Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...20 tys. w obronie życia
Nie zabijaj - wielki protest w Ottawie
Ottawa 19.300 ludzi, w tym wielu młodych, przybyło w czwartek do Ottawy, by przemaszerować na Wzgórze Parlamentarne, protestując przeciwko aborcji i eutanazji w marszu obrony ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci.
Atmosfera była wspaniała, obyło się bez incydentów z uczestnikami nielicznej kontrmanifestacji pro-choice.
Wielu animatorów ruchu obrony życia miało nadzieję, że nowa sytuacja polityczna w Ottawie – zwłaszcza zaś większość Partii Konserwatywnej w Izbie Gmin, da okazję do ponownej próby uchwalenia ustawy przynajmniej częściowo broniącej poczętych dzieci. Obecnie tzw. aborcja nie jest w Kanadzie w ogóle regulowana, co oznacza, że dziecko mo-żna zabić nawet w 7. czy 8. miesiącu ciąży – ochrona prawna dotyczy jedynie osób urodzonych.
Tymczasem premier Stephen Harper kilkakrotnie podkreślał, że nie wznowi debaty nad aborcją, ani też nad definicją początku życia, jak tego chciał, zgłaszając prywatną ustawę, konserwatywny poseł z Waterloo. Domagał się on ustalenia, od kiedy można mówić o życiu ludzkim z punktu widzenia prawa. Sprawa tyczy różnych zagadnień, nie tylko przerywania ciąży – na przykład morderstw kobiet ciężarnych – kwestii stawianych wówczas zarzutów – obecnie nie można postawić zarzutu zamordowania dwóch osób.
Wielu uczestników marszu uznawało w związku z tym stanowiskiem Harpera za tchórza. Alissa Golob z Campaign Life wskazała, że aborcja jest największym holokaustem naszych czasów.
Galeria
{gallery}http://www.flickr.com/photos/77292910@N06/sets/72157629678268614/{/gallery}Wiosenne złudzenia
Nadeszła wiosna, zniknęły ślady skromnego tegorocznego śniegu, a z ziemi zaczęło wyłazić robactwo, także to polityczne. Quebeccy studenci mają nadzieję przymusić nas do fundowania im studiów uniwersyteckich, a w Toronto raz jeszcze podejmuje próby zawrócenia ludziom w głowach tłuszcza ruchu "Occupy". Wygrzali się przez zimę w rezydencjach zamożnych rodziców, więc z wiosną, pełni sił, ruszają do boju o nasze pieniądze.
Debata z demagogią tego autoramentu "naprawiaczy świata" jest trudna, bowiem szermują oni hasłami, a nie faktami. Jest jednak możliwa, jeśli starannie wczytać się w najnowszy raport kanadyjskiego urzędu statystycznego dotyczący mobilności pionowej w kanadyjskim społeczeństwie. Mobilność pionowa to nic innego jak próba ustalenia (na bazie danych, a nie na bazie przekonań), jaki procent społeczeństwa bogaci się, jaki biednieje z upływem czasu, a jaki pozostaje na tym samym poziomie.
Survey of Labour and Income Dynamics oparty jest na obszernej próbce statystycznej 17 tysięcy losowo wybranych kanadyjskich gospodarstw domowych. Statystycy analizują sytuację tych ludzi przez sześć lat, a następnie wybierają nową próbkę, by ogólny obraz był w miarę rzetelny. Najnowszy raport dzieli wszystkich Kanadyjczyków na pięć grup zależnie od dochodów. Granice dla osób samotnych to 14.100 dol., 25.400 dol., 34.700 dol., 46.100 dol. oraz 76.600 dol. dochodu rocznie. Najnowsze dane za rok 2008-2009 wykazują, że aż 25 proc. tych, którzy rozpoczęli ów rok w najniższej grupie dochodów, w ciągu zaledwie 12 miesięcy przeszli do którejś z grup wyższych. Dla drugiej od dołu grupy wskaźnik ten wynosi 26 proc., a dla trzeciej – 24 proc. Innymi słowy – sytuacja finansowa niemal trzech czwartych Kanadyjczyków poprawiła się w ciągu owego roku co najmniej o jedną piątą.
Jeśli rozszerzyć przedział czasowy, sytuacja staje się jeszcze bardziej optymistyczna. W okresie pięciu lat, 2005 do 2009, niemal połowa tych, którzy startowali w najniższej grupie dochodów, przeszła co najmniej o jedną klasyfikację wyżej. Najsilniej odczuli ową poprawę swego losu ci, którzy zaczynali w dolnej strefie 60 procent najuboższych.
Proszę nie składać też tego na karb czy to rządów premiera Stephena Harpera, czy okoliczności rodem z międzynarodowej areny ekonomicznej. Dane za lata 2005-2009 są niemal dokładnym powtórzeniem obrazu kanadyjskiego społeczeństwa w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia.
