farolwebad1

A+ A A-

Siedem dni ze Stanem Tymińskim. Codzienność z szokową transformacją w tle (19)

Oceń ten artykuł
(4 głosów)

W przypadkach walki ze skonkretyzowanymi przeciwnikami społecznymi, typu politycy czy partie lub związki zawodowe, stosowanie Reguła Trójkąta polegało na atakowaniu ich nie za ich polityczną działalność, ich ocenę sytuacji i stawiane cele polityczne, ale za wszystko inne, za co tylko się da, a jak się nie da, to trzeba to było kłamliwie wymyślić: za życie osobiste, rodzinne czy poglądy etyczne; za ukrywane motywy działania i wrogie rzeczywiste cele polityczne i prywatne, za złe intencje lub za dobre intencje, którymi wybrukowane jest piekło. Taką szczególna rolę w stosowaniu Reguły Trójkąta odgrywał zarzut antysemityzmu i nacjonalizmu czy tylko nietolerancji dla innych. Nie można przecież było atakować poszczególnych polityków czy osoby publiczne za ich patriotyzm. A patriotyzm był wielkim zagrożeniem dla szokowej transformacji, gdyż mobilizował do obrony polskiej gospodarki i polskiej własności. Więc zgodnie z Reguła Trójkąta tworzono i stale nagłaśniano zarzut o ich antysemityzmie, nacjonalizmie czy nietolerancji, a pretekst zawsze się znalazł.

Reguła Drutu zaś polega na wielostronnej pośredniej destrukcji. „Obraz Drutu wziął się stąd – pisał Wołkow – że, jak wiadomo, by złamać drut trzeba go wyginać w obie strony. W tym miejscu mamy do czynienia z samą istotą naszej sztuki wojennej. Agent d’influence to przeciwieństwo propagandysty, albo raczej propagandysta absolutny; nigdy nie jest za, zawsze przeciw, rozdając karty, zmiękczając, rozklejając, rozwiewając, niszcząc, otwierając wszystkie zamki”. Ta wielostronna i pośrednia destrukcja służąca psychospołecznemu demontażowi polskiego społeczeństwa wyrażała się nade wszystko w niszczeniu i podważaniu podstawowych zasad etycznych. Relatywizowano złodziejstwo, kłamstwo i chamstwo. Promowano pornografię i rozwiązłość obyczajową, a kioski „Ruchu” przypominały szyby wystawowe sklepów pornograficznych. Kpiono z religii katolickiej, drwiono z polskich tradycji, szydzono z polskiej historii. Ośmieszano i banalizowano patriotyzm.

I ten proces z różnym nasileniem trwa po dziś dzień. W ten sposób podważano i podważa się nadal tożsamość kulturową i narodową Polaków.

Dezorientowano ich i dezorientuje się ich w rozróżnianiu dobra i zła. W tym nade wszystko w rozumieniu własnego interesu narodowego. Pojawiały się w telewizji publicznej nawet twierdzenia, że interes narodowy po prostu nie istnieje.

Stan Tymiński obserwował uważnie przemiany w Polsce. I miał do nich wysoce krytyczny stosunek.

„Z oddali obserwowałem wybory do Sejmu i Senatu. Widziałem dokładny podział ról. Posłami i senatorami zostawali głównie ludzie, którzy sfotografowali się z Wałęsą. Dla mnie to było obrzydliwe. A najgorsze, że Jaruzelski został prezydentem, a główne resorty pozostały w rękach komuny. To była dla mnie za łatwa ugoda. Postanowiłem nie brać udziału w tym, co się w Polsce dzieje, chociaż miałem pieniądze, pozycję, doświadczenie polityczne i bardzo tęskniłem za krajem. Ciągle frapowała mnie jednak niemrawość zmian w Polsce. Byłem na bieżąco, jeśli chodzi o sytuację w kraju. Dużo czytałem polskiej prasy. Sądziłem, że sytuacja nie jest normalna, że tak nie powinno być. Przypominała mi politykę w Peru, gdzie notorycznie manipulowano elektoratem i wygrywali tylko źli kandydaci.

Więc postanowiłem wtedy napisać książkę, która otworzy rodakom oczy i pomoże im w przejściu od komunizmu do kapitalizmu. Kiedyś w Limie odwiedziłem ambasadę polską i ambasador Bolesław Polak poprosił mnie, żebym przyjął Romana Samsela, dziennikarza, który chciał zrobić ze mną wywiad.

