniecznie pracował dla KGB, ale jego zastępca już mógł. On dostawał zastępcę, nie miał kontroli, kto przyjeżdżał, czy ds. technicznych, czy finansowy dyrektor, nawet przyjechał jeden z awiacji, Avio Export, chodziło o sprawy samolotowe. To były ogromne centrale, pracowała w nich ogromna liczba ludzi. Tych firm stworzono 14 w zachodniej Europie, myśmy pracowali później ze Szwedami, w Anglii, Francji, Nowej Zelandii, w Stanach itd., to krytyczny moment był, jak wam wspomniałem o tym dyrektorze finansowym ze Stanów, który uciekł z pieniędzmi do CIA. Ale po tej wizycie, był z początku moment...

      Ja się więcej obawiałem o nasze pobyty w Moskwie, w Mińsku czy w różnych miastach. Wiem, że byłem śledzony, ale może nie z tego powodu. Handlowaliśmy rublami. Jeżeli w tym czasie oficjalna wymiana była za 1 rubla 80 centów amerykańskich. To był śmiech. A więc na wolnym rynku sprzedawałem swoim dilerom. To byli młodzi ludzie, chcieli zabawić się w restauracji, szampanskoje wypić, pieniądze się wydawało. Chcieli kupić złoto, no więc trzeba było tysięcy rubli.

      Miałem kontakty, wiedziałem, że wśród kelnerów są agenci. W Rosji był system, że babka klozetowa, babka, która prowadzi windę, na każdym korytarzu była dyżurna, która patrzyła, kto wchodzi i kto wychodzi, nie wolno było kobiet szmuglować do pokojów, trzeba było zapłacić i przekupić. Moim zadaniem było przekupić tego lokaja, babkę od płaszczy, tę babkę od windy i dyżurną na każdym piętrze i jeszcze inne różne kombinacje. Oni też nie wiedzieli, co kupować. Pamiętam, byliśmy w tym GUM – Gławnyj Uniwersalnyj Magazin, to przecież kolos jest i codziennie pół miliona ludzi. Pamiętam, że oni nie mogli znieść, jak wracali z poobijanymi żebrami, bo trzeba było łokciami do tej lady dojść.To coś okropnego było w Moskwie. Więc wiedzieli, że są w innym świecie.

      – Mówi Pan o tych ludziach stąd, o dilerach?

      – Tak, o Kanadyjczykach, Amerykanach.

      – ...którzy jechali tam, żeby się zapoznać na miejscu?

      – To była nagroda. Jeśli sprzedał powyżej 50 traktorów, mógł wysłać jednego człowieka na taką wycieczkę, szkolenie do fabryki. Z początku był Mińsk, potem zaczęliśmy tury do innych fabryk, Leningradu, Władmirca, Lipiecka, Charkowa. Tam tych fabryk pełno było.

      – Czy Pan sądzi, że KGB usiłowało werbować wśród tych ludzi?

      – Nie sądzę. To znaczy wszyscy byli obserwowani i raczej byli obserwowani z tego punktu widzenia, żeby nie wyłamać się. Wszystko było kontrolowane, nie można było swobodnie się poruszać.

      Ja przynajmniej nie zauważyłem. Ci chłopacy byli tak zabiegani, i problem był z komunikacją, bo nikt nie znał języka rosyjskiego. Ta grupa przyjechała i mieli być zadowoleni, podszkoleni itd.

      Przypomniał mi się teraz taki moment, jak w Moskwie była olimpiada w 80. roku, a tu przyjeżdżały statki i przed 80., chyba rok wcześniej, nie wiem, jak to się stało, że Rosjanie odpuścili tym wszystkim ludziom, którzy pracowali, że mogli sobie sprowadzić samochody.

      Ja, jak statki przypływały, to ja odbierałem, z przedstawicielem firmy, chodziło o odnotowanie wszystkich uszkodzeń. Bo traktory były w lukach i wyciągano je, były poobijane, szyby pobite, kabiny pogięte, błotniki. Masakra była. Problem był taki, że jak przeładowali, musieli te traktory ładować na głównym decku, to myśmy mieli problem z solą, bo jak z całej serii 100 traktorów zostało na wierzchu, to jak sól morska zadziałała, to te sto było zardzewiałych kompletnie, sprzęgła, wszystko to trzeba było rozbierać na części, bo się nie dało tej soli oczyścić, bo sól weszła w sprzęt, w przewody elektryczne.