Jest rzeczą oczywistą, że w tym samym okresie jednym poszło lepiej, innym zaś – gorzej. Wyraźna część społeczeństwa odczuła poprawę swojej sytuacji finansowej, ale byli też i tacy, którym wyraźnie się w tym okresie pogorszyło. Mniejsza o dokładne dane liczbowe: proszę przyjąć moje zapewnienie, że tych drugich było wyraźnie mniej. W sumie, dla utrzymania proporcji podziału na sześć równych ilościowo części, Statistics Canada musi co roku zmieniać wartości dolarowe granic podziału, i top w tempie przekraczającym tempo zmian wskaźnika inflacji.
Takie są realia życia i pracy w społeczeństwie gospodarki wolnorynkowej, czego zdają się nie rozumieć zwolennicy ruchu "Occupy". Wydaje im się, że bogaci zarabiają, bo biedni tracą, co nawet marksizm uznał za wierutna bzdurę, a co jednak ożywa raz po raz w pustce mózgownic niedokształconych "naprawiaczy świata".
Statistics Canada posługuje się jeszcze jednym ciekawym wskaźnikiem statystycznym LICO. Jest to tzw. granica ubóstwa, a dokładniej – wartość w dolarach minimum, jakie jest niezbędne, by utrzymać się przy życiu w danej lokalnej społeczności. W okresie 2002-2007 aż 80 proc. Kanadyjczyków ani na chwilę nie znalazło się poniżej granicy tego wskaźnika, 8 proc. doświadczyło ubóstwa przez rok, a tylko 2,1 proc. – przez całe sześć lat. Nieco ponad dwa procent, a nie 99 proc.
W swojej wieloletniej praktyce, często interweniując w przypadku zatrzymania i aresztowania imigrantów bez ważnego statusu w Kanadzie, zauważyłam, że często popełnianym błędem jest podawanie nieprawdziwych informacji oraz PODPISYWANIE URZĘDOWYCH DOKUMENTÓW, nie znając ich zawartości. Tak się bowiem dzieje, że nieznający konsekwencji prawnej imigranci podpisują różnego rodzaju dokumentację, która może zaważyć na ich dalszych losach imigracyjnych... Niekiedy nakazy deportacyjne są wydawane zaocznie, jednak w specyficznych sytuacjach zatrzymania lepiej nie podpisywać dokumentów, których nie rozumiemy.
Zatrzymana czy aresztowana osoba nie musi podpisywać czegoś, co jest napisane w nieznanym języku i zanim pozna konsekwencje prawne złożenia podpisu na dokumencie. Należy uświadomić sobie także, że policja imigracyjna nie jest instytucją rządową pomagającą pozostać w Kanadzie, natomiast ich praca polega głównie na wdrażaniu w życie przepisów i ewentualnie karanie i usuwanie tych, którzy prawo imigracyjne złamali (na przykład pozostanie w Kanadzie bez ważnej wizy, praca bez autoryzacji, ukrywanie się i niestawienie się na meldunki itp.).
Służby porządkowe i ich pracownicy nie rozpatrują podań o pobyt stały w oparciu o sponsorstwo rodzinne, względy humanitarne i inne. Proszę nie mylić odpowiednich, różnych instytucji oraz wykonywanej przez nie pracy. Nie ci sami urzędnicy wydają decyzje dotyczące pobytu stałego, przedłużenia wizy i nie ci sami urzędnicy wydają nakazy deportacyjne, poszukując imigrantów "nieudokumentowanych". Jednym udaje się żyć w ukryciu latami, inni są aresztowani i deportowani w niedługim czasie. Prośba o zezwolenie na pozostanie, lament, wołanie nad swoim losem w kraju pochodzenia, błagania zatrzymania deportacji w niektórych okolicznościach mogą spowodować dalsze uwięzienie i deportację, ponieważ aresztowana osoba pokazuje, jak bardzo jej zależy na pozostaniu, co jest rozumiane jako możliwy brak współpracy z władzami po uwolnieniu z aresztu i ewentualne ukrycie się przed procedurą deportacyjną.
Dlaczego podkreślam ponownie, że nie powinno się podpisywać dokumentów urzędowych, których treści nie rozumiemy. Jest to bardzo ważna zasada i proszę ją zapamiętać.
Oczywiście należy być prawdomównym i współpracować z urzędem imigracyjnym. Warto jednak także znać swoje prawa, a zatem poprosić o obronę czy chociażby tłumacza. W przypadku aresztu imigracyjnego, każda osoba ma prawo do prawnej reprezentacji i porozumiewania się w swoim języku. Po podpisaniu dokumentacji nie można sprawy odkręcić, tłumacząc się nieznajomością języka angielskiego.
Niestety, negocjacje z władzami imigracyjnymi po fakcie są bardzo utrudnione. W przypadku, jeśli osoba chce sama się reprezentować, warto zasięgnąć przynajmniej porady-konsultacji specjalisty imigracyjnego, który posiada odpowiednią wiedzę i doświadczenie.
