A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...

Numer 12/2018 (23-28 marca 2018)

piątek, 23 marzec 2018 08:12

Olej trzeba mieć też w głowie

Napisane przez

        CBC News przedstawiło niedawno program o wyłudzaniu przez zakłady samochodowe zbyt częstych zmian oleju. W zakładach radzą nam zmieniać olej częściej, niż wynika to z instrukcji obsługi samochodu; tak więc dziennikarze programu Marketplace udali się do sześciu serwisów na terenie aglomeracji torontońskiej, aby ocenić, jak tamtejsi doradcy reagują na to, co napisane jest w instrukcji obsługi pojazdów. Wymiana oleju jest  jedną z najczęstszych operacji serwisowania w Kanadzie. Robi się to w prywatnych warsztatach, robi się w wyspecjalizowanych placówkach, jak Mr.Lube, robi się  u dilera. Niestety, bardzo często robi się zbyt często. Jak można się spodziewać, jest to też czynność, która zalecana jest w warsztatach jak najczęściej, po to żeby klient przyprowadził samochód, można było ten samochód obejrzeć, zaproponować naprawę. 

        Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że większość nas uważa samochody, zwłaszcza te nowoczesne, skomputeryzowane, za „czarną skrzynkę”; niewielu zdaje sobie sprawę, jak to działa, i każdy mechanik może odgrywać przed nami teatrzyk guru/eksperta, czarując potokiem pięknych, specjalistycznych słówek. 

        Tymczasem od dłuższego czasu polepszają się oleje, i te mineralne, i te syntetyczne, pozwalając na bezawaryjną pracę silnika przez wiele, wiele godzin. Bardzo duża liczba nowoczesnych samochodów wybudowanych w ciągu minionych pięciu lat wymaga zmiany oleju jedynie raz do roku przy maksymalnej liczbie przejechanych kilometrów 16 000, a tymczasem wielu dealerów mówi klientom, że olej powinno się wymieniać co najmniej co sześć miesięcy, tak by nie przekraczać 10 000 km. Inni sugerują nawet interwał 5000 km i co trzy miesiące.        

        Jest to po prostu wyrzucanie pieniędzy w błoto, zaś wielu posiadaczy przeważnie nowych aut poddaje się tej presji, sądząc, że w przeciwnym wypadku stracą gwarancję. Jest to kompletna bzdura, dlatego że do utrzymania gwarancji wystarczy, abyśmy wypełniali zalecenia zawarte w instrukcji obsługi samochodu, a te są inne. 

        Wielu mechaników każe nam wcześniej, niż to potrzebne, wymieniać olej, tłumacząc, że mamy w Kanadzie ekstremalne warunki pogodowe i dlatego ten kalendarz powinien być przyspieszony. Nasza tutaj pogoda to nie jest Syberia – w południowym Ontario mamy mniej więcej takie same warunki pogodowe jak w Europie, zwłaszcza w jej środkowej części. Tak więc zdaniem uczciwych doradców, jako właściciele samochodu raczej powinniśmy trzymać się tego co napisane jest w instrukcji obsługi niż tego, do czego namawia nas diler. Do tego dochodzi również aspekt moralny, bo w końcu olej trzeba wyprodukować, następnie się go recyklinguje lub wylewa, a to są wszystko niepotrzebne czynności, które zatruwają środowisko naturalne, zużywają cenne surowce, a to wszystko po to, żeby z naszych kieszeni wyciągnąć te kilkadziesiąt dolarów więcej. 

        Więc, proszę państwa, nie dajmy się robić w bambuko przy tak banalnej czynności serwisowania samochodu. Zresztą nie od dziś namawiam, abyśmy się troszkę poduczyli o tym, co w naszym samochodzie może się zepsuć, co i kiedy trzeba wymienić. Ta wiedza pozwoli nam zaoszczędzić tysiące, tysiące dolarów. 

        Bo dobry „olej” trzeba mieć nie tylko w silniku, ale i w głowie, o czym z całym przekonaniem mówi 

Wasz Sobiesław 

piątek, 23 marzec 2018 08:09

Prawo do ubezpieczenia medycznego

Napisane przez

IMG-34fa3c1509342c3855623dfc01acc59b-V        Często otrzymuję pytania od Państwa odnośnie do prawa otrzymania ubezpieczenie medycznego w Ontario. Według najnowszych przepisów, aby zakwalifikować się, muszą być spełnione wszelkiego rodzaju podstawowe kryteria, które wymieniam poniżej, oraz przynajmniej jedno z tak zwanych dodatkowych. 

