farolwebad1

A+ A A-

Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów (Konno przez Azję Centralną) (39)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Ja zaś otrzymałem w prezencie od barona i "boga" samochód, który miał mnie odwieźć tą samą drogą do jeziora Buir-Nor, na granicy Bargi, gdzie powinienem był spotkać agentów Ungerna, którzy ułatwiliby mi przejazd końmi do Chajłaru. Ze mną zamierzał jechać lama z plemienia Turgutów z listami barona do Chin. Mój wyjazd miał nastąpić nazajutrz 21 maja 1921 roku, w godzinę po opuszczeniu przez Ungerna stolicy mongolskiej, skąd wyruszał z dywizją na północ na wyprawę przeciwko wojskom bolszewickim na pograniczu Zabajkala.

Nadszedł ostatni wieczór mego pobytu w Urdze. Na obiedzie byłem u barona. Ungern był spokojny i zamyślony. Po obiedzie pojechaliśmy do księcia Dżam-Bałona. Jurta księcia stała na krańcu dzielnicy rosyjskiej, a była urządzona z nadzwyczajnym przepychem.

Gdy samochód zatrzymał się przed jurtą, książę wyszedł na nasze spotkanie. Usadowił nas na wspaniałych poduszkach, kazał podać małe stoliki, na których po chwili zjawiła się herbata w chińskich porcelanowych filiżankach, ciastka, orzechy, daktyle i rodzynki. W głębi jurty stał duży ołtarz z posągiem Buddhy i z kilku jarzącemi się świecami. Na ścianach połyskiwała broń różnego
gatunku, i wisiały bogate siodła i uzdy.

– Dziś ostatnia noc, Dżam-Bałonie! – rzekł baron. – Obiecałeś!...

– Pamiętam! – odparł Burjat. – Wszystko przygotowane...

Długo słuchałem wojennych opowiadań tych starych przyjaciół bojowych, ich wspomnień o zabitych towarzyszach i ciężkich, niebezpiecznych przygodach na froncie niemieckim i bolszewickim... Na zegarze wybiła północ. Dżam-Bałon wstał i wyszedł.

– Chcę jeszcze po raz ostatni zapytać o swój los – rzekł generał głosem zakłopotanym, jak gdyby się usprawiedliwiając. – Nie czas mi jeszcze umierać, dla sprawy – nie czas!

Burjat powrócił razem z małą kobietą nieokreślonego wieku. Usiadła przy piecyku i, ukłoniwszy się nam, utkwiła swoje czarne oczy w twarzy Ungerna.

Baron w milczeniu skinął w jej stronę, lecz kobieta długo jeszcze siedziała nieruchoma, chwilami tylko nas bystrym wzrokiem ogarniając.

Cerę miała białą, daleko bielszą niż zwykle Mongołki, rysy również o wiele drobniejsze i delikatniejsze, usta pełne, małe, świeże. Odziana była nie po mongolsku, w czystą suknię koloru ciemnego, a na czarnych włosach miała narzuconą chustkę w pstre pasy. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że była to najsłynniejsza wśród Burjatów czarownica i wyrocznia, córka cyganki i Burjata. Kobieta powolnemi ruchami, jakgdyby od niechcenia, wyjęła woreczek z ziółkami i łopatkę baranią. Szepcąc jakieś słowa niezrozumiałe, od czasu do czasu rzucała do ognia ziółka.

Wkrótce poczułem ostry zapach, lekki zawrót głowy i gwałtowne bicie serca.

Czarownica, spaliwszy cały zapas ziół, włożyła w ogień kość, opaliła ją i zaczęła uważnie oglądać ze wszystkich stron. Nagle twarz jej kurczowo się ściągnęła, w oczach zjawił się przestrach i ból. Zerwała z głowy chustkę, krzyknęła przeraźliwie, upadła i zaczęła się wić w konwulsjach, wyrzucając głosem chrapliwym urywane zdania:

– Widzę... groźnego boga wojny... Życie idzie... straszne... za nim cień... czarny, jak noc... czarny... Życie kroczy dalej... Pozostaje do mety... 130 kroków... dalej ciemność... nic nie widzę!..

nic nie widzę!... Znikł bóg wojny...

Ungern ze smutkiem w oczach spojrzał na mnie.

– Znowu 130... 130 dni! – szepnął w rozpaczy.

Kobieta spała, opadłszy nawznak i rozłożywszy ręce, lecz w pewnej chwili wydało mi się, że spostrzegłem błysk jej ostrych źrenic pod czarnemi rzęsami.

Słudzy Burjata wynieśli bezwładne ciało czarownicy, małej, tajemniczej kobiety, która brała w tragedji urgińskiej jakiś niezrozumiały dla mnie udział.