Izabela Embalo
Licencjonowany Doradca
Prawa Imigracyjnego
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY PROSIMY O KONTAKT: 416 515 2022 Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
www.emigracjakanada.net
Andrzej - Przyjeżdża do Kanady premier Tusk, czy, Pana zdaniem, powinien spotkać się z Polonią, czy nie? Czy powinno być otwarte spotkanie? - Powinien się chyba spotkać, nic złego by w tym nie było, jest naszym premierem. - Nie przewiduje się takiego spotkania, boi się? - Boi się kto? - Tusk nas. - Nie sądzę, by się bał, sądzę, byłoby za małe zainteresowanie, dlatego że tutaj ta prasa polonijna tak pieje na ten rząd, że nie ma dobrego artykułu - wszystko PiS, i PiS, i PiS. - To może dlatego się boi. A pan chciałby takiego otwartego spotkania z premierem? - Jak najbardziej. - Są problemy do omówienia? - Uważam, że ten rząd jest w miarę dobrym rządem, wybrany jest przez ludzi, nie tak że ktoś tam mówił, że zwariowani Polacy go wybrali. Przecież normalnie ludzie wybrali! Czy Polska jest krajem zwariowanych ludzi, że taki rząd wybrali, jak pan myśli? - Pan mi zadaje pytanie, a to ja się Pana pytam. Każdy ma prawo mieć opinię Z rządu można też być niezadowolonym, w demokratycznych wyborach został wybrany Adolf Hitler, a potem jednak wielu Niemców nie było z tego zadowolonych. - Trzeba spojrzeć na realia, jakie są polityczne i gospodarcze w Europie, wiele krajów jest naprawdę w gorszej kondycji niż Polska, może ludzie za dużo chcą. Tutaj nam wprowadzili od 67 lat wiek emerytalny, a ludzie nie protestują. Rozumiemy to, że nie będzie pieniędzy, a co się w Polsce dzieje?! - No wie Pan, ale u nich średnia życia jest wiele krótsza... - Moi koledzy (w Polsce) od 10 lat są na emeryturach, a ja mam 62 lata i jeszcze mi 3 lata zostało!
Zdzisław - Premier Tusk przyjeżdża do Kanady, czy, Pana zdaniem, on powinien się spotkać z Polonią? - Jeżeli się nie boi, mógłby się spotkać. - Sądzi Pan, że powinien się bać? - Raczej tak. - Co Pan by miał mu do powiedzenia? - Żeby się uczciwie zachowywał, żeby traktował wszystkich równo. - A kogo wyróżnia, Pana zdaniem, dlaczego się nieuczciwie zachowuje? - Ludziom, żeby się lepiej żyło, żeby zrobił coś pożytecznego dla ludzi, a nie pokazywał, jaki on jest wielki szef. - Uważa Pan, że to jest zły rząd? - Raczej tak. Przede wszystkim arogancki.
Danuta - Przyjeżdża tutaj do Kanady premier Tusk, chciałem Panią zapytać, czy on się powinien spotkać z Polonią na otwartym spotkaniu, aby każdy mógł przyjść zobaczyć? - Raczej tak, powinien. - A co miałaby Pani mu do powiedzenia, co Panią boli? Pochwaliłaby go Pani? - Pochwalić to nie za bardzo. A co by Pani mu powiedziała? - Nie wiem. - Nie zastanawiała się Pani? - Nie. - Ale powinien się spotkać? - Powinien, powinni ludzie powiedzieć, co ich boli, co czują.
Aleksandra Horton - Premier Tusk przyjeżdża, czy powinien się spotkać z Polonią na otwartym spotkaniu? - Na pewno jest część Polonii, która ciągle interesuje się polityką w kraju i chce w tym brać aktywny udział, a nie ma lepszego źródła informacji jak premier. - Jednocześnie sam premier mógłby się czegoś dowiedzieć? - Absolutnie! - A co Pani powiedziałaby premierowi, czy też w ogóle się Pani nie interesuje takimi rzeczami? - Przykro mi, ale nie i w ogóle mam taką opinię, że nie powinno się tutaj wybierać przedstawicieli w Polsce, jest to troszkę nie fair. Ci, którzy się interesują, powinni pójść na takie spotkanie.
Irena z córką Iloną - Przyjeżdża z Polski premier Tusk... - O, nie wiedziałam. - Powinien się spotkać z Polonią? Czy to byłoby dobre? - Bardzo! - Dlaczego? - Spotkać się, zobaczyć, co ludzie myślą. - A co Pani by powiedziała premierowi? - O, ja już jestem tutaj bardzo długo. - Nie interesuje się Pani sprawami Polski? - Za bardzo nie, ale mam tam rodzinę, czyli obchodzi mnie jednak, co w Polsce się dzieje; żeby było lepiej. - Takie spotkanie temu by służyło? - Bardzo by pomogło. Trochę się ludzie buntują, tutaj szczególnie, większe oczy mają, bardziej otwarte. - Ale to może dobrze ich wtedy posłuchać? - Chyba tak.
