A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...
sobota, 26 styczeń 2013 17:57

U Indian: Oswajanie nowej rzeczywistości

Napisane przez

Zmiany przyszły i mój poprzedni rezerwat ma nowego wodza. No może nie takiego całkiem "nowego". Wilfred King był już wodzem Gull Bay przez osiem lat, aż do 2010 roku, kiedy to Miles Nowegijick – jeden z radnych rady plemienia – doszedł do wniosku, że będzie lepszym wodzem. Sprawiedliwszym. Bardziej sumiennym. Oddanym wszystkim członkom plemienia, a nie tylko najbliższej rodzinie – o co zaczęto oskarżać starego wodza. Miles zebrał wystarczająco duże poparcie, by w 2010 wygrać wybory na wodza. Szykowały się zmiany.
Dziś, po dwóch latach rządów Nowegijicka, rezerwat jest uboższy o półtora miliona dolarów (które zostały zaoszczędzone za kadencji Kinga) i został praktycznie bez środków finansowych. "Nowy-stary" wódz musiał zamknąć (do odwołania) szkołę, przychodnię, urząd plemienia, remizę, czyli właściwie wszystko, co do funkcjonowania potrzebuje pieniędzy. Jedyne, co w rezerwacie jeszcze funkcjonuje, to policja, bo ta utrzymywana jest z budżetu prowincji (właśnie na wypadek sytuacji, w której rezerwat "bankrutuje").


Zgodnie z informacjami przekazanymi przez Kinga – poprzedni wódz i członkowie rady plemienia wypisywali czeki, wiedząc, że rezerwat nie ma już pieniędzy. Z innych relacji można wywnioskować, że ze szkoły, z urzędu plemienia, z przychodni "poznikało" wiele rzeczy, w tym sprzęt komputerowy. King twierdzi, że nie ma żadnej dokumentacji księgowej pozwalającej wyjaśnić losy "znikniętych" (niczym parówki – w filmie "Miś") pieniędzy. A stary wódz tradycyjnie nie odpowiada na e-maile i telefony.


Piszę o tym wszystkim otwarcie, z użyciem nazwisk, bo nie jest to żadną tajemnicą i gazety w Thunder Bay trąbią o tym od tygodnia, czyli momentu, gdy wyniki wyborów były już znane i gdy nowy wódz wydał komunikat prasowy o fatalnej sytuacji finansowej rezerwatu. Oczywiście środowiska związane z poprzednim wodzem zaciekle go bronią, mówiąc, że jest to nadzwyczaj uczciwy człowiek i że wina spoczywa na radnych plemienia, którzy wykorzystali jego naiwność i dobre serce... Może, może... Jednak skoro tak, to czemuż nie wypowie się publicznie i odrzucając oskarżenia raz na zawsze, nie przedstawi dokumentacji finansowej wydatków plemienia? Czemu przynajmniej nie odda książeczek czekowych plemienia nowemu wodzowi? Dlaczego też przez ostatnie dwa lata nie odbyło się ani jedno spotkanie rady plemienia?
Póki co rząd stanął na wysokości zadania i obiecał pomoc finansową rezerwatowi-bankrutowi. Rząd, czy raczej jego przedstawiciele byli nawet na tyle wyrozumiali, że postanowili nie wymagać sprawozdań finansowych za ostatnie dwa lata! Wódz King zobowiązał się jednak do przeprowadzenia kontroli finansowej, za co należą mu się słowa uznania. Coś mi mówi, że jeszcze o Gull Bay usłyszę. Teraz jednak pozostaje mi zadowolenie z wyników wyborów.


Przenieśmy się jednak do mojego nowego rezerwatu. Uczę już trzeci tydzień i jakoś nikt się nie kwapi, by podpisywać ze mną jakąś umowę, a i do płacenia nikt się nie wyrywa, co mnie nieco stresuje, szczególnie po moich doświadczeniach z Gull Bay. Uspokajają mnie nieco zapewnienia innych nauczycieli, że rezerwat płaci. Może nie zawsze na czas, ale płaci. No pożyjemy, zobaczymy. Póki co czuję się "Amerykaninem" (nie w sensie obywatela USA, ale mieszkańca Ameryki Północnej) pełną gębą – linia i karty kredytowe "wymaksowane", pożyczki nabrane tu i ówdzie, czyli życie na kredyt jak się patrzy.


Sytuację komplikuje fakt, że by dostać wypłatę, muszę mieć konto w CIBC. Inaczej dostanę do ręki czek i tyle. Mogę się głowić, co dalej z nim robić. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to go sobie wsadzić w du...żą kopertę i wysłać do swojego banku w Toronto. Oczywiście wiązałoby się to z dodatkowymi 2-3 tygodniami opóźnienia. Nie rozumiem, dlaczego rezerwat nie może mi zapłacić przelewem na konto w TD czy w BMO, ale o zrozumienie pewnych rzeczy w rezerwatach lepiej nie zabiegać, bo to próżny trud. Szkoda też, że nikt mnie wcześniej o tym nie poinformował – poszedłbym w Toronto do oddziału CIBC i otworzył sobie konto w ciągu pół godziny.
Tutejszy rezerwat jest na tyle rozwinięty, że ma placówkę CIBC, gdzie się udałem tak szybko, jak tylko usłyszałem te nowiny. Placówka przypomniała mi dzieciństwo i punkt skupu butelek po piwie, który miał siedzibę się w obskurnym kantorku miejscowego "blaszaka". Plusem było to, że nie było kolejki. Przy punkcie skupu butelek zawsze była. Pozwalając sobie na dygresję – chyba właśnie tam zaszczepiono we mnie bakcyla filozoficznych dociekań nad naturą świata. Stałem sobie w kolejce, by oddać butelki, które jakieś żule zostawiły na miejscowym boisku, i zastanawiałem nad kwestiami szeroko pojętej aksjologii (jak to możliwe, że dla kogoś pusta butelka jest bez wartości, gdy tymczasem można za nią dostać 20 złotych?), estetyki (które butelki ładniejsze: zielone czy brązowe?), epistemologii (czy pani w skupie pozna się, że jedna z butelek jest wyszczerbiona, jeśli schowam ją pod innymi?) i ontologii (czymże byłby świat bez pustych butelek?).
Koniec dygresji. Wracamy do zasypanego śniegiem rezerwatu i obskurnego kantorka. Podpisałem dwa papiery i z nadzieją w głosie zapytałem panią w okienku, czy mogę przyjść pod koniec tygodnia po odbiór czeków itd. Spojrzała na mnie, jakbym się z choinki urwał (a było przed 6 stycznia, czyli w zasadzie jeszcze okres świąteczny), rzuciła okiem na wiszący na ścianie kalendarz, przewróciła kartkę (w tym momencie kolana się pode mną ugięły), machnęła niedbale ręką w okolicach końca lutego i powiedziała, że może wtedy. "Może". Pozostał mi uśmiech i triumfalny powrót do domu. Kolejna przeszkoda pokonana.