        Osoba ubiegająca się o ubezpieczenie prowincji Ontario musi przebywać fizycznie w prowincji przez 153 dni w każdym 12-miesięcznym okresie. Wymaga się również, by osoba nowo przybyła zamieszkała w Ontario przez minimum 3 miesiące. Dodatkowo, należy spełnić jeden z poniższych wymogów:

– posiadać kanadyjskie obywatelstwo lub stałą rezydencję lub

– ubiegać się o pobyt stały, otrzymując akceptację sprawy imigracyjnej (np. podanie humanitarne).

        Ministerstwo Zdrowia informuje także, że ubezpieczenie jest przyznawane osobom posiadającym zezwolenie na pracę i pracującym w pełnym wymiarze godzin w Ontario, dla pracodawcy w Ontario, i przez minimum 6 miesięcy (planowane zatrudnienie).

        Współmałżonek i dzieci pozostające na utrzymaniu również kwalifikują się. W Ontario z rządowego ubezpieczenia medycznego korzystają także opiekunki zagraniczne pracujące w prowincji na kontrakcie pracy oraz azylanci.

        Osoby przybywające do prowincji turystycznie nie mogą korzystać z przywileju bezpłatnej rządowej opieki medycznej, nawet jeśli są rodzicami lub dziadkami, posiadającymi Super Visę.

        Osoby, które chcą otrzymać kartę OHIP, muszą osobiście zgłosić się do lokalnego biura Service Ontario (nie mylić z Service Canada). Na spotkanie z urzędnikiem należy przynieść przygotowany wypełniony poprawnie formularz oraz dokumenty świadczące o tym, że zamieszkuje się w prowincji i ma status imigracyjny, kwalifikujące do otrzymania ubezpieczenia. Na przykład, oryginalny dokument wizy pracowniczej, kartę stałego pobytu, akt urodzenia, certyfikat obywatelski, rachunki telefoniczne, za prąd, dokumenty bankowe lub inne. Warto przed wizytą w urzędzie sprawdzić najnowsze wymogi i listę obowiązkowych dokumentów, by załatwić sprawę za pierwszym razem. Dzieci urodzone w Kanadzie otrzymują ubezpieczenie medyczne z chwilą urodzenia. Nawet jeśli są dziećmi imigrantów nieudokumentowanych, kiedyś było to niemożliwe. 

        Więcej informacji na temat procedur przyznawania ubezpieczenia medycznego w prowincji Ontario można znaleźć na stronie rządowej: https://www.ontario.ca/page/apply-ohip-and-get-health-card#section-0.

        Turystom oraz pracownikom zagranicznym, zamieszkującym prowincję przez pierwsze miesiące, zaleca się, by wykupili prywatne ubezpieczenie, dopóki nie zakwalifikują się na medyczną opiekę rządową. Studenci zagraniczni zazwyczaj posiadają prywatne ubezpieczenie wliczone w opłatę za studia.

Izabela Embalo

licencjonowany doradca

tel. 416-5152022; www.emigracjakanada.net

Curyk M 9264        Doktryna „niesprawiedliwego wzbogacenia” (unjust enrichment) ma długą historię w angielskim prawie zwyczajowym. Dały jej początek w XVIII wieku decyzje o konieczności zwrotu pieniędzy otrzymanych pomyłkowo i generalne założenie, że jedna osoba nie powinna się bogacić kosztem straty drugiej osoby. Do końca XX wieku doktryna niesprawiedliwego wzbogacenia ulegała dalszemu rozwojowi i stosowana była w coraz większej liczbie sytuacji. W latach siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych Sąd Najwyższy Kanady rozpoczął proces adaptacji doktryny niesprawiedliwego wzbogacenia na potrzeby prawa rodzinnego. Proces ten trwa do dnia dzisiejszego.

        Dlaczego było to konieczne?  W roku 1990 Family Law Act uregulował kwestię podziału majątku przy rozwodzie.  Gdy rozstaje się para małżeńska, cały majątek zgromadzony w trakcie trwania małżeństwa ulega równemu podziałowi. Nieliczne wyjątki dotyczą prezentów lub spadku od osób trzecich, które, nawet jeżeli zostały otrzymane w trakcie trwania małżeństwa, nie ulegają podziałowi, oraz rezydencji małżeńskiej, która ulega podziałowi, nawet jeżeli należała przed ślubem tylko do jednego z małżonków.  Family Law Act reguluje kwestie związane z podziałem majątku jedynie w przypadku par małżeńskich.  

piątek, 23 marzec 2018 08:06

Jak przeprowadzić zamianę domu na tańszy?