Jerzy Rosa rozmawia ze Stanisławem Srokowskim
W połowie maja przybędzie do Kanady znany polski pisarz – Stanisław Srokowski. Znawca Kresów, badacz tragicznych epizodów w stosunkach polsko-ukraińskich, zaprezentuje tutaj swoje ostatnie trzy książki poświęcone tej tematyce.
Jerzy Rosa: Krytycy nazywają Pana "strażnikiem pamięci", czy pańskie książki to tylko zapis faktów i zdarzeń, czy dużo jest w nich fikcji i autorskiej wyobraźni?
Stanisław Srokowski: Powieści i zbiory moich opowiadań należą do literatury pięknej. Rządzą więc nimi te same prawa, co wszystkimi innymi utworami tego gatunku. Realne fakty, konkretne wydarzenia, postaci i historie włączone są do fabuły i gry wyobraźni, jako składniki konstrukcyjne dzieła literackiego. Inaczej mówiąc, powieści z cyklu kresowego głęboko są zakorzenione w realnym czasie historycznym, a równocześnie niesione, jeśli można tak powiedzieć, przez narrację, w której autorska fantazja i postawa moralna nadają im określone znaczenia. Akcja toczy się w zasadzie w latach 1935-1945 i obejmuje najważniejsze, najbardziej newralgiczne i dramatyczne momenty polskiej i w dużej części europejskiej historii, przedwojenny terror Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, II wojnę światową, a więc napaść Niemców i Sowietów na Polskę, mordy UPA na Polakach, Żydach, Czechach, Ormianach i samych Ukraińcach, obronę Lwowa, walki o Stanisławów, życie w małych kresowych miasteczkach, takich jak np. Kołomyja, Buczacz, Drohobycz, życie na wsi, heroiczne działania Armii Krajowej, losy polskiej młodzieży, zachowania i działania kościołów, duchownych, polskiej inteligencji, budowanie podziemnego państwa polskiego, itp. itd. A równocześnie widzimy opisy zmagań, po części fikcyjnych, po części autentycznych, wziętych ze świata realnego, indywidualnych bohaterów. A więc wielka panorama historyczna i w niej zanurzone konkretne, jednostkowe przypadki i powikłane biografie.
Można śmiało powiedzieć, że ze względu na terytorium opisuję zbiorową historię Polaków i innych nacji zamieszkałych w II RP na ogromnym obszarze, niemal całych polskich Kresów, zaczynając od województwa stanisławowskiego, a konkretnie od Kołomyi, i idąc przez województwa: lwowskie, tarnopolskie, wołyńskie, docieram aż do województwa wileńskiego i żywo reaguję na tamtejsze wydarzenia. W takim sensie stoję na gruncie pamięci narodowej i nie dziwię się tym krytykom, którzy nazywają mnie strażnikiem tej pamięci, bowiem istotnie przybliżam moją postawą i sposobem przedstawiania te wielkie wartości kulturowe, religijne, twórcze, historyczne, które wysoko cenię i bez których trudno byłoby nam, Polakom, zrozumieć naszą współczesność. Pamięć jest podstawową kategorią poznawczą, w której prawda poszukuje sama siebie, istoty życia i swoich rozlicznych odbić, stając się niezbywalną wartością każdego indywidualnego ludzkiego losu i życiodajną tkanką każdego narodu. Narody, które zapominają o swoich dziejach, ślepną, głuchną i giną, ponieważ nie potrafią się identyfikować z własną historią i nie są w stanie obronić własnej egzystencji, jako życia w godności i harmonii ze światem. Pamięć jest więc oddechem, który przywraca życie. Bez pamięci wszystko umiera, a my tracimy rozeznanie, kim jesteśmy, skąd się wywodzimy i ku czemu zmierzamy.
- Niedługo spotkamy się z Panem w Kanadzie – będzie można poznać autora wielu książek, ale szczególnie interesujące wydają się trzy ostatnie: "Ukraiński kochanek", Zdrada" i "Ślepcy idą do nieba" – ze względu na kresową tematykę. Skąd u Pana taki krąg zainteresowań?
Dziwimy się czasami, kiedy ktoś z cudzoziemców nie potrafi określić, gdzie leży Polska, lub też ma braki w znajomości historii naszego kraju. A co my wiemy, na przykład, o tym, co się działo przed dwudziestu laty w Salwadorze, kraju położonym w północnej części Ameryki Południowej? W większości krajów tego regionu albo toczyły się w tym czasie wojny domowe, albo kraje były opanowane przez reżimy dyktatorskie, a prawie wszystkie pogrążone były w nędzy przeważającej części społeczeństwa. W Salwadorze było trochę wszystkiego z tych przypadłości, a nadto wysoka przestępczość.
JAK UZYSKAĆ POZWOLENIE NA PRACĘ W KANADZIE?
