farolwebad1

A+ A A-

Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (36)

Oceń ten artykuł
(4 głosów)

Bronimy swoich inwestycji. Bronimy oczywiście demokracji. Wtedy tego nie było. Wtedy było wszystko na czysto. A wtedy się bali. Sam Kwaśniewski mówił wtedy: – My wrócimy do władzy może za 15 lat... Można było to dopiąć. Oczywiście, może by mnie wtedy zabili. Ale dla mnie to było warte nawet śmierci. To ryzyko było warte śmierci. Żeby powstała Polska na nowo. Dumna i wolna.

Gdybym wygrał wybory, gdyby to się stało, to pierwszą rzeczą, którą zapowiedziałem, było doprowadzenie do wolnych wyborów do Sejmu, aby do Sejmu dostało się jak najwięcej prawych, patriotycznych Polaków. Trzeba było skończyć z tym Sejmem kontraktowym. A co oni zrobili? Oni stworzyli nowy rząd bez wyborów. Rząd Bieleckiego. I to znowu z Balcerowiczem."

Tymiński wiedział, że prezydent w Polsce nie ma wielkiej władzy politycznej. I miał zamiar zastosować metodę, którą można by określić metodą prasy politycznej. Chciał animować, wzbudzać i pobudzać aktywność polityczną Polaków na dole, a równocześnie od góry naciskać na Sejm i aparat państwa. Wytwarzać obywatelskie ciśnienie od dołu, aby jego względnie niewielkie możliwości nacisku odgórnego były zwielokrotnione w politycznej skuteczności.

"I wtedy ten nowy, dość przypadkowy, ale wolny już Sejm, chciałem poprowadzić merytorycznie. Kancelaria prezydencka miała wystarczający budżet, żeby przyjąć dobrych fachowców i wydawać serie projektów ustaw, które umożliwiłyby rozwój Polski.

I ten Sejm większość z nich byłby akceptował. Chyba żeby coś odrzucił na zasadzie przekory. I była taka szansa. Jako prezydent mający doświadczenie, fechtowałbym przeciwko zagranicy, a w międzyczasie wprowadziłbym protekcjonizm do polityki gospodarczej. Przecież ja bym to zrobił natychmiastowo i wprowadził zasady protekcjonizmu gospodarczego dla ochrony wybranych gałęzi przemysłu i gospodarki. Od razu wyszedłbym z propozycją maksymalnego eksportu do Rosji z Huty »Katowice«. Za ich ropę. Poustawiałbym to wszystko w krótkim czasie. I dobrałbym prawdziwych i fachowców, i patriotów. Fachowcy z moralnością, z patriotyzmem. Taki miałem plan. A było z czego czerpać przykłady. Przecież Kanada nie jest złym krajem, żeby czerpać z niej przykłady na demokrację."

"W 1990 r. ludzie masowo zwracali się do mnie – wspomina Tymiński – żebym założył opozycyjną partię, która będzie przedłużeniem mojego wyniku w wyborach prezydenckich. Niechętnie podchodziłem do tego pomysłu, ale w końcu zgodziłem się. Sam wymyśliłem jej nazwę. Byłem wtedy pod wrażeniem amerykańskiego filmu »Malcolm X« o murzyńskim aktywiście. Jego walka o uznanie społeczne dla grup murzyńskich w USA była bardzo podobna do ruchu, który zarysował się wtedy w Polsce wokół mojej osoby. Ludzie przyjeżdżający do mnie z całego kraju mieli ten sam problem, co Murzyni – brakowało im pieniędzy. Postanowiłem więc nazwać swe ugrupowanie Partią X. Na kongresie założycielskim tłumaczyłem 300 delegatom, że X to niewiadoma, którą wypełnimy. Na rozruch partii wyłożyłem około 30 tys. dolarów. To nie były duże pieniądze. Partia doszła do ośmiu tysięcy członków, którzy płacili składki. To był główny mechanizm jej finansowania. Program był bardzo podobny do programu mojej prezydentury. Głównie chodziło nam o walkę z bezrobociem. Reszta praktycznie nie liczyła się. Była to właściwie partia ludzi pracy. Czy otrzymywaliśmy pieniądze od służb specjalnych? Nigdy! Wręcz przeciwnie, stale mieliśmy kłopoty ze służbami."