      Miałem przepustkę do portu. Dostawałem zadanie od moich szefów, żeby jakiegoś np. chevroleta dwuletniego czy pięcioletniego kupić, zależy dla kogo to było. Krótko po olimpiadzie to wstrzymali. Miałem zawsze dodatkową pracę. Wchodziłem na statek, za mną wchodziła policja, celnicy, ja z dokumentami. Była odprawa.

      A więc przed olimpiadą w Moskwie nasza firma zakontraktowała faceta, który robił kolorowe broszury; kanadyjską firmę z Toronto, nie pamiętam nazwy, do zrobienia kolorowych broszur na olimpiadę, a potem ogłoszono bojkot tej olimpiady. Facet się napracował, tysiące broszur zostało wysłanych do Ottawy, a Rosjanie mu nie zapłacili.

      – Dlaczego?

      – Bo w ostatniej chwili dołożyli zmiany i zaczęła się dysputa.

      Ja o tym nie miałem pojęcia, olimpiada przeszła. Cztery lata po olimpiadzie przypływa statek, "Stanisławski", ma około 500 traktorów. Jestem na tym statku, kapitan zawsze mnie zapraszał do kabiny, zawsze miał przygotowaną wódeczkę, słone ryby. I w momencie, gdy wchodzę na statek, za mną wchodzi policja i go zajmuje. To było w gazetach opisane. Przynoszą nakaz sądowy. Oni już byli gotowi, ładowali mały towar, i mieli wyjść w morze. No i panika. Nie mogą się ruszyć, kapitan w panice. Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych, szybko zjechałem na dół, nikt nie mógł statku opuścić, ale ja byłem Kanadyjczykiem. Schodzę ze statku, szybko jadę do firmy, melduję mojemu szefowi. Ten szybko do Ottawy, statek stoi i wszystko zaczyna się rozwalać.

      Ten facet znalazł tu prawo z XIX wieku i sobie zażyczył 40 tys. dol., bo tyle byli mu winni. Ten z Ottawy nie, my musimy zapłacić, firma. Ale problem jest, bo facet chce, by banknoty były jednodolarowe. Teraz szukaj 40 tys. dol. w jednodolarowych banknotach...

      – Dlaczego tak chciał?

      – Chciał Ruskim pokazać. To im chyba krew zagotowało. Zebrali pieniądze, zażądał, żeby na statek dostarczyć, tam kamery już były, całe widowisko dla mediów. Przekazali mu 40 tys. w dolarówkach, a on wycofał nakaz, a jeden dzień kosztów portowych to sto tysięcy, no może nie sto, ale okropne pieniądze. Koszty postoju itd.

Tutaj jest odcinek 2

 

Rozmawiali:

Andrzej Kumor i Jerzy Rosa

"Goniec"

sobota, 02 czerwiec 2012 22:05

Wiadomości z Kanady i Toronto 08. 06. 2012

Napisane przez

harperwparyzu
Harper wzywa Europę do integracji

Paryż Premier federacji Stephen Harper przeprowadził w czwartek rozmowy z nowym socjalistycznym prezydentem Francji Francoise Hollandem. Dyskutowano głównie o sprawach gospodarczych. Zdaniem Harpera, strefa euro to niedokończony projekt, któremu brak odpowiednich narzędzi do powstrzymania spirali zadłużenia.
- Problem jest taki, że mamy unię walutową, ale ani Unia Europejska i strefa euro nie dysponują silnymi strukturami instytucjonalnymi, które normalnie unii walutowej towarzyszą - mówił Harper podczas konferencji prasowej - nie ma tutaj władzy banku centralnego, jaka zazwyczaj występuje w uniach walutowych i nie ma instytucji nadzoru bankowego a także nie ma centralnego rządu, który mógłby prowadzić odpowiedialną politykę fiskalną - jak to ma miejsce w przypadku unii walutowych.
- Potrzeba nie tylko unii monetarnej, ale również tzw. unii fiskalnej upowszechnienia i ujednolicenia polityki budżetowej a przede wszystkim potrzeba unii politycznej.

