Lama długo i uporczywie wpatrywał się w oczy chana, później objął wzrokiem wszystkich obecnych i wyciągnął rękę. W tej chwili złoty kubek chana oderwał się od stołu, a ręka niewidzialna przycisnęła go do ust Kubłaja, który uczuł smak rozkosznego, orzeźwiającego napoju.
Wszyscy oniemieli, a wielki Kubłaj, władca Mongolji, Chin, Sjamu i Indyj, zawołał:
– Chcę się modlić do twoich bogów i do nich będą zanosiły modły podwładne mi narody, plemiona i szczepy od krańca po kraniec ziemi! Jak się nazywa twoja wiara, ktoś ty jest, i skąd przybyłeś?
– Moja wiara to nauka mądrego Sakkya – Mani – Buddhy. Jestem Pandita – Lama – Tardzy – Gamba z dalekiego, świętego klasztoru Sakkya w Tybecie, gdzie przebywa wcielony w człowieka duch "nauczyciela mądrych", cała jego wiedza i potęga. Pamiętaj, królu, że narody, wyznające naszą wiarę, będą władały wszystkiemi obszarami krajów Zachodu i w ciągu 811 lat ustalą naszą naukę na całej ziemi. Nauka Buddhy będzie płynęła powietrzem w postaci łagodnego lub burzliwego wiatru, będzie biegła przez góry i lasy drogami niewidzialnemi, będzie się sączyła podziemnemi potokami coraz to głębiej, coraz to dalej...
– To stało się w owym dniu na wiele wieków przed nami. Lama Turdzy-Gamba nie powrócił do Tybetu, lecz pozostał tu, w Ta-Kure, gdzie wtedy istniała jedna tylko mała kaplica "Obo". Stąd odbywał on podróże do stolicy Chanów w Karakorumie i do stolicy Chin w celu umocnienia imperatora w wierze, udzielania mu rad i przepowiadania losów narodów i państw.
Bogdo milczał przez chwilę, poczem ciągnął dalej.
– Ta-Kure – to stare gniazdo "żółtej wiary"... Gdy Dżengiz-Chan przedsięwziął wyprawę do Europy, poszli z nim na wojnę odważni Oletowie-Kałmucy, którzy jednak już nie powrócili do swych stepów, pozostawszy na Wołdze i na brzegach wielkiego morza (Morze Kaspijskie).
Po kilku wiekach powołali ich do Mongolji lamowie "żółtej wiary", aby stoczyli walkę z królami Tybetu i z lamami – "czerwonemi kołpakami", którzy ujarzmili lud Tybetu. Kałmucy zwyciężyli, rozbroiwszy około jeziora Tengri-Nur wojska "czerwonych kołpaków". Lecz wówczas zrozumieli, że Lhasa, Taszy Lumpo i Sakkya [Najbardziej czczone świątynie lamaickie i stolice najwyższych dostojników "żółtej wiary" w Tybecie.], leżą zbyt daleko od świata mongolskiego, od rdzennych szczepów dżengizowych, a więc nie mogą szybko i dzielnie szerzyć nauki Buddhy pośród narodów Azji.
Książę kałmucki, Guszy-Chan, przywiózł z Tybetu do Urgi świętego lamę, imieniem "Undur-Gegeni", który był w podziemiu "Władcy Świata". Był on pierwszym przeistoczonym "Żywym Buddhą", i od tej pory istnieje dynastja "Żywych Buddhów" – Bogdo, chanów mongolskich. Pozostawił on nam w spuściźnie sygnet Dżengiza, kubek z czaszki tajemniczego, czarnego cudotwórcy z nieznanej ziemi. Z tego kubka pił wodę 1600 lat temu król Tybetu, nabożny Srongtsan Pierwszy. "Żywy Buddha" sprowadził do Mongolji kamienny posąg Buddhy, który był przywieziony z Deli do Tybetu przez założyciela "żółtej wiary", Paspę...
