Z dnia na dzień wydaje mi się śliczniejsza, powabniejsza, zajmuje wszystkie moje myśli i uczucia, stała się obiektem, wokół którego obraca się cały mój świat, z nią wiążę swoje przyszłe życie, ona ma mnie uczynić szczęśliwym, stworzyć prawdziwie rodzinny dom i urodzić takie dzieci, jak ona sama. Z nią postanowiłem szczęśliwie przemierzyć swoje przyznane mi lata, iść drogami razem wśród kwiatów w słońcu i z uśmiechem. Nic nie będzie w stanie przerwać naszego poczętego szczęścia.
Gdybym, według postanowienia w Sarnach, był bezpośrednio – z ominięciem Rypina – poszedł na studia do Warszawy, czy spotkałbym na swej drodze Honorkę z Rypina? Bardzo wątpliwe. A gdybym jej był nie pocałował wtedy, czy pozostałoby po mnie w jej dziewczęcym serduszku jakieś wspomnienie, a może nawet tęsknota? Tak się stało, jak się stać miało, bo urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. Powtarzam to stale, mimo że Schiller w „Pierścieniu Polikratesa” twierdzi, że „Nikt jeszcze życia nie skończył spokojnie, na kogo zawsze dłonie niebios hojnie zdrój szczodrej łaski zlewają...”.
Kiedy 4 czerwca o godz. 7 weszliśmy do kościoła św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży, pod filarami obok ołtarza św. Józefa stało już kilku moich pracowników. A więc jednak nie udało się utrzymać tej ceremonii w tajemnicy. Widocznie ktoś był na mszy, na której ksiądz ogłaszał nasze zapowiedzi. Już w tej chwili nieważne takie drobiazgi – stało się. Może i dobrze się stało, bo za godzinę w całym wydziale wszyscy będą słuchali relacji nie tyle o ślubie, co o mojej prześlicznej Małżonce. Chociaż wszyscy już ją nieraz widzieli, ale dopiero dziś ukazała się w całej krasie.
Cudnie dzisiaj wygląda w ślubnej kreacji. Ma na sobie kostium z grubego, prążkowanego jedwabiu w kolorze starego złota, wąska sukienka do połowy łydek i żakiecik dość krótki, luźny, z karczkiem, z którego wychodziły rękawy rozszerzające się do dołu, bardzo szerokie przy dłoniach, zmarszczone i zebrane w pliskę. Żakiecik bez guzików, związany pod szyją małym wiązadełkiem z tego samego materiału. Na głowie bardzo duży biały kapelusz, na nogach białe pantofelki, a w ręku bukiet z herbacianych róż. Z tego wszystkiego wyglądała piękna buzia i roześmiane duże niebieskie oczęta z długimi rzęsami. U boku jej przystojny „młodzian” (trzydziestotrzyletni, czego na szczęście nie było po nim widać).
Po powrocie z kościoła Młoda Pani szybko się przebrała w codzienny strój i owinąwszy palec z obrączką ślubną bandażykiem, pomknęła sama do pracy, jakby się nic nie wydarzyło. Ja natomiast z kartką w ręku powędrowałem po resztę zakupów na kolację. Oprócz pary świadków zapowiedziała się pani Werbska z córką, która zastrzegła, że, co by się nie stało, na kolację przyjdzie. Nastrój przy kolacji w gronie tak miłych gości był bardzo wesoły, podsycała go swoim wyjątkowym humorem i dowcipami sama Pani Zaborowska, nieznana dotychczas z tej strony. Krótko przed północą rozeszliśmy się wszyscy, zostawiając babcię samą.
Wynajmowałem duży pokój u inżyniera nafciarza przy ul. Sandomierskiej róg Rakowieckiej, prawie vis-a-vis Szkoły Głównej Handlowej. Córka pana Bittnera była moją koleżanką ze studiów – od pierwszego dnia Norcia zaprzyjaźniła się z Janką i miała z kim plotkować, kiedy mnie nie było w domu, a zdarzało się to bardzo często. Norcia pracowała do terminu wymówienia pracy, tj. do końca sierpnia.