Ostatnio zmieniany wtorek, 12 czerwiec 2012 09:24

NaszaPolskaAgresywna finansjera
Agresywna finansjeraDoświadczenia II wojny światowej wyraźnie pokazały międzynarodowej finansjerze, że do zapanowania nad światem nie tędy droga. Wyciągnęła ona wnioski z lekcji historii i obecnie zamiast generować zbrojne konflikty, chociaż i to jej się zdarza (patrz Afganistan, czy Irak), prowadzi permanentną wojnę ekonomiczną. Ponadnarodowa finansjera postawiła sobie za zadanie rozbicie państw narodowych i realizuje ten cel na wszystkie możliwe sposoby z zadziwiającą wprost konsekwencją. W innych bowiem kategoriach nie sposób postrzegać prawa wolnego obrotu ziemią wewnątrz Unii Europejskiej, prób wyprzedaży wysp greckich, czy pomysłów Ligii Północnej sprzedaży południowej części Włoch (nabywcą mieli by być Rosjanie). Jednym ze skuteczniejszych tego narzędzi jest zachęcanie krajów do zadłużania się i chętne udzielanie pożyczek przy jednoczesnym pilnowaniu (głównie poprzez tzw. doradców ekonomicznych lub ludzi wpływu), aby te pieniądze nie zostały spożytkowane we właściwy, tj. przynoszący zysk sposób. Za udzielenie pożyczek oraz częściowe umorzenie zadłużenia finansjera domaga się przywilejów.

sobota, 02 czerwiec 2012 08:17

MARSZ PUTINA NAM SIĘ NALEŻY! ALE…

Napisane przez

niezaleznaNaród, który przełknął Smoleńsk i późniejsze tzw. śledztwo, zasługuje na kolejne upokorzenia. Szczególnie po wschodnim imperium nie można się spodziewać niczego innego, jako następnych aktów agresji i poniżania w odpowiedzi na słabość i tchórzostwo. Nie warto nad tym wylewać łez czy silić się na dramatyczne gesty oburzenia. Ale trzeba to mądrze wykorzystać…

Zarówno nasi krajowi okupanci, jaki i ich zagraniczni mocodawcy, systematycznie i planowo serwują nam pokazowe policzki i kopniaki. Od 10 kwietnia 2010 mamy ich całą listę – począwszy od wezwań naszego duchowieństwa i ludzi kultury, by w odpowiedzi na Smoleńsk szczególnie uczcić 9. maja poległych sołdatów. Tylko w ostatnich dniach przełknęliśmy sądowy cyrk związany z miejscem TV Trwam na multipleksie oraz bezkarny atak „bohatera PO” na opozycyjną dziennikarkę. Powtarzam – to nie przypadki, ale stała obróbka psychologiczna mająca złamać do ostatka nasze morale. W tym kontekście marsz rosyjskich „kibiców” jawi się dla nas jako szansa.

piątek, 01 czerwiec 2012 17:23

Nasza minisonda z nr. 22

Napisał

Mietek - Prezydent Stanów Zjednoczonych użył sformułowania "polskie obozy koncentracyjne". Czy powinien przeprosić? - Oczywiście tak, jak publicznie obraził, powinien publicznie przeprosić.

Heniek - Barack Obama użył sformułowania polskie obozy koncentracyjne, Pana zdaniem powinien przeprosić? - Jak najbardziej - powinien przeprosić. Obozy były, ale niemieckie w Polsce. - Czy Pan myśli, że taki prezydent nie wiedział, czy też jego otoczenie nie wiedziało, jak było? - Nie wiem, może źle mu napisali, błąd zrobili.


Ewa - Prezydent Obama, wręczając Medal Wolności Karskiemu, powiedział "polskie obozy koncentracyjne". - Tak, ja wiem. Jestem tym wstrząśnięta, ale co mogę zrobić. - Sądzi Pani, że to wynik złej woli czy ignorancji? - Myślę, że z jego strony to jest brak wiedzy. - A jego otoczenia, w końcu ktoś te przemówienia przygotowuje. - Trudno mi powiedzieć, nie wierzę w żaden spisek, ale szczerze mówiąc, jestem tym zdegustowana. - Powinien przeprosić za takie coś? - Nie ma dwóch zdań.

sonda22-1Grażyna - Prezydent Obama obraził Polaków, mówiąc "polskie obozy koncentracyjne". Pani zdaniem, powinien przeprosić za to?- Uważam, że powinien, przede wszystkim nie powinien był tak powiedzieć. - Uważa Pani, że to zła wola, czy ignorancja? - Nie wiem, on chyba jest nieświadomy tego, co mówił. - Czuje się Pani obrażona? - Troszkę tak.

Grażyna - Prezydent Obama obraził Polaków, używając określenia "polskie obozy koncentracyjne", Pani zdaniem, powinien za to osobiście przeprosić Polaków? - Powinien, na pewno. A czy Pani zdaniem, to dlatego się stało, że on nie ma wiedzy, czy ze złośliwości? - On nie wie, co on mówi, to dlatego się stało. Trzeba, żeby przeprosi;? Przeprosił i koniec.


sonda22-2Henryk Malukiewicz - Prezydent Obama powinien przeprosić za "polskie obozy koncentracyjne"? - Oczywiście. - Dlaczego tak się stało? - Nie był przygotowany, ten, co mu pisał, nie był przygotowany. Czasami prezydent nie mówi od siebie, on to miał napisane.Trzeba, żeby przeprosił Polskę.