Bogdo klasnął w dłonie; wówczas jeden z lamów wyjął z czerwonej chustki duży klucz srebrny i otworzył stojącą na stole szkatułę z pieczęciami. Starzec opuścił rękę i wyjął pudełko z kości, w którem przechowywano wielki sygnet złoty z czarną emalją, oraz z dużym rubinem z wyrzniętym w nim znakiem swastyki.
– Ten pierścień był zawsze na prawej ręce Dżengiza, a później Kubłaj-Chana – objaśnił Bogdo.
Gdy zamknięto szkatułę, "Żywy Buddha" rozkazał jednemu z marambów [Maramba – uczony teolog lamaicki.] opowiedzieć mi o "czarnym kamieniu", największej relikwji lamaickiej, o której często wspominają lamowie przy nabożeństwach zimowych. "Maramba" głosem wyuczonym zaczął szybko recytować:
Gdy odważny Guszy-Chan, wódz Oletów, skończył wojnę z "czerwonemi kołpakami" w Tybecie, wywiózł on z sobą cudowny "czarny kamień", który niegdyś był przysłany Dalaj-Lamie przez "Władcę Świata". Guszy-Chan zamierzał założyć na Zachodzie Mongolji stolicę "żółtej wiary", żeby zjednoczyć w sercu Buddhy wszystkie szczepy Mongołów w Azji Centralnej. Lecz Oletowie zmuszeni byli walczyć z Mandżurami o tron Chin, o tę spuściznę Wielkiego Mongoła.
Walka była niepomyślna, i ostatni chan Amursana musiał ukryć się w Rosji, lecz przedtem przysłał do Ta-Kure "czarny kamień". Dopóki był on w ręku "Żywego Buddhy", choroby i śmierć nie grasowały w Mongolji. Sto lat temu jacyś zbrodniarze ukradli tę naszą relikwję, próżno buddyści szukają jej po całym świecie! Ze zniknięciem jej lud mongolski i jego stada wymierają straszliwie!
– Dość! – rzekł Bogdo. – Chińczycy i Rosjanie znęcają się nad nami, nasi sąsiedzi poniewierają nami. Zapomnieli oni o twardej ręce swoich władców: Dżengiza, Ugedeja i Batyja. Lecz my przechowujemy stare przepowiednie i wierzymy, iż przyjdzie dzień zwycięstwa narodów plemienia mongolskiego i "żółtej wiary"...
Tak mówił "Żywy Buddha", i tak głosiły stare, zmurszałe, rozsypujące się w proch foljały.
Księgi o cudach
Książę Dżam-Bałon, który był moim ciceronem w siedzibie "Żywego Buddhy", prosił "marambę" o pokazanie mi książnicy Dogdo. Był to niewielki pokój, w którym pracują przepisywacze kronik, mówiących o cudach "Żywych Bogów" mongolskich, zaczynając od Uadur-Gegeni i kończąc na cudach istniejącego "Żywego Buddhy", oraz gegeni i hutuhtu różnych klasztorów mongolskich. Kroniki te następnie rozsyłają do wszystkich klasztorów, świątyń i szkół "bandi".
"Maramba" przeczytał mi niektóre urywki.
– Błogosławiony Bogdo-Gegeni dmuchnął na zwierciadło. Wówczas, jak przez mgłę, zjawiła się obszerna dolina, gdzie tysiące tysięcy ludzi walczyło z sobą...
– Mądry, miły bogom "Żywy Buddha" zapalił wonności w wazie ofiarnej i modlił się do bogów, prosząc o wskazanie losów książąt. W niebieskim dymie wszyscy zobaczyli ponure, ciemne więzienie i blade ciała zmarłych książąt, wyczerpanych cierpieniem....
Po każdym takim opisie następowały komentarze i przepowiednie.
