Naruszając ten mit, Tymiński wywołał oburzenie części Polaków nie tylko w kraju. Dowodem na to był fakt, że po powrocie do Kanady był bombardowany licznymi telefonami kanadyjskich Polaków. Na jego sekretarkę telefoniczną nagrywały się liczne obraźliwe określenia i epitety pod jego adresem. Jak wspomina, ludzie byli wręcz wściekli, że odważył się zaatakować ich idola. Znacząca bowiem część kanadyjskich Polaków to emigranci lat 80.
"Na trzy dni przed wyborami ukazał się film w TVP o tym, że biję żonę i głodzę dzieci. Perfidny film. Akurat przypadkowo po wiecu w Wałbrzychu wróciliśmy z żoną do pokoju hotelowego. Otworzyliśmy pokój i włączyliśmy telewizor. I akurat się ten program zaczął. Więc mówię do żony: – Chodź, zobacz, zobacz, co się dzieje! Ona oniemiała. Ja też. Powiedziała mi: – Nic nie mów. Zbiegłem na dół, żeby zadzwonić do Warszawy, do mojego biura wyborczego. Żeby sekretarz biura w Warszawie, Krzysztof Pawlisz, skontaktował się z telewizją i zamówił dodatkowe spoty wyborcze. Aby móc się przed tym potwornym kłamstwem bronić.
A obrona była prosta. Mieszkałem w domu w Toronto przypadkowo pomiędzy dwoma rodzinami policjantów kanadyjskich. I z ich dziećmi bawiły się moje dzieci. Gdybym ja chociaż raz zrobił awanturę w domu, to miałbym interwencję tych policjantów na karku, bo ich domy stały o kilka metrów od mojego. Poza tym w Kanadzie nie da się głodzić dzieci, bo natychmiast przy wszelkich podejrzeniach jest interwencja służb edukacyjnych.
Kiedy wróciłem do Warszawy, już ja sam mogłem dzwonić do telewizji, ale nie było z kim rozmawiać. Ściana. Chciałem zapłacić telewizji 100 tys. dolarów gotówki za ogłoszenia, takie trzydziestosekundowe filmiki, w których mógłbym się bronić.
Ale nie chciano wziąć ode mnie. Ten program o mnie był zamówiony przez telewizję TVP w Warszawie. I był robiony częściowo w polonijnej telewizji w Toronto, przez polskie studio telewizyjne. Pomagali im ludzie polskich służb specjalnych, dwóch agentów. Nie było przed tym możliwości obrony.
Podałem oczywiście TVP do sądu. Ale to trwało do wyroku trzy lata. I żaden prawnik mnie nie chciał bronić. Każdy się bał. Musiałem sam się nauczyć występować w polskim sądzie. Sam się musiałem bronić. A wszyscy wokół oczywiście do mnie: – Ooo... niech pan poda telewizję do sądu. – A mój czas i pieniądze? A coś pan na to dał... z pięć złotych chociaż? Takie tanie podpowiedzi. Taniocha i darmocha. To po trzech latach ukazało się jako krótkie przeprosiny przed dziennikiem telewizyjnym. A jakie były długie negocjacje na ten temat? W sądzie negocjacje trwały chyba z godzinę. Co do formuły, o jakiej porze... Omal nie wyszedłem wtedy z sądu i omal nie doszło do niezawarcia ugody".
Fala społecznego poparcia dla kandydatury Tymińskiego i realna możliwość jego zwycięstwa w II turze wyborów prezydenckich, wywołała zaniepokojenie rządu USA. Zwycięstwo Tymińskiego przekreślałoby nie tylko realizację planu Sorosa-Sachsa i tajne uzgodnienia poczynione jeszcze z komunistami i ich służbami specjalnymi, ale mogło zagrozić całej amerykańskiej strategii przekształcania posowieckiej Europy Środkowowschodniej w obszar gospodarczej eksploatacji Zachodu. W obszar "drugiej grabieży kolonialnej", by użyć określenia Naomi Klein. Ale to mogło także zagrozić przygotowywanej próbie ekonomicznego podporządkowania samej Rosji.
Terapię szokową Zachód próbował narzucić Gorbaczowowi i ZSRS już w 1991 roku. Ale udało się to dopiero po rozpadzie Związku Sowieckiego.
Terapia szokowa została wdrożona w Rosji, w postaci tzw. planu 500 dni premiera Jegora Gajdara w latach 1992–1993. I również z udziałem Sachsa, jako doradcy ekonomicznego rosyjskiego prezydenta i premiera. Wobec oporu rosyjskiego parlamentu, poczynając od grudnia 1992 roku, prezydent Borys Jelcyn dokonał w październiku 1993 roku zamachu stanu, ostrzeliwując z czołgów i szturmując siedzibę parlamentu oraz wprowadzając stan wyjątkowy. "Rosja – podsumowuje N. Klein – nie była jednak powtórką z Chile – okazała się odwrotnością tamtych doświadczeń. Pinochet zrobił zamach, rozwiązał demokratyczne instytucje i wprowadził terapię szokową; Jelcyn narzucił terapię szokową w warunkach demokracji, po czym mógł ją obronić wyłącznie przez obalenie demokracji i zamach stanu. Oba scenariusze zostały entuzjastycznie przyjęte przez Zachód." Do 1998 roku zbankrutowało ponad 80 proc. rosyjskich gospodarstw rolnych, zamknięto 70 tys. przedsiębiorstw, a liczba ludzi żyjących w nędzy wzrosła o 72 mln.