Właściwie sam sobie jestem winny, bo drugi raz w życiu znajduję się w tej sytuacji. Wunnumin Lake (mój pierwszy rezerwat) wymagał od pracowników założenia konta w BMO. Mogłem się przed przyjazdem dobrze dopytać, co i jak. No ale jak to mówią – mądry Polak po szkodzie. Swoją drogą te banki to straszne złodziejstwo. Będę miał teraz trzy konta, ale żadnych pieniędzy na żadnym z nich. Za każde będę płacił – wyjdzie w sumie około 25 dolarów miesięcznie (o ile nie więcej). Uzbiera się tych opłat na 300 dolarów rocznie, czyli trzy dni w tym roku przepracuję tylko po to, by utrzymywać banki.


Dosyć narzekania (przynajmniej na ten temat). Póki co nowy rezerwat mi się podoba – większość ludzi, których spotykam, jest sympatyczna i, co najważniejsze, szkoła wydaje się być w miarę zadbana. Spora w tym zasługa dyrektorki – byłej miejscowej nauczycielki. Kobieta wydaje się mieć jasną wizję tego, co chce osiągnąć (a to już połowa sukcesu), i zna lokalne realia, innymi słowy nie oczekuje cudów. W zeszłym roku rezerwat miał dyrektora z południa – z wszelkimi tytułami i kursami wymaganymi przez Ministerstwo Oświaty. Na nic się to zdało. Po kilku miesiącach dyrektor podziękował za współpracę i czmychnął z rezerwatu. Po prostu nie da się tutaj funkcjonować, tak jak widziałoby to ministerstwo. Dyrektorka nie dość, że odebrała mnie z lotniska, to jeszcze obwiozła po okolicy, pokazując, co gdzie jest. Niby mała rzecz, ale pozwala się szybciej odnaleźć w nowym, obcym miejscu.


Jeśli chodzi o samą szkołę, to wyraźnie po niej widać problemy wynikające z chronicznego niedoinwestowania, o którym już pisałem w zeszłym tygodniu. Zaczyna się od rzeczy tak podstawowych, jak stare krzesła i biurka – pewnie pamiętające czasy, gdy sam chodziłem do szkoły w zeszłym tysiącleciu, po brak personelu innego niż podstawowy. Jest z tym trochę tak jak z papierem toaletowym (bez urazy) – nie widzi się, jak jest ważny, póki go nie zabraknie.


Taka na przykład bibliotekarka. W większości "normalnych" szkół w GTA wziąłbym dzieci do biblioteki raz – dwa razy w tygodniu, gdzie pani bibliotekarka przeczytałaby im bajeczkę (większość dzieci by słuchała – tylko dlatego, że byłaby to dla nich jakaś odmiana), po tym wypożyczylibyśmy książki do czytania w klasie i w ten sposób miałbym dwie lekcje "z głowy". Bynajmniej nie chodzi mi o to, że nie chce mi się planować lekcji i że chcę zarobić na chleb przy jak najmniejszym wkładzie pracy, lecz o to, że pozbawiony jestem możliwości uatrakcyjnienia moim uczniom nauki poprzez "wyprawę" do biblioteki. Czyli czegoś, co zapewnia prawie każda szkoła w południowym Ontario.
Nauczyciel-bibliotekarz, któremu nie brakuje fantazji i ochoty, potrafi zdziałać cuda, nakłaniając nawet najbardziej opornego ucznia do czytania. A chociażby nawet nie miał fantazji ani ochoty na robienie czegoś ekstra, to przynajmniej zadba o to, że biblioteka ma nowe książki i że są one łatwo dostępne zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli. Nasza szkoła dostała niedawno książki – ponad 70 ogromnych pudeł książek przysłanych szkole za darmo przez Klub Bobra (http://www.clubamick.ca/), no ale co z tego, jeśli nie ma komu ich posegregować, skatalogować, poukładać na półkach? Bibliotekarz (nawet na pół etatu) rozwiązałby sprawę, no ale szkoła nie ma pieniędzy na dodatkowy etat. Nie ma co narzekać – narzekanie jest – jak to mówią Kanadyjczycy – "like rocking in a rocking chair... gives you something to do, doesn't get you anywhere".


Skoro mowa o narzekaniu – z rozbawieniem czytam na fejsbuku opisy przerażającego mrozu, jaki skuł Toronto. Ludziska biadolą, że termometr pokazuje minus 14 stopni Celsjusza (minus 20 temperatury odczuwalnej, czyli po naszemu: wind chill). My mamy tu minus 35 dzień w dzień (co z wind chill daje nam około minus 45 – 50). Ziąb taki, że aż dech zatyka, jak się wyjdzie na zewnątrz.
Parę dni temu popełniłem błąd i popędziłem do szkoły bez rękawiczek. Byłem spóźniony, spieszyłem się, a że nie jest daleko (może ze 20 metrów), to pomyślałem, że rękawiczki mi w sumie niepotrzebne. Zwykle nie są mi potrzebne, bo i do czego? Złapałem za klamkę, a ta... złapała mnie! Dłoń przymarzła mi do metalu. Właściwie to mogłem się tego spodziewać, bo wstając rano, widziałem, że moje okna pokryte są dwucentymetrową warstwą lodu. Od wewnątrz... Wszystko to sprawia, że "przeprosiłem się" z kolejnym wspomnieniem z dzieciństwa: szlafmycą. Jakby kto nie wiedział co to, to służę definicją: "dawne nakrycie głowy, które było zakładane do snu, zazwyczaj przez ludzi starszych, łysych lub przez osoby odczuwające dotkliwy chłód w nocy". Innymi słowy, mam aż trzy powody, by zakładać na noc szlafmycę.


