Jak to oszacował z kolei inną metodą Kazimierz Poznański, do 2004 roku wyprzedano państwowy kapitał przemysłowy i bankowy za 4,5-5 proc. ich wartości odtworzeniowej. Poznański wyliczył też, iż do 2004 roku w wyniku tej prywatyzacji Polska faktycznie przekazała w ręce obcego kapitału równowartość co najmniej 218 mld dolarów. Dokonano faktycznego rozbioru gospodarczego polskiego przemysłu i bankowości. To były rządy "gospodarczej Targowicy", jak je nazywał J. Balcerek.
Zarzut "zdrady narodu" był więc w kategoriach etycznych w pełni uzasadniony. Obiektywnie rzecz biorąc, ta prywatyzacja spełniała wszelkie kryteria zdrady narodowej. Zdrada bowiem, to "przejście na stronę nieprzyjaciela, wydanie kogoś, czegoś wrogowi lub osobie niepowołanej". A ta prywatyzacja była wydawaniem, pod kłamliwymi pozorami korzystnej sprzedaży, przemysłowego i bankowego majątku narodowego obcym i konkurującym z Polską podmiotom gospodarczym.
Jeśli zdradę stanu, czyli zdradę własnego państwa, definiuje się jako "przestępstwo polityczne będące zamachem na wewnętrzne bezpieczeństwo państwa, na jego ustrój, rząd, osobę piastującą najwyższą władzę", to zdradę narodu lub zdradę narodową należałoby zdefiniować jako przestępstwo polityczne będące zamachem na wewnętrzne bezpieczeństwo społeczeństwa narodowego, na jego podstawy egzystencji politycznej, społecznej i ekonomicznej, spójność i tożsamość narodową, motywację i wolę istnienia narodowego. Ta prywatyzacja była zamachem na wewnętrzne bezpieczeństwo polskiego społeczeństwa narodowego, gdyż uderzała w podstawy jego egzystencji ekonomicznej, a w konsekwencji społecznej, a wręcz biologicznej.
Tymiński miał pełne prawo zarzucić Mazowieckiemu i jego rządowi zdradę narodu polskiego w związku z przygotowywanymi przez ten rząd, a ukrywanymi przed własnym społeczeństwem, planami prywatyzacyjnymi. A to czy osobiście premier Mazowiecki miał świadomość tego, co czyni, nie ma przy tym znaczenia. Targowiczanie z XVIII wieku w swym subiektywnym przekonaniu chcieli przecież zachowania państwowości I Rzeczypospolitej.
Pod warunkiem wszakże, że przede wszystkim ich interesy w tejże Rzeczypospolitej będą zabezpieczone przez Petersburg.
Jeśli jednak przejdziemy z kategorii etycznych na kategorie socjologiczne, to wówczas wszystkie rządy postsolidarnościowe i postkomunistyczne III RP należy określić jako kompradorskie, a ich politykę gospodarczą, w szczególności prywatyzacyjną, jako politykę kompradorską. Kompradorami, od portugalskiego słowa "compradore", nazywano pierwotnie kupców tubylczych w krajach Azji Południowo-Wschodniej, podlegających ukrytej lub jawnej kolonizacji. Pośredniczyli oni w handlu z kolonizującymi metropoliami, a faktycznie pełnili rolę agentów handlowych tych metropolii. W naukach społecznych przyjęła się nazwa "burżuazja kompradorska" na określenie tubylczej burżuazji handlowej krajów skolonizowanych, która pośredniczyła w eksploatacji gospodarczej kolonii przez metropolie. Współcześnie jest to określenie charakteryzujące rodzime grupy i środowiska, które pełnią rolę pośredniczącą w eksploatacji ekonomicznej własnego kraju przez obce centra gospodarcze i działają na ich rzecz. Jest to zjawisko typowe dla krajów Trzeciego Świata, a zwłaszcza krajów Ameryki Środkowej, zwanych bananowymi republikami, oraz krajów Afryki subsaharyjskiej. I taką właśnie kompradorską rolę pełniły i pełnią elity polityczne III RP od jej okrągłostołowych narodzin. Elity te, to w istotnej większości właśnie polityczni kompradorzy, którzy pełnią w większym lub mniejszym stopniu rolę przedstawicieli na Polskę obcych centrów gospodarczych, pośrednicząc w eksploatacji ekonomicznej własnego kraju.