 

sonda22-3Władysław - Prezydent Stanów Zjednoczonych użył określenia "polskie obozy koncentracyjne"... - Znowu nas oczerniono. - Pan się czuje obrażony. - Oczywiście, że tak. - Powinien osobiście przeprosić? - On uważa, że Wałęsa go zignorował, gdy był w Polsce, nie spotkał się z nim, więc może dlatego taka sztuczka. - To złośliwość czy brak wiedzy? - Brak wiedzy, młoda generacja nie zna historii. Druga sprawa, Mike Coren, który na kanale 10 prowadzi dyskusje i nie mówi prawdy. My mamy poważnych historyków, m.in. ten pan który tutaj często występuje w programie TV. Dlaczego oni nic nie zrobią, żeby tę historię zmienić; w podręcznikach prostować. A co my możemy zrobić, pójść pod ambasadę amerykańską i zamanifestować.

piątek, 01 czerwiec 2012 12:00

Wiadomości z Kanady i Toronto 31. 05. 2012

Napisał

Opitz: Apeluję, bo to ważne dla wszystkich

opitz1
Ottawa
Poseł federalny Ted Opitz, reprezentujący okręg Etobicoke Centre, ogłosił w poniedziałek, że odwoła się od decyzji Sądu Apelacyjnego w Ontario do Sądu Najwyższego.
Przypomnijmy, że Sąd Apelacyjny podważył wynik wyborów, w których Opitz wygrał 26 głosami, uznając skargę Wrzesnewskiego, którego adwokaci wykazali, że ponad 70 głosów oddano bez wymaganej dokumentacji potwierdzającej prawo głosowania.
W związku z decyzją poprosiliśmy posła Opitza o krótką rozmowę.
- Dlaczego nie chciał Pan przystać na apel Borysa Wrzesnewskiego i nie zgodził się na natychmiastowe wybory uzupełniające, czy nie byłoby to najlepsze rozwiązanie; ucięcia całej tej kwestii raz na zawsze?
- Żyjemy w demokracji, mamy demokratyczne prawa, zwłaszcza prawo do tego by zaskarżać do sądu, jak również prawo do korzystania z instancji odwoławczej, jeśli orzeczenie wydaje nam się niewłaściwe.
Korzystam z moich demokratycznych praw. Byłem oczywiście głęboko rozczarowany decyzją sądu i z nią się nie zgadzam. Korzystam więc z demokratycznego prawa do odwołania.
Moim zdaniem, wchodzi tutaj w grę sprawa ogólna o znaczeniu ogólnokrajowym, która powinna zostać rozstrzygnięta przez najwyższy sąd kraju. Skutki tej sprawy będą miały znaczenie nie tylko dla Etobicoke Centre, ale w każdym innym okręgu na terenie całej Kanady.
- A zatem jakie są podstawy Pana apelacji? Nie zgadza się Pan z decyzją i...
- Przeważająca większość wyborców w Etobicoke Centre głosowała poprawnie.
- No tak, ale różnica 26 głosów to niewiele.
- Tu nie chodzi o 26 głosów. 52 tys. wyborców przyszło do lokali wyborczych, aby zagłosować, i zrobiło to dobrze. Głosy zakwestionowane przez sędziego to 0,15 proc. Pomyłki personelu Elections Canada zdarzają się w każdym okręgu na terenie całego kraju. Standardy błędów w lokalach wyborczych mają odniesienie do całego kraju, w okręgach, gdzie stosunek głosów był bliski, jak i tam, gdzie nie był.
Jest to pierwszy przypadek, kiedy nowy artykuł ordynacji wyborczej kiedykolwiek był rozpatrywany przez sąd, i obecnie powinien być poddany szczegółowej rozwadze przez Sąd Najwyższy. Ma to wpływ na cały system demokratyczny i to powinno zostać ustalone. Tylko Sąd Najwyższy jest władny takiego ustalenia dokonać.
- Kiedy spodziewa się Pan decyzji?
- Szczerze mówiąc, nie wiem, apelację złożyliśmy wczoraj. Adwokaci będą rozmawiać regularnie z sądem i gdy tylko zapadną decyzje w SN, zaraz mi je zakomunikują. Odbywa się to w konsultacji między prawnikami a administracją sądową.
- Zatem o jakich ramach czasowych możemy mówić – rok – dwa lata?
- O nie, nie sądzę, by było to tak długo. W moim rozumieniu, mogłoby to być jesienią, ale zależy to od terminarza Sądu Najwyższego. Nie chciałbym więc spekulować na temat konkretnej daty, ale powinno to zostać zrobione względnie szybko.
Podobnie jak pan, chciałbym wiedzieć, kiedy to konkretnie zostanie rozstrzygnięte.
- Czy nie sądzi Pan, że Elections Canada powinna mieć wyższe standardy? W dzisiejszych czasach, kiedy przyjeżdża liczna rzesza nowych imigrantów, czy wybory nie powinny być ściślej nadzorowane?
- Z pewnością są to nowe doświadczenia, z tego przypadku z pewnością zostaną wyciągnięte wnioski. To właśnie się dzieje za sprawą tego rodzaju procesów sądowych – pozwalają zobaczyć niedociągnięcia.
Czy Elections Canada wyniosła lekcję z tej sprawy – z całą pewnością, i myślę, że to analizują. Nie wiem, jaki będzie rezultat, ale biorąc sprawę do Sądu Najwyższego, dajemy sędziom okazję do komentarza i poczynienia rekomendacji; co robić aby usprawnić system?
Dlatego właśnie jest ważne, aby się odwołać do Sądu Najwyższego, abyśmy uzyskali standardy, które można będzie zastosować w całym kraju
- Ostatnie pytanie – czym Pan się teraz zajmuje w Izbie Gmin?
- Pracuję na rzecz wszystkich mieszkańców mojego okręgu. W czasie kiedy sprawa ta jest w sądzie, mam wszelkie demokratyczne prawo, by nadal być posłem z mojego okręgu, i z niego korzystam. Mam każdego dnia bardzo wiele spraw. Pracuję w komisji ds. obrony oraz w komisji ds. imigracji.
Byłem niedawno w Nowym Jorku, gdzie występowałem na forum ONZ w sprawie statusu kobiet, reprezentuję Kanadę w Radzie Arktyki.
Rozwiązuję również wiele ważnych spraw na poziomie lokalnym, jak reforma OAS, o czym rozmawiam z mieszkańcami okręgu.
Pracuję nad wieloma konkretnymi problemami zgłoszonymi do mojego biura przez mieszkańców. Tak że jest całe spektrum zagadnień, w których bierzemy udział i które załatwiamy regularnie. Oddzwaniam na telefony wyborców, wiele osób przyjmuję w biurze podczas weekendu, gdy jestem w domu. Nasze biuro jest bardzo ruchliwe.
Ludzie wiedzą, jak się ze mną skontaktować, i to robią. Tu, w Ottawie, gdzie jestem w tygodniu, zawsze oddzwaniam na telefony od mieszkańców mojego okręgu. Tak więc można do mnie pisać listy, dzwonić, e-mailować; zawsze reaguję tak szybko, jak tylko mogę.
- Dziękuję bardzo za czas i życzę wszystkiego dobrego. (ak)


