Jednym z tematów rozmów stała się konieczność dorobienia, a w okolicy takich możliwości prawie nie było. Najwyżej jakieś jedno- lub kilkudniowe fuchy. Któregoś dnia Marian wspomniał, że w Kanadzie, w Montrealu, osiedlił się jego kuzyn, który ma własną firmę rozbiórkowo-remontowo-budowlaną. Temat ten stał się już wkrótce zasadniczy, przy czym Józek i Kazik zaczęli coraz mocniej "naciskać" Mariana, aby ten skontaktował się z kuzynem i rozpoznał możliwość odwiedzenia go w celach wiadomych.
Marian podjął ten temat z kuzynem. Ten wyraził zgodę na przyjęcie trzech panów, jeśli ci przybędą do niego na własny koszt. Miał kilka rozpoczętych i kilka zamówionych robót, tak więc widział możliwość zatrudnienia kuzyna (którego znał z czasów zamieszkiwania w pobliżu i dwóch odwiedzin, w czasie urlopów w Polsce), jak również jego kolegów, "ze smykałką do różnych robót".
Obowiązek wizowy został zniesiony, tak więc panowie musieli tylko wyrobić sobie paszporty, których nie posiadali, bo nigdy nie byli za granicą. Złożyli odpowiednie wnioski i czekali. Kiedy Kazik dostał swój paszport, to za radą rodziny załatwił sobie wizę amerykańską, bo brał pod uwagę możliwość odwiedzenie swojego kuzyna mieszkającego w stanie Nowy Jork. Dwaj pozostali panowie o tym nie wiedzieli.
Z trudem zebrali pieniądze na bilety w jedną stronę. Wprawdzie były dość drogie, ale nie tak jak bilety w obie strony. Mieli nadzieję na dobre zarobki i uważali, że kupią sobie bilety powrotne bez problemu, po kilku miesiącach pracy w Kanadzie. Kupili bilety LOT-u do Toronto, a następnie mieli udać się linią Air Canada do Montrealu. Żaden z nich nie mówił po angielsku, ale kuzyn Mariana wytłumaczył mu, że bez problemu zostaną skierowani do odpowiedniego samolotu lecącego do Montrealu na lotnisku torontońskim.
W Toronto szli z grupą, która przyleciała tym samym samolotem, aż doszli do kontroli celno-paszportowej. Kazik (ten z wizą amerykańską) przeszedł gładko, dotarł do miejsca, gdzie na taśmociągu pojawiła się jego walizka i wyszedł bez problemów na zewnątrz. Zaczął się rozglądać, gdzie są jego koledzy. Kiedy nie pojawiali się przez godzinę, zaczął krążyć po lotnisku. W końcu trafił do stanowiska odpraw LOT-u. Opowiedział sympatycznej pani, co się zdarzyło. Ta wskazała mu drzwi prowadzące do urzędu imigracyjnego, słusznie podejrzewając, że jego dwaj koledzy utknęli w tym urzędzie.
Kazik, obserwując, co robią inni, nacisnął guzik i zaczął mówić po polsku, pytając o swoich kolegów. Na szczęście trafił na panią oficer, która trochę rozumiała po polsku i przywołała dyżurnego tłumacza. Kiedy Kazik powiedział, o co mu chodzi, tłumacz języka polskiego powiedział mu, że właśnie uczestniczy w przesłuchaniu jego dwóch kolegów. Powiedział mu, że koledzy jego najprawdopodobniej zostaną zatrzymani i odesłani do aresztu imigracyjnego. Poradził mu, aby poczekał jeszcze około godziny, to będzie pewny, jaki będzie los jego kolegów, i po tym zadzwonił jeszcze raz.
Kazik dostosował się do tej rady. Kiedy zadzwonił po godzinie, to przywołany tłumacz potwierdził mu, że koledzy jego zostali aresztowani i będą wkrótce odesłani do aresztu imigracyjnego, najprawdopodobniej następnego dnia wieczorem zostaną odesłani LOT-em do Polski na koszt kanadyjskiego podatnika. Tłumacz podał mu adres aresztu i wytłumaczył, jak tam dotrzeć.
Kazik powrócił do stanowiska odpraw LOT-u. Tam jeszcze była jedna pani mówiąca po polsku. Opowiedział jej swoją historię. Zapytał ją, jak najszybciej wrócić do Polski. Czuł się oszołomiony, bezradny. Wszak wszystko załatwiał jego kolega Marian, on był przewodnikiem, to u jego kuzyna mieli w końcu wylądować i pracować. Pani wytłumaczyła mu, że jest już późno, a więc powinien udać się do hotelu, a rano skontaktować się z kolegami w areszcie. Powiedziała mu też, jak może dostać się do pobliskiego hotelu. Na pytanie Kazika, ile kosztuje bilet do Polski, podała mu "astronomiczną" dla niego kwotę 1600 dolarów.
