Ostrzegał, że w ramach międzynarodowej wojny ekonomicznej o rynki zbytu żywności, Polska może być zalana dotowanymi produktami rolnymi z Zachodu.
A to uderzy w dochodowość polskich rolników i może doprowadzić do utraty samowystarczalności żywnościowej. Przedstawił dość konkretny program polepszenia sytuacji polskiego rolnictwa, a przeciwstawiając się antychłopskim i antywiejskim wypowiedziom w polskich mediach, napisał: - Kołtunów, których razi folklor polskiej wsi i język rolniczej społeczności, wysłałbym do Kanady, aby spróbowali pojąć indywidualność i wartość kultury osobistej każdego człowieka.
Jednocześnie uważał, że warunkiem rozwoju gospodarczego Polski jest nade wszystko stworzenie warunków dla działalności gospodarczej i inicjatyw ekonomicznych Polaków. Ich prywatnej inicjatywy gospodarczej. I pokazywał jak to jest na Zachodzie, gdzie w przeciwieństwie do Polski państwo dba o prywatną wytwórczość jako dobro narodowe.
Rząd polski – kpił Tymiński – oczekuje na zagraniczne inwestycje obcych milionerów w tym samym czasie, gdy tysiące Polaków manifestując swój brak zaufania do jego poczynań chce wyemigrować, aby znaleźć się jak najdalej od polskiego piekła i głupoty (...) Szary człowiek idzie zgarbiony Marszałkowską i rozgląda się, z której strony dostanie w łeb. Czy w takim kraju chcą mieszkać obywatele Trzeciej Rzeczypospolitej? Jedyne uczucie to uciekać. Uciekać jak najprędzej do wymarzonego obcego kraju pod osłonę skrzydeł bogini Wolności.
I proponował, by odwrócić sytuację i zamiast emigrować do USA, sprowadzić USA do Polski. Sprowadzić USA do Polski, to wprowadzić polityczne rozwiązania, które tam zaowocowały dobrobytem i rozwojem. Dlatego, że zmiany gospodarcze wymagają, jego zdaniem, wcześniejszych zmian politycznych. Aby sprowadzić USA do Polski, trzeba nade wszystko zaadoptować do polskich warunków amerykańską Konstytucję, sprawdzoną tam od dwustu lat. Tym samym Tymiński opowiedział się za bezpośrednimi wyborami większościowymi posłów i senatorów stanowiących władzę ustawodawczą oraz powszechnymi wyborami prezydenta stanowiącego władzę wykonawczą.
- Dajmy polskim sędziom prawo – pisał też Tymiński – aby mogli być wybierani przez społeczeństwo w ich okręgach wyborczych, pozwólmy rozwinąć wolny rynek w naszych miastach i wsiach, stwórzmy giełdę akcyjną na wzór nowojorskiej. Aby więc sprowadzić USA do Polski, trzeba zacząć od wolnych wyborów władz ustawodawczych, wykonawczych i sądowniczych na wzór amerykański.
Dość niespodziewanie Tymiński odniósł się w swej książce do zaciągniętego w okresie lat 70. zagranicznego długu Gierka w wysokości dwudziestu kilku miliardów dolarów. I pytał, dlaczego Zachód przyznał wówczas Polsce kredyty bez żadnej gwarancji ich spłaty, mimo że u siebie nigdy tego nie robi? Jego zdaniem, była to „świnia podłożona Gierkowi”, dla podminowania całego obozu komunistycznego i pośredniego uderzenia ekonomicznego w Związek Sowiecki w ramach zimnej wojny.
Tymiński wytykał stale Polakom ich kompleksy wobec Zachodu i niezdolność do zdecydowanego działania w obronie swych interesów narodowych i państwowych. - Chcesz porównać Polskę z Japonią? - pytał - Polski nacjonalizm z nacjonalizmem japońskim? Czy nie wydaje ci się dziwny ten nasz nacjonalizm, skoro premier polskiego rządu jedzie za granicę, aby sprzedawać po cichu perły polskiego przemysłu? Tak po cichu, bo do tej pory nie wiemy, które przedsiębiorstwa są rentowne, a które przynoszą deficyt. Dlaczego polski rząd nie ogłosi w każdym miesiącu listy wszystkich przedsiębiorstw do sprzedania, i historii ich zysku? Skoro my wszyscy jesteśmy właścicielami majątku narodowego, to dlaczego nie możemy dostąpić przywileju kupna tych firm? Jesteśmy dziećmi tego kraju.
