Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Pod smaganiem samumu – reportaż Ossendowskiego z arabskiej Afryki
Nakładem wydawnictwa Zysk ukazał się w niezwykle atrakcyjnej formie edytorskiej, ilustrowany czarno-białymi zdjęciami zabytków i tubylców zrobionymi podczas podróży przez autora, prawie 400-stronicowy reportaż Antoniego Ferdynanda Ossowskiego. "Pod smaganiem samumu" to relacja z podróży, jaką w 1925 roku odbył Ossendowski po krajach arabskiej Afryki – Algierii i Tunezji.
Antoni Ferdynand Ossendowski urodził się w 1876 w Rosji. Studiował w Rosji i na Sorbonie (chemię i fizykę). Brał udział w wyprawach badawczych w azjatyckiej części Rosji. Dzięki pracy jako pisarz okrętowy opłynął całą Azję. Po skończonych studiach pracował w rosyjskich instytutach naukowych i przemyśle. W azjatyckiej części Rosji zastała go rewolucja komunistyczna. Pomimo wieloletniej walki z caratem, w czasie rewolucji wspierał białych.
Gdy Tadeusz zjawił się w urzędzie wojewódzkim, jednym z jego kolegów był pan Stanisław Niekrasz. Do niedawna zajmował był stanowisko starosty święciańskiego, które jednak musiał opuścić. Dlaczego? W kasynie urzędniczym oblewano kupno krowy przez jednego drobnego ziemianina u innego drobnego ziemianina. Starosta Niekrasz przyłączył się do popijającej kompanii. Gdy wszystkim ze łbów porządnie się kurzyło, ktoś wykrzyknął:
– Oblewamy krowę, ale gdzież jest ona? Czemu nie weźmie udziału w tej uroczystości?
Projekt podobał się wszystkim. Z pewnymi trudnościami i – podobno – pomimo protestów pana Niekrasza wprowadzono krowę do sali jadalnej
kasyna i wylano jej na język kieliszek likieru.
Poza tym drobnym incydentem innych ekscesów nie było i wszystko skończyłoby się szczęśliwie, gdyby nie to, że o wypadku dowiedział się jeden z posłów ludowej partii "Wyzwolenie". "Pojenie" krowy likierem dostało się na łamy niektórych pism wileńskich i nawet stołecznych – oczywiście z przesadnymi i złośliwymi komentarzami – przy czym w liczbie osób częstujących krowę likierem wymieniano pana Niekrasza. Przeniesiono go więc ze stanowiska starosty na mniej "eksponowane" stanowisko w urzędzie wojewódzkim.
Tadeusz był przez jakiś czas przedstawicielem wojewody w komisji dyscyplinarnej dla niższych funkcjonariuszy policji państwowej. Jedna ze spraw dyscyplinarnych na długo utkwiła mu w pamięci. St. przodownik Maćkowiak i st. posterunkowy Stefańczyk byli oskarżeni o pobicie dwóch uczniów gimnazjum białoruskiego Daniela i Babrouskiego, posądzonych o działalność wywrotową. Interpelacja sejmowa posłów klubu białoruskiego przytaczała skargę jednego z uczniów, którego wedle jego słów policjanci "bili pa piatam niekaj aławianaj buławaj aże u mazhach kałoła".
Dochodzenie przeprowadzone przez specjalnie delegowanego urzędnika administracyjnego nie potwierdziło stawianych policji zarzutów. Ale oto
w sprawę wmieszał się element kobiecy. Obaj policjanci wzdychali do tej samej dziewczyny i jeden z nich zdobył jej względy. Wtedy wzgardzony rycerz postanowił się zemścić i zemścił się w ten sposób, że złożył raport do władz przełożonych donoszący, że rywal bił aresztowanych chłopców białoruskich. Przy tej okazji przyznał się, że i on brał udział w biciu. Obu winowajców wydalono z szeregów policji niejako automatycznie. Jakże zdziwił się Tadeusz, gdy po upływie pół roku sprawa st. przodownika Maćkowiaka i st. posterunkowego Stefańczyka znów się znalazła na wokandzie komisji dyscyplinarnej.
– Przecież już raz wydaliliśmy ich z policji! – wykrzyknął.
– Tak, ale teraz mamy postępowanie rehabilitacyjne.
Okazało się, że w ciągu sześciu miesięcy zdarzyło się dużo rzeczy. Po pierwsze uczniowie Daniel i Babrouski uciekli na Białoruś sowiecką, a więc – bici czy nie bici – stracili, przynajmniej oficjalnie, poparcie sejmowego klubu białoruskiego. Po drugie panowie Maćkowiak i Stefańczyk zorientowali się, że emulacja o spódniczkę poniosła ich za daleko i oświadczyli, że oskarżyli jeden drugiego zupełnie bezpodstawnie, kierowani jedynie chęcią zemsty. Po trzecie sprawa przeciwko nim o pobicie aresztowanych zakończyła się w sądzie okręgowym uniewinnieniem. Komisji dyscyplinarnej pozostawało więc tylko rehabilitować niesłusznie wydalonych i przyjąć ich z powrotem do szeregów policji.
Nie na tym jednak koniec. Po miesiącu czy dwóch Tadeusz zobaczył po raz trzeci nazwiska Maćkowiaka i Stefańczyka na wokandzie komisji dyscyplinarnej.
– Ależ to kpiny! – żachnął się.
– Nic podobnego. Teraz są oskarżeni o zachowanie się nielicujące z godnością funkcjonariusza policji. Po rehabilitacji dostali obaj zaległe pobory za okres siedmiu czy ośmiu miesięcy. Z radości upili się i awanturowali po pijanemu.
Maćkowiak i Stefańczyk zostali tym razem ukarani dość łagodnie – pozbawieniem urlopu czy może tylko naganą. A pytanie, jak tam było naprawdę, tj. czy bili czy nie bili Daniela i Babrouskiego po piętach ołowianą buławą, pozostało bez odpowiedzi.
Tadeusz odbywał dużo podróży służbowych po Wileńszczyźnie. Czasem brał ze sobą dubeltówkę i zależnie od okoliczności łączył pożyteczne z przyjemnym. W czasie jednej z takich podróży był świadkiem, jak w przedziale drugiej klasy awanturował się major 23. pułku ułanów grodzieńskich, przy czym krzyczał w języku bardziej podobnym do białoruskiego niż do polskiego. Okazało się, że był to major Czuczełowicz, któremu w niniejszej kronice należy się wzmianka. Był Białorusinem. Nazywano go "Czuczeło", co podobno było niegdyś jego rodowym nazwiskiem. Gdy zdawał egzamin z polonistyki w czasie egzaminu dla oficerów bez cenzusu, spytano go, co słyszał o "Trenach" Kochanowskiego. Na to Czuczełowicz wykrzyknął oburzony:
– Kachanouskaha znau. Dobry byu aficer, ale uż u trenach [tj. taborach] nikoli nie służyu!
Był też egzamin z francuskiego. Rotmistrz Andrzej Węcławowicz przygotowywał Czuczełowicza do tego egzaminu po koleżeńsku, acz z wielkim trudem, chociaż chodziło o wykucie trzech słów po francusku: łyżka, nóż i widelec, co w pronuncjacji Czuczełowicza brzmiało: kuljer, kuto i furszet.
Gdy rotmistrz Węcławowicz ostrzegał, że trzech słów może być za mało i że mogą o co innego zapytać, dzielny major odparł:
– Nie paśmiejet jon. Darom ja jemu trzy razy indziuki posyłał! Tak u nas umówione.
Tenże Czuczełowicz, dowodząc półpartyzanckim oddziałem kawalerii na początku roku 1919 i posłyszawszy, jak ułani innego pułku śpiewali "Pasłam ja wołki na Bukowinie", kazał swoim żołnierzom nauczyć się tej piosenki, która jednak w ich interpretacji brzmiała "Pasła ja wouki [tj. wilki] na ługawinie".
Tadeuszowi zdarzało się nieraz bywać na jarmarkach w miasteczkach powiatowych i gminnych. Dziwił się, że Żydzi w tych miasteczkach zostali spolonizowani niemal w samym zaraniu niepodległości, o wiele prędzej niż w Wilnie. A więc był świadkiem, jak Żyd zgorszony wygórowaną ceną, której chłop żądał za konia, zaśpiewał: "O Bajadero!" i odszedł machnąwszy ręką.
A innym razem i na innym jarmarku Żyd w podobnych okolicznościach zmrużył oczy i powiedział chłopu zjadliwie: "Mów do mnie jeszcze"...
Polując u Mietka Goryniewskiego, Tadeusz kilka razy zaglądał do Dzisny.
Miasto robiło na nim ponure wrażenie. Już przedtem na konferencjach wojewódzkich obijało mu się o uszy zdanie, że wszelka pomoc finansowa dla Dzisny jest "galwanizowaniem trupa". Co innego jednak słyszeć dosadne określenie rzucone na zebraniu, a co innego przekonać się na własne oczy.
Miasto miało ładne domki i było przecięte najprawdziwszymi szerokimi bulwarami ze szpalerami drzew w środku jezdni. Normalnie mogło być najładniejszym miastem Wileńszczyzny. Ale dziś było to miasto umarłych.
O ćwierć stajania za Dźwiną było już państwo Sowietów. Handel zamarł, bo nie było ani czym, ani z kim handlować. Raz w dzień autobus z Głębokiego przywoził pocztę i trochę nędznego towaru dla zaspokojenia potrzeb zdziesiątkowanej ludności miasta i kilku wiosek okolicznych. Wszyscy mieszkańcy mniej lub więcej przedsiębiorczy porzucili Dzisnę i szukali szczęścia gdzie indziej. Co drugi dom stał pusty i miał zabite deskami na głucho drzwi i okna.
Co trzeci dom butwiał i walił się w gruzy. Aby się choć czymkolwiek pochwalić, mieszkaniec Dzisny prowadził gościa na brzeg Dźwiny i pokazując pustą przestrzeń za rzeką po sowieckiej stronie mówił:
– Tam był majątek Biskupskiego, męża śpiewaczki Wialcewej. Teraz bolszewicy znieśli wszystkie osiedla i zabudowania w parokilometrowym pasie nadgranicznym.
Pusta więc przestrzeń za rzeką po czymś, co było, a czego już nie ma, stanowiła jedyną osobliwość Dzisny.
Gdy w dzień upalny Mietek Goryniewski z Tadeuszem wypili w odrapanej restauracji dwie butelki piwa i poprosili o trzecią, kelner odpowiedział, że piwa zabrakło: będzie dopiero za trzy godziny, gdy przyjdzie autobus z Głębokiego.
Dzisna zamarła, prawie umarła. Stolica i życie powiatu przeniosły się do Głębokiego. Na bramie wjazdowej do tego miasta widniał napis wielkimi literami: "Nie rzucim ziemi skąd nasz ród". Tadeusz po prostu żenował się dopytywać, z czyjego pomysłu powstała ta brama z idiotycznym napisem.
Niemniej jednak ziemiankę powiatu dziśnieńskiego panią Stanisławowę Mohlową, z domu Oskierczankę, napis ten szczególnie irytował:
– Co to znaczy "skąd nasz ród"?! To my jesteśmy rody!! Cha-cha-cha – śmiała się śmiechem basowym. Ta sama pani Mohlowa miała utarczkę ze starostwem. Zaczęła budowę jakiejś przybudówki do murowanego domu mieszkalnego. Starostwo kazało wstrzymać roboty. Zdaniem architekta powiatowego dom był zabytkiem i wszelka przeróbka wymaga pozwolenia konserwatora. Pani Mohlowa wpadła w gniew:
– Jeżeli ten dom jest zabytkiem, w takim razie ja jestem jeszcze większym zabytkiem, gdyż ja ten dom budowałam.
Pani Mohlowa miałaby jeszcze większe pole do irytacji, gdyby była wiedziała, jakiego rodzaju inne zamachy kiełkowały w głowiznach urzędniczych. Z Warszawy przyszedł okólnik zalecający akcję "odruszczania" nazw miejscowości. Okólnik był w zasadzie słuszny, gdyż miał na celu przede wszystkim przywrócenie nazw dawnych. Nikt też się nie dziwił, gdy np. miasteczku nad Wisłą przywrócono nazwę Dęblin zamiast Iwangorod.
