Tuż po przyjeździe Langiewicza do Warszawy, władze carskie i polska administracja kierowana przez uległego Rosjanom hrabiego Aleksandra Wielopolskiego rozpoczęły tzw. brankę (pobór według imiennych list) do wojska, przed którą tysiące młodych Polaków kryło się w lasach. Centralny Komitet Narodowy uznał w tej sytuacji, że rychło musi wybuchnąć powstanie (niektórzy historycy nawet twierdzą, że o to właśnie chodziło carskim władzom), toteż polecił swojemu Wydziałowi Wojskowemu natychmiastowe tworzenie struktur terenowych powstańczego wojska.
W takich to właśnie okolicznościach Langiewicz otrzymał w Warszawie epolety pułkownika oraz tytuł naczelnika wojskowego woj. sandomierskiego, a następnie wyruszył natychmiast na południe - w okolice Radomia, gdzie 20 stycznia otrzymał rozkaz rozpoczęcia akcji zbrojnych dokładnie o północy z 22 na 23 stycznia 1863.
Marian Langiewicz pochodził z mieszczańskiej rodziny osiadłej w Krotoszynie, małym miasteczku rzemieślniczo-kupieckim na Wysoczyźnie Kaliskiej. Urodził się 5 sierpnia 1827 roku jako trzecie z kolei i ostatnie dziecko Eleonory z Kluczewskich i Wojciecha Langiewicza. Ojciec był w Krotoszynie „lekarzem praktycznym”, ale tuż po Bożym Narodzeniu 1830 roku udał się potajemnie do Warszawy i walczył jako żołnierz w Powstaniu Listopadowym. Jako żołnierz poległ też w pierwszych dniach września 1831 roku w obronie warszawskiej Woli.
Trzecie dziecko Langiewiczów zostało zapisane w księgach parafialnych miejscowego kościoła katolickiego jako chłopiec trojga imion: Marian Antoni Melchior - choć potem przez całe życie posługiwał się wyłącznie pierwszym imieniem.
Marian Langiewicz podstawową edukację otrzymał w domu rodzinnym. Dopiero w wieku 9 lat zapisany został do progimnazjum w Krotoszynie (od razu do tzw. sekondy - czyli do drugiej klasy). Od jesieni 1844 roku uczył się już w gimnazjum w Trzemesznie, które zakończył egzaminem dojrzałości (z matematyki, języka polskiego, a także z łaciny oraz z języków niemieckiego i francuskiego) w sierpniu i we wrześniu 1848 roku. Na jego świadectwie maturalnym - poza stopniami - napisano wtedy również: „wybitnie pilny w nauce i mający szczególne osiągnięcia w matematyce”.
Nic więc dziwnego, że już w październiku tegoż roku Marian Langiewicz wybrał się wraz z bratem Franciszkiem na studia uniwersyteckie do Wrocławia. Brat wybrał medycynę, natomiast Marian Langiewicz chciał studiować matematykę, ale już po dwu miesiącach się okazało, że rodziny Langiewiczów na dwu studentów jednocześnie nie stać.
W takiej to sytuacji Marian Langiewicz został nauczycielem domowym wrocławskiej rodziny Chłapowskich (spokrewnionej z Dezyderym Adamem Chłapowskim z Turwi, byłym napoleońskim generałem, a jednocześnie prekursorem nowoczesnego rolnictwa na ziemiach polskich), uczęszczając jednocześnie na wykłady uniwersyteckie z zakresu filologii. Ten właśnie kierunek - filologię i języki słowiańskie - studiował potem Langiewicz w Pradze, aż wreszcie w 1852 roku przeniósł się do Berlina na swój wymarzony kierunek matematyczno-fizyczny.
Niestety, również tym razem musiał studia rychło przerwać. Łudził się wprawdzie jeszcze, że odłoży nieco pieniędzy na posadzie bibliotekarza we Wrocławiu, którą dostał zresztą dzięki przyjacielowi rodziny - ale rychło i to okazało się złudzeniem.
Nie widząc innego wyjścia, przymierając głodem i zalegając nawet z opłatami za mieszkanie - w 1858 roku Marian Langiewicz zaciągnął się ochotoniczo na rok do pułku artylerii armii pruskiej, stacjonującego w Berlinie.