Jeszcze na początku I tury o spotkanie z Tymińskim poprosił sekretarz polityczny ambasady Stanów Zjednoczonych Daniel Fried. Fried został kilka lat później ambasadorem USA w Polsce, a następnie podsekretarzem stanu w rządzie prezydenta Busha juniora, odpowiedzialnym za amerykańską politykę zagraniczną w Europie Środkowowschodniej i Rosji. Spotkali się w kawiarni hotelu Marriott w Warszawie. "Kiedy usiedliśmy na kawę przy stoliku – wspomina Tymiński – zapytałem, czy sprawdził moje referencje w Kanadzie. Odpowiedział, że sprawdził też moje referencje w Peru, i zapytał, co chciałbym zrobić jako prezydent RP. Powiedziałem mu o dwóch najważniejszych rzeczach: – »Chcę tej samej konstytucji, jaką mają USA, i wolnego dostępu do rynków międzynarodowych«. Po moich słowach zapadło milczenie i wyczułem, że moja odpowiedź nie była po jego myśli. Nie wiedziałem wtedy, jakie miał on niecne plany wobec Polski".
W 1994 roku w mediach rozpoczęła się kampania propagandowa na rzecz prywatyzacji polskiego przemysłu tytoniowego, na który ostrzył sobie zęby przede wszystkim amerykański koncern tytoniowy Philip Morris. Ambasada amerykańska zaproponowała dość niespodziewanie mojemu koledze, przewodniczącemu Komisji Przekształceń Własnościowych, Pękowi, dwumiesięczny wyjazd krajoznawczy do Stanów Zjednoczonych. Na koszt rządu USA. Pęk odmówił. Niedługo potem został zaproszony na spotkanie z amerykańskim ambasadorem Nicholasem Reyem do ambasady USA. Pęk również odmówił, ale zaprosił wówczas ambasadora do Sejmu. Zaprosił go do malutkiego pokoiku Prezydium Komisji. I pan ambasador przyszedł. Ambasador dopytywał się nade wszystko, dlaczego przewodniczący Komisji jest przeciwnikiem prywatyzacji? Pęk odpowiadał, że jest zwolennikiem prywatyzacji. Tyle, że uczciwej.
Ówczesny układ sił w Prezydium Komisji pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami kompradorskiej prywatyzacji był dla tych pierwszych niekorzystny, gdyż przy układzie sił 2:2, decydował głos przewodniczącego. I dzięki temu udawało nam się z Pękiem przeforsowywać szereg decyzji, które uderzały w rządową politykę prywatyzacji oraz interesy zagranicznego kapitału. Było to na tyle groźne dla beneficjentów tej prywatyzacji, że na posiedzeniu Komisji przeforsowano decyzję o jej wyjazdowym posiedzeniu w Lubinie. Wyjazdowym, aby nie było tam dziennikarzy. I tam wraz z Pękiem, głosami postkomunistów i Unii Wolności, zostaliśmy odwołani z funkcji przewodniczącego i wiceprzewodniczącego Komisji. Pozostali zaś członkowie prezydium sami zrezygnowali. Niedługo potem nowy przewodniczący Komisji, poseł SLD, wyjechał na dwumiesięczny pobyt do USA.