Po kilku tygodniach okazało się, że moja Małżonka jest w ciąży. Radości i szczęścia było co niemiara. Wszystko układało nam się po myśli naszych projektów. Chcieliśmy mieć dużo dzieci. Kilkaset metrów od domu, przy końcu ul. Rakowieckiej, od gmachów Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, zaczynały się – najpierw wielki ogród kwiatowo-roślinno-ozdobny miejskiego Wydziału Ogrodniczego, za nim na zachód i południe pola uprawne warzyw, truskawek, malin i porzeczek, dalej sady owocowe – wszystkie należące do miejskiego przedsiębiorstwa „AGRIL”, Administracja Gospodarstw Rolnych i Leśnych Zarządu Miejskiego. To były tereny naszych bardzo częstych spacerów i wycieczek. Tu Norcia czuła się jak w swoim rodzinnym Grabowie – zbierała polne kwiatki, robiła z nich bukieciki, wianki, wspominała dziecięce lata u dziadków Turowskich (matka Norci była ze starego rodu Turowskich herbu Roch). Norcia umiała się zachwycać każdym polnym kwiatkiem, znała je wszystkie.
Zostawmy domowe sprawy i przenieśmy się na Ratusz, poznajmy dział, którym na spółkę z Sauterem, coraz milszym kolegą, kieruję. Dział Podatków i Opłat ma w swojej administracji 31 rodzajów podatków i opłat. Z najważniejszych: opłaty rejestracyjne – zezwolenie na prowadzenie zakładów przemysłowych, rzemieślniczych, handlowych i wszelkich innych usług, podatek od widowisk – wszelkiego rodzaju teatry, kina, zabawy, imprezy sportowe itp., podatek od napojów w zakładach gastronomicznych, podatek drogowy, od reklam i szyldów, hotelowy, od luksusu, od psów, opłaty alienacyjne od przenoszenia własności, opłaty adiacenckie – przekładanie kosztów pierwszego urządzania ulic i placów na adiacentów, tzn. na właścicieli przyległych nieruchomości. Wreszcie udział miasta w podatkach państwowych: dochodowym, obrotowym, od nieruchomości i od lokali. Dochodzą do tego: sekcja inspektorów i sekcja kontrolerów podatkowych, i wreszcie stemplarnia biletów wstępu na wszelkie widowiska.
Olbrzymia machina z nami dwoma na czele. Pobory Sautera wynoszą 700 zł, moje 550 zł miesięcznie – pensja naczelnika w resortach ministerialnych. Osiągnąłem więc poziom stanowiska i wynagrodzenia, na które w ministerstwie musiałbym czekać co najmniej 5 lat, a może i więcej, nie mówiąc o tym, że praca tu zupełnie samodzielna i ciekawsza, że łatwiej tu o awans.
Jeżeli teraz przyjrzymy się cenom na rynku, będziemy mieli pojęcie o stopie utrzymania i wielkości tej kwoty w budżecie domowym. Dla przykładu: tona węgla 50 zł, kg chleba 0,35-0,50 zł, kg masła – 2,40-3 zł, litr mleka 0,30 zł, kg szynki 2,50-3 zł, mięso i wędliny 2-3 zł, kg cukru 1 zł, jajko zimą 0,10 zł, w innych okresach około 0,05 zł, kwintal (100 kg) ziemniaków 7 zł, dobry garnitur 100 zł, jesionka 150-200 zł, buciki – pantofle 10-50 zł, komorne za trzypokojowe mieszkanie w dzielnicy willowej na Bielanach 35-45 zł miesięcznie, gaz i prąd grosze.