Ale urzędnicy powiatowi zrozumieli okólnik inaczej. Rozpoczęli próby "polszczenia" nazw miejscowych. Próby te czasem były absurdalne. Przez powiat dziśnieński szły szlaki batorowe. Stąd też nazwa miasteczka i stacji kolejowej Królewszczyzna. Stąd nazwa osady leśnej "Stańkról" związana z legendą, że przejeżdżającego przez las króla zatrzymał chłop okrzykiem: "Stań, królu" i prosił o naprawienie czynionej mu krzywdy. Było też w Dziśnieńszczyźnie kilka wsi i osad noszących nazwę "Karolewo". Mędrcy powiatowi ubrdali sobie, że są to nazwy rosyjskie i że trzeba je spolszczyć na "Karolowo". Szczęściem projekty te przechodziły w urzędzie wojewódzkim przez ręce Tadeusza, który nie dał im dalszego biegu. Niestety, nic udało mu się uratować nazwy "Radoszkowicze", które przefałszowano na "Radoszkowice" – na zasadzie rzekomo napisów na starych mapach.
Niedouczkowie powiatowi nie domyślili się, że nazwy na starych mapach były po łacinie.
Wspomniałem o Dziśnie, jako o mieście umarłych. Z zachowaniem wszelkich proporcji porównawczych i z marginesem pewnej przesady trzeba powiedzieć, że Wilno w okresie między dwiema wojnami było "wielką Dzisną". Gospodarcze znaczenie, które Wilno miało przed wojną, znikło, żyjąc tylko w smutnej pamięci. Już raz wspomniałem i zapewne jeszcze wspomnę o nieszczęściu "zurzędniczenia" i "zmilitaryzowania" Wilna.
Prawdę mówiąc, nie było to nieszczęście, lecz raczej "szczęście w nieszczęściu". Gdyby usunąć z Wilna urzędy i urzędników, gdyby usunąć z niego wojsko, Wilno stałoby się naprawdę "wielką Dzisną" – miastem upiornym z domami o zabitych deskami oknach, z domami walącymi się w gruzy. Wilno między dwiema wojnami – wciśnięte w "worek" między trzy granice, których dwie były zamknięte dla obrotu gospodarczego – było miastem z urzędniczonym i zmilitaryzowanym, bo nim być musiało. Wilno żyło z urzędników i wojskowych.
Przegląd tygodnia. Piątek, 12 lipca 2013
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-AugustyniakCiemno wszędzie, mokro wszędzie, co to będzie, co to będzie...
Toronto
Ulewa, która przeszła nad Toronto w poniedziałek po południu, spowodowała szereg podtopień.
Na skutek nagłych opadów zalana została Don Valley Parkway i inne główne ulice Toronto podczas popołudniowego szczytu. Skutki zalania usuwano jeszcze przez kolejne dni.
Przedstawiciele Environment Canada potwierdzili, że na lotnisku Pearsona spadło w poniedziałek do godziny 8 wieczorem 106 mm deszczu. To tylko o 15 milimetrów mniej niż podczas najbardziej deszczowego dnia w historii – 15 października 1954 roku, kiedy przechodził huragan Hazel.
Nieco lepiej było na lotnisku na wyspach. Tam odnotowano sumę opadów wynoszącą 81 mm. Pomiary dokonane na Uniwersytecie Torontońskim przyniosły rezultat 91 mm. Średnia miesięczna suma opadów w Toronto wynosi 74,4 mm.
Meteorolodzy z Environment Canada stwierdzili, że burzowe masy powietrza przemieszczały się stosunkowo powoli. Z tego powodu nad zachodnim Toronto i nad centrum nałożyły się dwie burze.
Burmistrz Rob Ford powiedział, że służby miejskie pracują pełną parą i robią wszystko, co mogą. Stwierdził, że miasto nie mogło być lepiej przygotowane na uderzenie ulewy.
Ford monitorował sytuację ze swojego domu, rozmawiał z szefem straży pożarnej Billem Blairem i CEO TTC Andym Byfordem. Burmistrz, podobnie jak tysiące mieszkańców miasta, nie miał prądu.
Ostrzeżenia utrzymano jeszcze w nocy z poniedziałku na wtorek. Służby zalecały mieszkańcom pozostanie w domach i unikanie terenów nisko położonych. Ostrzegano przed niebezpieczeństwem osunięcia się brzegów Don River w okolicy Hoggs Hollow w pobliżu Yonge St. i York Mills.
Mieszkańcy mówili, że widzieli fale na ulicach, które jak np. King St. bardziej przypominały rzeki niż drogi. Parking przy stacji Kipling znalazł się pod wodą, woda wdzierała się też do tuneli metra. Najwięcej deszczu spadło na North York i najstarszą część Toronto. Piesi szukali miejsc, by schronić się przed deszczem, który jednak długo nie ustawał. Wiele samochodów utknęło w wodzie, a dodatkowym utrudnieniem była bardzo słaba widzialność.
Z uwagi na deszcz wystąpiły opóźnienia i odwołania na trasach pociągów GO jadących w kierunkach Milton, Kitchener, Richmond Hill i Lakeshore East. Wiele autobusów GO było opóźnionych o pół godziny i więcej.
Policjanci i strażacy ewakuowali 1400 osób z pociągu, który zatrzymał się w miejscu, w którym woda sięgała okien na dolnym poziomie. Akcja trwała do 1 w nocy we wtorek. Z powodu silnych opadów deszczu część odcinków torów znalazła się pod wodą. Pasażerowie jadący podczas popołudniowych godzin szczytu w poniedziałek w stronę Richmond Hill musieli tłoczyć się na górnym poziomie, gdy woda wdarła się na parter pociągu. Maszynista podobno próbował wycofać skład, niestety nie dał już rady.
Pasażerowie czekali trzy godziny na przybycie oddziału policji wyposażonego w sprzęt do operacji na wodzie. Pięć lub sześć osób zostało lekko rannych podczas ewakuacji.
GO Transit na wszelki wypadek zalecił pasażerom we wtorek poszukanie innych sposobów podróżowania.
We wtorek nie funkcjonowało też metro na odcinku od Jane do Kipling. Po ulewie ze względu na awarię elektryczności nie działała sygnalizacja świetlna w metrze, jednak do 8 wieczorem część stacji udało się już uruchomić. To samo dotyczyło Scarborough Rapid Transit Line i większości linii tramwajowych.
Utrudnienia wystąpiły też w transporcie lotniczym. W poniedziałek wieczorem Porter Airlines podał, że wszystkie loty do i z Toronto do końca dnia są odwołane. Air Canada przestrzegała, że loty wykonywane z lotniska Pearsona i na to lotnisko mogą być opóźnione lub odwołane. W Toronto wybiły ścieki, w centrum miasta tworzyły się prawdziwe bajora, w których tonęły całe samochody. Reporter 680News spostrzegł zanurzone w fekaliach nowiutkie ferrari.
Z początku Toronto Hydro przestrzegało przed lokalnymi brakami prądu. Z każdą godziną jednak coraz więcej osób nie miało w domach zasilania. Ich liczba doszła do około 300 000, z czego 100 000 nie miało prądu jeszcze we wtorek rano.
W Mississaudze, szóstym co do wielkości mieście w Ontario, bez prądu zostało 50 000 mieszkańców. W pewnym momencie elektryczności nie miało 80 proc. miasta.
Torontońska policja na bieżąco aktualizowała listę zalanych ulic i innych zdarzeń związanych z ulewą. Zalane były więc okolice Wilson Avenue i Hwy 401, południowa nitka Don Valley Parkway na południe od Pottery Road. Drzewo spadło na samochód zaparkowany niedaleko Mount Pleasant Road i St. Leonard's Avenue, zrywając przy tym linię energetyczną. Częściowo zalana została okolica Don Valley Parkway i Dundas Avenue. Nie kursował prom na Toronto Islands. Zalana była część Trethewey Drive na wschód od Black Creek Drive. Zamknięto część ulic wzdłuż rzeki Humber. Podtopienia dotknęły stację kolejową Union. Pod wodą znalazł się też parking przy ratuszu.
We wtorek Toronto Hydro rotacyjnie wyłączało prąd, aby uniknąć przeciążenia sieci. Wielu mieszkańców Etobicoke nie miało prądu jeszcze do wtorku.
Wiele osób zadawało sobie pytanie, dlaczego taka anomalia pogodowa jak ulewa może doprowadzić do sparaliżowania infrastruktury wielomilionowej aglomeracji i do masowych wyłączeń energii elektrycznej – zupełnie jak w Trzecim Świecie.
Mississauga
Funkcjonariusze policji regionu Peel uwolnili dziecko zamknięte w samochodzie pozostawionym na parkingu przed centrum handlowym. Około 4 po południu w niedzielę policja otrzymała zgłoszenie o dwóch psach, które znajdują się w samochodzie zaparkowanym przy Argentia Rd. w okolicy Winston Churchill Blvd. i autostrady 401. Gdy policjant przybył na miejsce i szukał samochodu z psami, zauważył około 2-letnie dziecko w innym pojeździe zaparkowanym przed sklepem Urban Barns. Policjant wybił szybę i wyjął je z samochodu. Udało się odnaleźć matkę. Prewencyjnie na miejsce wezwano też ambulans. Peel Police nie podaje na razie informacji na temat ewentualnych zarzutów.
Newmarket, Ont.
York Regional Police bada sprawę śmierci 10-latka i wzywa świadków do kontaktu z funkcjonariuszami. Policjanci zostali wezwani do domu przy Woodford Drive, okolica Yonge Street i Green Lane, w sprawie zaginionego chłopca. Dziecko po południu bawiło się w basenie. Znaleziono je nad ranem następnego dnia, zostało wyciągnięte z wody. Śledczy, który przybył na miejsce, stwierdził śmierć chłopca. Ma być przeprowadzona sekcja zwłok. York Regional Police prosi o kontakt wszystkich, którzy mogą pomóc w ustaleniu przyczyn śmierci dziecka.
Toronto
Policja prowincyjna podaje, że w katastrofie samolotu, który rozbił się w południowych rejonach Georgian Bay, zginęły trzy osoby. Samolot wyposażony w pływaki uderzył w wodę w pobliżu Griffith Island w Grey County w czwartek (4 lipca) po południu. Cessna podchodziła do lądowania na wyspie. W chwili wypadku od pasa dzieliło ją 220 metrów. Ofiarami są trzej mężczyźni w wieku 72, 52 i 45 lat z okolic Sudbury. Ich imiona i nazwiska zostaną podane po zawiadomieniu rodzin. Inspektorzy Transportation Safety Board of Canada przybyli na miejsce zdarzenia dzień później, by rozpocząć badanie przyczyn wypadku.
Mississauga
W Malton Community Centre otwarto nowy basen Snoezelen. Jest wyposażony w specjalne światła, można skorzystać z aromaterapii i zrelaksować się przy muzyce. Został też przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Wizyty na tak wyposażonej pływalni są szczególnie zalecane dzieciom z autyzmem, osobom z chorobami umysłowymi, po urazach mózgu, cierpiącym na chroniczne bóle i na demencję. Mają korzystać z niego takie organizacje, jak ErinOakKids i Community Living. Słowo "Snoezelen" pochodzi od "snuffelen", które oznacza odkrywanie i "doeselein" – sen. Pierwszy tego typu basen został otwarty w Holland Bloorview Kids Rehabilitation Hospital. Pracownicy z Malton zostali przeszkoleni przez pracowników szpitala pod kątem pracy z osobami o specjalnych potrzebach. Zajęcia dla dzieci rozpoczną się 20 lipca. Środki finansowe na budowę basenu zostały przekazane w ramach grantu Pendle Fund przez Community Foundation of Mississauga.