Tymiński zaatakował imiennie Balcerowicza i jego plan duszenia inflacji. Ale także zaatakował Sachsa, jako doradcę Balcerowicza. Przypomniał jego rolę w „zagłodzeniu inflacji” w Boliwii w latach 80., gdzie był doradcą tamtejszego rządu. Wskazywał, że „sztuczne zagłodzenie inflacji” w Boliwii w niczym nie pomogło w wyjściu tego kraju z impasu gospodarczego, a dodatkowo doprowadziło do zduszenia produktywności boliwijskiej gospodarki. Polski rząd w ramach planu Balcerowicza również zamroził płace i dusi gospodarkę.
- Anonsowany nieustannie spadek produkcji w Polsce – pisał Tymiński – który według ostatnich informacji prasowych osiągnął 30%, wiąże się niewątpliwie z antyinflacyjnym programem kolegi pana Sachsa, wicepremiera Balcerowicza, który spowodował recesję i spadek spożycia przekraczający wszelkie dopuszczalne społeczne bariery, a także obniżenie produktywności pracy.
Równocześnie Tymiński stale wskazywał z ogromnym naciskiem, że kapitał finansowy można pożyczyć, a technologię można kupić. Nie kupi się tylko tego, co najcenniejsze – kapitału ludzkiego, czyli innowacyjności, ducha indywidualizmu, dążenia do sukcesu, siły woli i charakteru. - Historia – pisał – przynosi nam wielki i dramatyczny eksperyment ludzki, który potwierdza główny cel tej książki: wykazać, że narody, które rozumiały jak się posługiwać narzędziami wolności i twórczości, wygrały swój los, a przegrały te, które nie potrafiły tego zrozumieć.
Dość zaskakującym wnioskiem Tymińskiego był postulat posiadania przez Polskę własnej odstraszającej broni atomowej, w postaci około stu rakiet megatonowych. Choć już mało kto wie, że to Gierek po raz pierwszy wysunął ten postulat w 1975 roku na jednym z zamkniętych posiedzeń władz partii komunistycznej. Tymiński dowodził też historycznie, że ze wszystkich krajów, których wojska wkroczyły ostatecznie do Berlina w 1945 roku, tylko Polska nie posiada broni atomowej.
Książka „Święte psy” jest równocześnie dość praktycznym poradnikiem ekonomicznym i psychologicznym dla prowadzenia własnego biznesu. Tymiński dzielił się tu własnymi doświadczeniami i przemyśleniami w prowadzeniu swego prywatnego biznesu. Robił szczegółowy wykład jak założyć swoje przedsiębiorstwo i jak utrzymywać w nim stale płynność finansową.
Pisał o tym, ile zależy od siły uporczywego dążenia i jak ważne są w biznesie zdolności psychotroniczne. Podkreślał rolę rozwoju duchowego człowieka, jako czwartego jego wymiaru po psychofizycznym, emocjonalnym i intelektualnym. Ostrzegał przed samospaleniem się psychicznym, gdy życie dla człowieka traci wartość. I formułował zalecenia, jak tego uniknąć i jak z tego wyjść.
•••
Tymiński zamyka książkę z rękojeścią polskiej szabli na okładce. Odwraca ją i przez chwilę patrzy na swoje zdjęcie na okładce sprzed dwudziestu paru lat, gdy kandydował na prezydenta Polski. Odkłada książkę na półkę i powoli zbiera się do wyjścia. Dziś wychodzi wyjątkowo wcześnie, bo dobrze przed szóstą wieczorem. Ma umówioną wizytę w ośrodku chińskiej medycyny tradycyjnej. Ośrodku masażu i akupunktury. Ośrodek to może za dużo powiedziane, gdyż to zaledwie jedno duże pomieszczenie, podzielone drewnianymi zabudowami na kilka części. Prowadzą go dwie chińskie lekarki, z których jedna specjalizuje się w masażu. Wykonują zabiegi chińskiego masażu i akupunktury przede wszystkim dla starszych ludzi, cierpiących na przeróżne dolegliwości schorzeń kręgosłupa i stawów.
Tymiński faktycznie uratował je od bankructwa, gdyż te emigrantki z Chin oprócz znajomości języka angielskiego, kompletnie nie znały realiów kanadyjskiego rynku. I sądziły, że klienci sami się o nich dowiedzą, tylko dlatego, że wywiesiły na frontonie budynku swoją tablicę z opisem usług. Więc zadzwonił do lokalnej stacji radiowej w Toronto nadającej muzyczne przeboje ukochane przez ludzi po pięćdziesiątce. I utargował wyjątkowo niską cenę trzymiesięcznej kampanii reklamowej, którą sam opłacił. Potem dał kilka płatnych reklam do wychodzącego w Toronto polskiego tygodnika „Goniec”, z którego redaktorem naczelnym Andrzejem Kumorem jest w znakomitych stosunkach. I dopiero wtedy chiński interes obu lekarek ruszył z kopyta.
