Przed mojemi oczami migotały stosy najdroższych futer: białego bobra, czarnych, białych i niebieskich lisów, czarnych soboli, czarnych panter; małe, misternie rzeźbione pudełka szyldkretowe, w których przechowywano cienkie, jak pajęczyna, 10-yardowe jedwabne "chatyki" indyjskie; woreczki, plecione ze złotych sznurków, a pełne pereł, przysłanych od radży Trawankoru; olśniewające przepychem i misterną robotą sygnety ze szmaragdami, rubinami i szafirami z Chin i z Indyj; olbrzymie chryzoprazy, diamenty; kość słoniowa z artystyczną inkrustacją ze złota, pereł i drogich, barwnych kamieni; tęczowe tkaniny, wyszyte złotem i srebrem; kły morsów, na których artyści, rybacy z morza Berynga, nacięli dziwaczne rysunki pierwotnej sztuki.
Niepodobna wyliczyć wszystkiego!
W oddzielnym pokoju stały ofiarne posągi Buddhy: złote, srebrne, z bronzu, kości, korali, z masy perłowe], kryształu, ametystów i nefrytu; były tam posągi z rzadkich, nieznanych gatunków drzew barwnych i aromatycznych.
– Niech pan weźmie który z tych posągów i obejrzy go! – zaproponował mi mój cicerone.
Uczyniłem to i odrazu posłyszałem jakiś chrzęst i szum wewnątrz posągu.
– Słyszy pan? – zapytał skarbnik, uśmiechając się chytrze. – To są drogie kamienie i kawałki złota. To "wnętrzności" boga. Tu się kryje przyczyna dlaczego wy, Europejczycy, przy zdobywaniu – jak to było w 1900 roku w Chinach – miast buddyjskich i świątyń, przedewszystkiem zaczynacie burzyć nasze posągi, mówiąc, że nasi bogowie są wrogami waszych. Lecz przyczyna waszej nienawiści dla naszych bogów leży w chęci zabrania wnętrzności posągów... W ten sposób bardzo wiele znakomitych, drogich kamieni wyszło na świat dzienny ze zmroku posągów, do których zasyłały modły narody Babałanu (Babilonu), Chin i Indyj.
Długa amfilada pokoi zajęta jest przez książnicę "boga". Są tu ręcznie pisane foljały z różnych epok, w różnych językach azjatyckich, na różnorodne tematy: religijne, filozoficzne, historyczne i magiczne. Widziałem rękopisy, rozsypujące się w proch. Żeby uratować je od ostatecznego zniszczenia, lamowie moczą je lepkim sokiem jakiejś rośliny tybetańskiej. W szafach leżą tablice gliniane z asyryjskiemi hieroglifami. Księgi chińskie, indyjskie, tybetańskie i mongolskie przechowują się w osobnych szafach. Zawierają one dzieła z zakresu buddyjskiego kultu Sakkya-Muni, sekty "czerwonych kołpaków" [buddyzm zepsuty przez naleciałości demonologiczne] oraz księgi żółtego buddyzmu, czyli tybetańskiego lamaizmu, legendy, historyczne kroniki, przepowiednie, magiczne, lekarskie i astrologiczne przepisy i formuły. Setki lamów wertują te stare
szpargały, studjując je, przepisując, szerząc w ten sposób i przechowując starożytną naukę i legendy. Istnieje pokój, gdzie zgromadzono wyłącznie tajemnicze dzieła magiczne z opisami życia, czynowi cudo w wszystkich 31 "Żywych Buddhów"; bule Dalaj-Lamy, orędzia mądrego Taszy-Lamy; pisma hutuhtów chińskiego lamaizmu z Wu-Ta-Y; dzieła antagonisty "Żywego Buddhy" – Pandity-Gegeni z Dołon-Noru, oraz horoskopy perjodyczne stu chińskich mędrców buddyjskich. Klucze od tej tajemniczej komnaty są starannie przechowywane w szkatule "boga" wraz z pierścieniem Dżengiz-Chana i z pieczęcią cesarską.
Osoba "jego świętobliwości" jest otoczona 5000 lamów, podzielonych na kilka stopni hierarchicznych, od prostych służek kościelnych do "radców boga", z których właśnie składa się rząd niezależnej Hałhi.
