farolwebad1

A+ A A-

Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (22)

Oceń ten artykuł
(2 głosów)

Na negatywne wypowiedzi o roli Polaków pochodzenia żydowskiego w polityce, pozwolił sobie w kampanii wyborczej tylko Wałęsa, uważający zapewne, że to przyniesie mu poparcie ludzi niechętnych Mazowieckiemu.

Sam problem silnej reprezentacji czy nadreprezentacji ludzi o etnicznym pochodzeniu żydowskim w postsolidarnościowych elitach politycznych, a w szczególności w grupie środowiska politycznego "Gazety Wyborczej", w tym salonu Kuronia i Geremka, został stworzony mechanizmem reguł ich samokooptacji. Niejawne i niejasne reguły samokooptacji Komitetu Obywatelskiego dla potrzeb Okrągłego Stołu, były w istocie oparte o sieć powiązań towarzyskich głównie środowisk warszawskich. W tych okolicznościach ten samodobór doprowadził do sytuacji tej nadreprezentacji. Postsolidarnościowi politycy o żydowskim pochodzeniu etnicznym, na czele z Michnikiem i Geremkiem, sami siebie po prostu tak dobrali. Ponieważ były to grupy polityczne wspierające szokową transformację, która miała charakter kompradorski gospodarczo, a politycznie antynarodowy, część opinii publicznej przeciwnej tej transformacji wiązała przyczynowo jej kompradorski i antynarodowy charakter z etnicznym pochodzeniem żydowskim części tych samozwańczych elit. I ich żydowskim pochodzeniem etnicznym wyjaśniała kompradorski charakter polityki rządów postsolidarnościowych.

Na wiecach i spotkaniach Tymiński stale nawiązywał do swojego prezydenckiego programu wyborczego, który nieprzypadkowo nazwał programem gospodarczym. Opracował go sam. Ogłosił go na łamach "Gazety Wyborczej". Zawarł ten program w 21 tezach, nawiązując tym samym do 21 postulatów strajku gdańskiego z sierpnia 1980 roku. Mówił w nim, że jako prezydent wyegzekwuje od rządu taki plan rozwoju gospodarki, który da Polsce szansę konkurencji na rynkach międzynarodowych. Że będzie strzegł suwerenności ekonomicznej i terytorialnej. Że będzie łagodził konflikty i studził niepotrzebne emocje w kraju oraz będzie się starał zdobyć zaufanie Polaków na emigracji. Że docenia rolę Kościoła katolickiego i znaczenie wartości duchowych, które on sobą reprezentuje. Że mniejszościom narodowym należy okazać szacunek, a to pomoże włączyć Polskę do gospodarki światowej. Że rozwój zależy od pracy i trzeba stworzyć taki system, w którym praca będzie doceniona. Że zapewnienie godnego życia dla każdego potrzebującego, musi być wymogiem konstytucyjnym. Że korupcja jest rakiem narodu, wymagającym radykalnej z nią walki. Że aby wydostać się z kryzysu ekonomicznego, trzeba najpierw oprzeć się na własnych atutach czyli własnych przedsiębiorstwach, korzystnym położeniu geograficznym i polskich cechach narodowych, a potem oprzeć się na wysiłku inwestycyjnego rozwoju. Że niezbędne jest ścisłe powiązanie ekonomiczne przemysłu z rolnictwem, a polskie rolnictwo jest strategicznym punktem obrony w konkurencji międzynarodowej. Że Wojsko Polskie zgodnie z naszą tradycją, ale i potrzebami musi być nie tylko silne, ale i nowocześnie wyposażone. Że budżet państwa musi być jawny i ogłaszany co kwartał. Że Polska musi być krajem rządów prawa. Że system podatkowy ma gwarantować równość wszystkich podmiotów gospodarczych, a pracownicy muszą mieć możliwość takiego zarobku, który im samym da możliwość rozwoju. Że jak najszybciej powinny się odbyć wolne wybory parlamentarne, a po nich parlament powinien opracować nową konstytucję. Że Polska jest ofiarą międzynarodowej wojny ekonomicznej i potrzebujemy strategicznego planu walki o dobrobyt. Że trzeba zreformować niesprawny system przedsiębiorstw państwowych, a choć długofalowym kierunkiem jest ich prywatyzacja, to powinien być to proces, w którym ich pracownicy będą mogli stać się ich współudziałowcami na preferencyjnych zasadach. I że uspołecznione zakłady pracy muszą być traktowane tak samo jak prywatne. Że wykształcenie i wyzwolenie możliwości twórczych młodzieży stworzy nam wszystkim warunki dobrobytu. Że wraz ze wzrostem budżetu państwa muszą rosnąć nakłady na opiekę zdrowotną, kulturę i szkolnictwo. Że musimy chronić nasz kraj przed zatruciem środowiska naturalnego. Że inflacja będzie faktem jeszcze przez kilka lat, ale to nasz wzrost dochodów jest o wiele ważniejszy niż walka z inflacją i głównym celem polityki gospodarczej jest zapewnienie rozwoju produktywności polskiej gospodarki.