Napisane przez Janusz PuźniakPomimo przedłużającego się kryzysu ekonomicznego kanadyjski rynek pracy potrzebuje fachowców w wielu dziedzinach zatrudnienia. Jednocześnie, modernizowana obecnie polityka imigracyjna Kanady oraz wzmożona ochrona kanadyjskiego rynku pracy przez instytucje rządowe utrudniają ich napływ. Mimo utrudnień, fachowcy są i będą do Kanady sprowadzani, ponieważ na tutejszym rynku pracy ich po prostu brakuje. A zatem, jakie są, na dzień dzisiejszy, sposoby sprowadzenia wymaganego fachowca lub umożliwienia mu pozostania w Kanadzie, jeżeli on się już tu znajduje? Poniższy tekst skupia się jedynie na omówieniu możliwości, które dotyczą obywateli polskich, i jest omawiany z punktu widzenia pracodawcy w Ontario.
Generalnie istnieją cztery możliwości sprowadzenia pracownika z Polski: (1) przeniesienie z przedsiębiorstwa w Polsce do "siostrzanego" zakładu w Kanadzie; (2) uzyskanie dla pracownika pozwolenia na pracę zaaprobowanego przez Service Canada (czyli z otrzymaniem tzw. Labour Market Opinion); (3) uzyskanie pozwolenia na pracę w ramach programu nominacji prowincyjnych (Ontario Provincial Nominee Program); oraz (4) w przypadku osób, które nie ukończyły 35. roku życia, sprowadzenie ich na zasadzie programu Youth Mobility wykorzystującego umowę pomiędzy rządami Kanady i Polski z 2008 roku.
Pierwsza z możliwości ma zastosowanie niezmiernie rzadko, ponieważ wymaga, aby przedsiębiorstwo polskie, dla którego pracuje pożądany pracownik, było strukturalnie powiązane z przedsiębiorstwem kanadyjskim. Najczęściej są to tak zwane siostrzane korporacje, czyli takie, które mają bądź wspólnego właściciela, bądź są częścią tej samej międzynarodowej struktury. Aby się kwalifikować jako pracownicy transferowani do pracy w Kanadzie, pracownicy ci powinni pracować dla firmy co najmniej rok oraz posiadać specjalistyczną wiedzę na temat swojego zawodu oraz działalności danej firmy. Najczęściej są to fachowcy tzw. techniczni. Otrzymanie pozwolenia na pracę w kategorii menedżera jest trudne, ponieważ kandydat musi należeć do kategorii wyższego managementu. Zdecydowaną przewagą tej możliwości uzyskania pozwolenia na pracę nad innymi jest to, iż w momencie kiedy wszystkie warunki są spełnione, kategoria ta jest najłatwiejsza proceduralnie i najszybsza czasowo.
Drugą z możliwości sprowadzenia pracownika jest uzyskanie dla niego aprobaty Service Canada w formie tzw. Labour Market Opinion (LMO). Jest to forma najtrudniejsza, ale dająca najwięcej atutów imigracyjnych. Proces uzyskania LMO polega na tym, iż pracodawca musi umieszczać odpowiednie ogłoszenia w odpowiednich mediach przez odpowiedni czas (w zależności od kategorii zawodowej) i potem musi dokonać selekcji osób, które się zgłosiły. Najtrudniejszym elementem tego procesu jest skuteczne przekonanie Service Canada o właściwości procesu selekcji (to znaczy, ze pracodawca dał właściwą szansę na otrzymanie oferowanej pracy obywatelom i rezydentom Kanady) i wyjątkowej przydatności kandydata. Decyzja negatywna zamyka kandydatowi drogę do pozwolenia o pracę w tej kategorii. W przypadku decyzji pozytywnej, następnym krokiem jest przygotowanie podania o pozwolenie o pracę. LMO i pozwolenie na pracę są udzielane na okres 2-3 lat i po upływie tego czasu (jeżeli w międzyczasie pracownik nie uzyskał pobytu stałego w Kanadzie) muszą być odnawiane.
Trzecią z możliwości stanowi program nominacji prowincyjnych w Ontario – Provincial Nominee Program. Jest to metoda najdogodniejsza dla osób, które już w Kanadzie się znajdują, gdyż umożliwia przeprowadzenie procesu i uzyskanie zarówno pozwolenia na pracę, jak i pobytu stałego bez konieczności wyjazdu przez kandydata z Kanady. Jest ona również niezmiernie korzystna dla osób mających problem z szybkim podniesieniem znajomości języka angielskiego, gdyż umożliwia uzyskanie pobytu stałego bez konieczności zdawania egzaminu językowego. Jedną z podstawowych trudności PNP jest jednak (oprócz konieczności kwalifikacji kandydata) wymóg odpowiednich kwalifikacji finansowych i organizacyjnych, jakie musi spełnić pracodawca. Aplikacja o pobyt stały jest częścią procesu w tej kategorii i dokonuje się w sposób przyspieszony oraz preferowany przez rząd federalny.