Szczególnie interesowały mię trzy kategorje łamów, o których opowiadał mi sam "Żywy Buddha", gdym go odwiedził wraz z księciem burjackim, Dżam-Bałonem, pomocnikiem i przyjacielem barona Ungerna. "Buddha" uskarżał się, że leniwe, bogate i rozpustne życie, jakie
prowadzą lamowie, z zatrważającą szybkością zmniejsza ilość prawdziwych, natchnionych wróżbiarzy i proroków.
– Gdyby nie Dżałchancy i Narabanczi Hutuhtu, prowadzący surowy ascetyczny rygor klasztorny, Ta-Kure pozostałoby niezawodnie bez wróżbiarzy i jasnowidzących. Przeszli w inne formy istot, błogosławieni przez bogów Barnn Abaga-Nar, Dorczyuł-Dżurdok, którzy mogli widzieć tajemnice przyszłości i dalekie cienie przeszłości.
Bogdo miał słuszne powody do skargi, gdyż kategorja wróżbiarzy w jego dworakom otoczeniu jest nader potrzebna. Objaśnia się to tem, że każda nowa osobistość, zjawiająca się w pałacu "boga" jest pokazywana najpierw lamowi-wróżbiarzowi, czyli "dzurenowi", który na podstawie swojej tajemniczej sztuki informuje się co do przeszłości i przyszłości przybysza, i w ten sposób "Żywy Buddha" już wie, jak ma rozmawiać z gościem lub interesantem.
"Dzureny" są najczęściej starcami; są to surowi asceci, wyniszczeni bezsennemi nocami i ciągłemi praktykami jogów. Widziałem i młodych "dzurenów", czasem nawet dzieci. Lecz są to "hubiłgani", bóstwa przeistoczone, w przyszłości hutuhtu i gegeni klasztorów lamaickich.
Drugą kategorję uczonych lamów stanowią medycy, czyli "ta-lamowie". Badają oni działanie na organizm ludzki traw i ziół, oraz soków zwierzęcych, przechowują recepty medycyny tybetańskiej i leczą chorych. Bardzo starannie studjując auatomję i fizjologję człowieka, medycy ci jednak nie posiłkują się wiwisekcją. Są to bardzo zdolni masażyści, wprawiacze kości, znawcy hipnotyzmu, żywego magnetyzmu i okultyzmu, co szeroko stosują w praktyce lekarskiej.
Trzecią nareszcie kategorją jest najwyższy stopień lekarski, dostępny prawie wyłącznie dla Tybetańczyków, Kałmyków i Burjatów. Są to "turdzy-lamowie" czyli lekarze-truciciele. Możnaby ich nazwać "doktorami medycyny politycznej". "Turdzy-lamowie" mieszkają w odosobnieniu, pędzą życie samotne i są milczącą, tajemniczą bronią w rękach "Żywego Buddhy" – Bogdo-Chana.
Książę Dżan-Bałon objaśnił mię że turdzy-lamowie przeważnie są niemi, gdyż prawdopodobnie w dzieciństwie podlegają specjalnej operacji. Widziałem jednego "turdzy". Był to ten sam lekarz, który otruł swego chińskiego kolegę, przysłanego do Urgi z Pekinu dla zgładzenia ze świata nader zuchwałego i niezależnego Bogdo. Malutki, siwy, pomarszczony staruszek z siwą, kozią bródką miał zbyt bystre, przenikliwe oczy, aby można było czuć do niego sympatję. Gdy "turdzy" przybywa do gegeni jakiegoś klasztoru, do koczowiska chana lub księcia, ci odrazu przestają jeść i pić, obawiając się trucizny, którą posiada ta mongolska Lokusta rodzaju męskiego. Nawet środki zapobiegawcze nie uratują skazanego. Zatruta czapka, koszula lub buty, zmoczone płynem trującym, paciorki różańca, lub frondzie uzdy, monstrancja posypana zabójczym proszkiem, lub księgi rytualne – dokonają wyroku "Żywego Buddhy". Niewidomy dostojnik lamaicki jest otoczony najgłębszą czcią i ubóstwieniem religijnem. Przed nim wszyscy padają na twarz, a lamowie zbliżają się do jego tronu, czołgając się na kolanach.
Wszystko to jest ponure, tchnie wschodnią starożytnością i psychologją pierwotną. "Żywy Buddha" – to krzyczący anachronizm dla nas, Europejczyków. Pijany ślepiec, lubujący się w banalnych piosnkach gramofonu, lub puszczający prąd elektryczny w swoich przybocznych lamów; okrutny starzec, trujący potajemnie swoich politycznych przeciwników, dostojnik kościoła, trzymający w ciemnocie umysłowej swój naród i ogłupiający go swemi proroctwami i wróżbami – nie jest jednak zupełnie zwyczajnym człowiekiem.