Tymiński trafił na nie przypadkowo, gdy zaparkował koło ich budynku swój samochód, idąc do swojej ulubionej restauracyjki w polskim centrum handlowo-usługowym „Wisła” w Mississaudze. Dzisiaj też tam idzie. Restauracja z polską przede wszystkim kuchnią, jest prowadzona na sposób nieco azjatycki, gdyż wszystkie główne potrawy są wyłożone przed zamawiającym klientem. Ale przychodzą tu nie tylko Polacy. Trafiają się nawet Hindusi. Tymiński zamawia ulubioną zupę pomidorową z ryżem i czarną kawę. Zjada dość szybko, wypija kawę i udaje się do znajdującego się o kilkadziesiąt metrów dalej ośrodka chińskiej medycyny. Wita się serdecznie ze swymi znajomymi Chinkami i idzie się do jednego z kilku małych pomieszczeń przygotowanych do masażu i akupunktury. Po ponad godzinie chińskiego masażu od czaszki poczynając, a na wewnętrznych częściach stóp kończąc, ubiera się i żegna. I zaczyna się korowód, gdyż Chinki nie chcą przyjąć od niego zapłaty. Więc nie chcąc przedłużać, kupuje od nich w rewanżu jakieś drogie zioła.
Zjeżdża windą, wychodzi z budynku o wygaszonych już oknach i wsiada do zaparkowanej tuż przy nim mazdy. Powoli rusza w stronę Acton. W Acton zatrzymuje się u Koreańczyka, by kupić zapas czarnych kapitanów. I jak co tydzień w czwartek płaci za kupon loterii Max Lotto. Gra w Max Lotto od lat. Obiecał sobie, że jeśli wygra, a to będzie 30 mln dolarów kanadyjskich, to te pieniądze przeznaczy na fundusz wyborczy w Polsce. Aby, jak mówi, polscy patrioci mieli siłę przebicia w antypolskich mediach. Choć nadal nie może zrozumieć, dlaczego Polacy sami takiego funduszu nie stworzą. Przecież wystarczy, aby 10 milionów ludzi dało po 10 zł.
- Kiedy pytałem Polaków, którzy chcieli, abym kandydował na prezydenta – wspomina Tymiński – o wsparcie finansowe, wzbudzałem w nich zmieszanie i zaskoczenie. Być może dlatego, że żaden inny kandydat nie prosił ich nigdy o pieniądze. Albo dlatego, że żadnego nigdy finansowo nie wsparli. Ludzie przyzwyczaili się, że kandydat ma pieniądze. Nie interesuje ich natomiast to, skąd je ma i od kogo. (...)
Jest to bardzo smutne, dlatego że każdy wyborca otrzymuje dokładnie to, za co 'zapłacił'. W świecie polityki 'darmowi' kandydaci są w rzeczywistości tymi najdroższymi. Zawsze bowiem ci 'darmowi' kandydaci szukają nieuczciwych sposobów, aby zwrócić sobie koszty kandydowania. A można na tym dużo zarobić.
Jeśli o mnie chodzi, to w 1990 roku praktycznie całą swoją kampanię prezydencką sfinansowałem z moich prywatnych oszczędności, zarobionych po odprowadzeniu podatków w Kanadzie, gdzie mam firmę. Niestety otrzymałem wtedy od mojego czteromilionowego elektoratu w trakcie dwóch miesięcy kampanii tylko 600 dolarów. Wszystkie wydane przeze mnie pieniądze przełożyły się na koszt 9 centów za każdy otrzymany głos. Więc cena relatywnie nie była wysoka. I gdyby każdy z moich wyborców wpłacił na moje konto wyborcze tylko 50 groszy, byłbym dumny, że moją kampanię wyborczą sfinansowali moi wyborcy. Wydałem wtedy na swoją kampanię wyborczą 350 tysięcy dolarów. Mój główny kontrkandydat Lech Wałęsa zaś 10 mln dolarów. Skąd je miał i od kogo? O to nikt go nie zapytał. Był 'darmowym' kandydatem.