"Obecna sytuacja – ostrzegał swoich wyborców Tymiński – to film, który już raz widziałem w Peru kilka lat temu. Ten film zaczyna się po roku planów gospodarczych, które duszą inflację bez możliwości rozwoju. Ja wiem jak ten film się kończy, i mogę ten film Wam opowiedzieć. Nie chcę, aby tak się stało w mojej Ojczyźnie."

I od początku kampanii, aż do jej końca ulubionym chłopcem do bicia stał się wicepremier i minister finansów Balcerowicz. Człowiek sygnujący szokową transformację polskiej gospodarki. To gdzieś wówczas pojawiło się o nim, wypisywane również na murach, określenie - Mengele polskiej gospodarki. Tymiński w trakcie kampanii sformułował i stale powtarzał hasło "Balcerowicz musi odejść!".200 Atakował go w ostrych słowach za duszenie polskiej gospodarki, której produkcja skurczyła się pod jego rządami aż o 30%. Atakował go za politykę duszenia popytu, poprzez zaciskanie pasa, i tak biednym i niezamożnym Polakom. Atakował go za utrzymywanie podatku obrotowego, który niszczył jakąkolwiek możliwość kooperacji przemysłowej. Atakował go za uprzywilejowanie obcego kapitału, kosztem rodzimych przedsiębiorstw. Atakował go za absurdalnie wysokie oprocentowanie kredytów, które zaciskało pętlę zadłużenia na szyi polskich przedsiębiorstw państwowych. Atakował go za stały kurs dolara, który w warunkach hiperinflacji prowadził do tego, co nazwał "syfonowaniem" finansów Polski.

"Osobiście – pisał Tymiński w 2013 roku – nigdy bym nie dopuścił do stałego kursu dolara, ponieważ to grzech sprzedawać złoto za pół ceny. Mój plan zakładał 10% rocznej inflacji i wzmożoną działalność eksportową z pomocą protekcjonizmu dla selektywnie wybranych gałęzi polskiej gospodarki, aby jak Chiny wyeksportować bezrobocie do innych krajów."

Ówczesny, zdecydowanie niechętny stosunek do Balcerowicza, z upływem lat przeszedł wręcz w pogardę. "Balcerowicz – pisał Tymiński z perspektywy ponad 20 lat – który urodził się w 1947 roku w gospodarstwie średniorolnym, dość wcześnie pokazał swój talent do abstrakcji cyfrowych i pewnie dzięki temu ukończył nie tylko studia magisterskie na SGPiS, ale nawet studia doktoranckie. To ogromny jego awans społeczno-zawodowy. Na studiach w SGPiS Balcerowicz zajmował się głównie ekonomią polityczną socjalizmu. Jak wspomina doc. Józef Kossecki, który poznał Balcerowicza na swoim seminarium w gmachu Komitetu Warszawskiego PZPR w 1980 roku, wykazał on całkowitą ignorancję w dziedzinie psychologii gospodarczej – w ogóle nie rozumiał problemu motywacji ludzi do pracy. Ta ignorancja mu została. Podczas swojego 'szkolenia' w USA uchwycił tylko sprawę walki z inflacją, bo to było najbardziej kompatybilne z ekonomią marksistowską, która stale borykała się z problemem komunistycznej »gospodarki niedobor«.