Aleksander Borucki
Północne Ontario

piątek, 25 styczeń 2013 22:51

Listy z nr. 4/2013

Panie Redaktorze Kumor, Przeczytałem sporo publikacji na temat Jerzego Owsiaka i jego WOŚP, bo prasa krajowa ostatnio poświęcała mu sporo uwagi, ale nigdzie dotąd tak paszkwilanckiego tekstu na jego temat nie znalazłem jak w "Gońcu", a ściśle w artykule "Owsiakiada" autorstwa Krzysztofa Ligęzy. Można kogoś nie lubić, krytykować, naciągać argumenty, tworzyć piórem fałszywy obraz, ale żeby oskarżać o takie szachrajstwa? Trzeba mieć nie lada tupet, a przede wszystkim mocne argumenty i dowody. Nie znam dobrze polityki finansowej Owsiaka, nie jestem jego księgowym, więc nie będę bawić się w sędziego w tej sprawie. Pozwolę sobie jednak zasięgnąć opinii o nim u…
piątek, 25 styczeń 2013 22:48

Twoje pieniądze, Kto zgarnął kasę

Napisane przez

jacekWiększość z nas starannie i pilnie zabiega o wzrost dochodów, gospodaruje zarobionymi pieniędzmi jak potrafi najlepiej, usilnie unika zbędnych wydatków – a i tak w kasie zostaje mniej niż można by się spodziewać. Gdzie wyciekają nasze pieniądze?


Z wielu odpowiedzi, jakie na to pytanie udzieli każdy fachowy doradca finansowy, warto też zwrócić uwagę na jedną, pozornie tę, na którą mamy niewielki wpływ. Wbrew pozorom jakiś wpływ mamy – szczególnie, gdy podobnie myśleć zaczną setki lub tysiące z nas, a nie jednostki.
Mam oczywiście na myśli wydatki czynione z naszych pieniędzy przez władze kraju, prowincji i miasta. Warto zastanowić się – i zapamiętać do czasu kolejnych wyborów! – jakie skutki mają podejmowane bez większego zastanowienia się decyzje, lub też decyzja o niepodjęciu decyzji w ogóle. Warto na przykład wziąć do ręki kalkulator i policzyć, ile to nas kosztowała decyzja utrzymania przy władzy Partii Liberalnej i rządu premiera Daltona McGuinty'ego w okresie ostatniej dekady. Całość rozliczenia jest dość skomplikowana i przekracza wymiary krótkiego felietonu. Skoncentrujmy się więc na jednym, najbardziej bolesnym aspekcie – energii elektrycznej.


Podstawowym "osiągnięciem" rządów premiera McGuinty'ego było wprowadzenie Green Energy and Economy Act (GEEC), czyli ustawy otwierającej drzwi dla zakupów energii przez OPA od producentów opierających swą działalność na tzw. zielonych źródłach. Z ideologicznych powodów rząd postanowił płacić za tę energię drożej, niż ją następnie sprzedawał konsumentom. Na rozkaz premiera i ministra energetyki, kupowano energię, inwestowano w nowe technologie i zamykano siłownie opalane węglem. Inwestycje kapitałowe sięgnęły ok. 18 miliardów dolarów, co przy 25-letniej amortyzacji oznacza wydatek około 150 dolarów rocznie na każdego podatnika.


Koszty kapitałowe to jednak drobiazg. Nakazem premiera, energia generowana przez siłownie słoneczne i wiatrowe ma pierwszeństwo przy zakupie dla sieci energetycznej prowincji. Oczywiście – po deklaratywnie ustalonych zawyżonych cenach. Netto koszt dla podatnika – 4 miliardy dolarów rocznie. Tego już nie da się amortyzować, więc w przeliczeniu na pojedynczego podatnika wypada 1530 dolarów rocznie.
To nie są dane wyssane z palca. Cytowane tu liczby pochodzą z danych Ontario Power Authority, Ontario Energy Board i Ministerstwa Energetyki Ontario. Kalkulacje przeprowadził zaś specjalista dziennika "National Post" Richard Johnson.


Aby było jeszcze śmieszniej, wszystkie powyższe wydatki obłożone są oczywiście zharmonizowanym podatkiem od sprzedaży HST. To znaczy – rząd podejmuje arbitralne decyzje, marnotrawi pieniądze, a następnie na zawyżoną cenę energii nakłada zawyżony podatek. Gdyby działo się to na wolnym rynku finansowym, zaraz mielibyśmy do czynienia z demonstracjami oburzonych "sprawiedliwych", żądających ukarania chciwych oszustów z Bay St., Wall St. czy Threadneedle St.


A panu premierowi uchodzi na sucho wyciąganie z kieszeni przeciętnego płatnika podatków w Ontario okrągłej sumy 2055 dolarów rocznie, czyli nieco ponad 170 dolarów każdego miesiąca. A jest to – przypominam – tylko analiza dorobku liberałów w jednym zakresie energetyki.
Wystarczy, jako wytłumaczenie, gdzie się podziały nasze pieniądze za ostatnie dziesięć lat.

piątek, 25 styczeń 2013 22:45

Forum z nr. 4/2013

Narodzie, otrząśnij się! 150 lat temu w nierównej walce nie tylko Wielcy, ale też Zwykli członkowie naszej wspólnoty, czujący się Polakami, oddawali swoje zdrowie i życie za Wiarę Przodków, za Wolność swojej Ojczyzny, za własny człowieczy Honor. Poświęcali zatem wszystko to, co na tym świecie mogli poświęcić – dla tego, co tutaj jest najcenniejsze. Półtora wieku później tragiczna w swoim wymiarze i okolicznościach ofiara używana jest do walki między politykierami, do promowania się mędrków w pseudohistorycznych analizach, do dzielenia społeczeństwa i dystansowania obywateli do własnego państwa. Bywa, że działania te służą wprost obcej polityce historycznej, czyli interesom ośrodków tradycyjnie nam…
piątek, 25 styczeń 2013 22:41