W 1995 roku grupa posłów PSL z nieżyjącym już Ryszardem Bondyrą na czele, przygotowała poselski projekt ustawy, który chronił większościowe udziały polskiego państwa i chłopskich plantatorów tytoniu w polskich zakładach tytoniowych. W trakcie I czytania tego projektu w Sejmie prowadzący obrady wicemarszałek Aleksander Małachowski nagle je przerwał i polecił posłom opuszczenie sali sejmowej. Stwierdził, że została przerwana z przyczyn technicznych transmisja telewizyjna. Podszedłem do kamerzysty i spytałem: – "Czy coś się stało?". Odpowiedział, że wszystko jest w porządku i nic nie wie o problemach technicznych. Udałem się więc do kancelarii Prezydium Sejmu i zażądałem wyjaśnień. Odpowiedziano mi w imieniu wicemarszałka, że do Prezydium dotarła informacja o podłożeniu bomby na sali posiedzeń plenarnych i sala musi być przeszukana przez grupę antyterrorystyczną. Grupa antyterrorystyczna z psami przeszukiwała salę gdzieś ze dwie godziny. A im bardziej szukała, tym bardziej tej bomby tam nie było. Oczywiście nic nie znaleziono. Obrady wznowiono, ale nie było już transmisji telewizyjnej. I o to właśnie chodziło, gdyż posłowie z PSL-u tą transmisją telewizyjną rozpoczęli akcję mobilizacji plantatorów tytoniu dla obrony polskiej własności w zakładach tytoniowych.
W 1996 roku polski przemysł tytoniowy, a poprzez niego polski rynek tytoniowy, został w całości przejęty przez zachodnie koncerny tytoniowe, na czele z amerykańskim koncernem Philip Morris.
Ujawnienie przez Tymińskiego intencji projektów prywatyzacyjnych i jego zarzut o zdradzie narodu przez Mazowieckiego i jego rząd, a także rosnące dla Tymińskiego poparcie wywołało polityczny i medialny atak na niego ze wszystkich możliwych stron. Nie był to atak merytoryczny na jego program czy jego krytykę polityki gospodarczej rządu Mazowieckiego, lecz atak na osobę, i to prowadzony w oparciu o w pełni świadome kłamstwa, oszczerstwa i pomówienia. To był atak ze strony zarówno ośrodka prowadzącego szokową transformację, jak i obu postsolidarnościowych ośrodków wspomagających oraz ośrodka postkomunistycznego. Szczególnie agresywne propagandowo było środowisko polityczne "Gazety Wyborczej", z redakcją tejże gazety nade wszystko. Centrum sterujące wojskowych służb specjalnych uruchomiło przy tym całą swoją medialną agenturę wpływu, którą z kolei nagłaśniały medialne pudła rezonansowe, tak ogólnokrajowe, jak i regionalne.
I tak na regionalnym zjeździe "Solidarności" w Kielcach ówczesny senator OKP, a późniejszy prezes Trybunału Konstytucyjnego, Jerzy Stępień, stwierdził z kuriozalnym oburzeniem, że "skandalem jest odnotowywany przez ośrodki badania opinii publicznej wzrost popularności Tymińskiego". W bezpardonowych atakach na Tymińskiego nie do pokonania była wszak "Gazeta Wyborcza", niekryjąca swego pełnego poparcia dla kandydatury Mazowieckiego. W artykule "Czy Polska stanie się pośmiewiskiem świata?" z 21 listopada, jej czołowy publicysta Ernest Skalski opisywał Tymińskiego jako człowieka chorego psychicznie. Nie wskazywał przy tym wszakże, na czym polegają objawy tej choroby, nawiązując w ten sposób do sowieckich psychiatrów i wymyślonej przez nich jednostki chorobowej schizofrenii bezobjawowej: – "Tymiński nerwowo wykrzykuje coraz większe brednie. Kłamie w beznadziejny sposób. (...) Choroba psychiczna jest rzeczą smutną. Nikogo nie powinna dyskredytować, ale tu chodzi o ewentualnego zwierzchnika sił zbrojnych, człowieka mogącego wprowadzić stan wojenny lub wyjątkowy. (...) Choroba kandydata coraz bardziej rzuca się w oczy, a jego szanse wyborcze rosną. Podejrzany facet zagraża dwóm ludziom o największych dla kraju zasługach. Już teraz jest to afera na skalę światową. Prof. J. Sachs powiedział, że jeśli Tymiński wejdzie do drugiej tury, to Polska przestanie być traktowana jako poważny kraj".