Zapamiętałem go jako człowieka dowcipnego i biegłego w sztuce pisania. Wiosną 1990 r. skontaktowałem się z nim i zaprosiłem do Kanady. Gdy przyjechał, nie był gotowy do napisania książki. Pojechaliśmy do Peru, żeby lepiej się poznać i zrozumieć. Byliśmy w podróży jakieś 10 dni, nawiązała się między nami lepsza relacja. Po powrocie ochoczo zabraliśmy się do pisania książki. Miała tytuł 'Święte psy'”.

Ta licząca 260 stron książka, formatu zeszytu szkolnego, robi wrażenie nawet dzisiaj po dwudziestu paru latach. Ta książka jest przede wszystkim wielkim ostrzeżeniem Polaków przed utratą suwerenności gospodarczej, a w konsekwencji niepodległości, w którą wpychał ją plan Balcerowicza. Takim bezpośrednim i prostym językiem nie mówił żaden z ówczesnych polskich polityków. Takich zagrożeń żaden z nich też nie dostrzegał. Tymiński, w przeciwieństwie do nich, znał realny świat kapitalizmu. I był przerażony naiwnością Polaków, którzy nie widzieli i nie wierzyli w konsekwencje utraty suwerenności gospodarczej.
„Celem mojej książki – pisał Tymiński – jest obudzenie Polaków z letargu i pozbawienie ich mrzonek, bo widocznie nie zdają sobie sprawy z tego, że Polska już dzisiaj jest obiektem poważnej agresji. Świat zmienił się zasadniczo od czasu II wojny światowej; jego współczesnym żołnierzem jest człowiek w garniturze i z aktówką, który szuka ekonomicznych możliwości eksploatacji i ma w zanadrzu broń w postaci dobrego przygotowania handlowego”.

Sformułował swoje ostrzeżenia i zalecenia w formule wojny ekonomicznej z Zachodem. Pisał, że na świecie trwa stale nowoczesna wojna i jest to wojna ekonomiczna w postaci wyścigu technologicznego i walki o rynki zbytu. Nikt przed nim przed taką wojną Polaków nie ostrzegał. A w tej wojnie wyniesione do władzy Okrągłym Stołem i Magdalenką elity polityczne, pełniły obiektywnie rzecz biorąc, rolę wręcz V Kolumny, by nie powiedzieć rolę agresora wewnętrznego działającego z zagranicznego zlecenia. Były "ręką własną, ale obcą", jak to określał Tymiński.

W 1998 roku prezesem zarządu największej polskiej huty stali, i jednej z największych na świecie, Huty Katowice w Dąbrowie Górniczej, został mój kolega z osiedlowego podwórka lat dziecięcych, Mirosław Wróbel. Huta, zatrudniająca kilkadziesiąt tysięcy ludzi, była w bardzo trudnej sytuacji ekonomicznej. Po pierwsze, została zadłużona, dzięki polityce stóp kredytowych Balcerowicza. Balcerowicz zacisnął na jej szyi pętlę zadłużenia. Po drugie, huta była de facto inwestycją niedokończoną. Polityczną decyzją ZSRS, została zablokowana w latach 70., budowa linii walcowni blach. Najbardziej rentownej ekonomicznie.

Huta została z produkcją jednej z najtańszych w Europie stali surowych, ale z mało rentowną produkcją półwyrobów i wyrobów długich, typu szyny kolejowe. I została oczywiście z olbrzymim długiem Balcerowicza.

Aby pozostawić hutę w polskich rękach i nie dać jej sprzedać za bezcen, trzeba się było pozbyć długów. A postsolidarnościowy rząd Jerzego Buzka i znowuż tego samego Balcerowicza, nie był skłonny ratować finansowo huty. Wróbel doprowadził do porozumienia z włoskim koncernem Danieli, z którym huta miała wspólnie wybudować najnowocześniejszy w Europie zintegrowany system odlewania i walcowania blach. Ich produkcja zrobiłaby z huty kurę znoszącą złote jajka. Inwestycję miał sfinansować Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju. Równocześnie Wróbel zawarł porozumienie z brytyjsko-holenderskim koncernem Corus, który miał stać się wraz hutą współudziałowcem linii wyrobów długich. Sprzedaż części udziałów w tej linii (spółka HK Long) Corusowi (31%), umożliwiłby całkowite oddłużenie huty.