Tymiński zorientował się, że jego głównym przeciwnikiem są wojskowe służby specjalne. Zorientował się, że to nie cywilna policja polityczna UOP, a Wojskowe Służby Informacyjne stoją za wszelkiego typu prowokacjami wobec niego, a później i jego Partii X.

"Podczas mojej pracy politycznej w Polsce – napisał w 2003 roku – największe trudności, jakie miałem, były nie ze strony tajnej policji, tylko WSI. Najsilniejsza organizacja, nietykalna i otoczona ścisłą tajemnicą, to WSI, które są w Polsce odpowiednikiem CIA. To obejmowało stałe szpiegowanie mojej działalności, przepływ informacji do partii politycznych faworyzowanych przez nich, goszczenie mnie i próby równoczesnego kompromitowania, a w końcu fałszowanie wyników wyborów prezydenckich w 1990 roku. Nigdy nie miałem problemów z żadną inną organizacją w Polsce, pomijając skorumpowane i służalcze media, takie jak telewizja, radio i gazety, gotowe wykonać zamach na reputację każdego potencjalnego przywódcy, który nie jest częścią establishmentu.

Z tego powodu każdy, kto ekscytuje się polityką w Polsce, jest albo głupcem, ignorantem, albo też prowokatorem na liście płac polskiej maszyny wojskowej. Chociaż Polska podobno przeszła przemianę od komunizmu do kapitalizmu i jest rzekomo demokratyczna, wyszkoleni w Moskwie wojskowi nigdy się nie zmienili. Oni tylko stali się bogatsi i teraz można ich spotkać w NATO i w Waszyngtonie, pijących dobrą whisky w eleganckich wojskowych klubach."

Wygrana Wałęsy w wyborach prezydenckich i przegrana jego zastępcy Lecha Kaczyńskiego w wyborach na przewodniczącego "Solidarności" zainicjowały rozpad środowiska politycznego tej grupy. Grupa Wałęsy, jako grupa wspierająca szokową transformację, przestawała powoli istnieć na przestrzeni lat 1991–1992. Część tego środowiska utworzyła postsolidarnościowe prawicujące partie polityczne, typu Porozumienie Centrum czy Kongres Liberalno-Demokratyczny, część przeszła do środowiska politycznego "Gazety Wyborczej", a inna jeszcze część zaprzestała działalności politycznej. Wzmocniła za to swoją pozycję druga postsolidarnościowa grupa wspierająca, tworząc swe polityczne przedstawicielstwo w postaci partii politycznej pod nazwą najpierw Unii Demokratycznej, a później Unii Wolności. Ta jedyna już postsolidarnościowa grupa wspierająca stale funkcjonowała w dyskretnej kolaboracji z ośrodkiem prowadzącym szokową transformację, a jawnej – z postkomunistycznym środowiskiem politycznym.

Zachowała swoją spoistość polityczną postkomunistyczna grupa wspierająca, a potem rozbudowała swoje polityczne wpływy. W 1993 roku partie SLD i PSL zdobyły władzę w parlamencie, a w 1997 roku wraz z Unią Demokratyczną, uchwaliły swoją Konstytucję. Jest to w istocie Konstytucja Okrągłego Stołu. Zawarto w niej w artykule 220. kluczowy zapis z planu Balcerowicza, o zakazie udzielania kredytów przez Narodowy Bank Polski polskiemu rządowi i wszystkim instytucjom publicznym.

"Państwo polskie – pisze Tymiński o tym artykule 220. Konstytucji – jako suweren własnej waluty złotego polskiego, gwarantuje na swoim obszarze wszystkie operacje pieniężne, a nie może tworzyć swojego własnego kredytu w swoim własnym banku! Państwo polskie na mocy swojej własnej Konstytucji, nie może na swoim terytorium tworzyć pieniędzy! Mogą to robić tylko prywatne banki. Na dodatek te banki są prawie wszystkie bankami zagranicznymi. Czyli że państwo polskie nie może u siebie tworzyć własnych pieniędzy, po to aby mogły to robić dla swego zysku banki zagraniczne w Polsce ulokowane! I państwo polskie musi u nich pożyczać pieniądze, bo samo sobie zakazało pożyczać złotówki od własnego banku centralnego! I musi się w nich zadłużać pod groźbą niewypłacalności."

Głębokim przekształceniom uległ ośrodek prowadzący szokową transformację. Stał się on najprawdopodobniej głównym beneficjantem syfonowania polskiej gospodarki dzięki stałemu, a następnie skokowo zmiennemu kursowi dolara.