Problem konieczności dławienia popytu w gospodarce socjalistycznej, w związku ze stałymi w niej niedoborami podaży, był bowiem nieustający. (...)

Wąska specjalizacja w dziedzinie finansów, za to bez uczuć emocjonalnych, czy też poczucia winy za krzywdy powstałe ze swoich działań, wskazuje wszakże na cechy socjopatyczne osobowości, a nawet na psychopatię. Psychopatię, która jest niebezpieczna, ale nie wymaga hospitalizacji. Takiego właśnie człowieka potrzebowali do terapii szokowej w Polsce jej autorzy – USA i Zachód, amerykańska oligarchia finansowa, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Potrzebowali kogoś miernego, ale za to posłusznego i wiernego. Chłopskiego socjopatę z tytułem doktora ekonomii, czapkującego możnym tego świata."

Prawdziwym sztabem wyborczym Tymińskiego był on sam i jego rodzinny dom w Komorowie pod Warszawą. Ten dom wybudował jeszcze jego ojciec, Jan Tymiński. Jan był utalentowanym radiotechnikiem samoukiem. Jeszcze przed wojną prowadził w Warszawie warsztat napraw sprzętu radiotechnicznego. W czasie wojny spędził cztery lata w niemieckich obozach śmierci w Auschwitz i Gross-Rosen, a jego dwóch młodszych braci, Stanisława i Konstantego, zamordowali niemieccy okupanci. Z kolei rosyjscy okupanci wywieźli na Sybir resztę jego rodziny. Z Syberii nie wróciła już jego siostra i babcia. Zaraz po wojnie utrzymywał rodzinę, a nawet wybudował ten właśnie dom w Komorowie, zarabiając na budowaniu radioodbiorników, których po niemieckiej okupacji w Polsce nie było. Za posiadanie radia Niemcy karali śmiercią. Składał je z najprzeróżniejszych części uzyskiwanych ze złomowisk i wysypisk czy innych form odzysku. W 1951 roku trafił do więzienia za obrazę Stalina. Dostał wyrok dwa lata za "szerzenie nienawiści", gdyż powiedział, że Stalin to drań i trzeba go "wymisić" jak knura i pokazał charakterystyczny ruch ostrzenia brzytwy. Pierwszy pamięciowy obraz Stana z dzieciństwa, to twarz ojca za kratami w okienku drzwi jego celi w warszawskim więzieniu.

Małżeństwo Jana Tymińskiego rozpadło się jednak po kilku latach i Stana oraz jego siostrę wychowywała jego matka, Alicja Tymińska. "Wszyscy sąsiedzi z Komorowa twierdzą – pisze Paweł Zborny – że Alicja Tymińska była dobrą krawcową i szyła w domu dla bogatszych pań, że dbała o dzieci oraz wychowanie ich na porządnych ludzi. Wiedzieli także, że w domu Tymińskich panuje duch patriotyczny, kult Piłsudskiego i jego legionów, bo dziadek Stanisława od strony matki, Stanisław Kurman, oficer sztabowy, walczył w nich od 1917 roku o polskie państwo. Na jego cześć nadano chłopcu imię Stanisław. Dlatego sąsiedzi mówili o rodzinie zamieszkałej przy ul. Leśnej 7 w Komorowie, że to »dom białych«".

