Zjawienie się "Żywego Buddhy"
"Żywy Buddha" nie umiera. Dusza jego z ciała Bogdo przechodzi do ciała innego człowieka, który rodzi się albo w dzień jego zgonu, albo jeszcze przy życiu dostojnika i "boga". Ta nowa powłoka "ducha Buddhy" zjawia się na świat prawie zawsze w jurcie biednego tubylca w Tybecie lub w Mongolji. W tem tkwi gra polityczna. Lamowie obawiają się dopuszczenia na tron Dżengiz-Chana, potomka rodu książęcego, gdyż to może spowodować wzmożenie się tego rodu i politykę wrogą lamom, oraz ustrojowi klerykalnemu rządów obydwóch krajów. Obawy te nie są płonne, gdyż już cztery razy Bogdo – książęta wszczynali wielki nieład w rządzie i ustępowali tylko pod wpływem "turdzy", który wyprawiał ich do cieniów przodków. Przeważna ilość Bogdo pochodziła z Tybetu.
Jeden z wysokich lamów i zarazem chan Jassaktu, którego spotkałem w drodze pomiędzy Uliasutajem a Zain-Szabi, opowiadał mi o sposobach wynalezienia w razie potrzeby nowego "Żywego Buddhy".
– W klasztorze Taszy-Lumpo w Tybecie zawsze dokładnie wiedzą z listów z Urgi o stanie zdrowia "Żywego Buddhy". Gdy jego powłoka ludzka starzeje się, a duch usiłuje ją porzucić, w tybetańskich klasztorach rozpoczynają się osobliwe nabożeństwa i praktyki astrologiczne, wskazujące tych świątobliwych lamów, którzy mogą wynaleźć nową powłokę "dla nieśmiertelnego ducha Buddhy". W tym celu obrani lamowie zaczynają podróżować po całym kraju i obserwować dzieci i młodzieńców. Czasami samo bóstwo daje wskazówki. Na przykład: około jakiejś jurty tubylca zjawi się biały wilk, urodzi się jagnię o dwóch głowach, lub spadnie z nieba "kamień ognisty". Inni lamowie łapią ryby w świętem jeziorze Tengri-Nur i na ich łusce odczytują imię następcy Bogdo-Chana z Urgi; mnisi szukają kamieni z licznemi szczelinami i starają się odczytywać zawiłe kombinacje linij, układając je w litery i wyrazy; hutuhtu wsłuchują się w tajemnicze głosy w wąwozach górskich, gdzie mieszka "duch gór, który czasem dobitnie wymawia imię nowego dostojnika. Po odnalezieniu kandydata, potajemnie gromadzą o nim wszystkie potrzebne informacje, które oddają pod sąd Taszy-Lamy, noszącego miano "Erdeni", co znaczy "wielki skarb uczoności". Ten szuka potwierdzenia wyboru w starych pergaminach indyjskich, lub decyduje sprawę podług tajemniczych znaków Ramy. Jeżeli Taszy-Lama zgadza się z wyborem, zawiadamia o tem bullą Dalaj-Lamę, który po nabożeństwie w "świątyni ducha gór" kładzie na bulli pieczęć najwyższego kapłana. Jeżeli w tym czasie tron urgiński zostaje osierocony, to do Ta-Kure zjawia się poselstwo z Tybetu wraz z nowym "Żywym Buddha".
Wybory gegeni i hutuhtu dla klasztorów mongolskich odbywają się w ten sam sposób, tylko są
ograniczone terytorjum Mongolji, zatwierdzenie zaś wyboru należy wyłącznie do Bogdo-Chana w Urdze.
Teraźniejszy niewidomy Bogdo-Chan Hałhi jest Tybetańczykiem i pochodzi z rodziny sług przy
dworze Dalaj-Lamy. W młodości prowadził życie burzliwe i całkiem nieascetyczne, lecz wkrótce porwała go idea niezależności Mongolji i utworzenia imperjum mongolskiego pod berłem dżengizowych potomków i pod moralnym wpływem kultury chińskiej. Taki program polityczny od razu otoczył młodego Bogdo powagą w oczach Mongołów i sympatjami Tybetu, Burjatów, Kirgizów i Rosji, która dopomagała "Żywemu Bogu" swoją dyplomacją i swojemi finansami.