Jesienią 1859 roku Marian Langiewicz znalazł się już w Paryżu, gdzie zbliżył się do kręgów Komitetu Emigracji Polskiej. Następnego roku był we Włoszech, walcząc wśród tzw. tysiąca nieśmiertelnych o utworzenie na Sycylii przyczółka dla wojsk Garibaldiego, które rozpoczęły następnie z Austriakami walkę o niepodległą i zjednoczoną Italię. Walczył w tej wojnie również Langiewicz, najpierw jako adiutant generała Milbitza, a potem oficer i przyjaciel samego Garibaldiego.
To właśnie wtedy narodziła się idea powołania do życia międzynarodowego legionu złożonego głównie z Polaków i dowodzonego przez Ludwika Mierosławskiego - na co Włosi (zresztą pod naciskiem Rosji) się nie zgodzili. Nie sprzeciwiał się natomiast Garibaldi (mimo protestów Rosji) utworzeniu w Genui (potem przeniesionej do Cuneo pod Genuą) Polskiej Szkoły Wojskowej, na czele której formalnie stanął przebywający we Francji Mierosławski, ale którą faktycznie kierował Marian Langiewicz, zresztą wykładający w tej szkole matematykę, artylerię i wiedzę o materiałach wybuchowych. Początkowo szkoła miała tylko 40 podchorążych, ale już w rok później było ich 120. Właśnie spośród nich wywodzić się miała kadra dowódcza przyszłego polskiego powstania narodowego, którego wybuch uważano za nieuchronny.
Dla władz włoskich Polska Szkoła Wojskowa okazało się jednak tylko elementem przetargowym w zabiegach o uznanie przez Rosję niepodległości Włoch, toteż po osiągnięciu tego celu polską podchorążówkę zlikwidowano (w 1862 roku).
Langiewicz był już wówczas w Paryżu, gdzie od kierownictwa polskiej emigracji otrzymał zadanie wyjazdu do różnych krajów europejskich w poszukiwaniu źródeł zakupu broni dla przyszłych powstańców.
Właśnie tuż po zakończeniu tej misji Marian Langiewicz udał się do Warszawy.
18 stycznia 1863 roku Langiewicz - już w stopniu pułkownika i z tytułem wojskowego naczelnika województwa sandomierskiego - udał się do Radomia, w którym to mieście założył swoją pierwszą konspiracyjną kwaterę. Wiedział już wówczas, że powstanie wybuchnie za 5 dni. Pod jego komendą było wtedy zaledwie 1500 ludzi, uzbrojonych w 250 strzelb myśliwskich, a także jedna bateria artylerii. Mimo tak słabych sił, Langiewicz już w pierwszych godzinach Powstania Styczniowego rozbił rosyjskie garnizony w Bodzientynie, Jedlni i w Szydłowcu, po czym przeniósł się do Wąchocka, gdzie utworzył szpital polowy, fabryczkę broni, gisernię odlewającą armaty, a nawet drukarnię. Atakowany przez przeważające siły rosyjskie - aż do końca lutego nie tylko bronił się dzielnie, ale i zwycięsko atakował. Tak właśnie doszło 24 lutego 1863 roku do zwycięskiej bitwy pod Małogoszczem koło Jędrzejowa, uznanej potem przez historyków za jeden z największych triumfów Polaków w tym powstaniu.
Zwycięstwa Langiewicza i jego wyczyny organizatorskie przynoszą mu rozgłos nie tylko w pobliskim Krakowie, ale i w Warszawie. Wtedy to właśnie dotarł do niego m.in. list podpisany przez kilkaset „wielbiących czyny jenerała warszawianek”. W tym mniej więcej czasie jednym z adiutantów Langiewicza został „Michałek”. Pod takim pseudonimem i w chłopięcym przebraniu występowała Henryka Pustowójtówna, córka carskiego generała, a zarazem aktywna działaczka polskiego ruchu niepodległościowego. Zasłynęła zwłaszcza w Lublinie, gdzie organizowała manifestacje patriotyczne, za co w 1861 roku trafiła na Syberię. Z zesłania uciekła jednak dość szybko, by przez Turcję i Włochy udać się w 1863 roku do walczącego kraju. Wtedy to właśnie znalazła się w Krakowie, a następnie w „partii” powstańczej Langiewicza.
