farolwebad1

A+ A A-

Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów (Konno przez Azję Centralną) (32)

Oceń ten artykuł
(1 Głos)

Ungern chciał jeszcze coś dodać, lecz wpadł w nagłą zadumę. Nie chciałem mu przerywać, zaciekawiony tym nieoczekiwanym wybuchem szczerości.
Po paru minutach baron ciągnął dalej:

– Wszystko już obmyśliłem i przyrzekam odstawić całą grupę pana do punktu, skąd wam łatwo będzie dotrzeć do celu, lecz niech mi pan przyrzeknie również, że będę mógł uważać go za swego gościa w ciągu tych dziewięciu dni. Niech dni te będą moim wypoczynkiem i zapomnieniem wszystkiego...

Cóż mogłem na to odpowiedzieć? W głosie barona wyczuwałem, obok namiętnej prośby, odcień głęboko ukrytej męki wewnętrznej i jakiejś tajemnicy. Zresztą byłem przecież w jego rękach i bez jego pomocy nie mogłem ruszyć dalej, ani też wywieźć swoich towarzyszów podróży...

Przyjąłem więc zaproszenie "krwawego barona".

Ungern mocno, z wdzięcznością uścisnął mą dłoń i kazał podać herbatę.

Potomek krzyżaków i piratów

– Niech pan mi opowie o sobie i o swoich przejściach! – poprosił mię baron przy herbacie.

Opowiedziałem mu wszystko, co mogło go interesować, i rzeczywiście był on bardzo przejęty moją historją.

– A teraz ja zacznę swoją spowiedź, żeby pan wiedział, z kim ma do czynienia – zaczął Ungern, bacznie wpatrując się we mnie swemi pałającemi oczyma. – Imię moje jest otoczone taką nienawiścią i strachem, że nikt nie wie naprawdę, kim jestem, gdyż historję splątano z mitem, rzeczywistość z fantazją, prawdę z oszczerstwem. Kiedyś w swoich pamiętnikach opisze pan może tę podróż przez Mongolję i pobyt u "szalonego Ungerna"...

Spuścił powieki i, paląc papierosa, zaczął rzucać urywane zdania, śpiesząc się, nie kończąc słów, jakgdyby w obawie, że ktoś mu może przeszkodzić.

– Ród Ungern von Sternbergów jest bardzo stary. Mieszanina Niemców z Węgrami, Hannami z czasów Atylli. Moi wojowniczy przodkowie uczestniczyli we wszystkich wyprawach krzyżowych.

Jeden z Ungernów zginął w Jeruzalem, walcząc pod sztandarami Ryszarda "Lwie Serce", a nawet tragiczna wyprawa krzyżowa dzieci miała w liczbie swych ofiar Ralfa Ungerna, jedenastoletniego krzyżaka. Gdy na kresy wschodnie imperjum niemieckiego posyłano najśmielszych i najokrutniej szych rycerzy, wśród nich był mój przodek, Artur baron Halsa-Ungern-Sternberg. Na wschodzie obszarów niemieckich rycerze ci założyli zakon Teutonów, ogniem i mieczem szerząc chrześcijańską naukę o miłości bliźniego wśród dzikich pogan: Litwinów, Estów i Słowian.

Teutoński zakon rycerski zawsze miał pośród swoich "braci" przedstawicieli mego rodu. Pod Grunwaldem zginęło dwóch Ungern von Sternbergów. Ród mój, jak już wspomniałem, był wojowniczy i religijny, więc skłonny do mistycyzmu i ascetyzmu. W XVI i XVII wieku na ziemiach Estów i Łotyszów było kilku baronów Ungernów, po których pozostały stosy kronik z legendami i powieściami o ich życiu i czynach. Henryk Ungern, przezwany "Toporem", był "błędnym rycerzem". Turnieje Francji, Włoch, Hiszpanji i Brytanji znały to imię, strachem przejmujące serca zapaśników. Henryk odznaczał się niezwykłą sztuką władania toporem bojowym.