Mississauga
OPP aresztowała w sobotę na autostradzie 401 kierowcę, który prawdopodobnie prowadził samochód pod wpływem marihuany. Ponad dwukrotnie przekroczył prędkość – pędził 225 km/h. Do zatrzymania doszło o 8.22 rano w Mississaudze w okolicy Dixon Rd. i Hwy 401. Policjant, który dokonał zatrzymania, poczuł w samochodzie zapach marihuany. Kierowcą okazała się 26-letnia Kristen King z Etobicoke. Została oskarżona o niebezpieczną jazdę i posiadanie mniej niż 30 gramów marihuany. Jej mazda została odholowana z autostrady i zatrzymana na 7 dni. King ma się zgłosić do sądu 29 sierpnia.
Oshawa
Canadian Taxpayers Federation opublikowała doroczny raport dotyczący wydatkowania pieniędzy podatników. Okazuje się, że najgorzej wśród dużych miast w Ontario wypadła Oshawa. Miasto otrzymało ocenę F. Jest to zasługa w dużej mierze pensji urzędników, które ciągle rosną. Burmistrz John Henry nie jest zadowolony z wyników. Mówi, że ostatnie trzy podwyżki podatków należały do najniższych w regionie Durham. A miasto rozwija się bardzo dobrze. Czerwiec należał do najlepszych miesięcy pod względem budownictwa. Do tego burmistrz podkreśla wady kryteriów oceny wysokości pensji. Henry dodał, że miasto cały czas stara się szukać oszczędności i wydawać pieniądze jak najefektywniej. Toronto otrzymało ocenę D. Tutaj też zwrócono uwagę na wysokie pensje biurokratów w ratuszu. W porównaniu z resztą prowincji Toronto ma najwięcej urzędników z bardzo wysokimi dochodami. Ich liczba jest też duża w odniesieniu do populacji miasta. Mississauga i Brampton otrzymały C, Markham, Burlington i Ajax – D+. Najlepiej wypadły St. Catharines i Kitchener. Raport bazuje na danych dotyczących podatku od własności i listy płac pracowników publicznych zarabiających ponad 100 000 dol. rocznie.
Toronto
Policja w Toronto opublikowała nagranie, które najprawdopodobniej przedstawia mężczyznę oskarżanego o przemoc seksualną. Podejrzany dopuścił się przestępstwa w weekend, jemu też przypisywane są włamania połączone z wykorzystywaniem seksualnym, które miały miejsce w zeszłym roku. Mężczyzna działał w okolicy Berry i Park Lawn. Wszedł do kilku domów w niedzielę w nocy między 1 a 3.30. Prawdopodobnie wykorzystał jedną kobietę, gdy spała. W innych domach przeszukiwał rzeczy, jednak nic nie ukradł. Podejrzany ma około 20-25 lat, wzrost około 1,7 m i jest szczupłej budowy ciała. Nosił ciemne ubranie i biały materiał lub podkoszulkę, która zasłaniała twarz i głowę. W domach, do których wszedł, drzwi i okna nie były zamknięte. Policja przypomina o zamykaniu domów na noc.
Miasto przeanalizuje własną reakcję
Toronto
Burmistrz Ford powiedział, że jest dumny z tego, jak miasto poradziło sobie podczas poniedziałkowej ulewy, zamierza jednak zlecić przeprowadzenie analizy zastosowanych procedur. Burmistrz odwiedził miejsca, które ucierpiały najbardziej. Był w oczyszczalni ścieków przy Queensway. Gdy zawiodło zasilanie, przestał działać automatyczny system wychwytywania zanieczyszczeń.
We wtorek w dalszym ciągu część mieszkańców nie miała prądu. Dyrektor Toronto Hydro Anthony Haines zaapelował o zmniejszenie zużycia prądu. Część Hydro One długo była nieczynna – nie pracowała stacja transformatorowa Manby, z której trzeba było wypompować 300 000 galonów wody (ponad 1,1 mln litrów). W zachodniej części Toronto (głównie w Etobicoke) prądu nie było jeszcze w środę – czyli 36 godzin po poniedziałkowych deszczach. Aby zmniejszyć zużycie energii, Toronto Hydro wprowadziło we wtorek naprzemienne wyłączenia prądu w czterech rejonach miasta.
W środę metro na linii Bloor-Danforth kursowało już do stacji Islington. Między Islington a Kipling kursowały dodatkowe autobusy. Ostatni odcinek otwarto, gdy w pełni przywrócono zasilanie. Z opóźnieniami jeździły pociągi GO, linia Milton nie dojeżdżała jeszcze w środę do Kipling.
TDSB podało, że ze względu na brak zasilania zamknięty był Etobicoke Collegiate Institute. Zajęcia wakacyjne zostały przeniesione do Martingrove Collegiate. Ze szkół katolickich czasowo zamknięta była Bishop Allen Academy.
We wtorek zamknięte było Sherway Gardens.
Trillium bez prądu
Mississauga
Trillium Hospital w środę po południu był pozbawiony prądu. Uruchomiono awaryjne źródła zasilania. Do wieczora nie przyjmowano pacjentów nawet w nagłych wypadkach. Karetki pogotowia były kierowane do innych szpitali. Władze szpitala podały, że jakość usług świadczonych pacjentom przebywającym na leczeniu nie zmieniła się.
Operacje, które nie musiały odbyć się w środę, zostały przełożone. Enersource podało, że awaria wynikała z usterek sprzętu, a nie była związana z poniedziałkowymi ulewami i zakłóceniami pracy Hydro One.
Okolica Hurontario St. i Queensway była bez prądu od 1.30 po południu. Służby Peel Region Paramedics w każdej chwili były gotowe na ewakuację pacjentów.
Lato, a więc utrudnienia
Toronto
W związku z wyścigami Honda Indy, które odbędą się w nadchodzący weekend, miasto planuje zamknięcia ulic. Przygotowania idą pełną parą. Wiadomo, że nieprzejezdne będą Lake Shore Blvd. od Strachan Ave. do British Columbia Dr. – do północy w niedzielę, oraz Strachan Ave. od Lake Shore Blvd. do Fleet St. także w tym czasie. Kierowcy są proszeni o przejazd autostradą Gardiner lub ulicą King.
Dojście do Ontario Place będzie możliwe od Lake Shore Boulevard od strony Strachan Avenue.
Piękny kawałek nad jeziorem
Mississauga
Miasto otrzymało 175.000 dolarów na projekt zagospodarowania terenu po dawnej elektrowni Lakeview Generating Station. Przyznanie grantu ogłosili federalny minister zasobów naturalnych Joe Oliver i prezes federacji miast kanadyjskich Claude Dauphin.
Pieniądze zostaną przeznaczone na projekt Inspiration Lakeview, w ramach którego powstanie plan, co zbudować na 245 akrach ziemi. Burmistrz Hazel McCallion powiedziała, że na tej przestrzeni każdy znajdzie coś dla siebie. Będą przestrzenie publiczne, place, na których będą mogły odbywać się wydarzenia kulturalne, budynki mieszkalne i nowe miejsca pracy. Aby odprowadzać wodę, zostaną zbudowane specjalne kanały burzowe.
Rowerzyści docenią nowe ścieżki rowerowe. Miasto chce, by zabudowania, które powstaną w przyszłości, były projektowane z myślą o ochronie środowiska.
Miejsce ma też przyciągać przedsiębiorców prowadzących różnego rodzaju "zielone" biznesy.
W ramach redystrybucji podatków
Mississauga
Posłowie Dipika Damerla z Mississauga East-Cooksville i Bob Delaney z Mississauga-Streetsville podali, że miasto zyska ponad 15 milionów dolarów w tym roku w ramach programu podatków paliwowych. Program został wprowadzony na stałe. Pieniądze mają być przeznaczone na rozwój transportu publicznego Ma też być więcej autobusów. W ramach programu prowincja przekazuje miastom dwa centy od każdego litra sprzedanego paliwa z przeznaczeniem na ulepszenie jakości komunikacji miejskiej.
Pedofil wiceministrem edukacji?
Toronto
W poniedziałek aresztowano profesora Uniwersytetu Torontońskiego (Institute for Studies in Education) i współpracownika premier Kathleen Wynne, Benjamina Levina (61 l.), pod zarzutami rozpowszechniania i tworzenia pornografii dziecięcej, namawiania do popełnienia czynów karalnych oraz przyzwalania na przestępstwa seksualne wobec dzieci poniżej 16. roku życia i współudziale w nich.
Levin był wiceministrem edukacji w latach 2004–2009 za czasów rządów premiera Daltona McGuinty'ego. Współpracował z premier Kathleen Wynne, gdy w styczniu tego roku objęła stanowisko lidera Partii Liberalnej. Obecna minister edukacji Liz Sandals, dystansując sprawy rządu od zarzutów stawianych Levinowi, powiedziała, że profesor został zawieszony w pracy dla ministerstwa do czasu zakończenia śledztwa. Levin prowadził gościnne wykłady i brał udział w projektach naukowych.
Levin pojawił się w sądzie na krótko w poniedziałek. Siedział w miejscu dla więźniów i wpatrywał się w tylne rzędy, gdzie miejsca zajęło dwóch z trzech jego braci. Przesłuchanie zostało wyznaczone na 10 lipca, wtedy też zostanie wyznaczona kaucja. Na razie profesor przebywa w areszcie. Levina reprezentuje Gerald Chan z biura prawnego Claytona Ruby'ego.
Prawnik mówi, że już przygotowuje się do obrony i zamierza odeprzeć zarzuty. Dodał, że wniosek o kaucję nie powinien być odrzucony. Zaznaczył, że Levin ma żonę i dwie córki, cieszy się też poważaniem w środowisku akademickim. Jego koledzy z uniwersytetu byli zaskoczeni oskarżeniami i nie chcieli komentować sprawy.
Levin pochodzi z Winnipegu. Dyplom robił na University of Manitoba, potem studiował na Harvardzie, a następnie objął stanowisko naukowe na Uniwersytecie Torontońskim. Pracował też w departamencie edukacji w Manitobie, w latach 1999–2000 pełnił funkcję wiceministra. Jest autorem kilku książek.
Biuro premier Wynne nie odpowiada na żadne pytania w związku z oskarżeniami. Levin został aresztowany na mocy nakazu w swoim domu przy Glengarry Ave. Przeciwko niemu toczy się śledztwo w sprawie wykorzystywania nieletnich. Toronto Police współpracuje z policją w Londynie i nowozelandzkim wydziałem spraw wewnętrznych – jednostką ds. cenzury i wiadomości elektronicznych. W ciągu ostatnich trzech lat profesor był kilkakrotnie w Nowej Zelandii, gdzie wygłaszał prezentacje i wykłady.
Chodnik nie dla rowerów?
Mississauga
Podczas wtorkowego spotkania w ratuszu Cycling Advisory Committee zaproponował wprowadzenie programu mającego na celu przypomnienie rowerzystom, by nie jeździli po chodnikach. Ci, którzy to robią, powinni zwolnić i zawsze uważać na pieszych.
Przepisy w Mississaudze zabraniają jazdy rowerem po chodniku. Za złamanie tego prawa grozi mandat w wysokości 35 dolarów.
Komitet chce także we współpracy z policją regionu Peel i Share the Road Cycling Coalition zorganizować akcję zatrzymywania rowerzystów łamiących przepisy. Sprawa rowerów na chodnikach stała się głośna po wypadku, w którym rowerzysta na Burnhamthorpe Rd. W. potrącił 71-letnią kobietę. Shui Fen Chan zmarła.
W ratuszu niektórzy mówią, że część rowerzystów po prostu nie chce jeździć po ulicach, tłumacząc to np. względami bezpieczeństwa. Zasady jazdy na rowerze w Mississaudze zostały zebrane w publikacji Mississauga Cyclists Handbook.
W publikacji znalazła się też mapa ścieżek i tras rowerowych.
Zwycięstwo pro forma
Vancouver
Premier Kolumbii Brytyjskiej Christy Clark zwyciężyła w wyborach uzupełniających w okręgu Westside-Kelowna, które odbyły się w środę. Otrzymała 63 proc. głosów. Tym samym zapewniła sobie miejsce w parlamencie prowincyjnym. Wcześniej mieliśmy do czynienia z sytuacją, gdy premier prowincji i liderka partii nie zasiadała w parlamencie jako poseł.