Nie trzeba się było w tych warunkach zastanawiać, czy poza wydatkami stałymi można ponad to wydać jeszcze 100 czy 200 zł na jakieś zachcianki. Do tego trzeba jeszcze dodać, że w każdym teatrze i kinie mieliśmy dla siebie dwa miejsca w pierwszym rzędzie bezpłatne, jak również wolny wstęp na każdą imprezę (przywilej służbowy z uwagi na moją funkcję w dziedzinie podatku miejskiego od widowisk). Korzystaliśmy z tego bardzo często, byliśmy na wszystkich sztukach granych w Warszawie.
Przed świętami Bożego Narodzenia odetchnęliśmy wreszcie z Sauterem, złożywszy wszystkie projekty statutów w Prezydium Zarządu Miejskiego. Mamy kilkutygodniowy odpoczynek. Nie mamy najmniejszej wątpliwości, że czeka nas jeszcze praca nad zgłoszonymi poprawkami i zmianami, jakie wprowadzą kolejne władze akceptujące i zatwierdzające. Ale najtrudniejsze za nami. Przybywa mi do naszej prywatnej dyspozycji około 3 godziny dziennie. Łatwo sobie uprzytomnić, jaki to kolosalny zysk w życiu młodego małżeństwa, które dla siebie niewiele miało jeszcze czasu od dnia ślubu. Dobiega siódmy miesiąc ciąży. Moja Norcia poważnie się już zaokrągliła, nie straciwszy nic ze swojej urody. Pierwsze pięć miesięcy były bardzo przykre z uwagi na częste torsje. Obecnie wróciły już siły, wraca humor, jest znowu sobą. Możemy pójść do teatru, do kina, z wizytą, odwiedzić Babcię, przyjąć przyjaciół.
Najczęstszymi gośćmi są moi dwaj przyjaciele i koledzy z jednego roku studiów, bracia Wiktor i Józef Piskadłowie (Wiktor został później ojcem chrzestnym naszego pierworodnego syna Stasia. Zginął w Katyniu). Oni towarzyszą nam przy kolacji wigilijnej. Resztę świąt spędzamy we dwoje u siebie, z gospodarzami. Tematem obecnych rozmów, powtarzającym się stale, jest zbliżający się dzień rozwiązania, który według Norci ma wypaść w pierwszych dniach marca.
Na 2 marca zostaliśmy zaproszeni na imieniny do Heleny Wakuliny, siostry Jadzi Kucharczykowej, żony Leona. Imieniny mają się odbyć w mieszkaniu ojca, pana Barańskiego, intendenta Szpitala na Czystem. Po południu tegoż dnia wybraliśmy się, jak zwykle, na spacer dość daleki – też pomysł – podczas którego złapał nas deszcz. Nie byliśmy przygotowani na taką przygodę, w dodatku Norcia zaczęła odczuwać lekkie bóle przedporodowe. Ładna historia. Przyspieszamy kroku, żeby jak najprędzej dotrzeć do domu i nie zacząć rodzić w polu na deszczu i w zimnym marcowym powietrzu. Na szczęście bóle ustały. Kiedy po jakimś czasie znowu się odezwały, byliśmy już w domu. Wszystko się uspokoiło.
Ubraliśmy się więc i pojechaliśmy na drugi kraniec Warszawy, na daleką Wolę. Tam towarzystwo było już po kilku kieliszkach. Włączyliśmy się do wesołej zabawy, Norcia nawet tańczyła. Około północy powtórzyły się bóle, teraz silniejsze od poprzednich. Doświadczone w tych sprawach matki poradziły przejść na Oddział Porodowy i kazać Norcię zbadać. Wydelegowano z Norcią najmłodszą Barańską – Wandę. Po dłuższym czasie wróciła z wiadomością, że poród się zaczął, że wszystko jest, według dyżurnego ginekologa, w jak najlepszym stanie i nie należy się spodziewać żadnych komplikacji.