Został zabity w Kadyksie przez rycerza maurytańskiego, który rozwalił mu czaszkę wraz z hełmem uderzeniem topora. Ralf Ungern, baron na Sternbergu, miał swoją siedzibę około gościńca pomiędzy Rewlem a Bygą i pod groźbą śmierci zmuszał wszystkich podróżników do płacenia mu daniny. Baron Piotr Ungern był właścicielem zamku na wyspie Dagö na Bałtyku, gdzie wybudował sobie całą flotylę okrętów żaglowych, które stały się postrachem i klęską dla kupców.

Od tego przodka, rozbójnika morskiego, rozpoczęła się cała dynastja Ungernów, piratów i marynarzy, do których należę i ja. Wreszcie legendy znają jeszcze jednego barona mego nazwiska, który żył na schyłku XVII wieku. Miał na imię Wilhelm, a przydomek "Brat Szatana". Przydomek ten przysługiwał mu z tego powodu, iż baron byt alchemikiem i dawał w swoim domu przytułek wszystkim magom i czarownikom, prześladowanym w Europie za tajemne praktyki.

Wspomniałem już, że Piotr Ungern dał początek morskiej dynastji Ungernów. Potomkiem Piotra – pirata w prostej linji był mój dziad, który dopłynął na własnym żaglowcu aż do Oceanu Indyjskiego, gdzie zajmował się rabunkiem i rozbijaniem angielskich okrętów handlowych. Do czasów bolszewickich w naszym pałacu przechowywały się wspaniałe, starożytne meble mahoniowe, zdobyte przez dziada na jednym z zatopionych przez niego okrętów. W ciągu kilku lat dziad mój operował bezkarnie na oceanie, lecz nareszcie Anglicy wzięli go do niewoli i oddali w ręce konsula rosyjskiego, który odesłał go do Petersburga. Tam go sądzono i zesłano na całe życie do Zabajkala. Taka jest moja łączność z Syberją Wschodnią. Z wykształcenia jestem marynarzem, gdyż ukończyłem szkołę kadetów morskich w Petersburgu, później zaś wstąpiłem do pułku kozaków zabajkalskich, w którym walczyłem najpierw z Japończykami, a później z Niemcami. W tej ostatniej wojnie zostałem odznaczony za waleczność oficerskim krzyżem św. Jerzego. W czasie pokoju życie moje upływało na studjowaniu filozofji i buddyzmu. Dziad mój przywiózł z sobą z Indyj kajdany rosyjskie i indyjski buddyzm. Ojciec mój również był wyznawcą buddyzmu i mnie go przekazał. Posiadam pismo, ofiarowane memu dziadowi przez jednego świętobliwego indyjskiego mahatmę-yoga; dzięki temu pismu miałem wstęp tam, dokąd chyba tylko Dalaj-Lama lub Taszy-Lama bywają dopuszczani przez kapłanów pierwotnego kultu Sakkya-Muni. W swoim czasie chciałem założyć zakon wojskowych buddystów do walki z rozpustą rewolucji...

Baron umilkł i pił filiżankę po filiżance czarnej, jak kawa, herbaty.

– Rozpusta rewolucji... Czy myślał pan kiedy o tem? Czy ktokolwiek wogóle zastanawiał się nad tą kwestją? Może jedynie tajemniczy Swedenborg, lub najmędrszy z mędrców Taszy-Lama w Tybecie!

Przytaczając teorje naukowe, tytuły dzieł, nazwiska uczonych i pisarzy, oraz cytaty z biblji i z literatury buddyjskiej, ten potomek pirata i "Brata Szatana" zaczął mówić natchnionym, podniesionym głosem, mieszając język rosyjski z niemieckim i wtrącając przytem co chwila wyrazy francuskie i angielskie:

– W buddyjskich starych księgach i apokryfach z czasów pierwszych chrześcijan są wskazówki i proroctwa, które głoszą nadejście chwili, gdy powstaną przeciwko sobie duchy dobre i złe.