Osobna księga, przepisywana już po tysiąc razy, głosiła o cudach obecnego Bogdo-Chana. Z niej odczytał mi "maramba" parę ustępów:
– W pałacu Bogdo-Chana przechowuje się stary drewniany posąg Buddhy z otwartemi oczyma. Posąg ten przywieziono z Sjamu. Bogdo kazał postawić go na ołtarzu w swojej kaplicy, dokąd natychmiast udał się na modlitwę. Gdy wyszedł stamtąd, kazał przynieść posąg do pokoju. Zdumienie ogarnęło wszystkich, gdyż oczy boga były zamknięte, a z pod powiek błysnęły łzy, z drewnianego zaś ciała wychodziły świeże gałęzie o liściach pachnących cudnie.
Rzekł wówczas Bogdo-Chan:
– Rozpacz i radość czekają na mnie. Stanę się niewidomy, lecz Mongolja zostanie wolnym krajem za mego panowania na łonie "Żywych Buddhów" i Dżengiz-Chana!
Przepowiednia się ziściła.
– Innym razem Bogdo jednego z takich dni, gdy nawiedzą go trwoga i niepokój, wziął wielkie naczynie z wodą i, postawiwszy je przed ołtarzem świątyni przepowiedni, dokąd zwołał lamów wyższych stopni, zaczął się modlić, gdy lamowie śpiewali pieśń, wychwalając mądrość Buddhy. Nagle na ołtarzu zapaliły się świece i lampki z olejkiem wonnym, woda zaś w naczyniu mieniła się wszystkiemi barwami tęczy.
Dżam-Bałon opowiadał mi, jak Bogdo-Chan wróży zapomocą świeżej krwi, na powierzchni której zjawiają się obrazy i napisy; w jaki sposób ten ślepiec odczytuje tajemnicze zdania na drgających jeszcze wnętrznościach baranów i kozłów.
Z układu zaś wnętrzności Bogdo poznaje myśli, oraz plany polityczne chanów i książąt; kamienie i kości odkrywają "Żywemu Bogu" przeszłe i przyszłe losy człowieka; zgodnie z rozkładem gwiazd na niebie starzec układa amulety przeciwko kulom i chorobom.
– Starzy Bogdo-Chanowie wróżyli najczęściej podług "Czarnego kamienia" – ciągnął dalej "maramba". – Na czarnej powierzchni tego kamienia zjawiały się hieroglify tybetańskie, z których składano wyrazy. Kiedy zaś ten cudowny kamień skradziono, Bogdo-Chanowie zaczęli układać horoskopy podług gwiazd lub wróżyć zapomocą wody, krwi, kości i wnętrzności zabitych zwierząt.
Gdy "maramba" wspomniał o "czarnym kamieniu" i zjawiających się na nim znakach tybetańskich, pomyślałem, że jest to zjawisko zupełnie możliwe, nie mające nic wspólnego z cudem. W południowym Urianchaju, pomiędzy rzeką Hargą a górami Ułan-Tajga, spotkałem jedną miejscowość z wielką ilością odłamów czarnych piaskowców. Na kamieniach tych rosły liszaje, przypominające misterny rysunek koronek weneckich, lub całe tablice jakichś hieroglifów tajemniczych. Ten liszaj jest znany pod nazwą "Tybetańskiego napisu".
Nikt ze zwykłych śmiertelników nie może prosić Bogdo o wróżbę i przepowiednie. Wróży on, czując natchnienie, lub wówczas, gdy go o to prosi specjalnem pismem, posyłanem przez uroczyste poselstwo z darami, świętobliwy Dalaj-Lama lub imperator chiński, jak to było przy dynastji Daj-Cynów.
Cesarz rosyjski, Aleksander I, który pod wpływem baronowej von Krüdener pogrążył się w ponury mistycyzm, posyłał podobno specjalnego posła do Urgi, prosząc "Żywego Buddhę" o przepowiednie.
Panujący wtedy Bogdo, prawie jeszcze dziecko, radził się "czarnego kamienia" i zawyrokował, że "biały car", czyli "urus-chan", skończy swe życie w męczeńskiej włóczędze, nikomu nieznany i prześladowany.