Kazik miał przy sobie 200 dolarów amerykańskich. Na szczęście miał tylko jedną, niezbyt dużą walizkę na kółkach. Wędrując po piętrach lotniska, trafił na autobusik, który zawiózł go do pobliskiego hotelu. Tam Kazik przenocował, płacąc za tę przyjemność 100 dolarów. Rano podszedł do stojącej przed motelem taksówki i pokazał karteczkę z napisanym adresem aresztu. Jazda ta kosztowała go dalsze 20 dolarów. Nie było daleko. Pozostało mu więc 80 dolarów.
W areszcie Kazik, dzięki życzliwości strażniczki pracującej w recepcji, skontaktował się z Marianem. W czasie rozmowy telefonicznej Marian potwierdził, że wraz z Józkiem tego wieczora mają odlecieć do Polski. Kazik błagał go o pomoc, o pożyczenie pieniędzy na bilet powrotny. Marian czuł się częściowo winny sytuacji, w jakiej znalazł się jego kolega. Obiecał pożyczyć mu 600 dolarów, bo sam miał tylko 100 dolarów więcej. Kazik był zrozpaczony. Kiedy rozłączono go z kolegą, nie wiedział, co robić dalej. I znowu życzliwa recepcjonistka, która nie znała polskiego, ale miała doświadczenie i jakoś zrozumiała problem Kazika, skontaktowała się z oficerem imigracyjnym, który zezwolił na wydanie pieniędzy z konta Mariana, o ile ten wyraźnie wyrazi na to zgodę. Marian został przywołany na teren wizyt i po krótkiej rozmowie z Kazikiem wyraził zgodę na udanie się do biura, gdzie w sejfie były przechowywane jego pieniądze. Wyraził zgodę na odliczenie 600 dolarów i wydanie ich, czekającemu w recepcji Kazikowi. Ale gdzie do kwoty 1600 dolarów na bilet powrotny?
Kiedy Kazik jakoś próbował wytłumaczyć recepcjonistce, że chciałby spotkać się też z drugim kolegą, aby móc pożyczyć od niego dalszą, brakującą kwotę, w recepcji znalazła się pani, która czekała na spotkanie ze swoim znajomym, która mówiła po polsku. Najpierw więc ułatwiła Kazikowi spotkanie z Józkiem, który obiecał mu pożyczyć 200 dolarów, bo miał tylko 300 dolarów. Wszak nie lecieli, aby wydawać pieniądze, ale aby je w Kanadzie zarabiać. W międzyczasie, kiedy Kazik czekał na pieniądze od Józka, ciągle widział przyszłość "czarno", bo brakowało mu sporo do niezbędnej kwoty na bilet powrotny. Powiedział o tym pani, której pomoc w tłumaczeniu ułatwiła mu kontakt z kolegą. Pani ta oświadczyła, że to nieprawdopodobne, aby bilet w jedną stronę z Toronto do Warszawy kosztował aż 1600 dolarów. Uważała, że to cena biletu w obie strony, a i to zbyt wygórowana. Poradziła mu, aby udał się do biura LOT-u na lotnisku, a jeśli będą żądać tak wysokiej kwoty, aby udał się do stanowiska sprzedaży biletów Air Canada na lotnisku, to niewątpliwie znajdą mu tam możliwość powrotu do Polski z przesiadką najprawdopodobniej w Niemczech, za kwotę, którą dysponował.
Kiedy Kazik dojechał taksówką na lotnisko (znowu 20 dolarów), udał się do stanowiska odpraw LOT-u. Tu okazało się, że za posiadaną kwotę może kupić bilet w jedną stronę do Warszawy. Trudno powiedzieć, czy faktycznie tyle bilet ten kosztował, czy też pracownica LOT-u, której Kazik opowiedział swoją historię, znalazła metodę sprzedaży mu biletu za niższą cenę. Znalazło się też jedno miejsce, mimo że był to szczyt sezonu turystycznego.
Prawdopodobnie ktoś w ostatniej chwili zrezygnował z lotu. Nadto tego wieczora odlatywały dwa samoloty LOT- u do Warszawy, a więc zwiększona była szansa, że jedno miejsce w samolocie dla Kazika się znajdzie. Ogołocony z pieniędzy, zadłużony, z utratą nadziei na poprawę finansów rodziny, ale w sumie szczęśliwy, że się wyrwał z tak niekorzystnej sytuacji, Kazik udał się do stanowiska odlotów.
Tutaj zaczęli się gromadzić pasażerowie odlatujący do Polski. Kazik słyszał polską mowę, czuł się lepiej, nabrał odwagi, był już pewien, że ta nieszczęsna historia się w końcu skończy. Po około pół godziny dostrzegł swoich kolegów prowadzonych przez strażników. Wstał i wyszedł im naprzeciw. Przywiali się podaniem ręki, ale radości ze spotkania żaden z nich nie wyraził. Usiedli razem i milczeli. Będzie czas na omówienie całej tej sprawy. Po 24 godzinach pobytu w Kanadzie odlecieli razem w swoje rodzinne strony. Ciekawe, czy ta nieszczęsna dla nich historia poróżni ich, czy też wieloletnia przyjaźń pozwoli im przezwyciężyć ewentualne animozje.
Aleksander Łoś
Toronto