Napisane przez

maciekczaplinski        Kilka razy pisałem o downsizing i podkreślałem benefity takiego posunięcia. Uważam, że warto jeszcze raz  przypomnieć, jakie są to benefity zmiany domu na mniejszy i tańszy, ale również odpowiedź, jak taki proces przebiega. Jak się za downsizing zabrać?

        Temat zmiany domu większego i zwykle droższego na mniejszy i zwykle tańszy jest coraz bardziej popularny w naszym środowisku. Jest to związane z wiekiem, jaki wielu z nas osiąga, a co za tym idzie, przejściem na emeryturę. To z kolei zdecydowanie idzie w parze ze zmniejszeniem się naszych dochodów. Nagle, kiedy osiągamy wiek emerytalny i nawet jak mamy spłacony dom (czy mieszkanie) – opłaty związane z ich utrzymaniem stają się często bardzo trudne do podołania. Średni podatek od nieruchomości w Toronto to 6000-10.000 dol. rocznie. Świadczenia takie, jak gaz, woda, prąd, to zwykle dodaje się do około 400 dol. miesięcznie. Ubezpieczenie domu pewnie dodatkowe 100 dol. miesięcznie. Jak się te wszystkie opłaty doda, to na pewno jest to koło 1200 dol. do płacenia lub więcej w każdym miesiącu. Nie jest to może zawrotna suma dla osoby pracującej zawodowo, ale dla emeryta jest to pełna jedna emerytura! Sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna, jeśli ciągle mamy mortgage do spłacania! W takiej sytuacji jedynym rozwiązaniem jest downsizing. Czyli zmiana domu na mniejszy i tańszy w utrzymaniu oraz taki, który kupimy za gotówkę, czyli pozbędziemy się potencjalnych długów.

piątek, 23 marzec 2018 08:04

Spragnieni zorzy

Napisane przez

        W zeszłym tygodniu połknęliśmy haczyk. „Kanadyjczycy, zwróćcie oczy ku niebu – zorze polarne w ten weekend”, głosił tytuł artykułu zamieszczonego w serwisie The Weather Network. Już pierwszy akapit dawał pewną nadzieję na obserwacje zjawiska. Potem następował długi opis powstawania dziur w koronie słonecznej i związanych z tym wyrzutów cząstek. Na koniec dopowiedzenie, że w czasie równonocy zwiększa się aktywność geomagnetyczna, a do tego obserwacjom sprzyja fakt, że księżyc znajduje się obecnie w fazie nowiu. Tyle wystarczy, by rozbudzić wyobraźnię. Mniejsza o sugestię, że zorze mogą się pojawić, ale nie muszą. A trzeba było sobie przypomnieć, że wspomniany serwis pogodowy czasem ma problemy z przewidzeniem deszczu na popołudnie…

        W piątek i sobotę uważnie śledziłam więc prognozy pogody i prognozy występowania zorzy polarnej na stronie www.swpc.noaa.gov. Niezbyt optymistycznie to wyglądało. Mniej więcej 10-15-procentowe prawdopodobieństwo wystąpienia zórz zapowiadano dla okolic Sudbury i terenów położonych na północnym brzegu Jeziora Górnego. Bardziej na południe – czarna plama. Mimo wszystko postanowiliśmy spróbować.

        W południowym Ontario największym wyzwaniem jest znalezienie miejsca niezanieczyszczonego światłem. Internet podpowiedział nam Torrence Barrens Dark-Sky Preserve. Nie ma co, nazwa zachęcająca. Zdjęcia też. Niech będzie.

        97-letni Jan Gregalis, harcerz, zesłaniec, żołnierz gen. Andersa, walczący pod Monte Cassino, odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych, jeden z założycieli SPK w Kanadzie, działacz polonijny, opowiada o swym życiu. Pan Gregalis przeznaczył ostatnio 200 tys. dol. na fundusz na rzecz Zakładu dla Ociemniałych w Laskach, katedrę języka polskiego na UofT, polskie harcerstwo w Kanadzie oraz Muzeum Orlińskiego w Wawel Villa. Cześć i Chwała Bohaterom.  Dzisiaj mieszka w Wawel Villa.

        Andrzej Kumor: Panie Janie, ma Pan nieprawdopodobny życiorys, należy Pan do pokolenia, które tak dużo dla Polski zrobiło, przeszedł Pan przez cały szlak umęczenia narodu polskiego, od Syberii, a następnie przez szlak wojskowy razem z Andersem, Włochy, bitwa pod Monte Cassino. Skąd Pan pochodzi, gdzie są Pana rodzinne strony?