W jurcie zapanowało długie i ciężkie milczenie. Ungern wstał i zaczął szybko chodzić, szepcąc coś zcicha. Wreszcie zatrzymał się i z pałającemi oczyma zaczął śpiesznie mówić:

– Umrę... wszystko jedno! Sprawa zaczęta nie umrze... Widzę już przyszłe losy mego dzieła... Plemiona Dżengiz-Chana obudzone. Nikt już nie potrafi zgasić ognia roznieconego w piersi Mongołów! Po upływie niedługiego czasu Mongolja stanie się olbrzymiem państwem od Spokojnego i Indyjskiego oceanu do Wołgi. Mądra nauka Buddhy będzie się szerzyła na Zachód i Północ. Będzie to zwycięski pochód ducha! Zjawi się bojownik, wódz potężniejszy od Dżengiza i bardziej stanowczy, niż Ugedej. Będzie on mądrzejszy i miłościwszy niż sułtan Baber, i potrafi
utrzymać władzę nad Azją i Europą do tego szczęśliwego dnia gdy zjawi się z głębi swego podziemnego państwa "Władca Świata". Lecz dlaczego, dlaczego mnie już nie będzie wówczas w pierwszych szeregach rycerzy buddhyzmu?! Lecz trudno! Taki wyrok Karmy...

Postąpił kilka kroków, zatrzymał się i rzekł znowu:

– Tak będzie, ale najpierw Rosja powinna się oczyścić z hańby rewolucji! Oczyścić się przez krew i śmierć! Żywiołowym wybuchom przeciwko gwałcicielom duszy ludzkości niewolno stawiać żadnych przeszkód!

Ungern trząsł ręką w powietrzu, grożąc komuś niewidzialnemu, komuś przekazując swą ostatnią wolę. Zaczynało świtać...

– Już czas! – rzekł. – Za godzinę wyruszę z Urgi. Mocno i krótko uścisnął nam ręce, wyszedł z jurty, ale za chwilę powrócił i rzekł ponuro.

– Żegnam was na zawsze! Umrę straszną śmiercią, lecz, jak świat światem, ludzkość nie widziała takich okropności, jakie ja jej pokażę, gdy wtargnę do Syberji ze swoją dywizją!

Drzwi się zamknęły. Milczeliśmy, nie mogąc ochłonąć ze wzruszenia; ciężkie myśli tłoczyły się nam do głowy.

– Czas już i na mnie! – powiedziałem, wstając. – Dziś przecież i ja odjeżdżam.

– Wiem o tem! – odparł Dżam-Bałon. – Baron pozostawił pana u mnie rozmyślnie. Dam panu jeszcze jednego pasażera do samochodu, mongolskiego ministra wojny, który dopomoże panu w drodze, pan zaś dowiezie go do jego koczowiska. Jest to dla pana niezbędne...

Burjat wymówił te słowa z takim naciskiem, że nie wypytywałem go nawet o szczegóły, ponieważ podczas 9-ciu dni pobytu w Urdze zdążyłem się już przyzwyczaić do tajemnic tego gniazda złych i dobrych duchów.


"Człowiek z głową podobną do siodła"

W godzinę później pożegnałem moich towarzyszy ciężkiej podróży, którzy ładowali już na wozy swoje rzeczy, i wkrótce wyjeżdżałem z Urgi samochodem, mając ze sobą otyłego i poważnego ministra wojny i lamę – Turguta, przyglądającego mi się badawczo.

W samochodzie zdjęto motor w obawie przed zepsuciem go przez piasek i zastąpiono go bykami.

Gdyśmy już byli o kilkanaście kilometrów od stolicy "Żywego Buddhy", usłyszeliśmy ztyłu ryk syreny i turkot samochodu, zbliżającego się w pełnym pędzie. Zauważyłem, że minister spoważniał jeszcze bardziej, a czarnooki lama wcisnął głowę w ramiona i zaczął szybko przebierać różaniec.

Instynkt samozachowawczy obudził się odrazu. Poczułem niebezpieczeństwo. Odpiąłem leżącą przede mną torbę i szybko wysunąłem z niej rękojeść Mauzera.

W tej chwili dogonił nas samochód, pędzący z szaloną szybkością: siedział w nim pułkownik Sipajłow, jego kat, Czystiakow, i jeszcze jakiś oficer. Sipajłow, ujrzawszy ministra wojny, zmieszał się. Po chwili, uśmiechając się i sepleniąc, zapytał:

– Pan będzie jechał na Buir-Nor? Jadę też w tamtą stronę, gdyż muszę dogonić wysłanego wczoraj w nocy gońca z listami. Będziemy razem nocowali w Kazahuduku... Do widzenia!

Samochód pomknął dalej, my zaś pojechaliśmy za nim znacznie wolniej. Z wysokiego pagórka dojrzeliśmy woddali samochód, pędzący w kierunku północnym. Znikł on wkrótce za niewysokim łańcuchem gór.