Bogdo nie obawiał się ostrych wystąpień przeciwko Daj-Cyńskiej dynastji mandżurskiej w Pekinie, ufając w realną pomoc Rosji. Rząd pekiński, unikając otwartej walki z "Żywym Buddhą", co mogłoby rozdrażnić buddystów i lamaitów chińskich, pewnego razu posłał do Urgi doświadczonego lekarza-truciciela. Lecz uprzedzony na czas Bogdo, obeznany ze skutecznością trucizn, zalecanych przez medycynę tybetańską, wyjechał na pielgrzymkę do klasztorów mongolskich w Tybecie. Zastępcą jego został niejaki "hubiłgan" (wysoki stopień wcielonego bóstwa), który zaprzyjaźnił się z lekarzem, wysondował zeń wszystko, co chciał, i zawiadomił o tem "Żywego Buddhę". Po kilku dniach lekarz chiński nagle zachorował i umarł, opłakiwany przez hubiłgana i cały dwór urgiński. Wkrótce Bogdo powrócił do swojej stolicy.
Raz jeszcze groziło Bogdo doraźne niebezpieczeństwo. Stało się to wtedy, gdy w Lhasie zadecydowano, że "Żywy Buddha" uprawia zbyt niezależną od Dalaj-Lamy politykę. Z kancelarji tybetańskiego kapłana najwyższego przyjechało do Jassaktu-Chana poselstwo z
listem od Dalaj-Lamy, rozkazującym przyśpieszenie przejścia ducha Buddhy do innej powłoki ziemskiej i obiecującym wielkie za to łaski. Jassaktu-Chan, zgodziwszy się na wspólny sposób działania z Sain-Noin-Chanem, przybył wraz z nim do Urgi, gdzie "Żywy Buddha" przyjął ich nad wyraz serdecznie i radośnie i zaprosił na obiad. Podczas uczty spiskowcy nagle poczuli się słabo i przed wieczorem zmarli. Bogdo z honorami wyprawił zwłoki posłów do ich stolic koczowniczych.
"Żywy Buddha" wie o każdem słowie, myśli, czynie i zamiarze chanów, książąt, gegeni i hutuhtu, mając wszędzie szpiegów, ku pomocy zaś im w nagłych wypadkach... niemego "turdzy" – truciciela!
Pekin postanowił walczyć z "Żywym Buddhą" innemi sposobami, używając metody intryg politycznych. O tej epoce walki zachłannego Pekinu z wolnościowo nastrojoną Urgą opowiadał mi baron Ungern von Sternberg:
Do Pekinu zostali zaproszeni nie uznający zwierzchnictwa "Żywego Buddhy" Pandita-Gegeni z Dołon-Noru i najwyższy kapłan lamaitów chińskich – hutuhtu z Wu-Ta-Y. Ci dostojnicy, na podstawie jakichś apokryficznych ksiąg buddyjskich, zdecydowali, że obecny Bogdo-Chan jest ostatnim "Żywym Buddhą", ponieważ ta część "ducha Buddhy", która jest w niego wcielona, może posiadać tylko trzydzieści jeden form cielesnych, Bogdo-Chan zaś, licząc od Undur-Gegeni, był właśnie 31-em wcieleniem Buddhy. W ten sposób z jego śmiercią dynastja urgińskich "Żywych Buddhów" musiałaby zgasnąć, władza przeszłaby do konklawe lamów, z którymi w drodze intryg rząd pekiński łatwiej dawałby sobie radę. Jednak mądry Bogdo znalazł wyjście. Dowodząc nieautentyczności apokryfów, użytych przez swoich przeciwników, wynalazł jednocześnie w literaturze tybetańskiej wzmianki, że jeden z tybetańskich najwyższych kapłanów w Lhasie był żonaty, syn zaś jego był uważany za naturalne przeistoczenie Buddhy, wcielonego w ojca.
Bogdo niezwłocznie się ożenił i ma obecnie syna, bardzo zdolnego i dzielnego młodzieńca, dzięki czemu tron Dżengiz-Chana i stolica "Żywych Buddhów" nie będą osierocone. Dynastja Daj-Cynów znikła z widowni politycznej, a "Żywy Buddha" pozostał i wziął w swoje ręce ster jeszcze wyraźniejszej i bardziej stanowczej ideologji panmongolskiej.
W pałacu "Żywego Buddhy" pokazywano mi duży kufer cyprysowy ze złotem okuciem. W nim Bogdo przechowywał najdroższe i najważniejsze dokumenty: bulle i listy tybetańskich "Żywych Buddhów", dekrety imperatorów chińskich, mongolsko-chińskie umowy, pisma carów rosyjskich, protokół ostatniego proroctwa Bogdo i mosiężną tablicę z tajemniczemi znakami pisma "Waten", którego używa "Władca Świata", a które odczytać potrafi tylko jeden z indyjskich "mahatmów".