Częściowy sukces

Napisane przez

aresztimigracyjnyNielegalni imigranci to głównie osoby, które uciekają przed biedą ze swoich rodzinnych krajów, do krajów bardziej zamożnych. Carlos i Anzelmo urodzili się na jednej z karaibskich wysp, w kraju hiszpańskojęzycznym, a ich przodkowie to byli koloniści hiszpańscy. Nie wymieszali oni krwi ani z czarnoskórymi, ani z czerwonoskórymi, tak więc obaj nasi bohaterowie byli czystej krwi białymi. Obaj okołodwudziestopięcioletni, średniego wzrostu, raczej szczupli. W kraju swojego pochodzenia pokończyli szkoły średnie, zaczęli jakieś prace, które dawały możliwość przetrwania, ale nic więcej.
Ich wyspiarski kraj stawał się coraz bardziej atrakcyjny dla turystów z Kanady i Stanów Zjednoczonych. Spędzali oni tam tydzień lub dwa urlopu, bawiąc się szampańsko, a nawet zaczęli kupować co atrakcyjniejsze tereny na hotele, pensjonaty i prywatne domy. To wszystko aż kłuło w oczy miejscowych, którzy zostali zepchnięci do ról usługowych dla tych bogaczy z kontynentu.


Obaj młodzi mężczyźni, nie znając się wzajemnie, mniej więcej w tym samym czasie przybyli do Kanady. Podali się za uciekinierów politycznych. Wprawdzie w ich kraju rodzinnym nie było jakichś gwałtownych konfliktów plemiennych, rasowych lub religijnych, ale papier wszystko przyjmie. Zostali wypuszczeni na lotnisku torontońskim z urzędu imigracyjnego z poleceniem kontaktowania się z władzami imigracyjnymi, które wszczęły formalne postępowanie w ich sprawie. Ale ci młodzi ludzie wiedzieli swoje. Ani myśleli kontaktować się z władzami, które w każdej chwili mogły ich wydalić z Kanady. A oni wszak tu przybyli, aby zarobić trochę grosza na dalsze życie.


Poznali się na budowie, gdzie obaj byli zatrudnieni. Właściciel oczywiście wiedział, że są "nielegalni", i z tym wiązało się ich niższe wynagrodzenie. Ale nie narzekali. Było to ciągle dużo więcej niż w ich rodzinnym kraju. Nawet po opłaceniu kosztów utrzymania, mieli możliwość coś tam odłożyć. Po trzech latach niezakłóconego pobytu w Kanadzie przyszedł ten feralny dzień. Zostali aresztowani na budowie i zawiezieni do aresztu imigracyjnego.
Początkowo jeszcze myśleli o walce o wyjście na wolność za kaucją. Ale kiedy dwie próby się nie powiodły, zaczęli przemyśliwać o innej możliwości. Ale nie wybiegajmy za szybko do przodu. W czasie swojego pobytu w areszcie poznali wielu osobników z podobnymi do ich życiorysami. Po kilku tygodniach weszli w bliższy kontakt z węgierskim Cyganem.


Teraz prześledźmy jego drogę do tego "gościnnego" domu rządowego. Był on w podobnym wieku jak jego nowo poznani koledzy i przez niemal taki sam czas przebywał w Kanadzie. Poznali więc wszyscy trzej język angielski na tyle dobrze, że potrafili się dobrze porozumieć. Stephen pochodził z małego miasteczka na Węgrzech. Edukację zakończył na obowiązkowej szkole podstawowej. Był zdolny, a więc mógł się kształcić dalej, ale przynależność plemienna gnała go za życiem łatwiejszym. Skorzystał on faktu tej przynależności, aby przedstawić oficerowi imigracyjnemu w porcie torontońskim tragiczny obraz prześladowań jego pobratymców na Węgrzech. Sam też się podał za ofiarę tych prześladowań, wyciągając jakieś zmyślone przykłady. Nawet okazał jakąś szramę po ranie zadanej nożem. Nie podał oczywiście, że został zraniony w czasie burdy wywołanej przez członków gangu cygańskiego, do którego należał. Podobnie jak jego koledzy został wypuszczony na lotnisku na teren Kanady i wsiąkł w podziemie. Pędził w Kanadzie życie prawdziwie cygańskie. A wiadomo, Cygan nie orze, nie sieje, ale zbiera. Przefarbował włosy na jasnoblond, zaplótł na wzór murzyński w długie strąki, które wiązał na karku w duży węzeł. Aresztowany został zupełnie przypadkowo przez patrol policyjny i odstawiony do aresztu imigracyjnego.


Trzej "muszkieterowie", kiedy podjęli decyzję o ucieczce, zaczęli badać stan zabezpieczenia budynku, jak również działania strażników. Stwierdzili, że najlepsza droga ucieczki prowadzi przez okno wychodzące na plac przed aresztem. Wprawdzie ich pokoje mieściły się na drugim piętrze, ale już na wstępie postanowili wykorzystać do spuszczenia się na dół powiązane prześcieradła.
Problemem było otwarcie okna. Stwierdzili, że najpierw trzeba wykręcić śruby mocujące pierwszą, plastikową szybę. Śruby miały specjalne łebki, tak więc nie można ich były otworzyć zwykłym śrubokrętem. Carlos postanawia zdobyć narzędzie do odkręcania tych śrub. Zgłasza strażnikowi, że chce obciąć włosy. Zostaje sprowadzony do izolatki i dostarczony mu zostaje sprzęt fryzjerski, w tym dwie pary nożyczek. Po zakończeniu strzyżenia Carlos oddaje sprzęt, ale sprytnie ukrywa w rękawie jedną parę nożyczek. Szpice tych nożyczek posłużą mu do wykręcenia śrub.
Zabrało mu to dwa tygodnie. Musiał być ostrożny. Po wykręceniu każdej śruby zaczął robić z silikonu, którym były obramowane szyby, jakby imitacje główek śrub. Mocował je w miejsca wykręcanych. Tak więc, kiedy strażnicy rutynowo kontrolowali stan zabezpieczenia okien, nie stwierdzili, aby brakowało śrub. W dniu ucieczki Carlos, który był głównym planistą całej tej akcji, wyjął plastikową szybę z obramowującego ją silikonu i ukrył pod materacem.