Ale na polskie hutnictwo żelaza i stali miały ochotę zachodnie koncerny stalowe, z brytyjsko-hinduskim koncernem Mittal Steel na czele. Więc w 2000 roku kierownictwo ministerstwa gospodarki (nie wiem kto imiennie, ale ministrem był Janusz Steinhoff, a jego zastępcą do spraw hutnictwa Edward Nowak) przekazało informację do centrali Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie, że rząd Buzka nie jest zainteresowany inwestycją w Hucie Katowice. Wtedy EBOiR wycofał się ze współfinansowania inwestycji w nową linię blach. To doprowadziło do wycofania się koncernu Danieli i koncernu Corusa. A odpowiedzialny w rządzie Buzka za hutnictwo wiceminister Nowak, doprowadził do odwołania Wróbla z funkcji prezesa zarządu. Mało tego. Aby ułatwić przejęcie hurtem polskiego hutnictwa przez koncern Mittal Steel, rząd Buzka utworzył koncern Polskie Huty Stali, na bazie połączonej Huty Katowice z Hutą Sendzimira w Krakowie (dawniej Hutą Lenina). A kolejny już postkomunistyczny rząd Leszka Millera, sprzedał w 2003 roku koncernowi Mittal Steel tenże PHS, który produkował 70% stali w Polsce. O cenie za jaką to zrobił, było i jest cicho. W następnym roku sama tylko była Huta Katowice osiągnęła 1 mld zł zysku brutto. Wywiezionego, po opłaceniu podatków, za granicę.

Kolejne więc dwa rządy, postsolidarnościowy Buzka i postkomunistyczny Millera, wystąpiły de facto w roli agentów obcego koncernu stalowego. Rząd Buzka, a ściślej kierownictwo jego ministerstwa gospodarki, dokonało więc w obcym interesie agresji ekonomicznej na polskim terytorium, uniemożliwiającą pozostawienie Huty Katowice w polskich rękach. Łącznie z personalną eliminacją przeciwników jego kompradorskiej polityki, czyli Wróbla i jego współpracowników. Następnie tenże rząd przygotował najbardziej korzystne dla obcego koncernu rozwiązania organizacyjno-ekonomiczne. Pełnił więc obiektywnie rzecz biorąc rolę agresora wewnętrznego, działającego z obcego zlecenia. A rząd Millera tę ekonomiczną agresję wewnętrzną dopełnił. Była to więc swoista V kolumna nowoczesnej wojny ekonomicznej. Ręka własna, ale obca.

Tymiński wyjaśniał, że we współczesnym świecie klasyczne wojny w dobie atomowej już są nie do pomyślenia. Ale cele wojen, jakimi jest eksploatacja gospodarcza obcego terytorium, pozostały. I takie możliwości eksploatacji gospodarczej dają toczące się w świecie wojny ekonomiczne. I aby taką eksploatację kraju móc prowadzić, trzeba mu narzucić zależność gospodarczą. A więc ograniczyć, aż do zupełnego utracenia, suwerenność gospodarczą. Ta utrata suwerenności to taki stopień uzależnienia od krajów Zachodu, który uniemożliwia prowadzenie własnej polityki gospodarczej niezależnej od skutecznej presji zagranicznych. To sytuacja, w której kraj niesuwerenny gospodarczo nie ma możliwości przeciwstawienia się jego swobodnej eksploatacji ekonomicznej przez Zachód.

„Dlatego mam prawo, a także obowiązek - pisał Tymiński – zwrócić uwagę moim Rodakom na niebezpieczeństwo, które nam zagraża, a mianowicie na dążenie współczesnych sił międzynarodowych do stworzenia z Polski enklawy białych murzynów Europy”. Ostrzegał, że Polska zbliża się do momentu krytycznego, po którym powrót do prawdziwej niepodległości będzie już niemożliwy. Tym momentem krytycznym będzie silne uzależnienie gospodarcze w efekcie niezdolności do przeciwstawienia się inwazji ekonomicznej kapitalistycznego Zachodu.