Bawimy się więc dalej, co chwila ktoś wznosi toast za pomyślny przebieg, zaczyna się zgadywanie, czy chłopak, czy dziewczynka. Tata Barański czuwa i co chwila dzwoni, jaki jest stan. Mija godzina trzecia – rozchodzimy się. Jak tylko Norcia urodzi, pan Barański obiecuje natychmiast mnie powiadomić, czy do domu, czy do biura zatelefonować. Do rana nic się nie zmieniło. Jadę do biura. Dopiero po dziesiątej telefon, że mam córkę – całą i zdrową, Norcia się bardzo dobrze czuje i oczekuje mnie po południu. Wielkie święto dla mnie. Wysyłam telegramy do Rososzycy i Rypina.
Wprost z biura jadę do szpitala. Wkładam biały fartuch i z bukietem w ręku walę na porodówkę. Zastaję Norcię uradowaną i uśmiechniętą. Sąsiadki składają mi gratulację. Nastrój w pokoju wyśmienity. Za godzinę mają przywieźć dzieci do karmienia. Na długim wózku jak małe mumie leży kilka zawiniątek i pielęgniarka każe mi rozpoznać swoją córeczkę. Jest to absolutnie wykluczone, gdyż wszystkie są identyczne. Jak twierdzi Norcia, nasze dziecko stale śpi. Może jest pod muchą po wczorajszej uroczystości, bo Norcia, zdaje się, wychyliła kieliszek, czy nawet dwa.
Szczęśliwy ojciec otrzymał na piśmie zestawienie sprawunków, które należy już załatwić: piękny wózek, wanienkę do kąpieli, 2 tuziny jednych, 2 tuziny drugich pieluszek, różne mydła, oliwy, proszki, włosiany materacyk, 2 kołderki wełniane, oczywiście puchowy becik, różne koszulki, kaftaniczki, rajtuzy – jednym słowem – cały magazyn rzeczy dla tej jednej Odrobinki. Wszystkie środki dla higieny dziecka mam załatwić w sklepie spiessowskim na pl. Teatralnym według wyboru pani Jadwigi.
W początkach maja zawiozłem Norcię z dzieckiem do Rososzycy, gdzie spędziła przeszło cztery miesiące. Ja w tym czasie znalazłem piękne trzypokojowe mieszkanie w dopiero co wybudowanej willi przy ul. Barcickiej nr 49 w nowej dzielnicy willowej na Bielanach, otoczonej młodymi laskami sosnowymi, w pobliżu słynnego parku Bielańskiego. Następnie pojechałem do miasteczka stolarzy – Swarzędza – i zamówiłem według katalogu meble do mieszkania, z terminem dostawy połowa sierpnia. Urządziwszy mieszkanie, pojechałem na urlop do Rososzycy.
Pod koniec września zjechaliśmy do Warszawy, przywożąc ze sobą młodą dziewczynę jako pomoc dla Norci. Była to córka miejscowego gospodarza, Władka Pasiaka, totumfackiego Rodziców moich. Jadwisia ukończyła jednoroczną szkołę gospodarstwa wiejskiego. Dziewczęta uczyły się w niej wszystkich praktycznych zajęć gospodyni wiejskiej łącznie z szyciem, haftowaniem, robieniem na drutach, praniem, prasowaniem, cerowaniem. Jadwisia okazała się nieocenionym nabytkiem. Pochodziła z domu, który wyróżniał się pracowitością. Jadwisia nigdy nie usiadła z założonymi rękami, kiedy była po pracy, zawsze znalazła dla siebie zajęcie. Specjalnością jej były różne robótki na drutach. Mała Maryleczka miała pończoszki, rękawiczki, buciki, czapeczki z wełny „produkcji” Jadwisi. Na wszystko miała czas, a robota paliła się jej w rękach, jak to mówią ludzie na poznańskiej wsi.