Zainteresowania radiotechniką Stan Tymiński miał po ojcu. Jako mały kilkuletni dzieciak bawił się na strychu tylko tymi właśnie częściami, które ojciec układał i segregował w oddzielnych paczkach i pudełkach. To były jego pierwsze i jedyne zabawki. W wieku 7 lat zbudował swoje pierwsze radio na kryształy. A w wieku 12 rozpoczął przygodę z radiołącznością na kursie w Pałacu Kultury w Warszawie. Matka Alicja, z domu Kurman-Lewandowska, obawiała się o niego, dlatego że ówczesna społeczność komorowska traktowała ich dość obco. Sami trzymali się z daleka od sąsiadów, a byli postrzegani jako była biała szlachta. Choć rodzina ojca pochodziła ze wsi, ze schłopiałej szlachty. Z Tymianek, z okolic Łomży. Ale wyróżniali się i językowo, i kulturowo z otoczenia. I nie byli traktowani jako swoi. Chociaż byli tak samo biedni. Sami byli bardzo ostrożni. Większość bliższej rodziny wymordowali przecież albo Niemcy, albo Rosjanie. I ojciec, a potem już tylko matka, nigdy nie poruszali tematyki rodzinnej w domu.

"W Komorowie – wspomina Tymiński – mieszkały też moje ciotki. Po rozwodzie mama przeniosła się do nich. I tak stałem się jedynym, chociaż bardzo małym mężczyzną w domu, bo mieszkałem tam z trzema ciotkami, młodszą siostrą Wandą, babcią i mamą. Siostra nadal mieszka w Komorowie.

Skończyła liceum medyczne, potem pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim. (...)

Dom ciotek był w stanie surowym. Wprowadziliśmy się do mieszkania bez podłogi. Okna, bez szyb, zabite były deskami. Pamiętam, jak przez szpary przeciskało się światło. W takich warunkach mieszkałem przez pierwsze lata. Jeszcze w piątej klasie podstawówki odrabiałem lekcje przy lampie naftowej. Żeby podłączyć światło, trzeba było zapłacić za słupy, na których montowano przewody, a nie było nas na to stać. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Nie narzekałem. Nigdy nie czułem się poszkodowany. Babcia smacznie gotowała.

W Komorowie fajnie było być chłopakiem. Miałem blisko do lasu i do Warszawy. Nie nudziłem się. Lubiłem bawić się z kolegami w Indian i udawałem Winnetou. Wtedy Komorów rozbudowywał się. Kiedy podrosłem, chodziłem na budowy i pomagałem przy cegłach. Zarabiałem drobne złotówki, aby móc babci kupić papierosy. Ojciec po kilku latach powrócił do nas, ale rodzinne szczęście trwało krótko. Znowu zaczęły się kłótnie i rodzice ponownie się rozstali, tym razem na dobre. Ojciec osiadł pod Kłodzkiem na Dolnym Śląsku, a potem w Ciechocinku, gdzie mieszkał aż do śmierci w 1979 roku".

Matka, aby nie wpadł w złe towarzystwo rówieśnicze, zapisała go w podstawówce do komorowskiej drużyny harcerskiej. Przyjęto go jako syna drużyny, gdyż był za młody na status harcerza. Był 1956 rok i odrodziły się w Polsce przedwojenne tradycje harcerskie. A 144. Mazowiecka Drużyna Harcerska nosiła czarne chusty z białym znakiem Polski Walczącej. Jej kadrę stanowili instruktorzy, którym z oczu patrzyło Żołnierzami Wyklętymi.

Obozy harcerskie w wakacje były dla nich okazją, by tak naprawdę przygotowywać ćwiczeniami harcerską młodzież do przyszłej wojny partyzanckiej.