Na dany sygnał dwaj pozostali konspiratorzy wbiegli do pokoju Carlosa. Po drodze Stephen wyrwał telefon tak, aby strażnik nie mógł szybko powiadomić o ich ucieczce innych strażników. Zamknęli drzwi i zabarykadowali je ciężkim biurkiem-szafką, na której stał telewizor. Jeden z aresztantów krzyknął do strażnika, że ktoś ucieka. Kiedy strażnik nadbiegł, to nie mógł otworzyć zabarykadowanych drzwi, nie mógł też szybko powiadomić o ucieczce swoich zwierzchników. Uciekinierzy to skrupulatnie wykorzystali.
Nogami drewnianego krzesła wybili dwie szyby w oknie, z którego wyjęta została wcześniej pierwsza szyba plastikowa. Przywiązali linę z prześcieradeł do nogi stołu, przeciskali się przez okno, w którym ciągle tkwiły resztki szkła, i spuszczali się na dół. Najpierw przechodził Anzelmo i rozorał sobie szyję na dziesięć centymetrów. Stephen rozorał sobie rękę, ale płytko. Wychodzący ostatni Carols doznał tylko drobny podrapań przedramienia. Na dole przeskoczyli niewysoki, drewniany płot.


Na parkingu czekał na nich otwarty samochód Carlosa z kluczykami w stacyjce. Podstawił go kolega Carlosa i sam zniknął, nie chcąc mieć z tą sprawą więcej nic do czynienia. Samochód prowadził Carlos. Dwaj pozostali zawiązywali broczące krwią rany. Odjechali kilka kilometrów i udali się do znanego im baru, gdzie cały wieczór sowicie zakrapiali swój sukces. Potem pojechali na "melinę", do jednego z kolegów Carlosa. Na drugi dzień odłączył od nich Stephen, który oświadczył, że znika z Toronto i udaje się do swoich współziomków do Vancouveru.
Carlos postanowił odzyskać dwa tysiące dolarów, które winien był im ich były pracodawca. Zadzwonił do niego. Ten był zdziwiony, że Carlos jest na wolności, bo wiedział o jego aresztowaniu. Carlos poprosił go, aby zapłacił mu należność za jego i Anzelma pracę na dwa tygodnie przed aresztowaniem. Pracodawca (pochodzący z Południowej Ameryki) najpierw coś kręcił, ale na nalegania i żądania Carlosa zgodził się z nim spotkać w znanej obu kawiarni na drugi dzień.


Carlos przybył tam o umówionej porze, zamówił kawę i czekał. Niedługo. Po pięciu minutach z sąsiedniego stolika podniosły się dwa osiłki, przedstawili się jako oficerowie imigracyjni, chwycili Carlosa pod ręce, wyprowadzili z lokalu, założyli mu kajdanki i zawieźli go do więzienia. Dla Carlosa było oczywiste, że wydał go jego były pracodawca.
Jako uciekinier z aresztu imigracyjnego nie kwalifikował się już do powrotu do tego, nie dość dobrze zabezpieczonego przed ucieczką miejsca.
W więzieniu oficerowie imigracyjni starali się wyciągnąć od Carlosa maksimum informacji o planowaniu i realizacji ucieczki. Szczególnie zależało im na ustaleniu, jak wykręcił śruby. Do końca nie przyznał się do posiadania nożyczek. Dopiero po kilku dniach w areszcie stwierdzono ich brak i sprawa narzędzia, którym wykręcono śruby, stała się jasna.


Oficerowie imigracyjni starali się też wyciągnąć od Carlosa informację, gdzie przebywają dwaj pozostali uciekinierzy. Nie podał im tego, choć dokładnie wiedział, gdzie przebywa Anzelmo. Nie pozwalano mu kontaktować się telefonicznie ze światem zewnętrznym. Tak więc nie wiedział, w jakim stanie jest jego kolega. Dopiero na lotnisku, w czasie eskortowanie go do samolotu, zdołał się do niego dodzwonić i dowiedział się, że rana się nie goi, ale że Anzelmo boi się udać do jakiegokolwiek lekarza. Tak więc wylatywał z Kanady z dużym niepokojem o dalszy los kolegi.
Wielka ucieczka, oczywiście na skalę aresztu imigracyjnego, zakończyła się więc częściowym sukcesem, albo, zależnie jak kto na to patrzy, częściowym fiaskiem.


Aleksander Łoś
Toronto

Ostatnio zmieniany piątek, 25 styczeń 2013 22:45
piątek, 25 styczeń 2013 22:19

Sobota 26.01.2013

Napisał

Karambol na wschód od Oshawy
karambolToronto W piątek po południu doszło o olbrzymiego karambolu na autostradzie 401, na wschód od Oshawy. Zdarzenie miało miejsce w warunkach ograniczonej widoczności. Najgorzej sytuacja wyglądała w pobliżu Newcastle, przy zjeździe na autostradę 35/115 na Peterborough. Rozbite samochody i ciężarówki widać było na odcinku ponad 1,5 km autostrady 401. Policja ostrzegała w piątek wieczorem, że udrożnienie tej najruchliwszej kanadyjskiej arterii zabierze długie godziny.
Do wypadków zaczęło dochodzić od godziny 3 po południu w warunkach ograniczonej widoczności i zamieci śnieżnej. Rzecznik policji OPP potwierdził, wcześniejsze informacje szefa miejscowego pogotowia, że 5 osób przewieziono do szpitali. Personel karetek pogotowia nie mógł się nadziwić, patrząc na poskręcane wraki samochodów, że obyło się bez większej liczby ofiar.