        – Urodziłem się właściwie w województwie warszawskim, w Warszawicach, to mała miejscowość, ale ojciec dostał posadę na Kresach, na Polesiu – jak miałem niecałe dwa lata, to przyjechaliśmy na Polesie, ojciec tam pracował cały czas. I od tego czasu aż do wojny wychowywałem się na Polesiu.       

        - Przeżył Pan inwazję armii sowieckiej. Jak to wyglądało i jak Pan się dostał w ich ręce?

        – To było 17 września.   Gdy oni przyszli, to jeszcze z początku zachowywali się zupełnie w porządku, uważam, jeszcze nic takiego nie było. Źle się zachowywali Żydzi. Żydzi od razu tworzyli swoje organizacje i „sypali”.

        – Donosili?

        – Tak, donosili. Ojciec pracował w sądzie, to wiadomo.

        – Administracja państwowa.

        – Tak że był socjalnie „niebezopasny” element. Ojca aresztowali po paru miesiącach. Aresztowali całą rodzinę, wywieźli razem do Kazachstanu, tzn. ojca, mamę, trzy siostry i jednego brata, najmłodszego, żona miała trzech braci, którzy byli w obozie jenieckim i po umowie Sikorski-Majski znaleźli się w II Korpusie.

        – Jak to się stało, że Pan znalazł się na zesłaniu?

        – Polesie należało, według Rosjan, bo Białorusi. Chodziły takie słuchy, i ponoć potwierdzone faktami, że oni zaczęli brać do wojska, a ja byłem w tym wieku, że akurat się nadawałem, bo miałem już skończone 18 lat. Więc sobie pomyślałem, że do wojska sowieckiego nie pójdę. No i po rozmowie z rodzicami postanowiłem uciekać. Miałem kolegę za przyjaciela, który miał brata starszego w Brześciu. I tak było, że wyjechałem, dostałem się do Brześcia, byłem tam, ale ten kolega, jego brat, oni już należeli do jakiejś organizacji niepodległościowej. I pewnego dnia przyszli i aresztowali tego mego kolegę, brata i mnie. Dali mnie do więzienia, które nazywało się Czerwoniak, dlatego że było z czerwonej cegły zbudowane i było czerwone, więc wszyscy nazywali go Czerwoniak. Zaraz po miesiącu czy dwóch – nie pamiętam już dokładnie – odbył się sąd i dali nam po pięć lat.

        – Pięć lat łagru?

        – Łagru. Jak jeszcze siedziałem na Czerwoniaku, ale przyszedł Lelewel, wnuk Lelewela tego wielkiego, jak go nazywam. Wnuka też zamknęli. I on siedział razem w tej celi, gdzie ja siedziałem, a to była cela na pięć – sześć osób, ale tam siedziało prawie trzydzieści. No i on siedział i opowiadał nam oczywiście o swoim dziadku.  

        Ale mnie potem wywieźli, a Lelewel jeszcze został, wywieźli do Kotlasu.

        – Gdzie to jest, jaki to rejon?

        – Przed Uralem na północy. Oni tam budowali kolej. Przedtem jeszcze,  wybudowali Kanał Białomorski. Tam bardzo dużo ludzi zginęło. W każdym razie nas tam dali, do Kotlasu, potem nad rzekę Peczorę, bo tam jedyne środki przemieszczania się to była woda, nie było dróg jeszcze ani kolei, myśmy dopiero zaczynali budować tę kolej. Wywieźli nas do tajgi, tam gdzie mieli ten odcinek kolei budować, bo kolej już dochodziła już z południa i z zachodu. Dali nam siekiery, piłki – nazywały się „łuczok” – powiedzieli, tu wasz dom. 

        – I trzeba było go wybudować?

        – Najpierw zaczęliśmy budować szałasy z gałęzi. W każdym razie jakoś żeśmy się koło siebie zrobili, i wycinaliśmy drzewa, tam gdzie miała kolej iść. Piękne modrzewie tam rosły, piękne lasy. Myśmy to wycinali wszystko, potem jak już wycięliśmy pewien odcinek, to trzeba było wyrzucić z ziemi wszystek torf, bo szyn nie można kłaść na torfie, bo się ugina itd. Tak że myśmy z początku wycięli, potem wyrzucaliśmy ten torf. W niektórych miejscach było tego torfu mało, a w niektórych był on głębiej, tak że trzeba było wyrzucać. Ci na górze mieli jeszcze znośnie, ale ci coraz niżej... Robili takie tarasy, że się stało na tarasie i wyrzucało się ziemię do góry. I niektórzy, co tu dużo mówić, byli w wodzie po kolana, ci na dole. No i potem stamtąd załadowali nas na rzekę Peczorę. Zładowali nas na barki na tej rzece i wieźli nas w stronę Morza Białego. Nie wiem, co myśmy mieli tam robić, ale te barki zamarzły i już żeśmy stali ładnych parę dni chyba. I wtenczas – to był już rok 1942 – umowa Sikorski – Majski była.