O 10 wieczorem premier ogłosiła swoje zwycięstwo i podziękowała wyborcom. Zapewniła, że będzie robić wszystko, by dbać o interesy mieszkańców jej okręgu.
Głosowanie zakończyło się o 8 wieczorem czasu lokalnego. Do 10.35 głosy ze wszystkich 171 urn zostały policzone. Łącznie oddano 17 012 głosów, z których 10 666 było na Christy Clark (62,7 proc.). Druga była Carole Gordon z 5045 głosów (29,7 proc.). Oficjalne ogłoszenie wyników przez Elections B.C. odbędzie się 17 lipca.
O mandat poselski w okręgu Westside-Kelowna ubiegało się ośmiu kandydatów. Miejsce zwolniło się w czerwcu, kiedy to zrezygnował Ben Stewart z Partii Liberalnej – właśnie po to, by dać szansę Christy Clark.
Clark wcześniej była posłanką okręgu Vancouver-Point Grey. Kontrkandydaci krytykowali panią premier, że startuje z okręgu, z którym w rzeczywistości nie jest związana. Clark mieszka w Vancouverze, gdzie też jej syn chodzi do szkoły.
Obiecała, że w razie wygranej ustanowi swoje drugie miejsce zamieszkania w Kelownie.
60 ofiar katastrofy pociągu towarowego
Montreal
Podawana oficjalnie liczba ofiar sobotniej katastrofy pociągu w Lac-Mégantic w Quebecu wzrosła do piętnastu. Wykolejony pociąg przewożący ropę naftową na trasie do Saint John zapalił się w środku miasta, przez co 2000 osób musiało opuścić swoje domy. Na początku odkryto trzy ofiary, potem jeszcze dwie. Rzecznik prasowy policji podał, że ciała nosiły ślady znacznych poparzeń. Przewieziono je do Montrealu celem wykonania obdukcji. Policja nie podaje danych ofiar.
Około 60 osób wciąż jest uznawanych za zaginione. Dane są każdego dnia aktualizowane. Miasto Lac-Mégantic położone jest 250 kilometrów na wschód od Montrealu. Liczy 6000 mieszkańców.
Premier Stephen Harper przybył na miejsce wypadku w niedzielę. Powiedział, że chce wyrazić swoją solidarność z mieszkańcami Lac-Mégantic. Premier zapewnił, że członkowie rządu na wszystkich poziomach współpracują ze sobą, aby udzielić wsparcia poszkodowanym.
W niedzielę po południu część mieszkańców mogła wrócić do swoich domów. Nie dla wszystkich powrót był łatwy – zwłaszcza dla tych, których bliscy zaginęli. Większość pożarów została ugaszona do tego czasu.
Policja oznakowała strefę eksplozji jako miejsce przestępstwa kryminalnego. Wypadek jest kwalifikowany w ten sposób ze względu na rozmiary zniszczeń i liczbę ofiar śmiertelnych.
Montreal, Maine and Atlantic Railway podało w oświadczeniu, że w pociągu zawiodły prawdopodobnie hamulce. Pociąg stał na noc w Nantes, oddalonym o 8 kilometrów. Maszynista spał w pobliskim hotelu.
W niedzielę odnaleziono też czarne skrzynki. Badający zdarzenie mają nadzieję, że dane dotyczące prędkości, stanu hamulców i pozycji przepustnic pomogą w wyjaśnieniu przyczyn wypadku. Nie wiadomo jednak, ile czasu zajmie analiza danych.
Czerwony Krzyż zorganizował w miejscowej szkole centrum ewakuacji. Znalazło w nim schronienie wielu poszkodowanych. W sobotę rano ewakuowano 1000 osób, a następnie jeszcze 1000 w związku z obawami dotyczącymi skażenia powietrza. Osobom tym zapewniono schronienie i posiłek oraz pomoc psychologiczną. W Internecie utworzono też nieoficjalną listę osób zaginionych. W poniedziałek ciągle znajdowało się na niej około 200 nazwisk.
Mieszkańcom Lac-Mégantic władze miasta zalecają gotowanie wody przed spożyciem przez co najmniej pięć minut. Podobny problem mają mieszkańcy Saint-Georges – miejscowości położonej około 80 kilometrów od Lac-Mégantic, czerpiącej wodę z rzeki Chaudiere przepływającej przez obszar katastrofy. Władze miasta kierowane obawami, że woda może być zanieczyszczona, zdecydowały o pobieraniu wody pitnej z pobliskiego jeziora. Jest to jednak za mało, by pokryć dzienne zużycie, dlatego mieszkańcy zostali poproszeni o oszczędzanie wody. Na rzece zainstalowano specjalne bariery hamujące przemieszczanie się zanieczyszczeń. Na razie jednak nie wiadomo, kiedy sytuacja wróci do normy.
Wiele osób zastanawia się nad tym, czy pociągi przewożące niebezpieczne substancje powinny przejeżdżać przez tereny zabudowane. Dziwią się temu eksperci z USA i zwracają uwagę również na zagrożenia ze strony terrorystów. Canada Safety Council podaje, że kilka dekad temu wydano rozporządzenia nakazujące kierowanie pociągów towarowych tak, by omijały niektóre większe miasta. Jednak takie miejsca jak Lac-Mégantic nie kwalifikują się do tego zapisu.
Niektórzy uważają ponadto, że pociąg był przestarzały, co też mogło mieć pewien wpływ na przebieg wypadku.
Dodatkowe dokumenty w sprawie sprzeniewierzenia
Toronto
Konserwatysta Vic Fedeli utrzymuje, że komisarz ds. informacji niejawnych Ann Cavoukian powiedziała mu, iż natrafiła na dodatkowe dokumenty dotyczące przeniesienia budowy elektrowni w Mississaudze i Oakville. Dokumenty miały być ukryte i określane przez konserwatystów jako "niemożliwe do odzyskania". Biuro Cavoukian na razie nie potwierdza tych informacji, jednak jego rzecznik prasowy przekazał informację, że niebawem zostanie opublikowane oświadczenie w tej sprawie.
W zeszłym miesiącu komisarz Cavoukian opublikowała raport, w którym stwierdziła, że wyżsi urzędnicy z Partii Liberalnej złamali prawo, nakazując usunięcie korespondencji elektronicznej związanej z przeniesieniem wielomilionowych inwestycji.
Zdaniem opozycji, działanie to miało na celu zatajenie prawdziwych kosztów budowy.
Nasi brunobomberzy już w sądzie
Vancouver
Para oskarżona o próbę dokonania zamachu na siedzibę legislatury Kolumbii Brytyjskiej po raz kolejny pojawi się w sądzie za miesiąc. Prawnik Tom Morino tymczasowo reprezentujący Johna Nuttalla i Amandę Korody złożył wniosek o odroczenie sprawy, która odbywa się przed Sądem Najwyższym prowincji.
Pierwszy raz sąd zebrał się w sprawie niedoszłych zamachowców w środę. Adwokat stwierdził, że potrzebuje dodatkowego czasu, by zapoznać się z dokumentacją oskarżenia i uporządkować sprawy finansowania.
Nuttal i Korody siedzieli osobno, ale rozmawiali ze sobą podczas krótkiego posiedzenia sądu. Jeśli zostaną uznani za winnych, grozi im nawet dożywocie.
Uwaga na szkło w piwie Molson
Ottawa
Wszyscy, którzy w upalne dni chcieliby się ochłodzić, pijąc Molson Canadian Cider, powinni być ostrożni.
W niektórych butelkach o pojemności 341 mililitrów mogą występować kawałki szkła.
Canadian Food Inspection Agency podała, że cider "z wkładką" trafił na półki sklepów w Ontario i Nowej Szkocji.
Na razie jednak nie było doniesień o zranieniach.
Producent dobrowolnie wycofuje uszkodzone partie napoju: butelki pakowane osobno z kodem kreskowym 0-56327-00866-3 i sześciopaki z kodem 0-56327-00824-3.
Toronto
Szykują się zmiany w przepisach, na mocy których policjanci zawieszeni w pełnieniu obowiązków, nawet z powodu przestępstw kryminalnych, mogą otrzymywać wypłaty. Z punktu widzenia ofiar przepisy są absurdalne. Z zapisów w Ontario's Police Services Act wynika, że pensji nie otrzyma jedynie funkcjonariusz skazany na karę więzienia. Jeśli policjant został skazany, ale nie odbywa kary w więzieniu, zostaje zawieszony w pełnieniu służby, ale dalej otrzymuje pensję, chyba że zostanie zwolniony dyscyplinarnie. To samo dotyczy przypadków oskarżeń wewnętrznych. Zwolnienie policjanta może być natomiast przeciągane przez długie miesiące, a nawet lata. Ontaryjskie stowarzyszenie szefów policji podaje, że w 2008 roku 52 funkcjonariuszy było zawieszonych. Na pensje dla nich wydano 4,8 miliona dolarów. Przeprowadzono też badania wśród policji regionu York, Waterloo, Ottawy i London. Jednak nie wszystkie jednostki dostarczyły danych. Nie uwzględniono policji w Toronto, wiadomo jednak, że zawieszonych w wykonywaniu obowiązków jest tu obecnie 6 osób. Ontario jest jedyną prowincją, w której funkcjonują tego rodzaju przepisy. W innych prowincjach wypłacanie pensji zależy od decyzji szefa policji. Czasem policjanci otrzymują pełne wynagrodzenie za pierwszych 30 dni zawieszenia.
Calgary
Weekendowe święto kultury kowbojskiej w Calgary zgromadziło mniej widzów niż rok temu. Na Stampede pojawiło się 187 000 osób. W 2012 roku widzów było o 95 000 więcej. Organizatorzy mówią, że jednak ze względu na tegoroczne okoliczności trudno mówić o jakichkolwiek porównaniach. Impreza jest najbardziej dochodowa pośród wszystkich organizowanych rokrocznie w Kanadzie. Dzięki jej organizacji do budżetu miasta wpływa ponad 170 milionów dolarów. Przebija Winterlude w Ottawie, Canadian National Exhibition w Toronto i festiwal Just for Laughs w Montrealu. W tym roku tereny, na których odbywa się rodeo, znalazły się pod wodą. Organizatorzy i władze miasta nie szczędziły wysiłków, by przygotować miejsce. Po wielu dniach sprzątania mieszkańcy Calgary przyznają, że Stampede było tym, czego miasto potrzebowało. Impreza zjednoczyła wszystkich i tchnęła w nich nowy optymizm. Mieszkańcy mogli znów poczuć się dumni ze swojego miasta.
Toronto
15 lipca GO Transit wprowadza "ciche strefy" (Quiet Zones) w pociągach na wszystkich liniach. Rozwiązanie było testowane na linii Barrie i spotkało się z pozytywnym odbiorem. Strefy będą wyznaczone na górnych poziomach pociągów na wszystkich siedmiu liniach w godzinach szczytu – czyli między 6 a 9.30 rano i 3 a 7.30 po południu. Jeżdżący linią Barrie mogli zażywać spokoju na piętrze pociągu od 11 lutego. 83 proc. przyznało, że pomysł jest rzeczywiście dobry. Jest to okazja, by jeszcze trochę się przespać lub popracować w spokoju. Podobne strefy już funkcjonują w amerykańskich i europejskich pociągach. Na razie Quiet Zones będą wprowadzone na cztery miesiące, po czym GO chce zbadać opinie pasażerów. Jest jednak duża szansa, że pomysł się przyjmie i po pilotażowym projekcie strefy zostaną wprowadzone na stałe. Należy jednak zaznaczyć, że "cichy" nie oznacza "bezgłośny". Dopuszcza się krótkie rozmowy przyciszonym tonem. Pasażerowie są też proszeni o wyciszenie urządzeń elektronicznych. Rozmowę można jednak odebrać, po czym przejść do innej części pociągu. Również wszystkie komunikaty będą słyszane na górnym poziomie. Funkcjonowanie Quiet Zones może być odwołane w przypadkach wydarzeń awaryjnych czy opóźnień. Nie będzie ich też prawdopodobnie w weekendowych pociągach do Niagary, Barrie i wzdłuż Lakeshore, którymi często jeździ dużo ludzi. GO zastrzega, że pasażerowie korzystający z cichych stref mogą upomnieć innych, łamiących zasady korzystania z nich, napomina jednak, żeby nie aktywować alarmów do obsługi pociągu. Opóźnienia związane z tego rodzaju przypadkami nie będą kwalifikowane do wypłaty rekompensat.