Polacy nie byli w stanie stworzyć takiego funduszu wyborczego przez ćwierćwiecze. Tymiński wie, że za darmo lepszej przyszłości Polacy mieć nie będą. Wie, że przyszłość Polski leży w polskich rękach, ale też polskich portfelach. Wie, że nawet minimalna kwota od każdego potencjalnego wyborcy, wpłacona na jego kandydata, może zmienić wynik gry wyborczej. Za darmo lepszej przyszłości nie będzie. I te 10 złotych rocznie Polacy mogliby dać. I nie rozumie dlaczego tego nie robią. No, ale całego świata pojąć nie można.
Piątek
Kandydat na prezydenta Polski
Dzisiaj Tymiński budzi się dopiero parę minut po siódmej. Po chińskim masażu spał, jak zabity blisko 10 godzin. Za to dziś rano czuje się jakby mu ubyło 20 lat. Jest piątek, więc Tymiński wybiera drogę przez płatną autostradę. Piątkowy ruch samochodów jest najbardziej nasilony. Gdy na nią wjeżdża, słyszy sygnał rejestrujący elektronicznie wjazd. To jeden z jego komputerów przemysłowych, obsługujących elektroniczne pobieranie opłat za tę autostradę. Stara się uważać, gdyż często tu myli drogę i za wcześnie skręca w lewo, wjeżdżając na odnogę autostrady prowadzącą na lotnisko. Dzisiaj czeka na dość ważne dla firmy zlecenie na ponad 200 tys. dolarów z Teksasu.
Jego Transduction jest odporna finansowo na wahania rynkowe. Można by nawet powiedzieć, że jest pancernie odporna. Potrafiłaby przetrwać bez zleceń i bez redukowania personelu aż trzy lata. To wynik jego konsekwentnej od kilkudziesięciu już lat polityki finansowej. Choć firma jest jego wyłączną własnością, traktuje ją jak samodzielny podmiot finansowy, który ma własne życie. Jego dochody i jego sytuacja finansowa są czymś rozłącznym w stosunku do dochodów i sytuacji firmy. I z tych dochodów firmy zbudował potężne jej zaplecze finansowe, utrzymywane głównie w bankach. Dlatego Transduction prawie od zawsze nie korzysta z kredytów bankowych, samodzielnie finansując swoją działalność.
- Myślę, że to, co ja robię w firmie jako jej szef jest normalne. Że moja firma nie korzysta z kredytu? Po trzydziestu ośmiu latach funkcjonowania firmy z zyskiem tylko głupi korzystałby z kredytu. Bo jak się jest trzydzieści osiem lat w interesie, to się biednym nie jest. Już wtedy pożyczek nie trzeba. Kredytami wspomagałem się przez pierwsze pięć lat. Po pierwszych pięciu latach już miałem wystarczające dochody, aby nie musieć brać pożyczek bankowych. To było trzydzieści trzy lata temu. A od tego czasu wzmocniłem sytuację kapitałową firmy. Bo ja zawsze w firmie zostawiam część zysków. Która się jej należy. Gdyż firmę trzeba traktować tak jak człowieka. Firma też musi mieć odkładane zyski. Inaczej nie przetrwa.
Tymiński orientuje się dopiero w pobliżu lotniska, że znowu zjechał za wcześnie z głównej autostrady i pomylił drogę. Wraca więc na główną autostradę. W oddali rozpościera się piękny widok na sylwetę centrum Toronto, Downtown, z górującą nad szczupłymi wysokościowcami pięćsetmetrową wieżą, zakończoną spiczastą iglicą nad półokrągłym tarasem widokowym z obrotową restauracją o szklanej podłodze.
Mississauga to miasto skończone w sensie urbanistycznym. Choć jest to równocześnie miasto otwarte urbanistycznie. To miasto wielkich i rozległych przestrzeni, doskonale ze sobą skomunikowanych. Jest precyzyjnie rozplanowane. Krzyżujące się piętrowo sieci dróg i autostrad pozwalają szybko i sprawnie dojechać w każde miejsce tego młodego i nowoczesnego miasta. Ład przestrzenny zadziwia. Mississauga jest równie piękna architektonicznie. Ma niepowtarzalną nowoczesną architekturę. Każdy budynek, budowla i kompleks zabudowań jest oryginalny architektonicznie, a przy tym wkomponowany w całość. Nawet ulokowana na obrzeżach Toronto przy wyjeździe na Acton nowoczesna spalarnia śmieci, emitująca do atmosfery tylko parę wodną, ma urzekający kształt wielkogabarytowej jednolitej głęboko ciemnej bryły ze srebrzącymi się potężnymi owalnymi rurami.