Wreszcie czwartą z możliwości sprowadzenia pracownika jest skorzystanie z programu Youth Mobility przeznaczonego dla ludzi w wieku do 35 lat. Jest to metoda doraźna, gdyż umożliwia uzyskanie pozwolenia na pracę jedynie na okres 1 roku z bardzo ograniczonymi możliwościami skorzystania z niego ponownie. Program ten jest jednak bardzo korzystny zarówno dla osób tuż po ukończonych (lub zaawansowanych) studiach, jak i dla tych, którzy nie mają ukończonych żadnych studiów oraz nie mają ani odpowiedniego wykształcenia, ani doświadczenia zawodowego (które jest wymogiem we wszystkich wyżej rozważanych opcji). W jednej z trzech odrębnych kategorii, które składają się na ten program, nie jest nawet wymagana oferta pracy od kanadyjskiego pracodawcy. Niestety, poza możliwością poznania rynku pracy Kanady, program ten nie daje żadnych atutów imigracyjnych.
Na zakończenie należy dodać, iż wszystkie wyżej wymienione opcje są częścią systemu imigracyjnego Kanady, który w ostatnich latach (a nawet miesiącach) ulega znacznej modyfikacji, a zatem osoby, które traktują uzyskanie pozwolenia na pracę jako pierwszy krok do uzyskania pobytu stałego w Kanadzie (a jest ich zdecydowana większość), powinny upewnić się, iż są na bieżąco z tymi zmianami. Pragniemy podkreślić, że pomimo następujących zmian i zaostrzeń imigracyjnych wykwalifikowany pracownik z Polski z kilkuletnim stażem pracy w poszukiwanym zawodzie mający ofertę pracy od tutejszego pracodawcy powinien być w stanie w dalszym ciągu skutecznie uzyskać pozwolenie na pracę w Kanadzie.
Janusz Puźniak
Barrister and Solicitor (Ontario, Canada)
Attorney at Law (Missouri and New York, USA)
905-890-2112, 416-999-3023
GONIEC nr 19/2012
Inwestujmy, kupujmy!
- Otrzymaliśmy pytanie od słuchaczy. Mamy oboje ponad 50 lat, posiadamy "townhouse" w Brampton ("condo"), który spłacimy całkowicie w tym roku. Ponieważ chcielibyśmy zwiększyć wartość naszej nieruchomości przed przejściem na emeryturę, mam pytanie. Czy sprzedać nasz obecny "townhouse" i zainwestować w kupno "freehold" w innym dobrym miejscu?
Maciek Czapliński: Zacznę od tego, że osobiście uważam, że dzisiejsza 50-tka – to jak kiedyś 40-tka, a może nawet lepiej. Sam mam bliżej do 60-tki, ale czuję się jak 25-latek. Nie znaczy to wcale, bym zachęcał do odkładania decyzji inwestycyjnych na później, bo tak naprawdę im szybciej je zrobimy – tym szybciej będziemy mogli cieszyć się "wolnością".
Otóż typowe jest, że wielu z nas marzy o tym, by spłacić pożyczkę i mieszkać bez długów. Ja to szanuję i nie ma nic złego w takim podejściu. Natomiast pomysł, by zwiększać swoje własne "equity" poprzez kupienie następnego, lepszego i jednocześnie droższego domu, jest tym, o czym wielokrotnie wspominałem i promowałem. O co w tym wszystkim chodzi?
Nikt nie może podważyć argumentu, że inwestycja w nieruchomości jest zwykle inwestycją długoterminową, ale również jedną z najbardziej bezpiecznych. Często się dzieje, tak jak w pytaniu. Spotykam klientów, którzy dawno już spłacili nieruchomość zakupioną lata temu, która na dzień dzisiejszy jest warta na przykład 300.000 dol. Jeśli jest to tak jak w przypadku pytania o "townhouse condo" – miesięczne opłaty, których nie jesteśmy w stanie uniknąć, wynoszą prawdopodobnie około 800 dol. W rozbiciu na szczegóły (przybliżenia) 250 dol. to "maintenance", 250 dol. "property tax" i 300 dol. "utilities". Mieszkamy w domu ("townhousie"), ale i tak płacimy jak za czynsz. Nasza inwestycja nabiera wartości powoli, zgodnie ze średnim wzrostem "condominium" (około 4 proc. w skali rocznej w ostatnich latach). Wszystkie nasze oszczędności – jeśli je mamy, wpłacamy czasami na GIC albo na "saving account" i zbieramy na emeryturę! W praktyce – najczęściej je po prostu przejadamy!
