Szlachcic bez wstydu powtarzał: „Ja sobie prosty człowiek, w tym objaśnienia dać nie umiem; ale mój sąsiad te rzeczy dobrze zna, i panu je opowie”. A teraz pełno jest ludzi, o których mówią: „Oto rozumny człowiek”. Ale zapytaj, czy prawnik: nie, czy teolog: nie, czy mówca: i to nie, czy nareszcie rolnik wykwintny: i to nie. Cóż on takiego? – Oto on rozumny człowiek, i kwita. Jakiś to rozum drążkowy, na kształt tych województw odpadłych, a których krzesła się zachowywały, a których urzędnicy jurysdykcji nie mieli.
Sparzyłem się ja raz porządnie na jednym rozumnym człowieku, co miał z Wilna patent na rozumnego. On to był chemik wielki. Jak zaczął mnie tumanić jakimiś kwasorodami a wodorodami, dowodzić, jak sztuka browarna w kolebce u nas, tak mnie zbałamucił, żem go użył na przestrojenie mojego browaru w Litorowiczach. Wydawała mnie beczka żyta 27 garncy wódki – miał mnie podwoić wydatek i tym mnie złapał. Jak zaczął psuć a niszczyć, a przestrajać – kosztu mnie narobił co niemiara, a beczka ledwo 15 garncy wydawała. Ja mu się żalę, a on na to takie doskonałe tłomaczenie daje, że gębę zamyka innym: tak dobitnie przekonywa. Dawaj wznowu reperować i poprawiać, a wydatek coraz gorszy, mnie wódki potrzeba, a ten mnie argumenta i rozprawy sypie.
Naprzykrzyło mi się na koniec; pozbyłem się mędrca i po dawnemu Żydek majster uregulował mnie browarek, że na nim wychodzę jak przedtem. A tyle straciwszy, to miałem w zysku, że wstydzić się trzeba było, że starzec, dałem się ułowić przez młokosa.
A prawnicy teraźniejsi! Panie Boże, odpuść profesorom wileńskim, co ich uczą! Użyj którego z nich do interesu, to jak zacznie rozprawiać, nie tylko że całą historią polską przebiegnie, ale ledwo nie potopowych czasów sięga w tłomaczeniu prawa; a kiedy napisze, to jeszcze trzeba drugiego jurysty sprowadzić, aby wytłomaczył, czego on chce. A jakie tony, a jakie rozumienie o sobie, a jakie lekceważenie nas, dawnych jurystów, a jakich nadgród domaganie się! Dawniej połowę palestry łatwiej było zaspokoić niż teraźniejszego jednego prawnika.
Dawniej to jurysta, kiedy nad interesami zęby zjadł i dobrze osiwiał, a miał wieś w dożywociu i kilkadziesiąt tysięcy na procencie, to miał siebie za szczęśliwego, a teraz popatronuje parę lat w ziemstwie lub trybunale teraźniejszym, potem pojedzie do Petersburga za czyimś interesem, tam równie parę lat posiedzi, powraca i już krocie rachuje. A Bóg świadek, że prawa naszego nie rozumie, tylko szczebiotliwością nas zaciera. A my, starzy, widząc, że nas za nic mają, ręce opuszczamy.
I prawdę powiedziawszy, mają oni słuszność, bo na taki skład rzeczy, jaki po zaborze nastąpił, ich rozum lepszy od naszego.
Szczerze się wyspowiadam, że ani jurysdykcjów, ani procedury teraźniejszej nie rozumiem. Ten sam sąd w tej samej sprawie raz powie czarno, raz biało, jak mu wypadnie. „Takie moje przekonanie” – oto cała odpowiedź sędziego. Krzyczą na niego, krzyczą, że to jest prewarykator, że bez sumienia, że sikorki lubi. Nadchodzi sejmik. Myślisz, że się ani pokaże przed ludźmi. Aż tu cudem jakimś prosi szlachta, aby na następne trygenium raczył się podjąć urzędowania. Kto teraźniejszy czas zrozumie?
Przed dwoma laty JW. Zabiełło, którego ojca na ręku kiedyś nosiłem, i szczególną mnie zaszczyca przyjaźnią, na kontraktach nowogródzkich widząc się ze mną, mówi mnie:
– Mój cześniku, byłeś przyjacielem ojca mojego: oto mam sprawę, bądź łaskaw należeć do konferencji. A ja mu na to:
– A na co ja się zdam panu z moim starym doświadczeniem i co panu pomoże konferencja, kiedy teraz ani żadna sprawa tak dobra, aby ją nie można przegrać, ani tak zła, aby jej nie wygrać. Najlepsza konferencja rzucić na stół kilka brzęczączek: jeżeli cet, to wygra się, jeżeli liszka, to się przegra. Oto cały rozum teraźniejszych prawników.
– A i dawniej bywała po sądach prepotencja magnatów – powtarza do sytości pokolenie teraźniejsze.
Ja na to tak odpowiem: Była czasem forsa mieszająca bieg sprawiedliwości; ale i w tym złym było jakieś sumienie. Słaby sędzia, dogadzając panu, czasem zwlekał, jak mógł, nękał szlachcica przewłokami, niszczył go tym, ale go nie zarzynał jak dziś. Exspecta cadaver – było to źle zapewne, ale krzywego dekretu nie podpisał. A dziś – może za śmiało się odezwę – ale gdyby przed jakim teraźniejszym – trybunałem lub ziemstwem wytoczyła się ta sprawa, od której Piłat ręce umywał, a Żydzi położyli jeden i drugi pakiecik bomażek, a gubernator, nieżyczliwy Chrystusowi Panu, zrobił sędziemu nadzieję, że mu wyrobi ćwierć łokcia wstążki czerwonej z czarnymi lub żółtymi brzegami – przekonany jestem, że nasz Zbawiciel drugi raz byłby umęczony.