Następnego dnia "Wyborcza" poszła jeszcze dalej. W artykule "Do Belwederu przez Trypolis", oskarżyła Tymińskiego o agenturalne powiązania z rządem Libii. W artykule podano numery paszportów Tymińskiego i daty siedmiu jego przyjazdów do Trypolisu, które określono jako centrum światowego terroryzmu. Wałęsa zaś knajackim językiem pytał publicznie na swej konferencji prasowej w Gdańsku o to, "jak można było tak spaprać ordynację, by człowiek z buszu przyjechał, z drzewa nam spadł i mógł przejąć władzę!".
"A ja sobie powiedziałem od samego początku. Tymiński, jak już masz honor być kandydatem na prezydenta Polski, to reprezentuj godnie swój elektorat. I bądź kulturalny od początku do końca. To było moje żelazne postanowienie od samego początku. Postanowiłem być kandydatem kulturalnym i godnym reprezentowania Polski.
Chociaż też za bardzo grzeczny być nie mogłem. Jak chcą mnie do więzienia wsadzić, za oskarżenie premiera o zdradę narodu, no to pewnie zrobiłem wielką niegrzeczność. Nie wypowiedziałem się jasno o stanie wojennym? Też niegrzeczność. Na temat aborcji to podłożyłem się klerowi, bo powiedziałem, że zostawiam to dla sumienia kobiet. One są katoliczkami i wiedzą, co robić. Ja nie będę decydował o aborcji. To jest kwestia sumienia każdej Polki-katoliczki. Tak powiedziałem. W wielokulturowym społeczeństwie Kanady to jak ja mogę nakazywać, czy zakazywać aborcję muzułmankom czy innym religiom. To jest tutaj, w Kanadzie, nie do pomyślenia. Wszystkich po katolicku traktować? Nie ma aborcji? A jakim prawem? Tu jest wolność religii".
Najgroźniejszy dla Tymińskiego był wszakże atak centrum prowadzącego, który można rozpoznać po jednolitej formule propagandowej. Propaganda ośrodków wspierających polegała bowiem na kolejno wyciąganych kłamliwych epitetach i pomówieniach. Propaganda ośrodka prowadzącego była zaś konsekwentnie przemyślana, jednolita i stała. Była to formuła człowieka znikąd i formuła człowieka z peruwiańskiej dżungli. Tymińskiego zaczęto we wszystkich mediach przedstawiać jako człowieka znikąd. Tworzono wrażenie, jakby nie spędził dzieciństwa i młodości w Polsce, jakby tu nie miał rodziny, jakby tu nie uczęszczał do szkół, jakby regularnie nie odwiedzał od kilku już lat Polski i jakby nie prowadził tu interesów. Wymazano informacyjnie cały kontekst polski osoby Tymińskiego. Robiono to w celu pokazania Tymińskiego jako osoby wypreparowanej i wyizolowanej z polskiego kontekstu. Jako obcego i nie swojego. Po to, by trudno się było z nim utożsamić polskim wyborcom.
Należy zauważyć, iż Tymiński nie jest przy tym jakimś wyjątkowym i jedynym przypadkiem, gdy emigrant ubiegał się o władzę prezydencką w swym rodzinnym kraju, poza którym przebywał przez lata. Na sąsiedniej Litwie dwukrotnie, w 1998 i w 2004 roku, prezydentem został emigrant z USA Valdas Adamkus, a na Łotwie w 1999 roku prezydentem została wieloletnia rezydentka Kanady, Vaira Vike-Freiberga. A najbardziej chyba znana postać emigranta na stanowisku prezydenta, to Micheil Saakaszwili, który został prezydentem Gruzji w 2004 i w 2008 roku, a przez lata był gruzińskim emigrantem w USA.
Tymińskiego przedstawiano równocześnie jako człowieka z peruwiańskiej dżungli. Była to również precyzyjnie przemyślana formuła uzupełniająca dla człowieka znikąd. Tworzono wrażenie, jakby dorosłe życie Tymińskiego było wyłącznie jego trzyletnim peruwiańskim kontrapunktem. Dlatego wzmacniano i rozdymano informacje o tym, co robił w Peru, a redukowano i kasowano informacje o jego działalności biznesowej i życiu w Kanadzie.