Widzenie "Żywego Buddhy" w dn. 17 maja 1921 r.
Opisywałem już tę pierwszą moją wizytę u Bogdo-Chana, gdy po modłach w swojej kaplicy, gdzie miał prorocze widzenie, kazał sekretarzom zapisywać swoje słowa:
Modliłem się i zobaczyłem rzeczy, skryte przed oczyma ludzkiemi. Przed sobą ujrzałem wielką równinę, z górami na horyzoncie. Równiną tą szedł stary lama z koszem, pełnym zwyczajnych kamieni. Starzec z trudem się posuwał, gdyż był chory, słaby i znużony. Z północy, z poza gór zjawił się jeździec na białym rumaku, ubrany w białe szaty. Zbliżył się do starca i rzekł:
– Daj mi twój kosz, pomogę ci donieść go do klasztoru.
Lama podał mu ciężki kosz, lecz jeździec nie mógł podnieść go na wysokość siodła. Starzec smutnie poszedł swoją drogą, uginając się pod ciężarem kamieni. Wówczas od północy ukazał się inny jeździec w czerwonych szatach i na rudym koniu. Jeździec ten rzekł do lamy: "Głupcze, po co nosisz kamienie, gdy ich wszędzie jest poddostatkiem?". Mówiąc to, potrącił starca koniem, ten upadł, kamienie zaś potoczyły się po ziemi. Spostrzeżono wtedy, że były to drogocenne diamenty. Wszyscy zaczęli w pośpiechu je zbierać, lecz nikt nie mógł oderwać ich od ziemi. Wówczas lama zaczął się modlić, ażeby bogowie dopomogli mu donieść drogocenny, lecz ciężki kosz do celu.
Przez całe życie – modlił się starzec – niosę to brzemię, a teraz, gdy pozostało tak mało do przejścia, zgubiłem je! Pomóżcie mi, wielcy, miłościwi bogowie!
Nagle ukazał się stary, stuletni człowiek zgarbiony, zebrał wszystkie diamenty do kosza i, oczyściwszy je z kurzu i trawy, podniósł kosz na ramię i ruszył, mówiąc do lamy:
– Odpocznij tymczasem! Przed chwilą doniosłem do celu swoje brzemię i cieszę się, że mogę ci dopomóc, bracie.
Starcy odeszli i znikli za górami, a jeźdźcy rozpoczęli bój, który trwał do świtu. A gdy weszło słońce, na stepie nie widziałem już nikogo, ani żyjących, ani umarłych. Nawet śladów dojrzeć nie mogłem. Wszystko to widziałem ja, Bogdo-Chan-Hutuhtu, 31-szy "Żywy Buddha", który tego dnia rozmawiał z wielkim, błogim i mądrym Buddha, otoczonym dobremi i złemi duchami. Mądrzy lamowie, hutuhtu, kanpo, maramba i święci gegeni, raczcie wyjaśnić moje widzenie!
To widzenie było zapisane w mojej obecności. Nie wiem, co odpowiedzieli gegeni i maramba, lecz czyż nie jest zrozumiała odpowiedź na to widzenie ślepego Bogdo, jeżeli głębiej zastanowić się nad dziejami Azji w chwili obecnej?! Obudzona Azja jest pełna zagadek, lecz zarazem pełna odpowiedzi na pytania, stawiane przez dzieje ludzkości... Ten kraj kapłanów tajemniczych, żywych bogów, mahatmów i mędrców, czytających straszną księgę losów pojedynczych osobników i ludów całych, obudził się i wzburzył olbrzymi, zgrozą przejmujący ocean miljarda ludzkich istnień; potworne jego fale piętrzą się wszędzie, aż hen! po krańce horyzontu, za którym leży odłogiem ślepa Europa i kultura zachodnia, tak daleka od zagadnień ducha...
Ostatnia noc
Baron Ungern zorganizował bardzo wygodną jazdę dla całej naszej grupy na wschód. Mój agronom, a z nim dwóch żołnierzy polskich dostali wielbłądy, wozy, żywność i przewodników i mieli skierować się na granicę Bargi, przejechać ją z południa na północ, dotrzeć do stacji kolejowej Chajłar; stąd koleją, sprzedawszy konie i wozy, mieli dojechać do Charbina i Szanchaju, gdzie były już konsulaty polskie.