Wówczas ma przyjść nieznany "Przeklęty", aby ogarnąć całą ziemię i wytępić ludzkość, zabijając kulturę i moralność. Genjusze i szaleńcy, te bliźnięta tragiczne, wyraźnie odczuwają zbliżenie się okresu katastrof w historji ludzkości i przyjście "Przeklętego", którego bronią jest rewolucja.

Miejsce dawnego, bogatego w doświadczenie, intelektu – twórcy zastępuje dzika wola burzyciela.

Na pierwszy plan wysuwa się żądania instynktów niższych, co nadaje myśli charakter spekulacyjny we wszystkich jej przejawach, a więc w polityce, ekonomji, nauce i sztuce. Ludzkość odbiega daleko od duchowych zagadnień i dążeń. Historja ludzkości dowiodła, że powinniśmy zmienić kierunek naszej myśli i zastosować twórczość w dziedzinie kwestyj moralno-duchowych. Prądy te ujawniły się już przed wybuchem wojny światowej w 1914 roku. Lecz wówczas, jak zwykle w takich okresach, zjawił się Ten, o którym mówi apostoł Jan w Apokalipsie, Ten, który się zjawiał Chrystusowi na puszczy; Ten, z którym walczyli Buddha, Paspa, założyciel lamaizmu współczesnego, i pierwsi chrześcijanie; obecność którego ze zgrozą i trwogą odczuwali Dante, Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Tasso, Goethe, Dostojewski. Ten "Przeklęty" jest już pośród rzeszy ludzkiej i cofa fale kultury i duchowego postępu od Boga ku sobie. W ten sposób "Przeklęty" rękami, zbroczonemi krwią rewolucji, wstrzymuje umysłowy i psychiczny bieg ludzkości do świetlanej mety – bóstwa.

Sprawiedliwy i miłościwy "Wielki Nieznany", antyteza i wróg "Przeklętego" postawił przy progu naszego życia nie znającą gniewu i miłości Karmę. Robi ona zimny porachunek naszych czynów, odmierza i waży. Karma podsumowuje wszystko, co "Przeklęty" zasiał wśród ludzkości, a więc: głód, choroby, ruinę, śmierć kultury, sławy, honoru, ducha, śmierć państw i ludów... Widzę, widzę już tę grozę, tę ponurą, szaloną zagładę świata i ludzi...

Drzwi jurty nagle się rozwarły i w progu ukazał się sztywnie wyprostowany adjutant barona.

– Czego chcesz? – gniewnie krzyknął Ungern.

– Ekscelencjo! Nasz wysunięty na północ patrol schwytał sześciu wywiadowców bolszewickich w pobliżu granicy i przyprowadził ich do sztabu...

Baron zerwał się z posłania. Oczy jego miotały pioruny, a twarz drgała konwulsyjnie.

– Postawić jeńców przed moją jurtą! – rozkazał cichym, syczącym głosem. – Idź!...

W tej chwili baron nie pamiętał o niczem: uduchowiona, natchniona mowa, przenikający do serca głos – wszystko to utonęło w bezmiernym gniewie, który, jak wicher, szalał w jego sercu.

Ungern nacisnął czapkę na głowę, schwycił swój nieodstępny "taszur" i wypadł z jurty.

Wyszedłem za nim. Przed jurtą stali jeńcy, otoczeni przez uzbrojonych kozaków, zziajanych daleką i szybką jazdą.

Baron zatrzymał się przed czerwonymi żołnierzami i przez kilka minut wpatrywał się w ichoczy, nie odrywając od nich wzroku. Na jego twarzy znać by-ło ogromny wysiłek myśli i woli.

Wreszcie odszedł, usiadł na progu jurty, zdjął czapkę i, utkwiwszy oczy w ziemię, jął mocno trzeć czoło. Nagle powstał i stanowczym krokiem zbliżył się do jeńców.

– Stań więcej na lewo – a ty na prawo... – rozkazywał baron jeńcom, z lekka uderzając każdego taszurem w prawe ramię. Dwóch przeszło na lewo, czterech na prawo.

– Zrewidować ubranie tych dwóch! – zakomenderował. – To są komisarze sowieccy!

