Są rozmaite losy, których Opatrzność szafuje: jego było męczeństwo za ojczyznę; jakoż w istocie on tylko wtedy się cieszył, kiedy za nią cierpiał, i tyle rozumiał swoje przeznaczenie, że zawsze był skwapliwym poświęcać siebie dla niej. Kiedy po śmierci Augusta III Moskwa bez żadnego hamulca rozprzestrzeniała gwałty po Polsce, upoważniona poniekąd ku temu przez kilku obywatelów zwiedzionych, którym się zdało, że bezprawiem można ojczyznę pokrzepić i że najezdnik, przez nich sprowadzony, będzie w ich ręku ślepym narzędziem ich może zamiarów zbawiennych – książę Karol Radziwiłł, nie zapuszczając tak daleko swojej wyobrażalności, ale pamiętny senatorskiej przysięgi, jako wojewoda wileński, porozsyłał wici powołujące do pospolitego ruszenia obywatelów, by się z nim łączyli w obronie praw zdeptanych, aby oswobodzić grunt ojczysty, skalany najezdniczym przechodem. Pan Tadeusz, wówczas towarzysz, pierwszy zrozumiał, jakie są obowiązki żołnierza i ziemianina, i zaczął naglić kolegów, aby się nie wahali w powinności swojej. Dowódca chorągwi, człowiek poczciwy, ale podeszły w wieku, ojciec dzieciom i lękliwy, przekładał mu, że w tych rzeczach pierwsi, co zaczynają, na siebie odpowiedzialność ściągają, że bezpieczniej doczekać się jakiejś siły, do której by się przyłączyć można, niż się na oślep wyrywać, że jakkolwiek zapał jest szlachetny, roztropność ma swoje prawidła, którymi gardzić się nie godzi. Ta przeklęta roztropność jeszcze wtenczas odurzała flakowate umysły. Ale pan Tadeusz odpowiedział mu: „Co mnie waćpan rozumowania naprzeciw powinności stawisz! Bądź co bądź, róbmy to, co nam prawo i sumienie każe, a spuśćmy się na Tego, co nas nie będzie pytać, czy my majątki lub zdrowie ocalili, ale czy my naszej powinności dopełnili. Silni, zwycięstwem zbawim ojczyznę; stali, cierpieniem za nią wysłużym ją u Boga”. I pomimo oporu porucznika chorągiew całą przekonał i ze Słucka przyprowadził ją do Nieświeża.
Zostawszy regimentarzem nowogródzkim, wszędzie w potyczkach i niezachwianą wytrwałość, i nieustraszone męstwo okazał. Pod Klockiem, widząc leżącego pod koniem pana Aleksandra Odyńca, rannego, który pod nim służył, a poznawszy jego nadzwyczajną zdatność, wierny swojemu powołaniu, z siebie za niego zrobił ofiarę: swojego konia mu podał i tym go ocalił, a sam siebie oddał w niewolą, w której dwa lata przebył, istny męczennik, i z niej nie wyszedł, aż kiedy Moskwa, wszelki opór przygniótłszy, utwierdziła na tronie Stanisława. Po rozwiązaniu się konfederacji nieświeskiej wszystkim do czasu dano pokój, przywdziane barwę umiarkowania; skrupiło się tylko na księciu Karolu Radziwille, którego odsądzono od urzędów i majątku i który jeden tułać się musiał, nie mając innych przychodów, tylko sumy, które z krwawej pracy przyjaciele z Litwy mu dosyłali. Jak to u nas zwykle, po wybuchnięciu wielkiego zapału następuje obojętność dla rzeczy publicznych, okraszona niby pobożną maksymą, że trzeba się zgodzić z wolą Pana Boga, a więc czuć przestać – zaczęto oswajać się z narzuconym rządem i sobą tylko się zajmywać. Ale pan Tadeusz był z małej liczby tych, co ani chwili nie stracili pamięci obelg Rzeczypospolitej. Od wszystkiego się uchylił, wymówił się od ofiarowanego mu imieniem króla stołka w Radzie Nieustającej ani się nawet na sejmikach nie chciał znajdywać. Siedział w Gruszówce, z początku obcował z nawiedzającymi, ale ta wesołość, którą oni chcieli rozerwać jego ponurość, zniechęciła go, iż potem rzadko kiedy samotność swoją przerywał, i to chyba, aby się nie omijać z prawidłami gościnności. Powtarzał tylko braciom: „Ja mam się weselić, kiedy nasz wódz na wygnaniu?”. I to wyrzekłszy, od nichże samych stronił.