Ale Tymiński nie tylko ostrzegał, ale przede wszystkim sformułował w „Świętych psach” program, jak walczyć w tej wojnie ekonomicznej i jak w niej zwyciężyć. Tłumaczył, że bierne oczekiwanie na atak przyniesie tylko uzależnienie gospodarcze i niewolę ekonomiczną. I pytał się swojego czytelnika, czy chce aby jego dzieci i wnuki były pachołkami u Niemców, tak jak on był za komunizmu u Rosjan.

„Niepodległość może uratować – pisał Tymiński – jedynie plan kampanii wojennej, która zmobilizuje Polaków do eksportowej inwazji na Zachód. Atak jest najbardziej skuteczną formą obrony. (...) W sytuacji zagrożenia brak inicjatywy jest niewybaczalny i może doprowadzić do klęski. Potrzebni są bojownicy, uzbrojeni tym razem w kalkulator i długopis, którzy zaatakują Zachód, aby zdobyć pozycję na współczesnym polu walki: miejsca pracy”.

W swym planie wojny ekonomicznej o rynki i miejsca pracy przedstawił koncepcję zastosowania taktyki ofensywno-partyzanckiej. Polska, jako kraj niewielki, ubogi i opóźniony technologicznie, nie może sobie pozwolić na frontalne ataki gospodarcze na rynki Zachodu. Gdyż zginie ekonomicznie. Musi znaleźć słabe punkty na tych rynkach i wcisnąć się tam, gdzie jest najlepsza okazja do zarabiania pieniędzy, i to w sposób partyzancki.

„Należy zaatakować – twierdził Tymiński – w sposób ofensywno-partyzancki najsłabsze punkty rynków zachodnich, aby móc osiągnąć jak największy zysk.

Trzeba zdać sobie sprawę, że Zachód nie wszędzie jest mocny, a my mamy wielki atut w konkurencji z przeciwnikiem: nasze płace”. Trzeba wykorzystać atut niskich płac w Polsce, aby w wojnie ekonomicznej zlikwidować polskie bezrobocie, a wyeksportować je na Zachód. I poprawiać warunki życia Polaków dochodami z eksportu na rynki zachodnich. Gdyż to pieniądz daje wolność, stanowiąc formę własności, która może być dowolnie używana przez właściciela.

Odpowiadając na postawione przez siebie pytanie - „Kiedy Polska może dogonić Zachód?”, Tymiński najpierw wskazywał na rzeczy proste i trywialne w gospodarce, o której o dziwo ekipa Balcerowicza zapomniała. Zaczął od absurdu podatku obrotowego, którego utrzymywanie przez polski rząd nazwał zbrodnią. Ten podatek był nakładany na każdy produkt sprzedawany na rynku, co niszczyło gospodarczą kooperację i specjalizację. Pokazywał, że gdyby w Kanadzie wprowadzić polski podatek obrotowy, to np. Japończycy zalaliby Kanadę swoimi produktami, gdyż każdy produkt kanadyjski byłby wielokrotnie droższy lub wielokrotnie gorszy, a bankructwa i bezrobocie byłyby katastrofalnie wysokie. Dlatego, że od każdego elementu z kooperantami trzeba by doliczać podatek obrotowy. A na Zachodzie płaci się tylko podatek od produktu finalnego, a jeśli produkt idzie na eksport, to się nie płaci nic. Dlatego tam fundamentem gospodarki są małe i średnie firmy specjalizujące się w kooperacji z dużymi firmami i koncernami przemysłowymi. Wskazywał również na tak trywialną rzecz, jak konieczność utworzenia giełdy akcyjnej, która jest warunkiem istnienia wolnego rynku i bez której zabieranie się za prywatyzację po prostu nie ma sensu.

Przez całą książkę Tymińskiego nieustannie przebijał nacisk na budzenie własnej aktywności Polaków. Ty Polaku jesteś odpowiedzialny za swój kraj i za swój rząd, a w ostateczności za swój los. „Wszystko, co się dzieje – pisał Tymiński – nie jest winą rządu, tylko nas samych, gdyż sami ten rząd wybraliśmy.