Szczególnie ćwiczono wytrzymałość. Przede wszystkim w długich marszach. Również nocnych. To tam na obozach harcerskich Tymiński nauczył się łapania drugiego, a potem trzeciego oddechu. Bo kiedy wydawało się, że już nie wytrzyma potwornego zmęczenia i nie pójdzie dalej ani kroku, trzeba było zacisnąć zęby i za wszelką cenę przetrzymać kryzys. I dalej już znowu szło nieźle. To było właśnie złapanie drugiego oddechu. A potem nauczył się łapać i trzeci oddech.

W wieku 13 lat, gdyż o rok wcześniej rozpoczął uczęszczanie do szkoły podstawowej, Tymiński został uczniem renomowanego warszawskiego Technikum Radiowo-Telewizyjnego imienia Marcina Kasprzaka na Woli. Szkoła stała na bardzo wysokim poziomie. Był bardzo dobrym uczniem, ale tylko w zakresie przedmiotów zawodowych. Kochał radiotechnikę i elektronikę. Nie było dla niego bardziej fascynującego widoku niż zapalona lampa elektronowa z poświatą wędrujących elektronów. Mógł się w nie wpatrywać godzinami. I widzieć elektrony.

"Niebieski obłok elektronów, który emituje katoda, jest przepiękny. Katoda to ta gorąca część lampy elektronowej. Po włączeniu prądu, ten obłok elektronów ruszał gwałtownie do anody na górze lampy i widać było ten niebieski strumień elektronów płynących z katody do anody. To było dla mnie fascynujące. Ten błękitny strumień można było zwiększać i zmniejszać, kontrolując moc lampy."

Może nie fatalnie, ale słabiutko zaś szły mu przedmioty humanistyczne. Szczególnie historia. Również w języku polskim szło mu ledwie na trzy. Choć, jak twierdzi, i tak był w klasie najlepszy językowo, a tylko nauczycielka z języka polskiego chciała z niego więcej wydusić. Tak to dziś po latach przynajmniej mu się wydaje.

To była połowa lat 60. i młodzi ludzie grali na gitarach elektrycznych. I zakładali zespoły muzyczne, a la "the Beatles" i "the Rolling Stones", a przynajmniej a la "Czerwone Gitary" i "Niebiesko-Czarni". A zespoły chciały mieć elektryczne wzmacniacze. Więc Tymiński zajął się amatorską produkcją wzmacniaczy gitarowych. Było tyle zamówień, że nie mógł nadążyć. I nieźle na tym zarabiał. Stąd brały się jego wnikliwe pytania do nauczycieli, zwłaszcza nauczyciela elektroniki. Pan Szczepański nawet po 20 latach, gdy w 1990 roku Tymiński miał spotkanie w swym technikum jako kandydat na prezydenta, wspominał go publicznie jako swego najlepszego ucznia. Jako jedyny w klasie potrafił już robić wtedy wyliczenia matematyczne do chałupniczej produkcji magnetycznych transformatorów do wzmacniaczy. Dorabiał też oczywiście stale naprawą radioodbiorników i telewizorów w Komorowie.

Pierwszą pracę podjął w warszawskim ELPO na Ochocie. To był zakład produkcji krótkich serii przemysłowej aparatury pomiarowej. Po roku czasu przeniósł się Polskiej Akademii Nauk do Instytutu Automatyki. Ale potem znowu wrócił do ELPO.

"Zarabiałem tyle samo, co ludzie dwadzieścia lat ode mnie starsi. Za komuny wszyscy zarabiali mniej więcej tyle samo. Płacono mi w przeliczeniu 20 dolarów miesięcznie. Wkrótce dostałem bilet do wojska. Miałem się zgłosić w jednostce rakietowej w Legnicy, żeby przez 3 lata w stalowym mundurze obsługiwać rakiety. Wcale mi się to nie podobało. Jako jedyny żywiciel rodziny dostałem odroczenie na rok. Ale powiedziano mi, że jak siostra skończy liceum medyczne, to ona będzie pracować na rodzinę, a ja będę musiał pójść do wojska. Miałem więc kłopot. Tam trzeba było pracować razem z Rosjanami w podziemnych schronach i silosach. Wszystko okrywano wielką tajemnicą, chyba po to, żeby nikt nie wiedział, jakim złomem są te rakiety.