Wszystko wskazuje na to, że między liczącą wtedy 25 lat Pustowójtówną a starszym od niej o 11 Langiewiczem narodziło się gorące uczucie, które przetrwało kilka lat. Dla Langiewicza była to właściwie pierwsza wielka miłość, gdyż wcześniej nie miał powodzenia u kobiet. Nigdy zresztą nie był towarzyski, uchodził za odludka i dziwaka, a w dodatku był krępej budowy ciała oraz nosił okulary. Wprawdzie oboje - i Pustowójtówna, i Langiewicz - plotkom o romansie zaprzeczali, ale na przykład w Warszawie pojawiły się ich portrety, a największą popularnością cieszyły się „Papyrosy Pustowójtowe”.
Od połowy lutego 1863 roku Langiewicz był także dowódcą wojsk powstańczych województwa krakowskich. 4 marca tegoż roku odniósł nawet spore zwycięstwo pod Pieskową Skałą, toteż 11 marca powstańczy obóz tzw. białych, przeciwny dotychczasowemu dyktatorowi powstańczemu - Ludwikowi Mierosławskiemu (po klęsce na Kujawach wyjechał on zresztą do Paryża), ogłosił go w Goszczy pod Krakowem nowym dyktatorem Powstania Styczniowego.
Następnego dnia w podmiechowskiej Sosnówce Langiewicz przyjął ślubowanie posłuszeństwa od wojsk powstańczych, po czym wydał dekret ustanawiający nowy rząd powstańczy. Warszawski Komitet Centralny Narodowy był takim obrotem sprawy zbulwersowany, ale zwierzchnictwo Langiewicza uznał. Z awansu Langiewicza wyraźnie zadowolone było zresztą polskie mieszczaństwo, gdyż okrzyknięty on został „pierwszym w dziejach mieszczaninem obdarzonym najwyższą w narodzie godnością”. Natomiast furorę handlową robiły wtedy w warszawskich sklepach tytoniowych „Cygara Dyktatorskie”.
Dyktatura Langiewicza trwała jednak krótko, bo zaledwie tydzień. Na czele liczącego 3 tysiące powstańców oddziału odniósł jeszcze pod Grochowiskami walne zwycięstwo, ale w obliczu przeważających sił nieprzyjaciela - podzielił swoją „partię”, a sam z paszportem opiewającym na niejakiego Waligórskiego, podróżującego z synem, przeszedł w Ujściu Solnym na tereny zajmowane przez Austriaków. Towarzyszyła mu - w męskim przebraniu, Henryka Pustowójtówna, która zresztą nie odstępowała go przez następnych 25 miesięcy.
Fortel z cudzym paszportem się udał, ale wtedy ktoś z tłumu krzyknął: „Konie dla dyktatora!”. Wszystko się, oczywiście, wydało, toteż Langiewicz z Pustowójtówną trafili do austriackiego więzienia w Krakowie, a potem do Tysznowa pod Brnem. Ostateczną decyzję w ich sprawie podjęto 24 marca w Wiedniu, na tajnej naradzie pod przewodnictwem samego cesarza Franciszka Józefa I.
W Tysznowie wyznaczono Langiewiczowi mieszkanie w jednopiętrowym domu. Składało się ono wprawdzie z trzech pokoi, ale mieszkać mógł tylko w jednym, gdyż pozostałe zajmowali strażnicy. Także w czasie spacerów towarzyszył mu nie tylko uzbrojony strażnik, ale i komisarz miejscowej policji.
Wszystko to rozdrażniło Langiewicza do tego stopnia, że 10 kwietnia 1864 roku zrezygnował z „wątpliwych przywilejów” i cofnął dane Austriakom słowo, że nie będzie próbował ucieczki. Podjął wtedy nawet do niej przygotowania, ale sprawa się wydała, toteż Langiewicza osadzono tym razem w twierdzy w miejscowości Jozefov na Morawach.