Zwracając się zaś do czterech wylęknionych jeńców, stojących na prawo, rzekł do nich:

– A wy jesteście chłopami, zmobilizowanymi przez bolszewików.

– Wedle rozkazu, ekscelencjo!... – wrzasnęli jeńcy zupełnie nie podług dyscypliny bolszewickiej.

– My nic ze swojej woli.

– Idźcie do komendanta i powiedzcie mu, że przyjmuję was do oddziału tybetańskiego – rzekł spokojnie baron.

Ucieszeni "bolszewicy" natychmiast opuścili podwórze strasznego generała. Tymczasem u dwóch pozostałych znaleziono w podszewce cholew pasporty politycznych komisarzy sowieckich.

Baron nachmurzył czoło i, powoli wymawiając każde słowo, rzucił w przestrzeń rozkaz:

– Zatłuc ich kijami!

Poczem wszedł do jurty i usiadł, lecz po tem zajściu rozmowa już się nie wiązała. Pożegnałem więc wkrótce generała i wyszedłem. Gdyśmy po obiedzie u moich gościnnych gospodarzy, na którym było kilku ungernowskich oficerów, rozmawiali wesoło, jeden z obecnych trwożnie
podniósł głowę i szepnął ze strachem.

– Gdzieś w pobliżu przejechał w tej chwili baron... Wszyscy umilkli, lecz po chwili rozmowa potoczyła się dalej. Nagle tuż pod oknem ryknął samochód, poczem do pokoju wbiegł nastraszony służący z okrzykiem:

– Baron!...

Lecz Ungern stał już na progu. Bardzo uprzejmie powitał wszystkich i, zwracając się do gospodarzy, prosił o pozwolenie zabrania mnie do siebie w nagłej sprawie. Dostrzegłem przerażenie na twarzach niektórych moich nowych znajomych, lecz ja osobiście byłem spokojny, gdyż rozumiałem już duszę "krwawego generała". Zacząłem się ubierać i z przyzwyczajenia włożyłem do kieszeni mego palta rewolwer.

– Niech pan zostawi tę zabawkę! – z uśmiechem zawołał baron. – Tu panu już nic nie zagraża.

Zresztą hutuhtu z Narabanczi przepowiedział panu, że "szczęście zawsze z nim będzie!"

– A tak! – zgodziłem się. – Lecz hutuhtu nie powiedział, co on uważa dla mnie za szczęście.

Może śmierć – najlepszy odpoczynek po mojej włóczędze? Muszę się jednak przyznać, że wolę jeszcze podróżować, byle żyć.

Wsiedliśmy do samochodu, którym kierował wyprostowany i sztywny, jak posąg, oficer bez czapki.

– W stronę radjostacji – rozkazał baron.

Pomknęliśmy.

W Urdze, jak w dzień tak i wieczorem, tętniło życie.

Tylko w nocy było ono dziwniejsze i bardziej tajemnicze. Pośród hałaśliwego tłumu przejeżdżali jeźdźcy różnych szczepów mongolskich, odróżniających się wzajemnie formą kulbak i sposobem trzymania się na siodle. Szła poważnie karawana naładowanych wielbłądów; ciągnęły ciężkie wozy – "arby" o dwóch kołach, skleconych z sześciu kawałów grubo ciosanego drzewa, nabitego olbrzymiemi gwoździami; a wszystko to było zalane fioletowem światłem dużych latarń elektrycznych. Po opanowaniu Urgi, baron natychmiast rozkazał poprawić zepsutą oddawna stację elektryczną, oczyścić ulice miasta, które zapewne od czasów Dżengizchana nie znały miotły i dezynfekcji, i zainstalować sieć telefoniczną. Powstały różne warsztaty i fabryczki, zaczęły funkcjonować szkoły, szpitale, ambulatorja, punkty weterynaryjne, ruch autobusowy; naprawiono drogi, domy i mosty. Baron opiekował się handlem i przemysłem i nielitościwie wieszał rosyjskich i mongolskich żołnierzy za okradanie sklepów chińskich.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.