– Stój! – zawołał minister i, zwracając się do mnie rzekł: – Nie pojedziemy wcale na Buir-Nor i w Kazahuduku nie spotkamy tego człowieka. Dżam-Bałon wczoraj się dowiedział, iż Sipajłow chce
pana zabić w drodze. Książę doniósł o tem baronowi, a ten bojąc się Sipajłowa, kazał mi jechać z panem i oszukać tego zbója. Pojedziemy drogą najkrótszą na Kałgan.

Dowiedziawszy się o zamiarze Sipajłowa, żałowałem szczerze, że nie było ze mną mego agronoma i żołnierzy polskich. Wówczas na pewno Sipajłow i jego zbóje nie dojechaliby do Kazahuduku...

W godzinę potem byłem już daleko od miejsca, gdziem spotkał po raz ostatni "człowieka z głową podobną do siodła", przed którym ostrzegał mię stary wróżbiarz w okolicach Wan-Kure. Po trzech dniach dotarliśmy szczęśliwie przez Gobi i przez ziemie plemienia Czacharów do Kałganu, zrobiwszy wraz z lamą ostatnie 100 kilometrów konno w obawie przed chińskiemi władzami pogranicznemi. Po kilku godzinach drogi wyrosły przede mną w grubym murze, otaczającym Pekin, potworne wrota Chien-Men.

Odpoczywając w Pekinie we wspaniałym "Hotel des Vagons-Lits", otoczony możliwemi wygodami kulturalnemi i porzuciwszy wszystkie atrybuty myśliwego i wojownika, długo nie mogłem się pozbyć straszliwych wrażeń z dziewięciu dni, spędzonych w Urdze, gdzie codziennie spotykałem "szalonego Ungerna", o którym przypominały mi dzienniki, szczegółowo opisujące krwawy pochód jego przez Syberję Wschodnią.

Nawet teraz, po upływie prawie dwóch lat, nie mogę zapomnieć tych nocy szaleństwa, natchnienia i nienawiści, spędzonych w jurcie potomka krzyżaków teutońskich. Przepowiednie się ziściły. Mniej więcej po 130-tu dniach, w końcu września 1921 roku baron Ungern von Sternberg zginął w straszliwych torturach w więzieniu bolszewickiem.

Baron Ungern von Sternberg... Przemknął on krwawą wichurą karzącego losu. Co zostawił po sobie?

Surowy rozkaz, powołujący pod jego sztandary wszystkich uczciwych, kochających ludzkość wojowników i kończący się mistyczną przepowiednią z Apokalipsy.

Lecz Ungern pozostawił po sobie ślad jeszcze jeden, głębszy, który będzie miał znaczenie historyczne.

W jurtach Mongołów różnych plemion, przy ogniskach burjackich, mongolskich, dżungarskich, kirgiskich, tybetańskich pastuchów cichemi, lecz przejętemi głosami śpiewają legendę, zrodzoną przez barona Ungerna:

– Przyszedł z północy biały rycerz i powołał Mongołów do skruszenia kajdan, nałożonych przez niezwalczone Chiny. Padły rozbite kajdany na ziemię naszych wolnych stepów. Ten biały rycerz był odrodzonym Dżengiz-Chanem i przepowiedział przyjście na świat "Wielkiego Mongoła", który szerzyć będzie mądrą naukę Buddhy i sławę władców Azji. Tak będzie!...

Obudziła się Azja, a jej synowie głoszą wolne, śmiałe słowa. Biada Zachodowi, jeżeli Azja, natchniona przez "złych duchów", pójdzie nie za mądrym i miłościwym Ugedej – Chanem lub Baber – Sułtanem, lecz za krwawym burzycielem – Tamerlanem Chromym...

Co też powie w chwili stanowczej "Władca Świata, zjawiwszy się ze swej skrytej w głębi ziemi stolicy?

 

Władca Świata

– Stój! – szepnął pewnego razu stary Mongoł-przewodnik, gdyśmy na wielbłądach przebiegali stepy około Cagan-Łuka. – Stój!

Mongoł z jakimś religijnym strachem ześlizgnął się ze swego wielbłąda, a ten położył się bez żadnego rozkazu. Mongoł złożył ręce przed twarzą.

Obracając się na cztery strony świata, szybko powtarzał: "Om! Mani padme, Hung!". Reszta Mongołów natychmiast zatrzymała swe wielbłądy i konie i rozpoczęła modlitwę.

– Co się stało? – myślałem ze zdumieniem, widząc przed sobą zieloną, wiosenną już trawę, niebo bez śladu obłoków i powietrze nieruchome, jakgdyby śpiące w łagodnych promieniach zachodzącego słońca.

Mongołowie długo stali, zatopieni w modlitwie, wreszcie zaczęli do siebie coś szeptać, następnie zaś umocowali siodła i wory i ruszyli dalej.

– Czy widziałeś – spytał mnie stary przewodnik – jak trwożnie strzygły uszami nasze wielbłądy, jak tabuny koni stały z podniesionemi, przerażonemi głowami na wzgórzu i jak, przycisnąwszy się do ziemi, leżały stada owiec?

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.