środowiska niepodległościowe próbowały wprawdzie Langiewiczowi pomóc, wysłały nawet Benedykta Dybowskiego z dużą sumą pieniędzy, aby więźnia wykupić - ale plan się nie powiódł.
Udało się natomiast nakłonić jedną z gmin szwajcarskich do nadania Langiewiczowi „obywatelstwa gminnego”, co niejako automatycznie skutkowało nadaniem mu obywatelstwa kantonalnego, a następnie szwajcarskiego. Po wielu miesiącach rozważań w Wiedniu nad prawnymi i dyplomatycznymi zawiłościami tej niecodziennej sprawy - 28 lutego 1865 roku po południu policja austriacka przewiozła Langiewicza do granicy z Bawarią, a następnie wsadzono go do pociągu jadącego do Monachium.
Langiewicz udał się najpierw do Londynu, gdzie natychmiast nawiązał współpracę z Ogniskiem Rewolucyjnym Polskim. Dopiero miesiąc później pojechał do Szwajcarii, gdzie powitano go entuzjastycznie, jako narodowego bohatera.
W Szwajcarii Langiewicz był gościem polskiej rodziny Platerów. Tam poznał krewną gospodarzy - Marię Bauer, z którą się ożenił we wrześniu 1865 roku. Mieszkał odtąd na zamku w Solurze.
Henryka Pustowójtówna usunęła się wtedy ostatecznie z jego życia. Mieszkała samotnie w Paryżu, gdzie zmarła w wieku 43 lat.
Langiewicz żył nadal marzeniami o niepodległej Polsce. Szczególne nadzieje wiązał w tym względzie z Turcją, do której wyjechał z żoną w połowie 1866 roku. Planował utworzenie legionu polskiego, na czele którego chciał wkroczyć do wolnej Polski, ale ostatecznie popadł w biedę, toteż na utrzymanie chorej na gruźlicę żony i syna Tadeusza musiał zarabiać handlem mąką. Załamał się prawie zupełnie, kiedy w 1871 roku jego żona zmarła. Dopiero w 1873 roku, kiedy Langiewicz ożenił się po raz drugi - tym razem z Angielką, niejaką Zuzanną Bery - otrzymał dobrą posadę w zarządzie tureckich kolei żelaznych, a w końcu został przedstawicielem rządu tureckiego, uczestniczącym w odbiorze zakupione uzbrojenia. Zwłaszcza na tej ostatniej posadzie Langiewicz dorobił się majątku, toteż kupił nawet stadninę koni. Wtedy również raz jeszcze podjął wysiłek zwrócenia uwagi Europy na sprawę polską, na co wydał sporo pieniędzy - ale bez rezultatu. Wtedy to popadł w rozgoryczenie i - jak sam potem wspominał - „pożegnał się z Polską”. Tym bardziej, że jego brat Franciszek, już praktykujący lekarz, nie chciał osiedlić się na stałe w Konstantynopolu.
W kilka lat później, na początku 1887 roku, Langiewicz nie tylko nie myśli już o ściągnięciu brata do Turcji, ale wręcz sam planuje powrót do kraju. Wyjechał wtedy do Galicji, gdzie pod Nowym Sączem upatrzył sobie skromny dworek, w którym chciał spędzić ostatnie lata życia. Niestety, w trakcie przygotowań do przeprowadzki zapadł na zapalenie płuc i umarł 10 lub 12 maja 1887 roku. Pochowano go na cmentarzu Krymskim w dzisiejszym Stambule, na którym spoczywają głównie uczestnicz turecko-rosyjskiej wojny o Krym z lat 1853-1856. Nekropolia ta położona jest nad samym brzegiem Morza Marmara, pomiędzy drogą wylotową ze Stambułu do Ankary a Liceum Haydarpasza. Cmentarzem opiekowali się zawsze Anglicy, toteż zwany jest on często cmentarzem Angielskim. Zresztą, nagrobek na mogile Langiewicza jest również w języku angielskim...
Jedyny syn Mariana Langiewicza i Marii z Bauerów - Tadeusz, poległ w 1915 roku jako oficer armii austriackiej, do której zaciągnął się na ochotnika.