Z powodu dopuszczenia do tych sekretów przez kilka lat nie mógłbym wyjechać na Zachód, a ja myślałem o wyjeździe. Ciągnęło mnie za granicę.

Moją ciekawość świata rozbudziła dziewczyna, Amerykanka, którą poznałem jeszcze jako 14-latek, kiedy przyjeżdżała z rodzicami do Polski. Wiele opowiadała mi o tym, jak wygląda życie gdzie indziej. Poza tym dzięki krótkofalarstwu miałem liczne kontakty zagraniczne.

Kiedy więc dostałem odroczenie i nieuchronnie groziło mi, że za rok wezmą mnie do wojska, postanowiłem pójść do psychiatry. Znalazłem lekarza, który sam zażywał psychotropy i był dość rozkojarzony. W domu przewertowałem pielęgniarskie podręczniki siostry z opisami psychopatii i schizofrenii. U psychiatry nabajdurzyłem tyle, że coś tam sobie zapisywał. I tak przy każdej wizycie. A on coś sobie notował, ale żadnych leków mi nie dawał. Przychodziłem na wizyty regularnie, żeby mieć grubą kartotekę.

Ten lekarz wysłał mnie do szpitala w Tworkach na badanie elektroencefalograficzne, podczas którego podłączają pacjentowi elektrody do głowy.

Położyli mnie i zainstalowali sprzęt. Kiedy pielęgniarka na chwilę wyszła, wtedy ja, buch, wyciągnąłem szpilkę i zacząłem nakłuwać się po całym ciele, żeby wywołać impulsy. Wtedy wszystkie rejestratory zaczęły ostro pracować. Przecież byłem elektronikiem i znałem zasady działania tych urządzeń.

Stanąłem przed komisją wojskową po raz drugi. Za stołem siedziała dr Kowalska, która przyjmowała mnie podczas porodu. Dałem jej dowód z karteczką od psychiatry. Kiedy wszedłem na wagę, zacząłem się trząść, żeby sanitariusz nie mógł mnie zważyć. »Co się z nim dzieje!?« – krzyknął przewodniczący komisji. Wtedy dr Kowalska pobiegła do pułkownika najważniejszego w komisji i mówi: »On ma tu zaświadczenie od psychiatry!«. Na to pułkownik odwraca się i mówi: »Temu karabinu do ręki nie damy!«.

Byłem w siódmym niebie. Wojsko miałem z głowy. Teraz mogłem pomyśleć o studiach. W 1968 roku dostałem się na wieczorowe studia elektroniczne na Politechnice Warszawskiej".

Poparcie wyborców dla Tymińskiego stale rosło, głównie dzięki jego znakomitej kampanii telewizyjnej. W sondażu wyborczym z 14 listopada Tymiński omal już doganiał Mazowieckiego. "CBOS: L. Wałęsa – 30%, T. Mazowiecki – 20%, S. Tymiński – 16%. OBOP: L. Wałęsa – 35%, T. Mazowiecki -19%, S. Tymiński – 17%, R. Bartoszcze – 7%, W. Cimoszewicz – 5%."209 To rosnące poparcie zaczęło stopniowo wywoływać reakcje konkurencji w postaci negatywnych ocen i opinii o Tymińskim. Przodowała w tym "Gazeta Wyborcza", która między innymi zacytowała dość pogardliwą wypowiedź byłego doradcy prezydenta Jimmy Cartera do spraw bezpieczeństwa USA, Zbigniewa Brzezińskiego, że "Samsel z 'Trybuny Ludu' wynalazł i rekomenduje do prezydentury zarobkowego emigranta, pana Tymińskiego, który zrobił biznes i myśli, że zrobi politykę".

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.