 

 

Ford na razie się wywinął
fordkonferencjaToronto Burmistrz Toronto Rob Ford wygrał w piątek apelację i uzyskał anulowanie wyroku sądu niższej instancji, który stwierdziwszy naruszenie zasady konfliktu interesów, pozbawił go stanowiska.. Piątkowa decyzja oznacza, że Ford nadal będzie pełnił urząd, choć druga strona zapowiedziała odwołanie się do Sądu Najwyższego. To jednak z uwagi na ramy czasowe, z pewnością nie wpłynie praktycznie na to, kto kierował będzie miastem do czasu najbliższych wyborów municypalnych. Trzyosobowy skład sędziowski zgodził się ze stanowiskiem adwokatów Forda, że poprzdnie orzeczenie odbyło się z naruszeniem zasad dobrego wyrokowania.
Mimo korzystnego wyroku kłopoty burmistrza jeszcze się nie skończyły, w przyszłym miesiącu spodziewany jest raport pokontrolny wydatków na jego kampanię wyborczą; jeśli okaże się, że Ford naruszył ustawę o wyborach municypalnych, również istnieje możliwość usunięcia go ze stanowiska. Zdaniem osób popierających burmistrza, wszystkie te "przygody" to efekt, jego wysiłków na rzecz oczyszczenia miasta z korupcji i marnotrawstwa.
Zarzut naruszenia zasady konfliktu interesów pojawił się, kiedy Ford głosował na posiedzeniu rady, na którym uznano, że nie musi oddawać 3 tys dol., jakie firmy mające do czynienia z miastem i lobbyści wpłacili na rzecz prowadzonej przez niego fundacji pomocy dla dzieci z biednych rodzin. Ford rozesłał do potencjalnych sponsorów prośbę o dotację na blankietach miejskich.
Rob Ford obiecuje tymczasem, że będzie bardziej uważał na kruczki prawne i nie zrezygnuje z realizacji programu "oczyszczania" miasta.

 

Harper rozdał synekury

deniseOttawa Kontrowersyjny zwycięzca wyborów na senatora w Albercie i żona byłego posła, który popełnił samobójstwo to jedni z pięciu nowych senatorów, których nominację ogłosił w piątek premier federalny Stephen Harper.
Denise Batters, prawnik z Reginy i starsza rangą urzędnik w państwowej Crown Investment Corp. jest wdową po konserwatywnym pośle Davie Battersie, który popadł w depresję i się zabił. Denise Batters od czasu śmierci męża energicznie promuje zdrowie psychiczne.
Harper zapełnił m.in. dwa wakaty senackie z Ontario. Synekury otrzymali, Lynn Beyak właścicielka niewielkiego przedsiębiorstwa z północno-zachodniej części prowincji i Victor Oh z Mississaugi, prezes firmy deweloperskiej.
Beyak jest działaczem społecznym, byłym przewodniczącym kuratorium Fort Frances-Rainy River , byłym członkiem zarządu Trillium Foundation.
Oh przewodniczącym-założycielem Canada-China Business Communication Council i członkiem rady gubernatorów Sheridan College. Był bardzo zaangażowany w przygotowanie wizyty premiera Harpera w Chinach w 2009 roku , uznawanej powszechnie za przełomową w relacjach kanadyjsko-chińskich.
Konserwatyści mają obecnie 65 ze 105 miejsc w senacie. Senatorzy pobierają postawowe wynagrodzenie w wysokości 132 tys. dol. rocznie.

 

W Quebecu konkubinat mniej ważny

snOttawa Kanadyjski Sąd Najwyższy uznał, że pary żyjące w Quebecu w konkubinacie, które się rozchodzą, nie mają tych samych praw, co osoby będące w związku małżeńskim.
Stosunkiem głosów 5-4 sędziowie uznali w piątek, że przepisy prawa cywilnego prowincji są konstytucyjne, jeśli chodzi o traktowanie zobowiązań finnsowych par, żyjących w konkubinacie, które postanawiają zakończyć związek.
Decyzja ta oznacza, że Quebec pozostaje jedyną kanadyjską prowincją, która nie uznaje związków konkubinackich za "de facto" małżeństwa.
Orzeczenie to ma niebagatelne skutki w prowincji, gdzie w konkubinacie żyje ze sobą 31,5 proc. par (w pozostałej części kraju odsetek ten wynosi 12,1 proc.)
Sprawa, w której orzekał SN dotyczyła przypadku związku, który trwał siedem lat i doczekał się trójki potomstwa. Po separacji kobieta wystąpiła o alimenty dla siebie, ale sąd Quebecu uznał, że są on możliwe jedynie w przypadku oficjalnych związków małżeńskich. Kobieta domagała się od byłego konkubenta jednokrotnej sumy alimentacyjnej w wysokości 50 mln dol., a następnie alimentów w wysokości 56 tys. dol. miesięcznie. Ten jednak zgodził się wyłącznie na sowite alimenty na dzieci odrzucając roszczenia byłej utrzymanki, którą poznał, gdy miała 17 lat.
Z danych urzędu statystycznego wynika, że 1,4 mln mieszkańców Quebecu żyje na kocią łapę i w związkach tych przychodzi na świat 60 proc wszystkich dzieci.

Ostatnio zmieniany piątek, 25 styczeń 2013 22:30
piątek, 25 styczeń 2013 20:22

Nie byłem żadnym politykiem...

Napisał

IMG 0717


Z Edwardem Kamińskim, żołnierzem Brygady Świętokrzyskiej, rozmawia Andrzej Kumor.

Pan Edward Kamiński ma 91 lat i mieszka przy spokojnej ulicy w Toronto. Pod koniec II wojny światowej przez ponad rok był żołnierzem Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych. Walka, działalność i wyjście Brygady z kraju należą do przemilczanych i zakłamanych kart dziejów polskiego oręża. Dlatego tak ważne jest świadectwo ludzi, którzy byli świadkami tamtych wydarzeń.

– Proszę powiedzieć, jak Pan trafił do Brygady Świętokrzyskiej, jak Pan trafił do Narodowych Sił Zbrojnych?

piątek, 25 styczeń 2013 19:55

Imigracja: Rozczarowani Kanadą

Napisane przez

kenneyroboczy

Minister imigracji Jason Kenney reklamuje nowy program imigracyjny


Coraz głośniej w polonijnych mediach o tym, że Kanada zaprasza Polaków i jak bardzo brakuje siły roboczej w Kanadzie. W zeszłym tygodniu skontaktowali się ze mną Polacy, którzy z Irlandii zostali zwerbowani do pracy w Kanadzie. Byli bardzo niezadowoleni, pracodawca nie wywiązał się ze wszystkiego, co obiecał. Nasi rodacy znaleźli się w odległym, zimnym zakątku Alberty, ale praca raz jest, a raz jej nie ma, bo pracodawca dostaje zlecenia od różnych klientów...