Montreal
Mylne Paquette z Montrealu w sobotę rozpoczęła historyczną próbę przepłynięcia łodzią wiosłową przez Atlantyk. Jeśli jej się uda, będzie pierwszą kobietą z Ameryki Północnej, która tego dokonała. Paquette wyruszyła w 100-dniowa podróż z Halifaxu. Ma dotrzeć do Lorient we Francji. Przez cały czas będzie mogła komunikować się ze światem, wysyłać nagrania wideo, zdjęcia czy dokonywać wpisów na blogu czy na portalach społecznościowych. Trasa ma długość 2700 mil morskich (ponad 5000 kilometrów). Wody Oceanu Atlantyckiego są uważane za jedne z najbardziej niebezpiecznych. Warunki na oceanie są często trudne do przewidzenia. Wielu śmiałków przez lata straciło w nich życie. Wiatry przekraczają prędkość 100 km/h, a fale dochodzą do 12 metrów. Łódź Mylne Paquette została specjalnie zaprojektowana, by wytrzymać takie siły. Wioślarka mówi, że długo przygotowywała się do tego przedsięwzięcia i jeśli jej się uda, będzie to jej największe życiowe osiągnięcie. Wcześniej przepłynęła samotnie 1200-kilometrową trasę z Montrealu do Magdalene Islands. Pracowała jako pielęgniarka w szpitalu uniwersyteckim Sainte-Justine w Montrealu, gdy mając 27 lat po rozmowie z chorym dzieckiem postanowiła zmienić swoje życie. Podczas przeprawy Paquette wykona około miliona uderzeń wiosłami – będzie płynąć po 12 godzin dziennie, by ukończyć podróż za trzy miesiące.
Prawa ofiary a prawa przestępcy
Ottawa
Rząd federalny wydłużył o dwa miesiące konsultacje społeczne w sprawie ustawy dotyczącej praw ofiar i przestępców. Już teraz ustawa budzi wiele kontrowersji, przede wszystkim pod względem skutecznego egzekwowania jej zapisów i kosztów, z którymi się to wiąże. Nawet adwokaci są podzieleni co do tego, czy zapisy będzie można rzeczywiście wprowadzić w życie.
Federalny rzecznik praw ofiar Sue O'Sullivan przedstawiła listę 30 rekomendacji, których część dotyczy prawnego wsparcia ofiar przestępstw i reprezentacji w sądzie. Celem jest przede wszystkim zapewnienie ofiarom wsparcia prawnego w zakresie dostępu do informacji i ochrony.
Prawa ofiar są w większości przypadków regulowane w prawie poszczególnych prowincji, brakuje jednak jednego, spójnego zapisu w prawie federalnym. Rzecznik podkreśla, że bez tego nie można mówić o zdrowym systemie sprawiedliwości.
Jednak były rzecznik praw obywatelskich Steve Sullivan, który obecnie pełni funkcję dyrektora Ottawa Victims' Services, uważa, że egzekwowanie zapisów ustawy może być ograniczone, a nastąpi tylko przepływ funduszy do prawników i administracji. Generalnie bezpieczeństwo publiczne się nie polepszy, może tylko niektóre ofiary będą bardziej usatysfakcjonowane, co nie jest złe, ale bilans zysków i strat pozostanie na minusie. W obecnym systemie jest mnóstwo opóźnień, a sytuacja może się pogorszyć.
Pojawiają się też głosy, że rozwinięcie systemu pomocy ofiarom jest owszem dobre, jednak niekoniecznie potrzebne byłoby zapewnienie ofiarom uczestnictwa w postępowaniu sądowym na wszystkich etapach. Należy tez dokładnie sprecyzować pojęcie ofiary i zadbać o to, by należne prawa przysługiwały też oskarżonym i skazanym.
Biuro ministra sprawiedliwości Roba Nicholsona nie podało jeszcze daty głosowania nad ustawą. Ministerstwo stwierdza, że sugestie zebrane podczas prowadzonych konsultacji zostaną rozważone.
Nękane mogą zabić?
Halifax
Niezależna komisja wydała w środę orzeczenie w sprawie postępowania RCMP podczas zajmowania się sprawą Nicole Doucet z Nowej Szkocji. Kobieta próbowała wynająć osobę, która miała zabić jej męża. Doucet utrzymywała, że była zastraszana i bita.
Doucet, będąca nauczycielką, została aresztowana w 2008 roku, gdy próbowała zlecić jednemu z podstawionych, działających incognito Mounties zabicie Michaela Ryana. Już w sądzie oskarżyła Ryana o straszenie śmiercią jej i jej córki. Z zarzutu usiłowania morderstwa uniewinniono ją w 2010 roku. Sędzia stwierdził, że Doucet działała pod przymusem i nie otrzymała pomocy od policji. Wyrok został utrzymany przez sąd apelacyjny.
W styczniu kanadyjski Sąd Najwyższy stwierdził, że powołanie się na działanie pod przymusem zostało wykorzystane niesłusznie, jednak nie zmienił wyroku. Zdaniem sądu, RCMP nie odpowiedziała właściwie na wielokrotne telefony kobiety proszącej o pomoc. Prawnik Doucet utrzymuje, że kobieta dzwoniła na policję co najmniej 9 razy.
RCMP w Nowej Szkocji wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że śledztwo wewnętrzne nie wykazało, iż policja wielokrotnie otrzymywała skargi od Doucet na przemoc domową. Tymczasem zdaniem komisji, w nagraniach zgłoszeń RCMP nazwiska Doucet i Michaela Ryana pojawiają się około 25 razy. Jednak ze względu na kwalifikację czynu jako sprawy "cywilnej" RCMP postąpiła zgodnie z procedurami.
Vic Toews zrezygnował
Ottawa
Vic Toews we wtorek zrezygnował z pełnienia funkcji ministra bezpieczeństwa publicznego. Wycofał się też z członkostwa w parlamencie. Premier Harper za pośrednictwem serwisu Twitter podziękował ministrowi i życzył mu wszystkiego najlepszego.
Vic Toews był zaliczany do najbardziej kontrowersyjnych członków rządu przez swoje poglądy na system sprawiedliwości i ataki na przeciwników politycznych. Odpowiadał za sprawy związane z przestępczością, w tym za podniesienie wieku przyzwolenia (na czynności seksualne) z 14 do 16 lat, wycofanie rejestracji broni długiej i wprowadzenie RCMP Accountability Act.
Toews powiedział, że czuje wsparcie swoich wyborców, jednak jego czas w polityce już się skończył. Czas rozpocząć nowy rozdział w życiu. Gdy w 2000 roku zaczynał działalność polityczną, chciał przysłużyć się Kanadzie poprzez scalanie konserwatystów w całym kraju. Z perspektywy czasu uważa, że misję wypełnił dzięki temu, że starał się być zawsze otwarty na dialog i pracę z osobami, które myślą inaczej.
Dodał, że obiecał swojej partnerce, że wycofa się z polityki, gdy ich syn rozpocznie szkołę. W tym roku syn idzie do pierwszej klasy. Minister chce się teraz poświęcić życiu rodzinnemu i pracy w prywatnym sektorze.
60-letni Toews dołączył do grona konserwatystów, którzy złożyli rezygnacje z pełnionych funkcji.
Na takie posunięcie zdecydowali się senator Marjory LeBreton, minister stanu ds. zagranicznych Diane Ablonczy, minister stanu ds. finansów Ted Menzies, minister środowiska Peter Kent i walczący z chorobą nowotworową minister rybołówstwa Keith Ashfield.
Mobilicity w ręce Verizona
Toronto
Mobilicity odroczyło głosowanie w sprawie planu rekapitalizacji. Operator borykający się z problemami prowadzi rozmowy z firmami, które mogłyby go przejąć. Dyrektor Mobilicity Stewart Lyons nie podaje jednak żadnych szczegółów. W ramach planu rekapitalizacji kapitał spółki miałby zostać inaczej podzielony i ulokowany.
Część długów mogłaby zostać spłacona, wygospodarowano by też pieniądze na bieżące działania.
Chodzą słuchy, że operatora kupi amerykański gigant Verizon. Verizon potwierdził, że rozważa wejście na rynek kanadyjski. Wcześniej złożył Wind Mobile ofertę wartą 700 milionów dolarów.
Wind i Mobilicity mają łącznie 850 000 klientów. Z drugiej strony, tacy giganci na rynku usług telekomunikacyjnych, jak Rogers, Telus i Bell, obsługują 25 milionów użytkowników.
Mobilicity pewien czas temu wyrażało chęć połączenia z Telusem – operator oferował 380 milionów dolarów.
W tym momencie jednak zainterweniował minister przemysłu Christian Paradis, który stwierdził, że będzie to niezgodne z licencją o wykorzystaniu częstotliwości, którą ma Mobilicity.
Zgodnie z prawem, takie połączenie mogłoby być zrealizowane dopiero w 2014 roku.
Nadchodzi czas przetasowań
Ottawa
Szykują się zmiany w rządzie premiera Stephena Harpera. Były one planowane na ten tydzień, jednak ze względu na wypadek w Lac-Megantic zostały przesunięte. Minister transportu Denis Lebel i minister przemysłu Christian Paradis udali się na miejsce katastrofy, które znajduje się w ich okręgu wyborczym. To już drugi raz, kiedy plany konserwatystów ze względu na "siłę wyższą" muszą być przełożone.
Wcześniej odwołano zjazd partii – miał się odbyć w czasie, gdy południowa Alberta walczyła z powodzią.
Premier Harper odczuwa coraz większą presję, by odmłodzić swój gabinet. Dodatkową okazją do tego będą niedawne rezygnacje pięciu ministrów.
Rządowi wielu zarzuca brak przejrzystości i zdecydowanego kierunku prowadzenia polityki. Harperowi wytyka się umowę o handlu z Unią Europejską, która jeszcze nie została podpisana, oraz problemy z rurociągami – sprawy, które miały być priorytetowe.
Dlatego zmiany kadrowe powinny być znaczne. Premier musi też dać wyraźny sygnał, że partia się zmienia. Musi to zrobić z myślą o wyborach w 2015 roku, jeśli nie chce, by rząd znów był mniejszościowy.
Zmiany mogą być też okazją do tego, by bardziej widoczne stały się kobiety. Jest ich stosunkowo niewiele w Partii Konserwatywnej, ale podczas ostatnich wyborów spora część została wybrana.
Ryzyko późnego macierzyństwa
Ottawa
Kanadyjki coraz dłużej zwlekają z macierzyństwem. Niesie to zagrożenia zarówno dla nich, jak i dla ich dzieci.
Według danych z 2011 roku przedstawionych przez Statistics Canada, na 1000 kobiet w wieku od 35 do 39 lat przypada 52,3 dziecka. W przypadku grupy w wieku 20-24 lat liczba ta wynosi 45,7. W porównaniu z danymi z 2010 roku różnica w dzietności powiększyła się.
Lekarze przestrzegają, że poród w późniejszym wieku może być trudniejszy, częściej kończy się cesarskim cięciem. Rośnie też ryzyko wad genetycznych u dzieci. Starsze pacjentki wymagają też często większej ilości badań i częstszych wizyt, przez co bardziej obciążają system opieki medycznej. Młodsze matki lepiej czują się w trakcie ciąży, podczas gdy wśród starszych może istnieć ryzyko związane z nadciśnieniem czy cukrzycą u matki.