W Transduction lekko spóźniony Tymiński rzuca „Good morning” do swego serbskiego asystenta i pospiesznie znika w gabinecie. Otwiera komputer i rozpoczyna przegląd korespondencji mailowej. Gdzieś po półgodzinie wychodzi, wydaje polecenia w sprawie przygotowania składników do dzisiejszego lunchu, a potem razem z polskim kierownikiem działu montażu rozpoczyna analizę wyników testów nowej serii komputerów dla kanadyjskich i amerykańskich elektrowni wodnych. W Transduction niemal wszędzie w wolnych przestrzeniach korytarzy, przejść i salki konferencyjnej, stoją testowane godzinami nowe komputery. Trwa stale charakterystyczny trzaskliwy szum z falującymi obrazami wykresów na komputerowych ekranach. Tymiński wraca do gabinetu, zapala czarnego kapitana i zabiera się za przegląd korespondencji pocztowej, wyłożonej w międzyczasie przez asystenta na jego stale zawalonym papierami biurku. Jest tam też list z Polski, z jakąś ofertą współpracy biznesowej od nieznanego mu właściciela firmy dekarskiej. Stale otrzymuje takie propozycje, które trudno mu traktować poważnie. Choć jest to sygnał, że jego nazwisko, mimo upływu dwudziestu kilku lat, nadal jest w Polsce pamiętane.
Ponad dwadzieścia lat temu, we wrześniu 1990 roku, Stan Tymiński przyjechał do Polski na promocję swojej książki „Święte psy”. Wydał ją w sierpniu własnym sumptem w pierwotnym nakładzie 10 tys. egzemplarzy. W księgarni na „Nowym Świecie” odbyło się kameralne spotkanie z szampanem. Było kilku znajomych, był Roman Samsel i jeden dziennikarz, bodajże z ówczesnego „Sztandaru Młodych”. Polskie media nie wykazały żadnego zainteresowania. Gdy po tygodniu wrócił do Kanady, dostał z Polski wiele telefonów od swych znajomych. Książka rozchodziła się dobrze i zaczęła robić wrażenie. Zaczęto namawiać go do startu w zapowiedzianych na listopad pierwszych wolnych wyborach prezydenckich w Polsce. Ale też i pierwszych wolnych wyborach w całym rozpadającym się imperium sowieckim.
Zapowiedziane, a potem ogłoszone wybory prezydenta Polski w powszechnym głosowaniu były wynikiem rywalizacji pomiędzy dwoma wspierającymi szokową transformację postsolidarnościowymi środowiskami politycznymi. Rywalizacji o wpływy, znaczenie i rolę w państwie pomiędzy środowiskiem politycznym Lecha Wałęsy i jego nowego związku zawodowego „Solidarność”, a środowiskiem politycznym „Gazety Wyborczej”, umocowanym już w rządzie Mazowieckiego. Nazwano to wojną na górze.
„Pierwszym sygnałem wysłanym do opinii publicznej o podziałach w ruchu solidarnościowym – pisze A. Dudek – był krótki artykuł Piotra Wierzbickiego 'Familia, świta, dwór', opublikowany w 'Tygodniku Solidarność' 10 listopada 1989 roku. Wierzbicki ujawnił w nim istnienie trzech głównych ośrodków w obozie solidarnościowym: środowiska Geremka, Kuronia i Michnika zorganizowanego wokół Prezydium OKP (familia), grupy premiera Mazowieckiego (świta) oraz najbliższego otoczenia Wałęsy (dwór). (...) obraz odpowiadał prawdzie i następne miesiące miały to potwierdzić, wprowadzając jedynie korektę polegającą na powstaniu sojuszu 'familii' i 'świty'”.
Środowisko polityczne Wałęsy i kierownictwa jego związku, na czele z takimi politykami jak Jarosław i Lech Kaczyńscy, wykorzystało nieukrywającego swych prezydenckich ambicji Wałęsę do realizacji swoich aspiracji politycznych. Sam Wałęsa był przez nich, jak się wydaje z późniejszych wypowiedzi publicznych, traktowany wyłącznie jak polityczna trampolina.
Z początkiem sierpnia 1990 roku Jarosław Kaczyński, jako lider utworzonej w maju partii Porozumienia Centrum, wystąpił z apelem do dotychczasowego prezydenta Jaruzelskiego o ustąpienia ze stanowiska i ogłosił poparcie swej partii dla kandydatury Wałęsy w przyszłych wyborach. Zagrożone zaś utratą dotychczasowego monopolu politycznego obozu postsolidarnościowego, środowisko polityczne „Gazety Wyborczej” ogłosiło we wrześniu powstanie nowego ugrupowania politycznego, Ruchu Obywatelskiego Akcja Demokratyczna (ROAD) i rekomendowało na stanowisko prezydenta premiera Mazowieckiego.