Ale nie miał to być jeszcze kres jego zawodu. Moskwa, co więcej jeszcze pragnęła naszej czci niż naszych dzierżaw, niedługo zasypiała. Już była zhańbiła część narodu, trzeba jej było jeszcze ohydzić to, co u nas było najślachetniejsze, trzeba było pasmem nieprawości uwikłać najcnotliwszych mężów. Ułudziwszy ich obietnicami zwodniczymi, przywabiła ich, aby podnieśli konfederacją dla zrzucenia z tronu tego Stanisława, którego z wzgardą całego narodu przemocnie była usadowiła. Tak się podniosła konfederacja radomska, której marszałkiem chciała mieć nawet tegoż tułającego się księcia Radziwiłła, ciągle przez nią dotąd prześladowanego za nieugięte przywiązanie do swobód ojczystych i nieubłaganą ku niej nienawiść. Zdjęto z niego banicją, wrócono mu nieprawnie odjęte urzęda, zrobiono go naczelnikiem, że tak powiem, narodu. Nawet nad wojskiem moskiewskim poruczono mu dowództwo. Konfederacja zamieniła się w sejm, wszystko na siebie brało postać, jakoby głos sumienia dał się słyszeć zastarzałym naszym wrogom, jakoby dla nas sprawiedliwymi być chcieli. Komu dziś tajno, na czym się skończyły te nadzieje? Trzech senatorów i poseł na Sybir porwani oświecili świat, jakie są zasady rządu moskiewskiego, jak tam rozumieją prawa narodów i czym jest w istocie pozorne ukształcenie tego państwa. Ale ta obelga obudziła otrętwiały naród, jakby z jakiego letargu. W wielu województwach chwycono się oręża; konfederacja barska się podniosła.
Pan Tadeusz natenczas znajdywał się w Berezdowie, gdzie mógł się oddać samotności więcej niż w Gruszówce. Tam jedyną jego rozrywką było polowanie w niebotycznych puszczach. Ale ledwo wieść go doszła o usiłowaniach narodu, chciał być z liczby pierwszych powstańców. Zawiązawszy stosunki z sąsiadami, ożywiwszy w nich tlejącą miłość ojczyzny, usiłował w lasach białoruskich zaprowadzić wojnę zażartą. Ale nie mógł przelać siły swojego ducha między tamecznymi mieszkańcami. Większa ich część sprzyjała wprawdzie sprawie publicznej, aleby rada widziała rzeczy pewniejsze, a byli i tacy, co taki Moskwie sprzyjali. Dość że na siłę kilkaset ludzi uzbroił, i to po wielkiej części z jego dóbr. A co się tyczy obywatelów, choć było tego cokolwiek, co dało mu słowo, a nawet przyłączyło się do niego – na wstępie jak jednemu z nich Moskale wieś z dworem zapalili, wnet ostygła miłość ojczyzny, że ledwo kilkudziesiąt szlachty przy nim zostało. Trzymał się on jednak w puszczy, ale jak Moskale puścili na niego obławę swoich jegrów, a znaleźli się tacy, co im drogę pokazali, aby tą usługą dobrze się wystawić przed carową i tym zatrzeć pamięć pierwszych dowodów niechęci, trudna była sprawa dla pana Tadeusza. A jednak robił, co mógł: ze łzami błagał swoich, aby się bronili do upadłego, a nie hańbili imienia polskiego. Mówił im:
– W lesie jeden za dziesięciu stanie; abo oni wiedzą ilość naszych?