        – Czyli ile lat był Pan w tajdze?

        – Posłali mnie tam pod koniec 40 roku.

        – Czyli od tego czasu do amnestii tam Pan pracował?

        – Potem, jak stamtąd jechałem, to jechałem trzy miesiące, bo to północ Rosji aż prawie do granicy perskiej, to kawał drogi.  Tam jak żeśmy zamarzli, już jak była umowa Sikorski – Majski, to mówili, że my już nie jesteśmy „zakluczeni”, tylko jesteśmy „towariszczy”. I jakoś barki ruszyły i myśmy z powrotem płynęli do Kotlasu. 

        – Po trzech miesiącach dotarł Pan do Kujbyszewa?

        – Tak, tam się rząd polski tworzył, przedstawicielstwo rządu polskiego z Londynu. No ale jak to wszędzie w początkach i w Rosji, był straszny bałagan. Różne słuchy chodziły, każdy co innego mówił. Poradzili nam, żebyśmy szli na południe dalej. No i myśmy szli z Kujbyszewa dalej na południe. Ja doszedłem do Samarkandy, Samarkanda, nie wiem, w jakim stanie była, już nie pamiętam.

         Wiedzieliśmy, że armia się tworzy, i szukaliśmy sposobu, żeby dalej się dostać, więc pojechaliśmy do Buzułuku. W Buzułuku miejsca nie było, bo już wszystko było zapełnione, bo wszyscy Polacy z całej Rosji sunęli na południe, żeby do wojska się dostać. Ale nam poradzili, że w Guzarze tworzyła się 11. Dywizja Piechoty, że tam może. Więc ja miałem kolegę, razem wyruszyliśmy do Guzaru. Kiedy żeśmy tam dotarli, wybuchła epidemia tyfusu plamistego, wszy. Bo w Rosji, jako że to kulturalny kraj, w każdym większym mieście na stacji była „woszobojka” i woda, „kipiatok”. 

        – Jak działała „woszobojka”?

        – To był specjalny budynek i oni tam gotowali wodę i robili parę. Ubrania się zdejmowało i dawało do pary, i to miało zabijać wszy. Ale to nie zabijało, tylko rozjuszało je jeszcze bardziej i były bardziej agresywne potem.

        – Czyli przyjął się Pan tam do wojska, do tej dywizji piechoty Pana zapisali?

        –  Nie. Ja zachorowałem na tyfus, ale że wszystkie szpitale były pełne, wszystkie budynki, które można było wykorzystać dla tych chorych z epidemii, były zajęte, to nas na dworze dali, pod murem, pod ścianą nas poukładali i tak żeśmy leżeli. Nie było ani termometru, o żadnych lekarstwach nie było mowy.

        – Czyli czym leczono? Niczym nie leczono, tylko Pan leżał?

        – Tak, leżałem tylko. No ale byłem młody i jakoś wytrzymałem to. Wytrzymałem, przeszedłem.

        – Jak Pan wyzdrowiał, to wzięli Pana do wojska, czy już wojska nie było?

        – Jak wyzdrowiałem, to tam się tworzyła szkoła podchorążych, więc poszedłem do szkoły, pamiętam 28 marca, bo to moje urodziny akurat, 43 roku.

        – Pan został podoficerem?

        – Nie. Wyjechaliśmy do Krasnowodska, to port nad Morzem Kaspijskim, tam załadowali nas na barki i popłynęliśmy do Persji, miejscowość nazywała się Ahwaz. 

        – Przeszedł Pan cały szlak bojowy II Korpusu, z 3. Dywizją Strzelców Karpackich?

        – Tak. 

        – Walczył Pan o Monte Cassino, Ankonę, ale co Panu najbardziej utkwiło z tego szlaku bojowego?

        – Najbardziej, jak zostałem ciężko ranny.

        – W jakich okolicznościach?

        – Wtenczas już byłem podporucznikiem, miałem pluton w Brisigiela w Apeninach we Włoszech. Była straszna pogoda, śnieg i deszcz padał, takie nie wiadomo co. Rozmieściłem pluton po natarciu – zdobyliśmy wtedy Brisigielę. Szedłem do chłopców, których porozmieszczałem wszędzie, bo myśmy byli pierwsza linia, tzw. czujki, najdalej wysunięty w stronę nieprzyjaciela oddział. Usiadłem i rozmawiałem sobie z chłopcem, który był w moim wieku albo młodszy nawet. I wtedy trafił mnie artyleryjski pocisk. Widzi Pan? Tu jest dziura. Straciłem kompletnie prawe oko. 