Rozważmy teraz inną możliwość. Sprzedajemy nasz "townhouse" i otrzymane 300.000 dol. inwestujemy we "freehold" bliźniak, a jeszcze lepiej dom wolno stojący (najlepiej parterowy z osobnym wejściem) i z potencjałem na tak zwany dodatkowy dochód. Jeśli będzie to dom nawet za 500.000 dol., to "nasz" "mortgage" wyniesie 200.000 dol. – czyli spłata przy obecnych oprocentowaniach wyniesie mniej niż 900 dol. na miesiąc. To jest dokładnie tyle, za ile mogą Państwo przy obecnych cenach wynająć basement. Czyli mamy kogoś, kto płaci za nasz dodatkowy "mortgage" i pracuje na naszą emeryturę. Oczywiście tak zwany "freehold" – nie jest za darmo. Czyli też musimy płacić za podatki i utrzymanie domu. W tym przypadku podatek od nieruchomości będzie na poziomie około 400 dol./mies., świadczenia około 300 dol./mies., ubezpieczenia i inne wydatki około 100 dol./mies. – czyli tyle co w przypadku "condo townhouse". Czyli mamy lepszą inwestycję i te same wydatki miesięczne. Oczywiście jeśli kogoś stać na płacenie więcej – to albo może zakupić jeszcze lepszy (droższy) dom przy tych samych założeniach, albo może zakupić dom bez potrzeby wynajmowania części z niego.
Niezależnie, który wariant wybierzemy, nie zmienia to faktu, że moim zdaniem, ma ogromne znaczenie, by nie "spoczywać na laurach" i cieszyć się, że mieszkamy w domu spłaconym, ale inwestować (z rozsądkiem) w swoją przyszłość. Dodam jeszcze, że według najnowszych statystyk, przyrost wartości domów wolno stojących był na poziomie 10 proc. w skali roku w ostatnich latach! Warto oczywiście przypomnieć, że przyrost wartości tak zwanego "prime residence" – czyli domu, w którym mieszkamy, jest zwolniony z podatku! Reasumując, czy ktoś może mieć problem z 30-50 tysiącami dol. rocznie "tax FREE money" – ja nie mam żadnych problemów!
- Czy z decyzją kupna innej nieruchomości zaczekać do ostatecznej spłaty, czy kupić teraz, korzystając z niskich oprocentowań pożyczek hipotecznych?
- Zdecydowanie NIE! Jest to jeden z najczęstszych błędów popełnianych przez niedoświadczonych inwestorów.
Prosty przykład. A właściwie dwa. Pamiętam, kilka lat temu miałem klientów, którzy planowali zakup domu, ale mieli 5 proc. wpłaty i obawiając się płacenia ubezpieczenia CMHC, postanowili odłożyć zakup do momentu, kiedy uzbierają 20 proc. na "down payment". Jaki jest efekt? Taki, że ciągle zbierają pieniądze i nie uzbierali nawet 10 proc., a w tym czasie nieruchomości wzrosły o prawie 30 proc.!
Podobnie ma się sprawa ze spłacaniem "resztki" pożyczki hipotecznej. Spłacenie na przykład pozostających 40.000 – 50.000 dol. pożyczki, szczególnie jeśli płacimy tylko minimum, może potrwać lata. W tym czasie – jeśli spłacamy nasz "townhouse" – nabiera on 3-5 proc. rocznie od na przykład sumy 300.000. Jeśli jednak zrobimy ruch i zakupimy nieruchomość z potencjałem za 500.000 dol. (jak w przykładzie z pierwszej części) – to jej przyrost wartości będzie szybszy, bo około 10 proc. według obecnych statystyk i będzie liczony od większej sumy.
Patrząc na liczby i opierając się na obecnych statystykach, dom wolno stojący versus "condo townhouse" – nawet jeśli weźmiemy wariant bardzo zachowawczy, czyli 5 proc. wzrostu w przypadku "freeholds" i 3 proc. wzrostu w przypadku "condo", to na przestrzeni 5 lat obliczenia będą następujące.
"Condo" wzrośnie na wartości o około 75.000 dol., "freehold" o około 125.000 dol. Czyli dokładnie więcej o 50.000 dol., które pozostało nam do spłaty. Zamiast próbować spłacić 50.000 dol. z resztki pożyczki (co i tak nie będzie łatwe w ciągu 5 lat), mamy szansę zyskać owe 50.000 dol. dzięki przyrostowi ceny nieruchomości!
Oczywiście – nie każda inwestycja i nie każdy zakup będzie rósł z takim samym potencjałem. By uniknąć chybionych inwestycji, należy korzystać z pomocy doświadczonych agentów, którzy będą patrzyli na Państwa dobro, a nie na to, by szybko zarobić "commission". W tym biznesie łatwo popełnić błąd i działanie w pośpiechu, bez właściwej porady, powoduje często ogromne straty.
Często widzę przykłady, kiedy klienci zwabieni chęcią uniknięcia płacenia "commission" podejmują decyzję na własną rękę, po czasie dopiero odkrywając swoje błędy!
Szanowni Państwo, poprzez lata byłem zaangażowany w ponad 4000 transakcji zakupu i sprzedaży. Czy ktoś, kto robi to po raz pierwszy czy dziesiąty, nie podejmuje ryzyka?