Wkrótce po zamieszkaniu na Bielanach zawiązały się przyjacielskie stosunki z rodzinami Sauterów, z których aż trzy mieszkały w niedalekim sąsiedztwie – szef mój Gieniek z żoną, synem i córką, jego młodszy brat Felek z żoną i maleńkim, jak Marylka, synkiem oraz najstarsza z rodu Misia z rodziną. Poza Sauterami mieszkali tu też Kucharczykowie: znany nam Leon z żoną i trzema synami. Na parterze mieszkali przemili starsi państwo Szymańscy, właściciele wielkiej introligatorni, a w sąsiedniej willi państwo Kauchczewowie – biali Rosjanie (a właściwie Gruzini). Kolega Kauchczew był naczelnikiem wydziału w Izbie Skarbowej. Nieco starsi, ale pani Jola, rasowa Gruzinka, czuła się i była rzeczywiście z usposobienia i postępowania bardzo młoda. Mieli małego Jureczka.
Wszystko układało nam się pomyślnie i to, jak widzimy, pod każdym względem. W lutym Norcia zameldowała o nowej ciąży. Nowa radość, nowe plany życiowe. Jak w ubiegłym, tak i w tym roku Norcia z Maryleczką lato całe spędziła w Rososzycy, wróciła dopiero we wrześniu, przywożąc doświadczoną kucharkę Franię, gosposię od miejscowego proboszcza. Stać nas było na dwie pomoce.
1 sierpnia tegoż roku Gienio Sauter przeszedł na stanowisko naczelnika finansowego miejskiego Przedsiębiorstwa Tramwaje Miejskie i Autobusy z pensją 1000 zł. Objąłem po nim szefostwo z pensją 800 zł. Brakowało nam tylko ptasiego mleka. Starczy na każdą liczbę dzieci i wszystkie potrzeby. Na dodatek tego powodzenia rodzi nam się syn 23 września, który, po ojcu i dziadku, ma nosić imię Stanisław, najczęstsze imię w rodzie Zaborowskich. Mam więc następcę tronu, urodzonego w piątek (znowu jedna z piątek, które mi towarzyszą jako szczęśliwe gwiazdy), podobnie jak ja i mój Ojciec. Może i jemu będzie towarzyszyć szczęście, jak ojcu i dziadkowi. Chłopak urodził się zdrowy i bez jakiegokolwiek feleru na ciele, a jak na umyśle – okaże się dopiero w przyszłości. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, nie bacząc na to, co się dzieje na zachód od Polski, a zaczyna dziać się coraz groźniej.
W miesiącach letnich 1936 r. opanowany przez hitlerowców Senat gdański zniósł obowiązującą konstytucję Wolnego Miasta Gdańska i ustanowił podobnego typu, jak w Niemczech, reżim terrorystyczny. Na terenie Gdańska policja polityczna – Gestapo (Gecheime Staatspolizei) przeprowadziła masowe aresztowania polskiej mniejszości. Powszechnie obawiano się, że poczynania władz gdańskich stanowią zapowiedź dalszych, jeszcze agresywniejszych niemieckich planów, godzących w żywotne interesy i integralność terytorialną państwa polskiego. Na jakiś czas ucichła jednak sprawa. Wydawało się nawet, że do wojny nie dojdzie.
W początkowych miesiącach 1938 r. agresywne dążenia Hitlera skierowały się przeciwko Austrii, która została ostatecznie w marcu tegoż roku anektowana przez Niemcy. Litwa pod naciskiem Niemiec i Związku Sowieckiego rozpoczęła coraz wyraźniej stosować agresywną politykę wobec Polski, co wywołało ze strony rządu wystąpienie z 24-godzinnym ultimatum, wystosowanym pod adresem Litwy, któremu towarzyszyła koncentracja wojsk polskich na granicy z Litwą. Litwa się uspokoiła.
Pod wpływem tych zagrożeń naród polski, który dotychczas w dużej swej części zwalczał obóz rządzący – sanację, zaczął teraz popierać ten rząd i wpływać na jego wzmocnienie.