Dlaczego teraz narzekamy na kryzys, jeśli pozwoliliśmy do niego doprowadzić. Od nas zależą widoki na przyszłość, nikt inny nam ich nie ukaże”. Gdyż każdy naród ma taki rząd, na jaki zasługuje. I zwracał uwagę na niejawność życia politycznego w Polsce i na konieczność patrzenia władzy na ręce. Pytał dlaczego polski rząd utworzył rezerwę budżetową w wysokości 26% budżetu? Dlaczego ona nie służy rozwojowi gospodarczemu? I czemu ona w ogóle ma służyć? I dlaczego nikt o to nie pyta?

Dopytywał się zaś o to, dlaczego w kraju takim jak Kanada co roku kilku polityków musi odejść z powodu udokumentowanej korupcji, a w Polsce nie było żadnego artykułu prasowego od 1989 roku do sierpnia 1990, gdy kończył pisanie „Psów”, o przypadku korupcji polityka centralnego czy regionalnego. „Czy mam stąd wnosić – pytał dalej Tymiński – że u nas są sami nieskazitelni politycy, że te tysiące urzędników państwowych to ludzie czyści jak diament bez skazy? Czy sytuacja jest tak idealna, że Kanadyjczycy powinni się przenieść do Polski, żeby móc żyć bez raka korupcji?”. Jeśli nie, to co się dzieje z polskimi dziennikarzami? Dlaczego nie walczą nieustannie z korupcją, co jest codziennym zajęciem dziennikarzy Zachodu?

„Opowiem ci anegdotę o dwóch inżynierach – pisał Tymiński – amerykańskim i peruwiańskim. Obydwaj pracują w tej samej branży, budują drogi.

Peruwiańczyk odwiedza swego amerykańskiego kolegę w Stanach Zjednoczonych. Zostaje przyjęty w wygodnym, dość obszernym domu, po którym Amerykanin oprowadza pokazując gustowne wnętrza, pralki, lodówki, telewizory, wieże stereo, samochody w garażu, pływalnię, przystrzyżony ogród.

Oszołomiony Peruwiańczyk wypytuje jak to wszystko osiągnął. Amerykanin prosi go do okna i pokazuje autostradę biegnącą przed domem: 'Wygrałem przetarg na rządowy kontrakt i zbudowałem szosę. Zarobiłem na niej 10%'.

Dwa lata później Amerykanin pojechał do Peru i odszukał swojego kolegę. Dwukrotnie sprawdzał adres nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Peruwiańczyk miał wspaniały pałac w stylu włoskim, marmurowe kolumny, w garażu trzy mercedesy, posiadał szofera, liczną służbę domową egzotyczny ogród pełen oryginalnych zwierząt i ptaków. Zaszokowany Amerykanin pyta Peruwiańczyka, jak udało mu się to osiągnąć w ciągu dwóch lat. 'Zwyczajnie – usłyszał w odpowiedzi – załatwiłem sobie kontrakt na zbudowanie szosy.' Poprowadził Amerykanina do parkanu, za którym widać było nędzną dróżkę: '90% było dla mnie, a za resztę wybudowałem szosę!'. Na tym polega różnica pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Polską”175. I pytał polskiego czytelnika, czy w Polsce treść kontraktów rządowych jest publikowana wraz z listą ofert? I ostrzegał, że jeśli takich informacji w Polsce nie będzie, to grozi nam, że z naszych pieniędzy publicznych zostanie tylko 10% dróg, 10 % zakładów, 10 % szkół i wszystkiego tylko 10 %.

Zanegował, chyba jako jedyny polski polityk, fakt śmierci komunizmu czy też socjalizmu w Polsce. Według niego socjalizm to utopijne obietnice bez pokrycia, zwalczanie ludzkiego indywidualizmu, niszczenie wolnego rynku, wykrzywione poczucie sprawiedliwości społecznej, brak moralności społecznej w postaci „rządów zapomogi” socjalnej, bezproduktywne i szkodliwe elity oraz notoryczne stosowanie represji i przymusu. „Nigdy nie sądziłem – podsumowywał Tymiński – że kiedy rozpadnie się obóz pracy starego reżimu, Polska pozostanie krajem socjalistycznym. Jest nim do tej pory”176. Ale równocześnie zrobił ukłon w stronę byłego I sekretarza PZPR z lat 70. Edwarda Gierka, pisząc, że jest zasługą "pana Gierka", iż otworzył granice i tysiące Polaków mogło wyjechać na Zachód i wrócić z nowym punktem widzenia tego, co tam zobaczyli.