Późne zachodzenie w ciążę staje się praktyką wśród wielu kobiet wykształconych i dobrze radzących sobie w sferze zawodowej. Kobiety po 20. roku życia często jeszcze kończą szkoły i dążą do ustabilizowania swojej sytuacji życiowej. Wiele mówi, że chce jeszcze skorzystać z życia i nacieszyć się małżeństwem. Nie zdają sobie przy tym sprawy z ryzyka płynącego z późnego macierzyństwa. Twierdzą jednak, że czekając, są bardziej przygotowane na rozpoczęcie życia rodzinnego.
W statystykach widać, że współczynnik dzietności szybko spada dla kobiet po 40. roku życia. Lekarze zachęcają, by nie czekać tak długo. Podkreślają, że część kobiet nie uświadamia sobie, jak trudno może im być wtedy zajść w ciążę.
Salmonella w kminku
Ottawa
Canadian Food Inspection Agency przestrzega przed spożywaniem kminku w proszku firmy Shabros, który może być skażony salmonellą. Przyprawa trafiła na rynek kanadyjski przez importera mającego swoją siedzibę w Mississaudze. Jak dotąd nie stwierdzono żadnych zachorowań. Importer – firma Shah Brothers Imports – dobrowolnie wycofała produkt, który trafił na półki sklepów w Ontario, Manitobie i Nowej Szkocji.
Należy zwrócić uwagę na kminek w opakowania po 170 i 340 gramów z numerem serii 407 i kodami kreskowymi 059011009106 oraz 059011008987.
Po więcej informacji można zwracać się do Shah Brothers Imports po numerem telefonu 905-670-9515.
Domy płasko z tendencją do wzrostu
Toronto
Analitycy Royal LePage przewidują, że w kolejnym roku ceny domów utrzymają się na podobnym poziomie co obecnie, choć może wystąpić lekka tendencja wzrostowa. Jeśli jednak będą rosnąć, to wolniej niż teraz.
Średnie ceny typowych domów – dwupoziomowego i wolno stojącego parterowego – w drugim kwartale bieżącego roku wzrosły o 2,7 proc. i wyniosły odpowiednio 419 614 dol. i 386 547 dol. Ceny condominiów rosły wolniej, bo o 1,2 proc. do poziomu 248 750 dol.
W dalszej części roku (w porównaniu do 2012) analitycy przewidują największy wzrost cen domów w Calgary – 6,5 proc. (do 439 000 dol.), Reginie – 5,8 proc. (do 318 000 dol.) i Winnipegu – 3,9 proc. (265 000 dol.). Najmniej nieruchomości mają podrożeć w Ottawie – o 1,2 proc. (do 357 000 dol.). W pozostałych miastach prognozuje się wzrosty na poziomie 1,5–2 proc. Najwięcej za dom trzeba będzie zapłacić w Vancouverze (744 500 dol.) i Toronto (511 500 dol.).
W zeszłym tygodniu minął rok od wprowadzenia bardziej restrykcyjnych przepisów odnośnie do udzielania kredytów hipotecznych. Sprzedaż spadła, ale ceny utrzymały się na tym samym poziomie.
Moi znajomi, kupując ostatnio pierwszy dom, zostali zaskoczeni faktem, że musieli wraz z ofertą zapłacić depozyt. Powiedz więcej na ten temat. Po co jest ten depozyt, jak duży jest i czy jest on konieczny?
Depozyt, czyli zaliczka, jest koniecznym elementem kontraktu.
Jest zrozumiałe, że kiedy sprzedajemy naszą nieruchomość, a często w tym samym czasie kupujemy następną, chcemy, by kupujący od nas czuli się w jakimś stopniu związani umową i nie zmienili zdania w ostatniej chwili. Dlatego zaliczka (depozyt) jest takim zabezpieczeniem i dlatego z punktu widzenia sprzedających dobrze, by była jak ona jak największa.
Na przykład w GTA na dom wartości 500.000 dol. dobrze widziana minimalna wysokość byłaby na poziomie 10.000 dol. Oczywiście 50.000 dol. brzmi lepiej, ale często jest to nierealna suma, bo wielu kupujących nie dysponuje takim depozytem. Najczęściej "equity" jest w domu, który zamieniamy, a nie na koncie bankowym.
Wysokość depozytu zależy też od lokalizacji. Na przykład, daleko poza Toronto – depozyty są zwykle znacznie niższe – bo ludzie znają się zwykle od lat i nie czują się zagrożeni. Ostatnio kupując dom dla klientów w Crystal Beech – wymagany depozyt wynosił 500 dol. Gdybym taki zaproponował w Toronto – byłaby kupa śmiechu.
Wysokość depozytu zależeć też będzie od sytuacji, w jakiej kupujemy nieruchomość. Jeśli jest to normalna transakcja – to wówczas obowiązują standardy. Jeśli jednak mamy do czynienia z tak zwaną "multiple offer situation" – czyli kilka czy kilkanaście ofert na jeden dom, to wówczas depozyt jest jedną z form strategii kupna. Im wyższy, tym lepszy.
Osobiście raz przeżyłem sytuację, że mój klient tak bardzo chciał domu, który kupował, że jego depozyt był w wysokości ceny, którą oferował za ten dom. Czyli to naprawdę była "cashoffer". Ale taka sytuacja zdarza się niezwykle rzadko.
Depozyt zwykle idzie do firmy, która sprzedaje nieruchomość, i jest umieszczany w "trust account". Czasami jednak depozyt może iść bezpośrednio do prawnika, który zamyka transakcję, lub innej wskazanej w umowie instytucji.
Depozyt stanowi oczywiście część całej sumy, którą kupujący musi zapłacić za nieruchomość. Z depozytu też firma sprzedająca płaci komisowe agentom. Czyli jeśli wysokość depozytu przekracza wysokość wynagrodzenia agentów – nadwyżka jest zwracana sprzedającym. Jeśli jednak depozyt jest mniejszy niż całkowite komisowe dla agentów, to wówczas prawnik zamykający transakcję dosyła brakującą kwotę do firmy.
Gdyby się kupujący nieruchomość rozmyślili i wycofali z transakcji – co się dzieje z depozytem?
Zależy, kiedy nastąpi wycofanie. Jeśli w czasie kiedy kupujący ma na to czas – czyli w czasie kiedy może usunąć warunki z oferty lub nie (zwykle do 10 dni w zależności od warunków) – to wówczas depozyt jest zwracany w całości.
Jeśli jednak nastąpi to już w okresie, kiedy warunki zostały usunięte, to sytuacja znacznie się komplikuje.
Jak wspomniałem na wstępie – depozyt jest trzymany w firmie, która sprzedawała nieruchomość (najczęściej) na tak zwanym "Trust Account".
Jeśli kupujący wiedzą, że nie będą w stanie zamknąć transakcji, mogą poprzez własnego agenta (czasami prawnika) poinformować drugą stronę i za proponować ugodę. Często w takiej sytuacji depozyt w części lub całości przechodzi na rzecz sprzedających i podpisuje się dokument nazywany "Mutual Release" – który zwalnia wszystkie strony od wzajemnych roszczeń i określa, jak depozyt jest dzielony. To jest "kulturalny" sposób załatwienia sprawy.
Często jednak może się okazać, że kupujący nie chcą tracić depozytu i nie są skłonni pójść na ugodę. Czasami z kolei straty poniesione przez sprzedających z powodu niedotrzymania umowy przez kupujących są tak znaczne, że wysokość depozytu ich nie pokryje.
W takich sytuacjach – sprawa jest kierowana zwykle do sądu i sąd zadecyduje o podziale depozytu lub ewentualnie zasądzeniu dodatkowych kosztów.
Z tym że sprawy w sądach trwają latami i wcale nie zawsze ten, co ma rację, wygrywa sprawę. Taki jest niestety system prawny.
Maciek Czapliński
Mississauga
Stanisław Brodzki urodził się 3 listopada 1920 roku w Płocku jako drugi syn Apolonii i Leona Brodzkich. Wychowany w rodzinie pełnych tradycji narodowych, otrzymał podstawowe i średnie wykształcenie uwieńczone maturą w czerwcu 1939 roku. 15 sierpnia tegoż lata, wraz z innymi maturzystami płockich gimnazjów, został powołany na 4-tygodniowy obóz 12. Batalionu Junackich Hufców Pracy w Osowcu na granicy Prus Wschodnich. Z wybuchem wojny przewieziono ich do Lidy, gdzie zorganizowano Szkołę Podchorążych Piechoty przy 77. Pułku Piechoty.
Po wkroczeniu armii sowieckiej do Polski, wraz z innymi oddziałami brał udział w walkach obronnych Grodna. 23 września z jednostką przekracza granicę Litwy, gdzie zostaje internowany. Na Litwie przebywał w trzech obozach: Olita, Wiłkomierz i Wiłkowiszki. Nawiązuje kontakt z rodzicami w Kraju i 12 grudnia otrzymuje od nich pierwszy list. Pobyt na Litwie kończy się wkroczeniem do tego kraju armii sowieckiej i 11 lipca 1940 roku zostaje przewieziony przez Wojskową Służbą Bezpieczeństwa NKWD z Wiłkowiszek do obozu jenieckiego Juchnowo, położonego na południe od Moskwy.
Szlakami bobra: French River - wrząca rzeka i Odżibuejowie
Napisane przez Joanna Wasilewska, Andrzej JasińskiFrench River to 105-kilometrowa rzeka, ok. 300 km od Toronto, stanowiąca tradycyjną drogę wodną między jeziorem Nipissing a jeziorem Huron, używali jej Indianie, spławiano nią drzewa, a w XX w. odkryto piękno charakterystycznego krajobrazu Tarczy Kanadyjskiej. Stała się rajem dla wędkarzy, zaczęto tu budować cottage'e i przystanie, potem utworzono park prowincyjny, wciśnięty między tereny indiańskich rezerwatów. W latach 80. uznano ją za dziedzictwo narodowe Kanady. French River przedziera się przez skały uformowane przez lodowiec, który ścierał je, miażdżył, kruszył, wygładzał.
Masy wody French River, szukając ujścia do Georgian Bay, rozdzielają się, tworząc labirynt odnóg, kanałów, zatok, zatoczek, jeziorek, wodospadów i bystrz.
W zeszłym roku udało nam się spenetrować dwa odcinki w górę od Georgian Bay nad jez. Huron, tym razem chcieliśmy dopłynąć do jeziora Nipissing, z którego French River wypływa.
Pogoda zapowiadała się fatalnie, miało lać i lać. Postanowiliśmy nie wierzyć niesprawdzającym się zazwyczaj prognozom Environment Canada – przy całej technice, satelitach, superkomputerach ma trudności z określeniem pogody parę godzin do przodu – i jednak pojechać. Całą drogę do French River, cztery godziny, z nieba lały się strugi wody. Gdy dotarliśmy na miejsce, do Pine Lodge, niebo się przejaśniło, wyjrzało słońce. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że te ulewy zmienią nasze plany i że niespodzianka jest tuż-tuż. Ekipa w składzie czterech osób, w tym Edyta i Tomek, pomysłodawca i organizator, oraz dwóch kotów załadowała się do canoe i w drogę. Wiatr był niewielki, więc oszczędziliśmy zwierzakom zakładanie kapoków.
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7350#sigProIda22e81bdd3
Pejzaż tu troszeczkę inny niż przy Georgian Bay, więcej lasów, głównie iglastych, mniej malutkich granitowych wysepek, ale skały tak samo uformowane w różne przedziwne kształty, za to więcej domków letniskowych. Teren parku prowincyjnego jakby oblewa indiańską ziemię na wyspach, gdzieniegdzie na mapie widać skrawki terenów prywatnych. Zamierzaliśmy dopłynąć do jeziora węższą odnogą. Po dwóch godzinach dotarliśmy do kaskad Five Finger, pierwsza przenoska, 300 metrów. To żaden wysiłek, jeżeli nosi się canoe kevlarowe, przy potwornie ciężkich baliach, jakie mieliśmy, to już wyczyn. Koty trzeba było załadować na plecaki, Fifka już nie chce chodzić, a Pimpek rwie się do samodzielnego pokonywania tras, ale lubi wąchać po drodze trawki, czas dla niego nie istnieje, opóźniałby przeprawę.