Kanada okazała się nie mlekiem i miodem płynąca, ale śnieżna, szara, a pensja praktycznie idzie wyłącznie na utrzymanie, bo praca raz jest, raz jej nie ma.


To nie jeden przykład Polaków, którzy rozczarowani rzeczywistością zatrudnienia w bogatej Kanadzie inaczej sobie to wszystko wyobrażali. Pracę zdobyli przez targi pracy w Europie.
Podobne skargi otrzymałam od kierowców ciężarówek. Pracę otrzymali w Kanadzie nie od razu, gdyż najpierw w ciągu 90 dni musieli zdać testy dla kierowców i uzyskać uprawnienia. Później najcięższe trasy i ładunki, a najgorsze jest to, że pomimo wielu miesięcy pracy pracodawca nic nie wspomina o załatwianiu formalności pobytu stałego. Nie każda sytuacja wymaga, by pracodawca "sponsorował" na pobyt stały, nie mam zamiaru wprowadzać niektórych osób w błąd, piszę tu o jednym z możliwych imigracyjnych scenariuszy, kiedy pracownicy zagraniczni mogą ubiegać się o pobyt w ramach programów prowincyjnych z pomocą pracodawców sprowadzających na kontrakt stałej pracy.

Nie mam także intencji zniechęcać do imigracji do Kanady czy przyjazdu na kontrakt pracy. Kanada jest krajem o wielu perspektywach, stabilnym i silnym ekonomicznie i dla wielu imigrantów oraz dla ich dzieci stanowi wielką szansę na poprawę życia. Jednak zanim podejmie się jakąś decyzję, należy dobrze ją przemyśleć, sprawdzić inne możliwości, jeśli przybywa się na kontrakt pracy, warto zasięgnąć drugiej opinii, dobrze zapoznać się z kontraktem, by zapewnić sobie i swojej rodzinie zalegalizowanie pobytu stałego. Dzieje się niekiedy tak, że imigranci pozostawiają stałą pracę za granicą, na przykład w Anglii czy Irlandii, przyjeżdżają do Kanady na kontrakt na rok lub dwa, nie mogą uzyskać stałej rezydencji, a także już później do Europy nie mają do czego wracać. Zrezygnowali z zatrudnienia, wyzbyli się mieszkań, domów, samochodów... i tylko po to, by stanąć w sytuacji nawet pozostania bez dokumentów w Kanadzie, a co się z tym wiąże – prawa do pracy, szkoły, opieki medycznej lub socjalnej.
Warto też od początku wynegocjować z pracodawcą, by zobowiązał się do dalszych prawnych kroków zalegalizowania na stałe swoich pracowników, o ile jest taka szansa.


mgr Izabela EmbaloIzabela Embalo
Licencjonowany doradca prawa
imigracyjnego, licencja 506496
Notariusz-Commissioner of Oath
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ LUB WIZAMI PROSIMY O KONTAKT:
tel. 416 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Świadczymy niedrogie usługi notarialne.
Nowa druga lokalizacja na granicy Mississaugi i Brampton
www.emigracjakanada.net

Ostatnio zmieniany piątek, 25 styczeń 2013 20:04

Pierwsi Polacy pojawili się na ziemiach estońskich w XVI wieku. 
W roku 1561 duża część Inflant została przyłączona do Królestwa Polskiego i Księstwa Litewskiego. Jednak długotrwałe wojny pomiędzy Szwecją a Polską doprowadziły w końcu do utraty Inflant i niemal cała Estonia znalazła się pod panowaniem szwedzkim.
Choć polska dominacja na ziemiach estońskich nie trwała długo, to jednak zaznaczyła swój ślad w historii tej republiki wyraźnie. Ma to np. związek z uniwersytetem w Tartu, nazywanym dawniej Dorpatem. Historia tej uczelni sięga końca XVI wieku, kiedy to decyzją króla Stefana Batorego utworzono tam ośrodek jezuicki, przekształcony później w kolegium. Przy nim powołano do życia również seminarium oraz gimnazjum. Kiedy Królestwo Polskie przeszło w ręce Szwedów, placówki te zostały przekształcone, przez króla Gustawa II Adolfa, w uniwersytet.

Jeśli chcą Państwo pojeździć w okolicach Toronto na nartach biegowych na naprawdę dobrze przygotowanych trasach, to Hardwood Ski and Bike jest do tego najlepszym miejscem – i odległy jest tylko godzinę jazdy na północ od miasta.


W Hardwood Ski and Bike można uprawiać narciarstwo biegowe, krokiem łyżwowym, są trasy do chodzenia na rakietach śnieżnych, a w lecie zamienia się w raj dla amatorów rowerów górskich. Choć reklamuje się jako ośrodek rekreacyjny dla całych rodzin, to świetnie przygotowane trasy przyciągają tu sportowców. W Hardwood Ski and Bike odbywają się zawody narciarskie, w lecie rowerowe, a o klasie ośrodka świadczy fakt, że został wybrany jako miejsce zawodów na rowerach górskich w trakcie zaplanowanych w Toronto na 2015 rok Pan American Games.


Położony jest na 300 hektarach pofałdowanego, zalesionego terenu. Oferuje siedem tras do nart biegowych, pętle od 3 do 20 km, razem 30 km, od najłatwiejszych, położonych na płaskim terenie, do bardzo trudnych – np. 10-kilometrowa trasa, na której odbywają się zawody, ma 44 wzniesienia i zjazdy (o stopniu jej trudności świadczą perfidnie nadane nazwy zjazdów – np. Terminator, Eliminator).
Są też cztery trasy dla amatorów rakiet śnieżnych, razem 18 kilometrów.