Tymiński jako jeden z pierwszych i jeden z nielicznych nazwał układ Okrągłego Stołu „hańbą”. Uważał go nie tylko za zbędny, ale i szkodliwy. Używał ostrych słów. Nazywał go „smrodliwym układem” i „tchórzostwem” w sytuacji kryzysu. Żądał jak najszybszego przeprowadzenia wolnych wyborów.

Wskazywał na przykładzie Zachodu, że kluczowe dla tworzenia konkurencyjnego przemysłu jest nowoczesne kierownictwo w firmach i udział w międzynarodowym podziale produkcji. Nowoczesne kierownictwo przemysłu czy też przedsiębiorstwa to najcenniejszy kapitał postępu na Zachodzie. A warunkiem postępu w Polsce jest zniesienie socjalistycznego dyktatu politycznego nadal obowiązującego w gospodarce. Ten dyktat powoduje brak wolnej konkurencji, co uniemożliwia zdolnym jednostkom zajęcie kierowniczych miejsc w społeczeństwie, a tym samym niszczy mechanizm pozytywnej selekcji.

Warunkiem postępu w Polsce jest równocześnie włączenie polskiej gospodarki w międzynarodowy podział pracy. Dlatego trzeba stworzyć pozytywny klimat polityczny dla inwestycji zagranicznych, czemu przeszkadza polska ksenofobia.

Tymiński podkreślał rolę wychowania dzieci dla przyszłego sukcesu życiowego i zawodowego. Jego efektem ma być to, aby były samodzielne i wiedziały jak sobie poradzić. To oczywiście konieczność dania dzieciom wykształcenia, ale też takiego wychowania w rodzinie, które zbuduje takie cechy charakteru jak uczciwość, niezależność, wiara we własne siły i aktywne podejście do życia. W publikowanych przez kanadyjski rząd statystykach dochodu na osobę ze względu na narodowe pochodzenie obywateli kanadyjskich, Polacy lokowali się gdzieś pośrodku. Najniżej byli emigranci z krajów Trzeciego Świata, a w absolutnej czołówce byli Kanadyjczycy pochodzenia żydowskiego. „Ale dlaczego jesteśmy gorsi od Żydów? - pytał Tymiński i odpowiadał: - "Poznałeś kiedyś ludzi prześladowanych? Oni są prześladowani od wieków. Przez wiele generacji żyjąc w ciągłym lęku i zagrożeniu, wykształcili pewne charakterystyczne cechy osobnicze, może nawet zaszły zmiany genetyczne, które wzmacniają charakter, zalety umysłowe, duchowe, intelektualne, nawet siły fizyczne.

Potęgują samodyscyplinę czyli siłę woli do tego stopnia, że stwarza to większe szanse życiowe. Chcą się wybić i wybijają się”. I Polacy muszą się też tego nauczyć i trzeba im stworzyć odpowiedni klimat, aby się mogli swobodnie rozwijać.

W konkretyzacji swej taktyki ekonomicznej wojny ofensywno-partyzanckiej, za jej klucz uznał umiejętność dopasowania swej taktyki do konkurencji, a nie do własnego przedsiębiorstwa. Za partyzancką zasadę nr 1 zaś uznał to, że trzeba znaleźć mały odcinek rynku, aby dał się obronić. „Taktyka partyzancka – dowodził Tymiński – nie zmienia zasad wojny rynkowej – duża firma ciągle bije małą firmę – a raczej redukuje wielkość pola walki, aby utrzymać przewagę sił. Innymi słowy, staramy się zostać wielką rybą w małym stawie”. Ten mały rynek wybiera się zawsze tak, aby móc go całkowicie zdominować. Liczy się przy tym koncentracja sił i trzeba oprzeć się pokusie atakowania większego rynku, by nie wpaść w pułapkę ekspansyjną. „Partyzanci – dowodził Tymiński – powinni wykorzystywać każdą słabość przeciwnika, utrzymując jak największy procent swego personelu na linii frontu, oprzeć się pokusie stworzenia biurokracji (...). Ich taktyka powinna być skoncentrowana na maksymalnym angażowaniu się w operacje. Muszą robić wszystko, aby zwiększyć szybkość działania, móc w każdej chwili reagować na zmiany rynkowe.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.