Maciek Czapliński
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Mississauga
Gdy dotknie Cię choroba lub wypadek
W naszym polonijnym środowisku temat ubezpieczeń budzi szereg kontrowersji, wywołuje animozje, a czasami wręcz negatywne nastawienie. Ma swoich zagorzałych przeciwników, jak i zwolenników. Często ludzie zadają mi pytanie: po co się w ogóle ubezpieczać?
- W moim wieku, mam dopiero 30 lat, nie spodziewam się raczej żadnej choroby. Wypadek - może się zdarzyć, ale raczej nie mnie, panuję nad tym, co robię, mam doskonały refleks i orientację. Mnie nie może się nic przytrafić, w moim wieku... pan chyba żartuje, choroba, śmierć, to nie pod tym adresem, to mnie nie dotyczy... itd. - Ile razy otrzymałem taką odpowiedź. A jak często również słyszę - czy nie lepiej pieniądze wydawane co miesiąc na pokrycie stawki ubezpieczeniowej zainwestować, użyć na wyjazd na "ciepłe południe", wykorzystać na bieżące potrzeby codziennego życia, a takich potrzeb jest przecież bez liku. Co jest znamienne i zastanawiające, że w większości przypadków to ubezpieczenie naszego domu, samochodu, motorówki, cottage'u jest potrzebne i pożądane, a zabezpieczenie siebie, osoby, która "produkuje", tworzy dochód, niezbędny do zakupu i utrzymania powyższych dóbr materialnych, nie jest dla niektórych konieczne, no bo przecież kosztowne.
Jeżeli dotknie nas jakiś niespodziewany wypadek, choroba, a do tej pory nie zadbaliśmy o nasze personalne ubezpieczenie, to na nic nasze nabyte dobra, cały majątek, bo i tak nie sprostamy finansowo kosztom ich utrzymania. Zabraknie "producenta dochodu", który ma to wszystko opłacić. Dlatego też, nie lekceważcie potrzeby posiadania indywidualnego zabezpieczenia waszego zdrowia, bo w chwili choroby lub wypadku jest już za późno na podjęcie tej decyzji. Proszę zastanowić się i uczciwie odpowiedzieć sobie na poniższe pytania, pozwalające wam przeanalizować i określić wasze potrzeby (szczególnie dotyczy "self-employed"):
- Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, co wydarzy, zmieni się w stylu twojego życia, jeżeli niespodziewany wypadek lub choroba nie pozwoli ci otrzymywać dochodu z twojej pracy, choćby od jutra?
- Jak długo możesz finansowo przetrwać bez dochodów... miesiąc, rok?
- Skąd mógłbyś otrzymywać pieniądze na pokrycie kosztów leczenia: z oszczędności (jeżeli je posiadasz), planu emerytalnego (jeżeli go otworzyłeś wcześniej), karty lub linii kredytowej (jeżeli nie jest w pełni wykorzystana)?
Weź pod rozwagę, że twoje możliwości tworzenia, zarabiania pieniędzy, utrzymania się przy życiu i zabezpieczenia materialnego są ważne dla ciebie i twoich najbliższych. Stąd pytanie: co zrobiłeś, żeby to zabezpieczyć?
Ubezpiecz się już dzisiaj (!), bo nie wiesz, co może wydarzyć się jutro. Prawdopodobieństwo wystąpienia wypadku lub choroby rośnie z wiekiem osoby, zaś możliwości zakupu planu "disability insurance" maleją, kiedy stajemy się starsi. Ubezpieczenie indywidualne od wypadku i choroby, oprócz dodatkowych ofert, obejmuje głównie dwa podstawowe elementy; "accident insurance", znane również jako "injury" - wypłacany na wypadek nagłego, niespodziewanego zdarzenia, oraz "sickness insurance" - w przypadku choroby. Dostarczają nam one zabezpieczenia w formie miesięcznych wypłat benefitów, kiedy nie będziemy w stanie wykonywać naszej pracy zarobkowej. Miesięczne benefity wahają się średnio od 500 do 6000 dol. Okres, od którego nabywamy uprawnienia do wypłaty tzw. "waiting period" - przeważnie wynosi od 0 do 120 dni. W zależności od polisy, kompania ubezpieczeniowa płaci benefity przez 2 lata, 5 lat lub do wieku 65 lat.
Główne cechy "disability insurance":
- zamiana naszych dochodów, zarobków w momencie zaistnienia choroby lub wypadku. Suma otrzymanego benefitu nie przekracza w zasadzie 2/3 aktualnych zarobków;
- stawka ubezpieczeniowa zależy nie tylko od wieku, stanu zdrowia, stylu życia, ale głównie od sumy ubezpieczenia i rodzaju wykonywanej pracy. Im bardziej niebezpieczna praca, tym wyższa stawka ubezpieczeniowa;
- płacone benefity, poza pewnymi wyjątkami, nie podlegają opodatkowaniu w planach indywidualnych;
- po 65. roku życia ubezpieczenie może być kontynuowane i często modyfikowane, jeżeli ubezpieczony dalej pracuje.
Tadeusz Niemiec
tel. 416-939-3770
e-mail:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.