W bazie głównej mieści się sklep ze sprzętem sportowym i ubraniami, wypożyczalnia sprzętu – ośrodek reklamuje się, że ten jest najnowszej generacji, kawiarnia serwująca gorące napoje i posiłki. Można też skorzystać z darmowego Internetu. Na terenie jest obszerny bezpłatny parking.
Hardwood Ski and Bike ma tylko jedną wadę. Przyjeżdżają tu ludzie uprawiający sport na co dzień i musimy być psychicznie przygotowani, że na przykład podczas gdy my będziemy sapiąc człapać pod górę, minie nas jak błyskawica wysportowany wyczynowiec, wywołując swoją kondycją ukłucie zazdrości.


9 lutego ośrodek organizuje Hardwood Demo Day, będzie można bezpłatnie wypożyczyć i przez mniej więcej pół godziny wypróbować najnowszy sprzęt firm Fischer, One Way, Rossignol i Salomon. Trzeba tylko wykupić bilet wstępu.
Można także bezpłatnie wypożyczyć specjalnie skonstruowane przez wolontariuszy narty z siedziskiem wraz z kijkami dla niepełnosprawnych. Wymagana wcześniejsza rezerwacja.


Godziny otwarcia: w tygodniu 8.00-20.00, w soboty i niedziele 8.00-17.00.
Ceny biletów (bez HST): cały dzień dorośli 21,50 dol., uczniowie do 19 lat 19,00 dol., dzieci w wieku 5-12 lat 13,50 dol., dzieci poniżej czterech lat bezpłatnie, korzystanie z tras na rakiety śnieżne – 12,50 dol. Ceny biletu popołudniowego są kilka dolarów niższe.
Wypożyczenie sprzętu na cały dzień: dorośli 28 dol., uczniowie 23 dol., dzieci poniżej 7 lat 19,50 dol., rakiety śnieżne – 18,75 dol. Ceny za pół dnia są kilka dolarów niższe.


Dojazd z Toronto: autostradą 400 do Barrie, zjazdem nr 111 w Forbes Rd., w lewo na znaku stopu i 10 km jedziemy Forbes Rd. Ośrodek znajduje się po lewej stronie drogi.


Współrzędne do GPS: N44 31.043 W79 35.333. Internet: www.hardwoodskiandbike.ca.


Tekst i zdjęcia:
Joanna Wasilewska
Andrzej Jasiński
Mississauga


Co? Gdzie? Kiedy? - propozycje turystyczne

Terra Cotta Conservation Area, Watershed Learning Centre, 26 stycznia i 2 lutego 2013, godz. 10.00-12.00 i 14.00-16.00
Nauka dla początkujących korzystania z rakiet śnieżnych w zimowej scenerii, zakończona gorącą czekoladą. Ten dwugodzinny program przeznaczony jest dla tych, którzy nigdy jeszcze rakiet śnieżnych nie używali, choć zaawansowani również mile widziani. Program zaczyna się zajęciami w budynku Watershed Learning Centre, potem ćwiczenia na powietrzu. Organizatorzy zapewniają rakiety, ale wymagana wcześniejsza rezerwacja pod nr tel. 905-670-1615 wew. 221 lub przez Internet na stronie www.creditvalleyca.ca/education. Ceny: dorośli 10 dol., dzieci w wieku 6-12 lat i emeryci 60+ 6 dol. Adres 14452 Winston Churchill Blvd., Halton Hills, ON N0B 1H0.


Wasaga Nordic Centre, 26 stycznia, godz. 17.00-21.00, Moonlight Ski
Wycieczka na nartach biegowych pod gwiazdami w scenerii magicznej nocy zakończona gorącą czekoladą i popcornem. Możliwość wypożyczenia nart na miejscu. Tel. do parku 705-429-0943. Koordynaty do GPS: 44.50697 -80.01489


Mountsberg Conservation Area, 25 stycznia 2013, Owl Prowl, godz. 19.00-21.00

Popularny program dla dorosłych poznawania ontaryjskich sów jako nieustraszonych drapieżników. Wiele informacji o tym gatunku podczas nocnej wycieczki, oczywiście z odwiedzinami w schronisku dla rannych ptaków przechodzących rehabilitację, prowadzonym przez park Mountsberg, i z niezapomnianym spotkaniem z sową oko w oko. Bilety: dorośli 15 dol., emeryci 10 dol. plus podatek. Wymagana rejestracja, e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub tel. 905-854-2276.


26 stycznia 2013, godz. 18.30-20.30
Ten sam program, ale przeznaczony dla rodzin z dziećmi. Nocna wycieczka w poszukiwaniu ontaryjskich sów, puppet show specjalnie dla dzieci i wizyta w schronisku u przebywających tam ptaków. Rejestracja jak wyżej. Adres: Mountsberg Conservation Area, 2259 Millburough Line, Campbellville, ON L0P 1B0.


Hilton Falls Conservation Area, 25 stycznia 2013, godz. 18.30-21.00, Guided Moonlight Cross Country Ski
Wycieczka z przewodnikiem pod gwiazdami na nartach biegowych, zakończona gorącą czekoladą i pieczonymi w ognisku przy wodospadzie marshmallow. Ceny: dorośli 17 dol., dzieci 11 dol., 15 dol. za wypożyczenie nart (trzeba zamówić wcześniej). Tel. 905-854-0262.


Crawford Lake Conservation Area, każda sobota w styczniu i w lutym, Moonlight Snowshoe Hike, 18.30-20.30
Odkrywanie magii zimowej nocy w blasku księżyca i gwiazd. Przewodnik poprowadzi Państwa trasą na rakietach śnieżnych przez przepiękny teren. Wieczorne wycieczki odbywają się w każdą sobotę w styczniu i lutym w tych samych godzinach. Wieczór kończy się ogniskiem i gorącą czekoladą. Ceny: dorośli 15 dol., emeryci i dzieci w wieku 8-15 lat 10 dol., plus podatek. W razie złych warunków pogodowych opłata nie jest zwracana. Wymagana wcześniejsza rezerwacja pod nr tel. 905-854-0234 lub przez Internet na stronie Moonlight Snowshoe Hike. Adres: 3115 Conservation Road (poprzednio Steeles Avenue), Milton, ON L9T 2X3. Koordynaty do GPS: 43.47 -79.951.


Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.