Kaskady wyjątkowo malownicze, masy wody spadają z hukiem ze skalnych progów, po pokonaniu różnicy wzniesień rozlewając się silnym nurtem w kilku kierunkach. Musieliśmy jeszcze przed przenoską podciągać łódź pod prąd na lince. Ponowny załadunek plecaków i kotów, płyniemy. Po kilkudziesięciu metrach niespodzianka. Rzeka zaczyna wirować, bulgotać, mieszać się jak wrząca woda w garnku; tak jest napompowana pęcherzykami powietrza, że na wiośle zero oporu, zero pchnięcia. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i zwężenie odnogi, tu już rwąca woda, przepłynąć pod prąd się nie da. Próbowaliśmy jeszcze, czy nie da się przeciągnąć łodzi na lince, ale zbocza za strome i za wysokie. Poziom podnosił się z minuty na minutę, to z powodu silnych deszczów otworzyli tamę kilkanaście kilometrów stąd, podobno poziom może się gwałtownie zmienić nawet o parę metrów. Woda spadająca przez kaskady Five Finger huczała złowieszczo coraz głośniej.
A uprzedzała nas kobieta z Pine Lodge, żeby nie płynąć pod prąd tutaj, bo nurt za szybki. Nie uwierzyliśmy, wzbudziła naszą nieufność, usiłując nam sprzedać bilety po 6 dolarów sztuka na oglądanie kaskad od strony ziemi Odżibuejów, które i tak mijaliśmy po lewej stronie w czasie przenoski. Widać ma jakiś układ z Indianami, na ich ziemię wchodzić nie wolno.
Zmiana planów boli, wiemy, że do jeziora już nie dopłyniemy. Mówi się trudno. Zrobiliśmy odwrót i popłynęliśmy pod prąd szerszą odnogą z drugiej strony wyspy, niby z łagodniejszym, prawie nieodczuwalny nurtem, ale za to z silnym wiatrem w twarz, po drodze szukając kempingu. Niektóre były już zajęte, chociaż to dopiero piątek przed długim weekendem. Wreszcie znaleźliśmy wolne miejsce na pięknej granitowej wysepce w zatoczce.
Pimpkowi bardzo się podobało, zwiedzał obozowisko, popijał wodę z małych wgłębień, wreszcie usadowił się na skale i z góry lustrował okolicę. Fifka się jak zwykle obraziła i od razu zapakowała do śpiwora, wyszła dopiero rano.
Wieczór jak to w interiorze, ognisko, wieszanie plecaków przed niedźwiedziami na linie, potem cisza, gładź wody pomarańczowa od zachodzącego słońca, przecinana wycieczkami bobrów z żeremia w tylko im wiadomym celu, i cudne nawoływania nurów lodowców. Granitowy raj, momenty, za którymi się tęskni w codziennym życiu. I potem nagły powrót do bardziej przyziemnych stron życia w interiorze, ucieczka po zachodzie do namiotu przed atakiem komarów. Jeśli mówimy już o przyziemnych stronach życia, wypadałoby też wspomnieć o miejscu, gdzie król chodzi piechotą, jak to wygląda w parkach prowincyjnych w interiorze. Otóż są drewniane "trony" z otwieraną klapą, kilkadziesiąt metrów od miejsca kempingowego, nam się tym razem trafił iście królewski, wynagradzając prymitywność przybytku spektakularnym widokiem na jezioro i zachody słońca.
Zmieniony plan na następne dni wyglądał następująco: wizyta na pow-wow u Odżibuejów na wyspie Okikendawt, następnego dnia płyniemy ile się da w stronę Nipissing i wracamy tą samą drogą.
Płyniemy na pow-wow, tradycyjne zgromadzenie Indian, przez wiele lat zakazane przez kanadyjski rząd, a przez ostatnie lata na fali promowanej wielokulturowości rozkwitające. Na pow-wow odbywają się tańce obrzędowe oraz konkursowe pokazy.
Pow-wow w rezerwacie Odżibuejów na wyspie Okikendawt nie zgromadziło tłumów, turystów było niewielu, publiczność stanowili głównie Indianie. W środku areny grupy śpiewaków i grających na bębnach, wokół nich krążą tancerze. Spóźniliśmy się na rozpoczęcie imprezy i prezentację gości. W każdym razie byli tam m.in. Indianie z Christian Island na jeziorze Huron i z Six Nations of Grand River, musieli być i Amerykanie, bo wisiała ich flaga.
Są ludzie, którzy nie znoszą indiańskiej muzyki, twierdząc, że to walenie w bębny i wycie, my lubimy, coś w tym jest, każda pieśń jest pozornie podobna, ale po wsłuchaniu się czuć, jak każda różni się nastrojem. Robiliśmy film oczywiście w niedozwolonym momencie i dostaliśmy reprymendę od prowadzącego. Potem rozpoczęły się pokazy konkursowe, te już można było fotografować. Nie wiedzieć dlaczego ontaryjscy Indianie, nawet młodzi, z reguły są bardziej otyli niż też nie za chuda reszta populacji prowincji. Był upał, tancerze wkładali w taniec całe serce, baliśmy się, że lada moment któryś dostanie apopleksji. Stroje z pietyzmem wykonane, we wszystkich kolorach tęczy, skąd u nich takie upodobanie do barw? Nie wszystkie zupełnie oryginalne, kilkaset lat temu nie mieli przecież połyskujących jedwabnych materiałów i metalowych dzwonków do tańca z dzwonkami.
Finansowe nagrody na dużych, znanych pow-wow są nie do pogardzenia, tu kwoty były symboliczne, więc zaangażowanie szczere, niespowodowane chęcią zarobku.
Prowadzący przez mikrofon namawiał do wspomożenia indiańskich biznesów i zakupów na okolicznych straganach. I rzeczywiście, Indianie kupowali, głównie tandetne zabawki dla dzieci, ale także ozdoby dla siebie, łapacze snów i oczywiście jedzenie – były zwykłe hamburgery, indiańska potrawa w postaci fasoli na dziwnej ichniej bułce i fantastyczna świeżo smażona ryba w panierce. My też zakupiliśmy pamiątkę w postaci ręcznie szytej kompozycji, z gmatwaniny barwnych linii wyłaniał się mityczny Thunderbird, stwór z indiańskich legend obdarzony niezwykłą mocą. Była też wyszywanka z papugą. Sprzedająca Indianka bez mrugnięcia okiem wyjaśniła, że to dzieła jej indiańskiej koleżanki z Gwatemali. Przyjęliśmy to bez komentarza, Thunderbird był naprawdę ładny, nawet gdyby był made in China. Być może uznała nas za niezbyt rozgarniętych, ale woleliśmy przyjąć wersję, że to był żart, prowadzący tańce co chwila popisywał się jakimś dowcipami, widać jest to w dobrym tonie.
Raz tylko zrobił się poważny, oświadczył, że chciałby coś powiedzieć, ale nie może, bo go obowiązuje poprawność polityczna. Tu nam się zrobiło szkoda, bo bardzo chcielibyśmy wiedzieć, co niepoprawnie politycznego miał do powiedzenia i jaki nacisk może w rezerwacie wywierać rząd, żeby tę poprawność wyegzekwować. Może mają już w swojej społeczności strażników pilnujących reguł "nowego wspaniałego świata"?
Nową Kanadę można było też ujrzeć w postaci wizyty na pow-wow licznej muzułmańskiej rodziny. Mieliśmy wrażenie jakiegoś kompletnego surrealizmu – rezerwat na wyspie w północnym Ontario, my z Polski, Odżibuejowie i muzułmańska rodzina w czarnych strojach do ziemi z kobietami z zakwefionymi twarzami. Przyszli i zaraz poszli, być może i oni, i Indianie przeżyli szok kulturowy.
Następnego dnia wyruszyliśmy w poszukiwaniu straconego czasu, po 600-metrowej przenosce przy tamie wkroczyliśmy w inny świat, świat cywilizacji. Motorówki pływały we wszystkie strony, do portu w zatoce Dokis – dociera tu też z North Bay statek wycieczkowy, i w stronę Nipissing, huk, smród benzyny, w Toronto nieodczuwalny, tutaj po dwóch dniach oddychania świeżym powietrzem dokuczliwy. Ośrodki wypoczynkowe, może to za dużo powiedziane, kilkudziesięcioletnie, lekko krzywawe kabiny jak grzybki w gromadkach powtykane w nabrzeżne skały (gwoli wyjaśnienia dla tych, co nietutejsi, kabina to rodzaj domku kempingowego z dawnych lat w Polsce. Miejsce na łóżko, stół i w odróżnieniu od Polski zazwyczaj żeliwny piecyk na drewno, większy domek służy za recepcję i salonik do spotkań), domy letniskowe, większe, luksusowe, i skromniejsze. Przy tamie zdecydowaliśmy się zaryzykować nocny powrót i jednak choć opłynąć Okikendawt, w sumie 40 kilometrów, po kontakcie z cywilizacją już nie żałowaliśmy zmiany planów.
Po drugiej stronie wyspy już było dziko, płynęliśmy z prądem, było lżej, choć czas nas gonił i trzeba było ostro wiosłować. Widzieliśmy jelenie, wykluwające się ważki, i też niedźwiedzie kupy, los spotkania z nimi nam Bogu dzięki oszczędził. Brzegi z jednej strony wysokie, z drugiej płaskie wyspy, charakterystyczny efekt działania lodowca, porośnięte cienkimi, tundrowymi już świerkami. Kolejna przenoska przy kaskadach, 150 metrów, ale nieoznaczona i połączona ze strasznym przestępstwem – wkroczeniem na indiańskie ziemie, z tego powodu nie jest oznaczona na mapie. Z ostrożności, żeby nas rwąca woda nie porwała, zbadaliśmy najpierw teren na piechotę, tracąc cenny czas. Za kaskadami French River płynie szybkim nurtem, miejscami znowu woda wrze jak w garnku, mijaliśmy bystrza, było trochę emocji i zabawy. Dotarliśmy do Five Finger i ta sama przenoska po raz trzeci. Byliśmy już tak zmęczeni, że postanowiliśmy tę część, przez którą poprzednio ciągnęliśmy canoe, przepłynąć, tym bardziej że nie ryzykowaliśmy utopienia kotów. Trzeba tak było zrobić za pierwszym razem. Po 10 godzinach byliśmy przy namiotach, Pimpek powitał nas radosnymi wygibasami na grzbiecie, przy okazji dokładnie czyszcząc skałę. Następnego dnia niestety powrót do rzeczywistości zwanej trudem codziennym.
Joanna Wasilewska, Andrzej Jasiński
Mississauga
Objaśnienia do mapki trasy: kolor jasnozielony – tereny parku, ciemnozielony – teren prywatny, pomarańczowy – teren rezerwatu
Listy z nr. 28/2013
Pochodzili z tego samego miasteczka ze wschodniej Polski. Byli lekko po pięćdziesiątce i utrzymywali się z "załatwionych" rent inwalidzkich. Ale polski inwalida to często jeszcze dość sprawny gość, który podejmie się każdej pracy, będąc "na saksach". Tym bardziej że pracowali najpierw w państwowym, a następnie sprywatyzowanym zakładzie naprawy maszyn rolniczych. To dobra szkoła dla fachowca "od wszystkiego".
Nie wybrali się dla dorobienia do skromnych rent do państw Unii Europejskiej, bo mieli jeszcze pracę w pobliżu swoich miejsc zamieszkania, nie znali języków obcych ani nie mieli nikogo znajomego, który by im ułatwił załatwienie w którymś z tych krajów pracy i zamieszkania. Byli to dobrzy mężowie i ojcowie dzieciom, które już wydoroślały i były "na swoim". Nie pili, nie palili, nie marnowali grosza. Co jakiś czas się spotykali, jak to starzy (jeszcze dość młodzi) koledzy z pracy i sąsiedzi.
W Windsor leje – poinformował ks. Zbigniew Sawicki przed rozpoczęciem polowej Mszy św. na Polskiej Plaży w Colchester, gdzie od lat organizowane jest doroczne spotkanie polonijnej wspólnoty.