Montreal Environment Canada – czyli kanadyjski instytut meteorologiczny potwierdził, że w rejonie St. Benoit-de-Mirabel pod Montrealem w piątkową noc przyziemiły dwa tornada klasy F-0 i F-1, czyli takie, których prędkość wiatru dochodzi do 170 km/h. Wiatr wyrządził szkody idące w dziesiątki milionów dolarów, ale ograniczone do terenów wiejskich, zrujnowany został doszczętnie jeden kościół liczący 200 lat. Szczęśliwie nikt nie doznał obrażeń. Meteorolodzy nie kryją, że tak gwałtowne tornada o tej porze roku to rzadkość. Wiatr pozrywał przewody elektryczne, co dodatkowo pogarszało sytuację poszkodowanych. Łącznie bez elektryczności było 30 tys. klientów Hydro-Quebec.

Ottawa System pogodowy, który wywołał tornada w Montrealu, w Ottawie spowodował gwałtowne burze. W rezultacie uderzenia piorunem poniósł śmierć młody rowerzysta, który schronił się przed deszczem pod drzewem w jednym z parków, 18-letni Joel Gauthier z Rockland w Ontario. Nastolatek jechał na rowerze w towarzystwie 18-letniej koleżanki. Kobieta doznała obrażeń nie zagrażających życiu. Joel Gauthier studiował na wydziale elektrycznym.

Ostatnio zmieniany wtorek, 12 czerwiec 2012 09:26
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.