Kolejnym po aneksji Austrii obiektem agresji hitlerowskiej stała się Czechosłowacja. Kampania przeciwko Republice Czechosłowacji przybrała na sile wiosną i latem 1938 r. W Sudetach bojówki hitlerowskie urządzały nieustanne prowokacje i zamieszki w celu rozsadzenia republiki od wewnątrz. Jednocześnie rząd III Rzeszy inspirował separatystyczny ruch słowacki o charakterze klerykalno-faszystowskim.
Tymczasem Anglia i Francja prowadziły w dalszym ciągu politykę ustępstw wobec żądań niemieckich, w której celował premier brytyjski Chamberlain. Ta jego postawa nacechowana była dość naiwną wiarą, że poprzez zaspokojenie apetytów agresora uda mu się uratować pokój – niezbędny dla utrzymania Imperium Brytyjskiego w jego obecnej postaci. Politycy brytyjscy sądzili po prostu, że Wielka Brytania nie ma na wojnie już nic do zyskania, natomiast wiele do stracenia. Chamberlain wywierał więc silny nacisk na rząd czechosłowacki, żeby ten wyraził zgodę na zaspokojenie terytorialnych roszczeń III Rzeszy, a zarazem starał się wpłynąć na Francję, przestrzegając ją przed zbyt stanowczą akcją dyplomatyczną w obronie Czechosłowacji. Zresztą także koła rządzące Francji nie były bynajmniej nastawione wojowniczo w stosunku do Hitlera. Rząd francuski poprzez oświadczenie premiera Daladiera głosił publicznie, że pozostanie wierny sojuszowi z Czechosłowacją, ale jednocześnie nie wykluczał możliwości kompromisu za cenę pewnych koncesji rządu czechosłowackiego.
Trudne położenie międzynarodowe Czechosłowacji pogarszał fakt, iż i stosunki polsko-czechosłowackie układały się nieprzyjaźnie. W latach poprzednich nie był bez winy pod tym względem rząd czechosłowacki, a zwłaszcza minister spraw zagranicznych i późniejszy prezydent, Edward Benesz. Inspirował on m.in. zbrojny najazd na Śląsk Cieszyński w roku 1919, kiedy Polska znajdowała się w trudnych warunkach politycznych i wojennych. W latach późniejszych zajmował także wobec Polski postawę nieprzyjazną i nie chciał z nią wchodzić w bliższe kontakty sojusznicze, uważając, że to Polska, a nie Czechosłowacja, będzie obiektem agresji Hitlera. Największym jednak urazem tkwiącym w sercach Polaków był stosunek Czechów i rządu czeskiego (nie słowackiego) do naszej sytuacji politycznej i wojskowej latem 1920 r., kiedy nie przepuszczano przez granice transportów uzbrojenia i materiałów wojennych słanych nam przez Francję dla obrony przed zalewem bolszewickim. Była to ślepota polityczna.
Napięcie w stosunkach międzynarodowych szczególnie wzrosło na jesieni 1938 r. Hitler zaczął koncentrować wojska na sudeckiej granicy, na co Francja i Anglia odpowiedziały częściową mobilizacją. Jak się jednak okazało, nie miały zamiaru ani ochoty do zbrojnej obrony Czechosłowacji. Już 28 września doszło do Monachium, gdzie od dawna odbywały się przetargi, do konferencji czterech mocarstw: Anglii, Francji, Niemiec i Włoch, na której państwa zachodnie wyraziły zgodę na oddanie Niemcom ziem sudeckich. Rząd czechosłowacki uległ tym naciskom, w wyniku których wojska hitlerowskie 1 października zajęły Sudety. Aneksja ta nie dość, że doprowadziła do włączenia w granice III Rzeszy 850.000 Czechów, to oddawała nadto w ręce Hitlera łańcuch fortyfikacji na całym pograniczu sudeckim, a także bogaty sprzęt wojenny, pozbawiając w ten sposób szans obrony część państwa. Równocześnie została Czechosłowacja zmuszona do odstąpienia (zwrócenia) Polsce Zaolzia, Węgrom południowej części Słowacji i Rusi Zakarpackiej. Powołano nowy rząd z nastawionym proniemiecko prezydentem Hachą. W marcu 1939 r. powstało zależne od Niemiec Państwo Słowackie, a w zajętych przez Niemców Czechach – tzw. Protektorat Czech i Moraw.