Olbrzymie bogactwa zostały skoncentrowane w rękach nielicznych miliarderów, zaś Rosja stała się Klondike dla międzynarodowych spekulantów finansowych. W okresie lat 90. wyprowadzano z Rosji za granicę kwoty rzędu 2 mld dolarów miesięcznie. Zachód, z udziałem rosyjskiej oligarchii, ograbił Rosję na kilkaset miliardów dolarów.
Tymiński twierdzi dzisiaj, że Polska była tylko próbą generalną przed terapią szokową w Związku Sowieckim. Polska była w tej amerykańskiej strategii elementem kluczowym. I dlatego rząd USA zdecydował się na bezpośrednią ingerencję w polskie wybory prezydenckie. Celem tej interwencji było niedopuszczenie do wyboru Tymińskiego na prezydenta Polski.
"Na dzień przed 4 grudnia, dzień Barbórki, przyszedł jeden z sekretarzy ambasady amerykańskiej i przyniósł mi zaproszenie na uroczystą kolację w siedzibie ambasadora Stanów Zjednoczonych. Zaproszenie było dla mnie i mojej żony. Uroczysta kolacja miała się odbyć z udziałem ministra obrony narodowej USA panem Dickiem Cheneyem, który później został wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych. To była pierwsza wizyta ministra obrony USA w krajach obozu socjalistycznego, i to jeszcze w kraju, gdzie stacjonowała armia sowiecka. Bo to przecież był dopiero 1990 rok. Ja się patrzę na to zaproszenie... No, mogłem pójść. No, ale nie mogłem pójść. Miałem wiec barbórkowy z górnikami w Jastrzębiu. Oni wiedzieli, że ja już miałem kalendarz ułożony i podany do wiadomości wszystkich w telewizji. I że ja tego nie mogę skasować. I tak to było zrobione, żebym ja na tę kolację nie poszedł. Więc przez swojego sekretarza przesłałem zapytanie o możliwy inny termin. Odpowiedź była zdecydowana: – Nie. Czy może żona mogłaby mnie zastąpić? – Nie. Czyli wiadomo, że to prowokacja.
Następnego dnia Dick Cheney wsiadł w prywatny samolot i pojechał do Wałęsy, do Gdańska. Żeby mu złożyć dyplomatyczny hołd. Więc już wiadomo, kogo popierają Stany Zjednoczone. W normalnym kraju to byłby skandal. To była ingerencja polityczna obcego mocarstwa w wybory. No, ale to nie w Polsce. W Polsce tego jakby nikt nie zauważył. Takie zachowanie Cheney’a było zbrodnią przeciw demokratycznym wyborom. Tego się w cywilizowanym świecie nie robi. To robią tylko desperaci, wtedy, gdy wiedzą, że mogą przegrać wybory. Dlatego Stany Zjednoczone, widząc po przegranej Mazowieckiego, że one przegrają te wybory w Polsce, wysłali takie działo polityczne. Które wystrzeliło. Prezydentem USA był wtedy stary Bush senior. Były szef CIA. Który w desperacji, mimo że była przygotowywana I wojna w Iraku już za kilka tygodni po wyborach, wysłał swojego ministra obrony narodowej. W tak trudnym dla niego okresie przygotowań do wojny. Wysłał go do Polski w desperacji. Żeby pokazać siłom politycznym panującym w Polsce, że jeśli sfałszują wybory, to wszystko będzie o'key.
Jak ja to zobaczyłem, to pomyślałem wtedy: – No, to Stany Zjednoczone tak się panicznie wystraszyły, że wysłały tak wysokiej rangi człowieka przeciwko mnie? To rany Boskie, to ja jestem aż tak wielką groźbą dla nich? Dzięki temu, że tak urosłem poparciem milionów Polaków? Przecież oni muszą już wiedzieć, że przegrają te wybory! Ale ponieważ on przyjechał do Polski, to już wiedziałem, że wybory będą sfałszowane. Przecież przyjechał do nich wysokiej rangi reprezentant Zachodu! To nie będzie się potem komu skarżyć przy fałszerstwach. Już samo to, w normalnym kraju i świadomym niebezpieczeństw, to ludzie by powiedzieli, że to jest wulgarny atak na naszą demokrację. To jest ohydne postępowanie. Tego się nie robi.
To jest wbrew wszelkim zasadom politycznej kultury i dyplomacji, żeby była taka ingerencja. Ale Polacy się na takich rzeczach nie znają.
I tego w Polsce nikt nie zauważył. Z kimkolwiek rozmawiałem. A to przyjechał jakiś taki polityk, a co to nas obchodzi. My wiemy co to polityka! Hej!
Wszyscy tokowali, ale nie widzieli, co się dzieje. Ale kto chciał, to widział.
To ja dzisiaj myślę, że potem już Jaruzelski nie miał wyjścia z sytuacji. Musiał poprosić wojskowe służby specjalne, żeby coś zrobiły. Bo się bał o własną skórę. I ja się później dowiaduję z różnych źródeł po wyborach, że w jednostce wojskowej przy Żwirki i Wigury w Warszawie całą noc żołnierze przygotowywali sfałszowane karty do głosowania. Wiem to też od naocznego świadka. I on też widział, jak podjechały cywilne samochody rano i rozwiozły to do głównych miast wojewódzkich. Gdzie zdecydowanie moje wyniki wyborcze były tak złe, że nie mają żadnej korelacji do przeciętnej. I nie we wszystkich miastach wojewódzkich, tylko tych, do których wyjechali. Potwierdziły mi to potem moje inne jeszcze źródła. Te sfałszowane karty do głosowania poszły bezpośrednio do wojewódzkich komisji wyborczych, które były poza wszelką kontrolą. I pewnie są po dziś dzień. Oni dowozili te karty tylko do wojewódzkich komisji wyborczych.