Na szczęście dla uczestników pikniku (a może przede wszystkim dla organizatorów, bo co później zrobić np. z pierogami czy startą masą ziemniaczaną na placki?) niebo okazało się łaskawe i ciemne chmury omijały piknik z daleka.
Truizmem będzie przypominanie, że mamy kawałek urokliwego miejsca nad brzegami Lake Erie i że dobrze się stało, iż nie dopuszczono do pozbycia się plaży, a przecież były i takie plany dyskutowane bardzo gorąco. Pozostaje mieć nadzieję, że Stowarzyszenie Polskiego Domu Ludowego nie pozbędzie się plaży, ale musimy przy okazji pamiętać, że utrzymanie tego miejsca sporo kosztuje i, mówiąc prostym językiem, trzeba do portfelika sięgać.
Od kilku lat piknik parafialny organizują rodzice młodzieży biorącej udział w spotkaniach z papieżem w ramach Światowych Dni Młodzieży. Przypomnę tylko, że inicjatorem wyjazdów młodych ludzi na spotkania z Ojcem Świętym był śp. ks. prałat Roman Waszkiewicz. Młodzież z parafii p.w. Świętej Trójcy była w Sydney, Kolonii, Rzymie, Madrycie, a obecnie wybiera się do Rio de Janeiro na spotkanie z papieżem Franciszkiem Światowe Dni Młodzieży to inicjatywa naszego papieża, błogosławionego (a już wkrótce świętego) Jana Pawła II, który w roku 1985 zaprosił młodych ludzi do Rzymu. Inicjatywa papieska spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem i w każdym takim spotkaniu biorą udział setki tysięcy, a nawet miliony wiernych. Dodajmy, że samo spotkanie połączone z rekolekcjami i spotkaniem z papieżem trwa około tygodnia, ale młodzież spędza w danym kraju znacznie więcej czasu. Na przykład podczas ostatniego wyjazdu do Madrytu zdecydowano się na wyjazd także do Fatimy. Tegoroczna wyprawa do Rio rozszerzona zostanie o pobyt w parafii ks. Szerszenia i wyjazd na wodospady Iguacu.
Nasza młodzież wyrusza już w piątek, 12 lipca, przy czym Światowe Dni Młodzieży odbędą się w dniach 23-28 lipca; na zakończenie Msza św., którą odprawi papież Franciszek wspólnie z biskupami i kapłanami z całego świata. Pielgrzymi powrócą do domu we wtorek, 31 lipca.
Oczywiście każdy sobie zadaje pytanie związane z bezpieczeństwem, tym bardziej że w ostatnim okresie byliśmy świadkami zaburzeń społecznych w Brazylii. Arcybiskup Orani Tempesta, przewodniczący komitetu organizacyjnego ŚDM, powiedział, że nie należy się obawiać, aby protesty społeczne wpłynęły na przebieg spotkania młodych ludzi, dodał, że Światowe Dni Młodzieży cieszą się poparciem społecznym. Niemniej jednak nie zaszkodzi, jak w intencji naszych dzieci odmówimy ekstra dziesiątkę różańca. O tym, że nie do końca jesteśmy pewni, jak to będzie, świadczy decyzja Episkopatu Kanady, aby w wyprawie brali udział tylko ci, którzy mają ukończone 18 lat. Tym sposobem sporo chętnych odpadło, ostatecznie z parafii Świętej Trójcy wyrusza 6 osób: ks. proboszcz Zbigniew Sawicki, siostra Elżbieta Mruczek, a także Gabriela Krasowski, Alicja Wyrzykowski, Patryk Szczepanik i Piotr Sawicki.
Wspomniałem, że ŚDM gromadzą liczne rzesze, np. w Manili w roku 1995 było około 4 mln, w Rzymie, w roku 2000, przeszło 2 mln. Zorganizowane w 1991 r. ŚDM w Częstochowie zgromadziły 1,6 mln pątników, a torontońskie z roku 2002 około 800 tys.
Jeżeli się nie mylę, z Polski wybiera się do Rio około 2 tys.
Powróćmy jednak na brzeg Lake Erie, gdzie odbył się ostatni piknik parafialny, w którym uczestniczyła dość liczna grupa naszych rodaków, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jest nas w Windsor przeszło 10 tys., czasami się zastanawiam, gdzie się ukrywamy... A może jest to ogólna tendencja, zauważalna nie tylko w naszej społeczności? Przestaliśmy szukać kontaktu z innymi, wystarcza nam komputer, jesteśmy tak zmęczeni, że jak przyjdzie niedziela, to nawet do kościoła nie mamy siły się wybrać, a cóż dopiero pokonać autem 40 km, aby spędzić kilka godzin nad wodą. Może kiedyś i to się zmieni, na razie cieszmy się, że są wciąż panie (bo to przecież na nich spoczywa główny ciężar przygotowania i obsługi pikniku), które mówią: tak, pomożemy. I to nie tylko mamy pociech, które brały udział w ŚDM bądź wybierają się na najbliższe. I chwała im za to.
Najdzielniejszy "team" tworzyły: Teresa Szczepanik, Katarzyna Piotrowska, Monika Suszycka, Mariola Sawicka, Anna Wojtal, Dorota Raniszewska, Gabriela Krasowska, Alicja i Jadwiga Wyrzykowskie, s. Elżbieta Mruczek.
Mszę św. odprawił ks. Zbigniew Sawicki, a oprawę muzyczną przygotowała s. Elżbieta z młodzieżą udającą się do Rio.
Nie można zapomnieć, że napoje orzeźwiające zapewnił Dom Polski, właściciel tego uroczego miejsca. W sezonie letnim Plaża Polska jest otwarta w każdą niedzielę.
I może jeszcze jedna sprawa, związana z naszym zaangażowaniem w niektóre sprawy, z naszym postrzeganiem świata dokoła nas. Byłem świadkiem rozmowy jednej z organizatorek z panią, która rok, może dwa lata temu, kiedy jej córka brała udział w wyjeździe na ŚDM, służyła pomocą. Obecnie słysząc słowa: do zobaczenia na pikniku, odburknęła mało grzecznie "a po co?". Rzeczywiście, a po co? Skoro nie mam w czymś żadnego zysku, interesu, prawda?
Papież Franciszek, zapraszając młodych ludzi do Rio, powiedział: "Umawiam się z wami w tym wielkim brazylijskim mieście! Dobrze się przygotujcie, zwłaszcza duchowo w waszych wspólnotach, aby spotkanie było znakiem dla całego świata".
I to jest optymistyczne, że są młodzi ludzie, którzy szukają czegoś więcej, którzy odpowiadają na zaproszenie papieża. A apel o wewnętrzne przygotowanie, o zmianę możemy spokojnie rozszerzyć o nas wszystkich, bo któż z nas może podnieść kamień i powiedzieć "jestem bez winy"...
Leszek Wyrzykowski
Otrzymuję sporo telefonów oraz e-maili od naszych rodaków, którzy wybrali się na imigrację do Kanady, ot tak, zwyczajnie wsiadając całą rodziną w samolot.... następnie znajdując się w jednym z hoteli w Toronto lub innym mieście.
Ostatnio skontaktował się ze mną młody emigrant, który wraz z żoną i trójką dzieci przyleciał do Kanady na stałe. Skontaktował się ze mną, by zapytać, w którym urzędzie wydają dla Polaków zezwolenia na pracę, gdzie się zarejestrować i jak zapisać dzieci od września do szkoły? Wielkie było zdziwienie młodego mężczyzny, kiedy poinformowałam go, że nie w ten sposób załatwia się pobyt stały i że w Kanadzie nie wystarczy zgłosić się z polskim paszportem w jakimś urzędzie do rejestracji, załatwienie pobytu, czy nawet prawa pracy to dość skomplikowana i niekiedy długotrwała procedura. Pytając, skąd taki pomysł przylotu z całą rodziną, dowiedziałam się, że poza Kanadą prasa polonijna oraz inne media rozgłaszają, że Kanada ma specjalny program dla Polaków.
Imigrant nie był też zbyt zadowolony, kiedy usłyszał ode mnie, że w Kanadzie nie ma żadnego specjalnego programu dla Polaków, a nasi rodacy muszą starać się o imigrację drogą taką jak wiele innych nacji. Oczywiście, realia imigracyjne dla osób z różnych krajów mogą się w pewien sposób różnić, ale nie znaczy to, że jedna narodowość ma specjalne względy. Na przykład obywatele niektórych krajów mają większe szanse na otrzymanie azylu z powodu istniejącej w ich krajach sytuacji politycznej. Inni mają ułatwiony wlot, gdyż nie wymaga się od obywateli niektórych państw wiz wjazdowych (np. Polacy), jeszcze inni łatwiej otrzymują pobyt stały, gdyż ich językiem rodzimym jest angielski lub francuski, więc za egzamin językowy otrzymują największą liczbę punktów itp. Istnieją także międzynarodowe umowy umożliwiające zatrudnienie lub prowadzenie przedsiębiorstwa (np. umowa NAFTA pomiędzy Kanadą, USA i Meksykiem czy program International Experience Canada), ale specjalnego kanadyjskiego programu dla Polaków nie ma i nie będzie, ponieważ byłoby to absurdalne, by wielonarodowościowy kraj, jakim jest Kanada, nagle opracował program pobytowy dla jednego narodu. Prawdą jest, że minister imigracji spotkał się z organizacjami polonijnymi (na ich zaproszenie), namawiając do imigracji do Kanady, ale nigdy minister nie zapowiedział specjalnego przywileju czy programu dla Polaków.
Poruszam ten temat ponownie, ponieważ brakuje rzetelnych wyjaśnień w polonijnych mediach, ludzie są zdezorientowani, wprowadzani w błąd, nie wspominając już o tych, którzy na tej całej akcji zarabiają. Kontaktowały się nawet ze mną agencje pracy oraz adwokaci polskiego pochodzenia z Anglii, dopytując się o możliwą współpracę w zakresie nowego programu dla Polaków w Kanadzie...
Nie mam nic przeciwko rekrutacji Polaków, bo na pewno każdy z nas chciałby, by nasza grupa etniczna była coraz większa i silniejsza, ale sposób, w jaki odbywa się ta rekrutacja, i zarobek na osobach, które szukają jedynie lepszych możliwości dla siebie i swoich rodzin, nie jest w pełni etyczny.
Imigranci, rekrutowani zwłaszcza w Europie Zachodniej, wyobrażają sobie emigrację w dość prosty sposób, zostawiają wszystko, czego się dorobili, zwalniają się z pracy, wydają oszczędności na podróż (a w przypadku wieloosobowej rodziny jest to niebagatelna suma), mają wielkie nadzieje i marzenia... potem okazuje się, że ich droga imigracyjna nie będzie łatwa, czasem nawet nie do osiągnięcia, pozostają w Kanadzie nielegalnie, bez jakichkolwiek praw, bez ubezpieczenia zdrowotnego, podejmują się nieautoryzowanej pracy, popadając w konflikt z kanadyjskim prawem, jednak zmuszeni sytuacją życiową.
Izabela Embalo
licencjonowany doradca prawa imigracyjnego
notariusz-Commissioner of Oath
Osoby zainteresowane poradą prawną lub prawnym procesem imigracyjnym ( pobytem, wizą pracy, studiów, czasowego pobytu) prosimy o kontakt z naszym biurem:
tel. 461 515 2022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.; data-mce-href="mailto: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.;> Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Specjalizujemy się w imigracji polskich obywateli od 1998 roku. Pomogliśmy setkom naszych rodaków osiedlić się w Kanadzie lub przyjechać na pobyt czasowy – wizy pracy , wizy studenckie.
POSIADAMY UPRAWNIENIA DO POŚWIADCZANIA DOKUMENTÓW PODAŃ IMIGRACYJNYCH.
Zapewniamy pełną dyskrecję.
DWIE LOKALIZACJE BIURA (TORONTO I ETOBICOKE).
Możliwość konsultacji z pomocą Skype'a (także wieczorami i w weekendy).
www.emigracjakanada.net