Poprzez sterowaną grabież finansów kraju, jego ludzie i firmy przechwyciły równowartość co najmniej kilkunastu, a być może nawet do kilkudziesięciu miliardów dolarów, na co wskazuje dość wyraźnie afera FOZZ i afera Banku Handlowego. Umożliwiło to przekształcenie się, tego ulokowanego w wojskowych służbach specjalnych, ukrytego centrum sterującego wraz z wybraną agenturą, w postkomunistyczną oligarchię polityczno-finansową.

Stała się ona z początkiem lat 90. nową grupą panującą społecznie w III Rzeczpospolitej. To panowanie polega na zdolności stałego wywierania wpływu na cały aparat polskiego państwa, w postaci jego władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej, a także systemu medialnego.

L. Kaczyński, już jako prezydent państwa, nazwał tę sytuację w 2008 roku w swej jednorazowej wypowiedzi radiowej, istnieniem "alternatywnego antypaństwa". Jednak nigdy tego nie powtórzył, nie mówiąc o rozwinięciu. To zdumiewające określenie nie wzbudziło nigdy jakiegokolwiek zainteresowania dziennikarzy, publicystów, naukowców czy polityków.

Polska oligarchia jest grupą ukrywającą w sposób profesjonalny swoje istnienie. Dlatego jest niewidoczna dla opinii publicznej. Ma formę istnienia analogiczną do kosmicznej czarnej dziury. O jej funkcjonowaniu świadczą tylko skutki dla otoczenia społecznego. Dlatego tak ważne jest dla postkomunistycznej oligarchii kontrolowanie państwowych służb specjalnych, gdyż tylko one są w stanie dokonać jej identyfikacji. Stąd tak bolesne okresowo było dla niej rozwiązanie w 2006 roku WSI.

Postkomunistyczna oligarchia wyrosła z ośrodka wojskowych służb specjalnych, więc wszystko wskazuje na to, że kontrolowała WSI czy wręcz nim bezpośrednio kierowała. A jedyny bezpośredni dowód na jej istnienie to właśnie wypowiedź byłego szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z czasów rządów PiS, Bogdana Świączkowskiego. "Mogę powiedzieć tak – ujawnił w oględnych słowach Świączkowski – w czasach, kiedy byłem szefem służb specjalnych, dochodziły do nas informacje, że pewne grupy ludzi przygotowują się do tego, żeby podejmować strategiczne decyzje o losach Polski. Jeśli dołożymy do tego informacje ujawnione medialnie, że w zasadzie stare służby wymyśliły Platformę Obywatelską, to można sobie jakoś tę grupę zawęzić. (…)

Dla nich pan Tusk jest tylko kukiełką, a te osoby dbają o to, żeby być w cieniu. To znaczy funkcjonować w życiu publicznym, ale jako właściciele firm, przedsiębiorcy, nie starają się być na świeczniku. Ci główni gracze są zawsze w cieniu. (…) W moim przekonaniu [to] (–WB) wyselekcjonowana przez Służbę Bezpieczeństwa i służby wojskowe na przełomie lat 80. i 90. tzw. grupa biznesmenów oraz ich oficerowie prowadzący."

Jest to grupa społeczna o charakterze mafijnej oligarchii, dzięki skoncentrowaniu w swoich rękach olbrzymich, a zrabowanych aktywów finansowych, ale i aktywów politycznych.

Aktywa polityczne to czarny kapitał społeczny w postaci nieformalnych i niejawnych dla opinii publicznej sieci powiązań i zależności, stworzonych celowo w końcowym okresie PRL i samej transformacji, a przenikających cały aparat państwowy: od władzy wykonawczej i ustawodawczej, po sądowniczą, a także kluczowe działy gospodarki i kluczowe ogniwa systemu medialnego. Liczebność grupy oligarchicznej należy szacować na rząd wielkości prawdopodobnie kilkudziesięciu, a co najwyżej kilkuset osób.

Większa liczebność utrudniałaby, a wręcz uniemożliwiała skoordynowane działanie.

Formą zaś społecznego istnienia tej grupy jest prawdopodobnie struktura sieciowa, a więc struktura niehierarchiczna, w ramach której istnieją i działają mafijne oligarchiczne węzły, o relatywnie podobnej mocy społecznej, koordynujących swoje działania.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.