Pewnego razu, gdy siedzieliśmy w gabinecie Bogdo i książę Dżam-Bałon tłumaczył mu moje opowiadanie o postępach nauki zachodniej, starzec nagle podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać, co się dzieje w kaplicy; jakkolwiek wytężałem cały swój słuch, nic nie mogłem dosłyszeć. Wreszcie podniósł się z poduszek i pokornym, przestraszonym, pełnym ekstazy religijnej głosem rzekł:
– Bogowie mię wołają...
Sekretarze pochwycili Bogdo pod ręce i doprowadzili do kaplicy. Wszedł sam i szczelnie zamknął za sobą drzwi. Pozostawał tam dwie godziny, które spędził na modlitwie. Modlitwa ta składa się z rozmowy z niewidzialnem bóstwem, w imieniu którego Bogdo sam daje odpowiedzi na swoje własne pytania. Wyszedł z kaplicy blady, wyczerpany, lecz spokojny i radosny. Jest to osobista modlitwa samotna "Żywego Buddhy".
W kościelnych ceremonjach Bogdo bierze tylko udział bierny. Jest wtedy tylko "Bogiem". Lamowie stawiają go z tronem na ołtarzu i modlą się do niego wraz z nabożnym ludem. On zaś wysłuchuje i przyjmuje modły, prośby, nadzieje, łzy, rozpacz i radość i patrzy przed siebie nieruchomo swemi szeroko rozwartemi ślepemi źrenicami. Lamowie, zależnie od momentu nabożeństwa, ubierają go w rozmaite płaszcze i nakładają mu na głowę przeróżnej formy czapki, mitry i kołpaki. Nabożeństwo kończy się chwilą doniosłą, gdy "Żywy Buddha" w złotej tiarze błogosławi narody wschodu, zachodu, północy i południa monstrancją, wyobrażającą Buddhę w kwiecie lotosu, i odmawia modlitwę ofiarną, wyciągając ręce na Zachód i w stronę Europy, do której podług przepowiedni powinna wtargnąć nauka mądrego Buddhy.
Gdy wszyscy wychodzą ze świątyni, Bogdo pozostaje sam na sam z Buddhą i zaczyna modlić się długo i gorąco, z natchnieniem improwizując modlitwy i psalmy prześliczne w swej formie.
Czasami podczas rozmowy lub posłuchania ministrów starzec odchodzi do świątyni lub kaplicy na modlitwę, mówiąc z namaszczeniem:
– ON wszedł do NIEGO, i ich dusze połączyły się w zrozumieniu...
Przy tych słowach wszystkich ogarnia strach mistyczny, wszystko ucicha i zamiera przed obliczem jakiejś uroczystej tajemnicy; lamowie stają w pozie do modlitwy i, przebierając różańce, szepcą frazes święty: "Om! Mani padme, Hung!", lub kręcą koła z napisanemi na nich modlitwami i zaklęciami; wróżbiarze przystępują do swoich praktyk; jasnowidzący zapisują swe objawienia; uczeni bibijotekarze odszukują w starych foljałach i zwojach rękopisów teksty, wyjaśniające słowa "Żywego Buddhy".
Cienie dawnych wieków
Widziałem nieraz w starych zamczyskach Francji, Włoch i Anglji szary, miękki kurz na gzymsach ścian i na framugach okien; widziałem w kątach piwnic i lochów całe płachty starej, czarnej pajęczyny... Są to również zabytki dawno minionych wieków! Może ten pył dotykał twarzy, hełmów i mieczów rzymskiego Augusta, Św. Ludwika, Wielkiego Inkwizytora lub Galileusza?
Mimowoli głęboki szacunek i rozrzewnienie ogarnia duszę przed tymi świadkami dawno ubiegłych epok. Takie samo wrażenie miałem w Ta-Kure. Może nawet jeszcze głębsze i silniejsze! Życie tu płynęło tem samem łożyskiem, którem płynęło również tysiąc lat temu. Cały lud żyje tu tylko przeszłością, wspomnieniami, legendami i tradycjami; wszystko, co jest współczesne, wikła tylko to pierwotne, naturalne życie Mongołów.