        – Jak Pana ewakuowano?

        – Od razu z linii sanitariusze wzięli na nosze i do pierwszego punktu opatrunkowego prowadzą. Mnie prowadzili, któryś się poślizgnął i wyleciałem z noszy. Wtedy mówię do nich, weźcie mnie jeden pod rękę, drugi z drugiej strony pod rękę i ja pójdę lepiej, bo to w górach, Apeninach, ślisko, pogoda. A potem na punkcie opatrunkowym, gdzie już dostałem pierwszą pomoc, to lekarz zdecydował, że może da się uratować oko. Zadzwonił i przyleciał „Kubuś”, a „Kubuś” to był mały samolot, nawet nie pamiętam, jakiej marki, który latał na rozpoznania. Niemcy do niego nawet nie strzelali, bo bali się zdradzić swoje miejsca stanowisk ogniowych. „Kubuś” mnie przewiózł do Ankony do szpitala. Tam nie dało się nic zrobić z okiem. Angielski szpital, pytali mnie się – widzi, widzi? Mówię, nie widzę, to już tak zostało i właściwie dla mnie wojna się skończyła.

        – Już Pan nie wrócił do oddziału?

        – Wróciłem do oddziału, ale już po wojnie, dlatego że w szpitalu byłem, a to już był koniec wojny, 1945 rok. Tak że wróciłem do oddziału i byłem w nim do końca, aż wyjechałem potem do Anglii.

        – Cały czas z II Korpusem?

        – Tak. Myśleliśmy, że wrócimy do Polski, ale Poczdam był, no i sny się skończyły o Polsce. Ja wiedziałem, że do Polski już nie wrócę, bo już byłem w Rosji i nie chciałem drugi raz się dostać.

        – Pojechał Pan z Korpusem do Anglii, co Pan tam robił?

        – W Anglii oni sformowali Polski Korpus Rozmieszczenia i to było coś w rodzaju przygotowania do pracy. Były organizowane najróżniejsze kursy rzemieślnicze, jak krawiectwo i inne, ale ja Anglików też nie lubiłem po Poczdamie, więc powiedziałem sobie, że przy pierwszej okazji, jaka będzie, to ja z Anglii wyjadę. I Kanada zaoferowała pracę na farmie. Zgłosiłem się na farmę, kontrakt podpisałem na dwa lata. W Kanadzie pracowałem dwa lata i w czasie sianokosów zaprószyłem to dobre oko.

        – Miał Pan tylko jedno?

        – Miałem tylko jedno i byłem już kompletnie niewidomy. Farmer oczywiście musiał mnie odwieźć do szpitala i do lekarza. Lekarz ten porozmawiał ze mną i pyta, co ty robisz na farmie? A ja mówię, kontrakt podpisałem, bo chciałem z Anglii wyjechać. A on mówi, chcesz, żebym ci pomógł, żebyś już więcej na farmie nie pracował? Ja mówię, jak najbardziej.

         Tak że on to zrobił, że już więcej nie wróciłem na farmę. On to zrobił, dlatego że, jak powiedział, nasza dywizja we Włoszech była z waszą dywizją. Dlatego on się zainteresował mną. 

        Potem zacząłem szukać pracy i znalazłem w De Havillandzie.

        – Budował Pan samoloty?

        – Byłem inspektorem. Z początku byłem składaczem, tzw. assembler, a potem De Havilland sam zaproponował mi, że mnie wyśle na kurs inspektora i że będę inspektorem. Zgodziłem się i zostałem inspektorem, i nawet dość wysoko doszedłem w inspekcji. A po 30 latach poszedłem na emeryturę.

        – Pan się cały czas udzielał w naszej społeczności polskiej, bo działał Pan w SPK, budował siedzibę przy Beverley...

        – Należę do 20 pierwszych, którzy zakładali SPK w Kanadzie, Władek Turzański był, inni. Tak że właściwie byłem z tymi, którzy zakładali SPK, i w SPK pracowałem dwadzieścia parę lat prawie.

        – Tutaj widzę Krzyż Harcerski wśród odznaczeń, był Pan harcerzem w Polsce?

        – Byłem w harcerstwie. Tutaj też się udzielałem, ale jako przyjaciel harcerstwa.