Układ w Monachium stanowił punkt szczytowy polityki ustępstw wobec niemieckiego imperializmu. Nadwerężył on w poważnym stopniu autorytet Francji i Anglii. Konsekwencje polityczne i militarne kapitulacji monachijskiej nie kazały na siebie długo czekać. W kilka dni później wojska hitlerowskie zajęły Kłajpedę, stanowiącą autonomiczny obszar Litwy. Podobnie postąpiły Włochy, zajmując 7 kwietnia Albanię. Fiasko polityki monachijskiej stało się teraz zupełnie oczywiste.
24 października hitlerowskie Niemcy wystąpiły z żądaniem w stosunku do Polski. III Rzesza domaga się m.in. zgody na zaanektowanie Wolnego Miasta Gdańska i oddanie „korytarza”, 25-kilometrowej szerokości pasa przecinającego Pomorze Gdańskie z zachodu na wschód, rzekomo dla ułatwienia komunikacji z Prusami Wschodnimi. Faktycznie żądania zmierzały do odcięcia Polski od Bałtyku i do całkowitego jej uzależnienia gospodarczego i politycznego od Niemiec. Wystąpienie to nasz minister spraw zagranicznych płk Józef Beck trzymał w tajemnicy w nadziei, że uda mu się skłonić Hitlera do zrezygnowania z antypolskich zamierzeń.
Jeszcze tego wieczora napisaliśmy do rodziców o natychmiastowe przysłanie metryk, nie zdradzając, w jakim celu są potrzebne, chociaż nietrudno było się domyślić.
Ponieważ, z wrodzonej nieśmiałości nie lubię robić z siebie widowiska, wszystkie swoje powodzenia i potknięcia przeżywałem zawsze sam ze sobą, nie dzieląc się nimi z nikim. Tym bardziej tak przełomowy dzień w swoim życiu, do którego, jak kiedyś sądziłem, nigdy nie dojdzie, pragnąłem przeżyć w jak najmniej licznym otoczeniu, najchętniej, gdyby to było możliwe, jedynie we dwoje.
Poniedziałek był zupełnie innym dniem od dotychczasowych: pierwsze kroki skierowałem na Kruczą, by razem z Norcią iść do biura. Trudno opisać, jacy byliśmy radośni i szczęśliwi. Każdy przechodzień mógł to wyczytać z naszych twarzy.
Obecnie, mając u boku jedną z najpiękniejszych dziewczyn Warszawy, zgrabną, z jasnymi blond warkoczami splecionymi w koronę na głowie, chodziłem jak paw, któremu wszyscy zazdroszczą takiej „ozdoby”. Gdziekolwiek się zjawiamy, oczy wszystkich kierują się na nas.
Niestety, popołudnia muszę nadal spędzać w biurze, opracowując coraz to nowy statut podatkowy. Dopiero wieczorem wpadam na Kruczą. Cieszymy się sobą jak dwoje małych dzieci, omawiamy plany zakupów na najbliższą sobotę, bo tylko w soboty robię przerwę w pracy popołudniowej. Jako świadków zamierzamy mieć Jasia Lewandowskiego, mojego przyjaciela, z jego narzeczoną, która jednocześnie ma służyć Norci za doradczynię w dobieraniu różnych zakupów. Mnie zależy, aby Norcia wyglądała jak najpiękniej, chociaż do jej urody niewiele potrzeba dodawać, żeby wyglądała jak bóstwo.