Chodziło o wymazanie informacji o tym, że Tymiński jest kanadyjskim przemysłowcem pracującym w elektronicznym przemyśle wysokich technologii, a wprowadzenie na to miejsce informacji o nim, jako lokalnym właścicielu peruwiańskiej telewizji kablowej i restauracji. Miało to pomniejszać wartość Tymińskiego jako kanadyjskiego i międzynarodowego biznesmena oraz człowieka sukcesu zawodowego w przemyśle wysokich technologii. Ale także podważać jego wiarygodność, jako człowieka znającego współczesny świat wysoko rozwiniętego kapitalizmu.
Ukryty ośrodek prowadzący wojskowych służb specjalnych dwukrotnie, za pośrednictwem już swojej tajnej agentury, zaatakował Tymińskiego jako kandydata na prezydenta. Były to dwa precyzyjnie przemyślane i przeprowadzone ataki, które omal nie skończyły się sukcesem w postaci skutecznego wyeliminowania go z kampanii wyborczej.
Pierwszym atakiem było zablokowanie Tymińskiemu jego pieniędzy, dosłanych mu w trakcie kampanii z Toronto. Było to 100 tysięcy dolarów przelanych z Kanady na jego konto w banku PKO. Nie mógł tych pieniędzy wypłacić aż do końca kampanii wyborczej, pod absurdalnym pretekstem urlopowej nieobecności pani dyrektor oddziału banku, w którym miał konto. I to mimo interwencji swojego banku w Kanadzie. Oznaczałoby to zablokowanie finansowania jego kampanii wyborczej już końcówce I tury. Na jego telefoniczny sygnał, z Transduction wysłano polskiego inżyniera, który via Helsinki przewiózł nielegalnie w specjalnie uszytej kamizelce 200 tys. dolarów i dostarczył je Tymińskiemu. I tylko dlatego atak okazał się nieskuteczny.
Drugim atakiem była próba jego zatrucia. Do jego przystawki kolacyjnej dodano truciznę w dawce, która powinna była go wyeliminować z udziału w końcówce I tury wyborczej. Tu uratował go tylko przypadek, nieszczęśliwy wszakże dla jego żony.
"Pod koniec pierwszej tury wyborów – wspomina Tymiński – górnicy z OPZZ zaprosili nas do kopalni w Jastrzębiu. Zjechaliśmy 600 metrów pod ziemię, dotarliśmy na przodek, gdzie fedrowano węgiel. Wróciliśmy na górę. Wzięliśmy prysznic i zostaliśmy zaproszeni na kolację. Zaczęła się od przystawki z kawiorem. Żona bardzo go lubiła, więc odstąpiłem jej swoją porcję. W samochodzie, w drodze powrotnej, poczuła się źle. Skuliła się na tylnym siedzeniu, bolał ją brzuch, miała mdłości. Rano wezwałem do Gracieli lekarza rejonowego. Zbadał ją, przestraszył się i uciekł. Jeden z członków sztabu zaproponował, żebyśmy zawieźli żonę do szpitala wojskowego na ul. Szaserów w Warszawie. Tam przyjęła nas grupa lekarzy pułkowników ze skrzydła prezydenckiego kliniki. Zrobiono żonie płukanie żołądka i stwierdzono zatrucie. Leżała w szpitalu przeszło dziesięć dni, strasznie schudła. Musiałem prowadzić kampanię, więc mogłem do Gracieli przyjeżdżać tylko sporadycznie. Załatwiłem jej do towarzystwa zakonnicę, która mówiła po hiszpańsku. Żona, nie ufając wojakom, wyrzucała wszystkie pastylki, które jej dawali. Po wyjściu ze szpitala nadal czuła się słabo. Nie mogła już ze mną jeździć po kraju jak przedtem. Ten kawior był chyba przeznaczony dla mnie".
24 listopada 1990 roku odbyły się pierwsze wolne wybory prezydenckie w Polsce. Sam Tymiński i jego sztab byli pewni wejścia do II tury wraz z Wałęsą. Ale jeszcze bardziej pewny był tego Mazowiecki i całe środowisko polityczne "Gazety Wyborczej". Podobnie jak i tego, że w II turze Mazowiecki pokona Wałęsę i zostanie prezydentem Polski.