        – Wtedy, kiedy harcerstwo się na Kaszubach rozwijało?

        – Tak, na Kaszubach. Budowałem tam kaplicę, tam był ksiądz Grzondziel, który już nie żyje, bardzo się udzielałem, ale serduszko mi nawaliło znowuż, tak że już musiałem uważać. Z De Havillanda się z tego powodu zwolniłem, jeszcze mogłem pracować, ale po trzydziestu latach i w tej kondycji ja i lekarze powiedzieli, idź pan na emeryturę, dosyć już tego.

        – Czy Pan wtedy myślał, że Polska się w ogóle odrodzi, że będzie Polska, czy miał Pan nadzieję, czy Pan myślał, że to będą Sowiety zawsze?

        – Ja wtedy wiedziałem, że coś powstanie, ale ja i dzisiaj nie wierzę za bardzo. To, co się dzieje obecnie, to przekracza wyobrażenie dosłownie. 

        – Panie Janie, Pan bardzo hojny dar poczynił ostatnio, przeznaczając wielką sumę pieniędzy na fundusz, który ma służyć między innymi harcerzom.

        – Tak.

        – Dlaczego takie postanowienie?

        – Dlatego że lubię harcerstwo. Sam kiedyś byłem harcerzem i po przybyciu tu też się bardzo udzielałem.

        – Co daje harcerstwo?

        – Daje życie między ludźmi, że się razem trzymają, i wyrabia charakter też. 

        – To wielki zaszczyt, że Pan zgodził się z nami rozmawiać, bo jest Pan przedstawicielem tego pokolenia, które dla Polski wszystko oddało.

        – O tak, i to na wszystkich frontach, wszędzie.

        – Czy Pan nie uważa, że ta ofiara była nadaremnie, że trzeba było inaczej jakoś, że tyle zdrady było w tym?

        – Ja uważam, że nami manipulowano. Tak samo Ameryka. Roosevelt powiedział, że Polska natchnieniem narodów, a potem ją sprzedał.

        – My jesteśmy czuli na ładne słówka. Nawet jak prezydent Trump pojechał do Warszawy, to wszystkim się bardzo podobało, jak mówił.

        – No tak, właśnie o to chodzi, że nas takie słówka biorą i najgorzej, że my wierzymy w te słówka, bo realność pokazuje zupełnie inaczej, jak realnie na to patrzeć. 

        Z mojej rodziny ja jestem ostatni Mohikanin. Jakoś mi Pan Bóg daje. Rodzice żony umarli w Polsce jeszcze, trzy siostry umarły tu, w Kanadzie, i leżą pochowane w Wilnie w Ontario, na Kaszubach. Ja tam też będę pochowany, mam już grób zapłacony, już nawet jest kamień.

        – Tam Panu się podoba, tam pachnie Polską?

        – O tak, zawsze. Ja Kaszubów lubię, z Kaszubami miałem cottage przez trzydzieści lat, tak że dobrze z nimi żyłem i uważam, że to są dobrzy, uczciwi ludzie. Tak że jak umrę, jak żona umrze, to już mamy zapewniony budynek tam, na cmentarzu.

        – W takim razie zapytam Pana jeszcze, co cennego jest w Polsce i w Polakach? Dlaczego warto być Polakiem?

        – Jedna bardzo ładna i dobra rzecz, że my wtedy, kiedy z nami jest już bardzo źle, potrafimy się zjednoczyć i coś zrobić.

        – Ale dopiero wtedy.

        – Dopiero wtedy.

        – Bardzo dziękuję za to, co Pan zrobił dla Polski przez wszystkie te lata, przez swoją młodość, bo mimo że wtedy wydawało się, że jest na marne, to nie jest na marne, to zostaje właśnie z młodszymi ludźmi, właśnie z tymi harcerzami, właśnie z tymi ludźmi, wśród których działa Fundusz Milenium, z młodzieżą, że Polska się przenosi dalej dzięki takim ludziom jak Pan.

        – Pewnie że tak, ale ja nie wiem... Może to się wyprostuje jeszcze.