– Ale, nie wiedzą? – odpowiadali mu obywatele z nim będący. – My, to prawda, że nie wiemy, wiele ich jest, ale oni co do jednego policzyć nas mogą; abo ten i ten ich już nie nauczyli na pamięć?
A pan Tadeusz, zmęczony, jakby się żywymi gadzinami nakarmił:
– Pozwólcie, niech ja ich policzę; może ich tylko garść, dla postrachu, a wy na oślep się trwożycie. Nie rozpierzchajcie się tylko, pokąd się nie dowiem.
I na nikogo nie spuszczając się, że był zręczny, liziwem na ogromną sosnę wlazł, jakby siabr jaki, i jak potem nam nieraz powtarzał, w samej rzeczy nie było tego tyle, aby im się nie oprzeć; ale tameczna plugawa szlachta, jak on przestał im bechtać nad uszami o powinności, rozpierzchła się, że tylko gajowi doczekali się, że przynajmniej widzieli Moskalów, ale i ci przed nimi w nogi, widząc siebie opuszczonych. Tak Moskale w lesie, a pan Tadeusz na sośnie. Szczęście, że jego nie spostrzegli, boby go jak głuszca byli położyli. To on dopiero późną nocą z sosny zlazł, a do Berezdowa nie było mu czego iść, bo tam już byli goście, co mu dom zrabowali do szczętu, a potem zapalili: magazyny, stodoły, wszystkie zabudowania, co jeszcze za nieboszczyka przez dwadzieścia lat może się stawiały, w jednej godzinie w popiół się zamieniły. Pan Tadeusz, jak mógł, do Gruszówki się przedarł, jak zwierz błądząc po lasach, i Pan Bóg, co go do większych rzeczy gotował, nie dopuścił mu wpaść w ręce Moskalów, bo oni niezawodnie byliby go zamęczyli.
To w Gruszówce dokazał, że kilkuset Kozaków swoim kosztem uzbroił, a najwięcej z dworskich, bo każdy nowogródzki szlachcic, co mógł, mu swoich ludzi oddawał, i z swoim dawnym [towarzyszem] Aleksandrem Odyńcem wystąpił w pole. Znajdywał się on w nieszczęśliwej stołowickiej potyczce, gdzie hetmana Ogińskiego rozbito przez zdradę pana Giełguda. Tam kartacz zgruchotał głowę Odyńcowi, że pan Tadeusz jego mózgiem obryzgany został. Ta śmierć była mu krzyżem do dźwigania, bo w niej upatrywał wielką klęskę dla kraju – i nie bez słuszności. I czy to w jednej bitwie walczył aż do końca! Nareszcie rozwiązała się konfederacja barska: zbrodnia i przemoc jeszcze raz zgniotły niewinność i prawość.
Zbierał się sejm, ale już było wiadomo, że się gotował przez niego okropny, a w dziejach naszych niesłychany zamach na ojczyznę. Pan Tadeusz, co nigdy o żaden urząd nie prosił i unikał nawet dotąd sejmików, podał się na posła, aby na ostatnim szańcu prawa bronić sławy narodu. Polski Fawoniusz, Michał Korsak, został kolegą tego polskiego Katona. Zbierają się zatwardziałe lub przelękłe prawodawce w Warszawie. O dniu najhaniebniejszy, a razem najchlubniejszy dla Polski, w którym nasze nowogródzkie poselstwo usłyszało głos znieważonej i konającej ojczyzny! Wszystkie ulice miasta zalegli uzbrojeni Moskale: harmaty wystawiono naprzeciw izby poselskiej, lonty zapalone grożą śmiercią każdemu, co jeszcze ostatki sumienia nie przydusił; zniewieściały monarcha idących do sali posłów ze łzami błaga, aby daremnym oporem nie gubili ojczyzny i siebie.