Jakoż go nie przestają krzyżować u nas rozpustą, oszukaństwem, obojętnością dla Jego praw, sobkostwem, zażyłością z nieprzyjaciółmi wiary i ojczyzny – i tak dalej, A że jednak, pomimo tych niegodziwości, nie można przeczyć, iżby miłość ojczyzny nie przeważała we wszystkich sercach, skarżą się na Boga i szemrzą, że już jej nie wraca, co by mógł uskutecznić jednym skinieniem swojej wszechwładnej woli. Abo my zasługujemy na to?
Panowie bracia, kto chce gmach wystawić, powinien najprzód się opatrzyć w cegły i wapno! Ojczyzna jest gmachem, a my cegłami. Jeżeli cegły są kruche, że aż pod ręką się rozsypują, możeż być gmach? Wypalmy siebie w cegielni wiary i cnoty, a potem weźmiemy się do budowy, i w samej budowie nie będą ściany się walić. Zapewnię, że to niesmaczne! Łatwiej być męczennikiem niż pokutnikiem, łatwiej walczyć za ojczyznę i ginąć za nią niż całe życie mieć siebie w straży, chronić się od sprośnych zysków, kiełznać swoje chuci i zamiast uciskania poddanych, podnosić ich do godności człowieka. Ale męczeństwem po rozbrykanym żywocie można duszę zbawić, a ojczyznę męczeństwo samo jedno nie zbawi. Trzeba być dla niej jeszcze pokutnikiem, wyznawcą, pustelnikiem, dziewicą, a dopiero się ona zbawi. Bo tak droga rzecz lada czym się nie okupi, a każdy grzech zapłatę swoje weźmie. Niech no kto przepatrzy wszystkie domy pańskie i szlacheckie; jeżeli który z nich upadł, zawsze się znajduje gotowa temu przyczyna w postępowaniu jakiegoś przodka; bo jeżeli kto od jakiegoś (wedle swojego wyobrażenia) złego chroni się grzechem, to pewnie większe złe nastąpi niżeli to, które chciał uniknąć.
Był wielki bohater w dziejach naszych, ale tyle dumny, że nie mógł znieść spadkowego pana nad sobą. Zniweczył zamiar króla chcącego sukcesją tronu do nas wprowadzić, zbrojnie na niego najechawszy. Otóż za to potomkowie jego walają się po sieniach gubernatorów Rosji i Austrii. Był na Litwie dom nienasycony w domaganiu się starostw; ciągle burzył się, pokąd nowym udziałem skarbu Rzeczypospolitej królowie go nie zaspokoili, pokąd na nowo łakomstwo nowego nie wznieciło zaburzenia: za to jego potomkowie do ubóstwa przyszli.
Był jeden wojewoda, co czuł swój dom być poniżonym, że syn jego do niego wprowadził pannę z starożytnego domu, ale którego wówczas blask z jego się nie równał. Kazał ją porwać, aby ją zmusić do rozwodu, bo taka była myśl jego; jeno słudzy, chcąc lepiej usłużyć swojemu panu, utopili niebogę. I to się działo w królestwie chrześcijańskim! Ale co z tego wynikło?
Oto pan wojewoda nie mógł znieść, że jedynak jego skojarzył się z ubogą szlachcianką, a później tenże syn ożenił się z nierządnicą, którą wydobyli spomiędzy jatek carogrodzkich i która goryczą i hańbą jego żywota schyłek napiętnowała. A wiele to mamy przed oczyma przypadków, że dziad nie pozwalał na sejmach, aby ustanawiano podatki i pomnażano wojsko, aby się oprzeć Moskwie; a teraz taż sama Moskwa cały majątek zabrała, z którego małej cząstki nie chciał poświęcić; a wnuki na całe życie są wskazani flintę dźwigać w szeregach moskiewskich za to, że dziad nie chciał pozwolić, aby kilku jego poddanych lat kilka służyli Rzeczypospolitej. Tak to za zbrodnie dziadów i ojców niewinne syny i wnuki pokutują. To, co szczególne domy, to i ogólna ojczyzna doświadcza.
Kiedy opiekując się naszą ojczyzną, Pan Bóg tyle narodów ruskich nam poddał, jakże my się z nimi obchodzili! Wstyd wspomnieć! Toteż Pan Bóg i nas samych poddał pod jarzmo ruskie; a jakkolwiek ono jest ciążące, nie tyle, ile nasze nad nimi kiedyś było, bo my się opamiętali na koniec i za polskich czasów poddaństwo ruskie bardzo łagodnie było rządzone; ale po zaborze, jak ogarnęło łakomstwo serca obywatelskie, takiej nieludzkości zaczęto się dopuszczać z poddaństwem ruskim, o jakiej nasi przodkowie najtwardsi wyobrażenia nawet nie mieli.
Bo nie tylko, że całkowitą pracę poddanego przywłaszczyli sobie, ale cokolwiek czy kieszeni, czy zmysłom idzie na korzyść, samolubny i bezbożny obywatel nie waha się pożerać. I to złe coraz się powiększa, a chcą, aby Pan Bóg, wszelkie prawa sprawiedliwości krusząc, pozwolił, aby uciskający bez litości sam ucisku nie doświadczał.