        – Póki my żyjemy, tak jest w naszym hymnie, więc miejmy nadzieję. Dziękuję bardzo rozmowę.

piątek, 23 marzec 2018 07:42

Listy z nr. 12/2018

Mam uciążliwego sąsiada, mieszkamy obaj w budynku subsydiowanym na trzecim piętrze. Wprowadził się niedawno, jest „zaciętym” palaczem i smród jego nałogu wypełnia obficie korytarz.         Administracja twierdzi, że w mieszkaniu wolno mu kopcić – ja oczywiście też się z tym zgadzam i co również oczywiste – administracja uważa, że mam rację, że ja nie mogę być narażony na jego smrody na korytarzu. Tylko że sytuacja jest patowa, on smrodzi, a ja „palę” razem z nim.          Nic więcej nie można zrobić w tej cuchnącej sprawie? Może ktoś ma jakieś pomysły lub był w podobnej sytuacji, dziękuję za wszelką radę i pomoc.         Pozdrawiam…

Uber zabił i wstrzymuje próby

Toronto Uber ogłosił w poniedziałek, że przerywa testowanie pojazdów autonomicznych w Toronto, San Francisco, Phoenix i Pittsburghu, po tym jak w Tempe, Ariz., doszło do tragicznego wypadku z udziałem pieszego. Samochód, który spowodował kolizję, był nastawiony na tryb autonomiczny. W środku siedział operator. Ofiara to 49-letnia Elaine Herzberg, chciała przeprowadzić rower przez ulicę poza przejściem dla pieszych. Kobieta zmarła w szpitalu.

        Jest to prawdopodobnie pierwszy przypadek śmierci pieszego na skutek potrącenia przez pojazd autonomiczny na drodze publicznej.

        Uber oświadczył, że podczas śledztwa będzie współpracował z policją i władzami lokalnymi.

        Ontario dopuściło testowanie pojazdów autonomicznych na prowincyjnych drogach w styczniu 2016 roku z zastrzeżeniem, że w środku musi być obecny kierowca. W grudniu ubiegłego roku rząd przyznał, że jest skłonny dopuścić badanie pojazdów w pełni autonomicznych. Do 4 lutego trwały konsultacje społeczne w tej sprawie.

 

Niższa cena, mniej sprzedaży

Toronto W lutym średnia cena domu była o 5 proc. niższa niż przed rokiem, a sprzedaż w skali kraju spadła o 16,9 proc. W porównaniu z poprzednim miesiącem liczba domów, które zmieniły właścicieli, zmalała o 6,5 proc. Była najniższa od 5 lat. Analitycy z Canadian Real Estate Association przypominają, że szczególnie dużą aktywność na rynku obserwowano pod koniec ubiegłego roku, wygląda więc na to, że kupujący spieszyli się z decyzją, by uniknąć zaostrzonych reguł udzielania kredytów hipotecznych wprowadzonych 1 stycznia. Potwierdza to fakt, że spadek sprzedaży występuje globalnie, na trzech czwartych obserwowanych rynków, a nie tylko lokalnie. Do tego w styczniu bank centralny podniósł stopy procentowe.

        Średnia cena sprzedaży w skali całego kraju wyniosła niewiele ponad 494 000 dolarów, a jeśli wykluczyć z analiz Toronto i Vancouver – 382 000.

czwartek, 22 marzec 2018 15:02

Studenci zapłacą mniej

Napisane przez

Już niedługo studenci wyższych uczelni będą płacić mniej za przejazdy komunikacją miejską w Toronto. Zarząd TTC we wtorek dyskutował na temat wprowadzenia zniżkowego biletu miesięcznego „U-Pass” i przyjął zalecenia urzędników zawarte w raporcie dotyczącym tego tematu. „U-Pass” przysługiwałby studentom studiów dziennych uczelni publicznych biorących udział w programie. Cena wynosiłaby 280 dolarów na semestr (czyli 70 dol. miesięcznie). Koszt byłby naliczany automatycznie razem z innymi opłatami studenckimi i studenci nie mogliby się wypisać z programu. Taki „U-Pass” byłby potem ładowany na karty Presto. Studenci kwalifikujący się do programu mogliby korzystać ze zniżki przez trzy semestry. Z punktu widzenia TTC program byłby dochodowo neutralny. Autorzy raportu zalecającego wprowadzenie zniżek napisali, że konsultowano się z władzami takich uczelni jak OCAD University, Ryerson University, University of Toronto, York University, Centennial College, George Brown College, Humber College oraz Seneca College of Applied Arts and Technology.

Teraz zarząd TTC przystąpi do negocjacji z uczelniami. Aby program był opłacalny, musi do niego przystąpić chociaż jedna z trzech uczelni: University of Toronto St. George Campus, York University lub Ryerson University. Rzecznik prasowy TTC Brad Ross podał, że UofT ma w przyszłym tygodniu przeprowadzić referendum wśród studentów. Szkoły będą uczestniczyć w programie przez cztery lata.

W 2017 roku studenci wyższych uczelni kupili 760 000 metropassów za łączną kwote 61,7 miliona dolarów. Taki bilet kosztuje 116,75 dol.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.