"Byłem w Iquitos po 20 latach. Niewiele się tam zmieniło. Miasto jest chyba bardziej sprawnie zarządzane i ma więcej pieniędzy. Peru zresztą mocno stanęło na nogi gospodarczo. Po tym jak pod koniec lat 80. zniesiono cła eksportowe na towary peruwiańskie. Utrzymywała je stara kastowa oligarchia hiszpańska, aby mieć wpływy do budżetu. Te cła eksportowe to była kara za eksport. I Peru szybko ruszyło do przodu. Oczywiście to zajmuje dużo czasu, aby wyrobić sobie za granicą markę i reputację oraz nawiązać stosunki handlowe. Ale czasu było wystarczająco dużo, aby tak się stało. To już jest ćwierć wieku. Dzisiaj warzywa i kwiaty peruwiańskie są bardzo popularne w Toronto. Gdy w Toronto jest zima, to tam jest lato."
Tymiński wyłącza komputer i już z korytarza ogłasza koniec dnia pracy dla swych dwóch ostatnich jak zwykle w Transduction polskich współpracowników. Wychodzi wcześniej niż zazwyczaj, gdyż planuje jeszcze zakupy w Mississaudze. Oprócz owoców, warzyw i mięsa na lunche dla pracowników, kupuje dziś również porcje rosołowe kurczaków. To dla jego ukochanych kruków, które regularnie dokarmia. Wszystko ładuje do obszernego bagażnika mazdy. I powoli rusza w kierunku Acton.
Czwartek
Polsko-kanadyjski polityk
W ten czwartkowy poranek Stan Tymiński wychodzi z domu nieco wcześniej, by nakarmić swoje kruki. Niesie im posiekane porcje rosołowe z kurczaka. Zrobił z tyłu domu od strony lasu specjalny dla nich karmnik. To osadzona na blisko dwumetrowym palu niewielka platforma, na której wykłada porcje z kurczaka. Kruki są bardzo płochliwe i ostrożne. Czasem tylko z okna domu może widzieć, jak nadlatują pojedynczo i porywają porcje, wracając z powrotem do lasu. Do popołudnia po porcjach nie ma już zwykle śladu. Widuje swoje kruki, jak małym stadkiem wylatują z lasu i z dużą prędkością lecą w stronę wielkiego kompleksu leśnego po drugiej stronie drogi na Acton. Jest ich w tym roku dziewięć. Zamieszkują jego las, który posadził dwadzieścia już lat temu na swej farmie. Posadził tu na kilku hektarach ponad dwadzieścia tysięcy świerków norweskich. I jak posadził, tak rosną. Nic nie wycinał i przecinał. Mają już wysokość ponad dwóch – trzech pięter. Utworzyły tak zwartą ścianę swych iglastych gałęzi, że człowiek nie ma tam dostępu. Ugrzęźnie w tych gałęziach już na pierwszych dwóch metrach.
Stałymi mieszkańcami jego lasu są jeszcze obok kruków wielkie kanadyjskie kojoty i dzikie indyki. Gdy spadnie śnieg, potwierdzają swoją stałą obecność wielkimi odciskami kojocich łap i trójpalczastymi odciskami indyczych nóg na drodze biegnącej wokół lasu. Tylko raz Tymińskiemu udało się zobaczyć z daleka na skraju lasu samotnego, wielkiego kojota. I jeden raz udało mu się zobaczyć swoje dzikie indyki, gdy całym stadem, liczącym kilkadziesiąt sztuk, włącznie z młodymi indyczymi podrostkami, przyfrunęły z lasu na ściernisko po zebranej już kukurydzy. Od razu znaleźli się chętni sąsiedzi, by na nie zapolować. Tymiński kategorycznie odmówił. Nikt mu nie będzie strzelał po jego farmie. I to jeszcze do jego dzikich indyków. Choć sam czasem poluje na bażanty w okolicznych chaszczach i lasach. Przynajmniej raz w roku przynosi ich kilkanaście sztuk i urządza biesiadę dla rodziny i znajomych. Tymiński bardzo dobrze strzela z broni myśliwskiej. Należy do miejscowego koła strzeleckiego, w którym regularnie trenuje i bierze udział w konkursach strzeleckich. Przed laty upolował nawet niedźwiedzia. Ale gdy zobaczył tego zastrzelonego przez siebie potężnego zwierzaka, było mu tak wstyd, że już nigdy więcej nie wziął udziału w takim polowaniu.
Kiedyś pojawiały się regularnie szopy pracze. Pustoszyły mu czasem warzywnik, który ma za karmnikiem dla kruków koło lasu. Ale odkąd są w domu dwa owczarki niemieckie Mulan, szopy zniknęły. Co kilka lat pojawiają się w lesie kanadyjskie jelenie, które przechodzą wąskim przesmykiem łączącym jego farmę z dużym kompleksem leśnym wzgórz. To znak, że ubyło kojotów i czują się bezpieczniejsze. Gdy jest dużo kojotów, to jelenie się już nie pojawiają. W zeszłym roku wracając wieczorem z pracy, Tymiński natknął się na poboczu drogi do Acton na zabitego przez samochód dużego jelenia. Wrócił po niego i z pomocą Jane, siostry Mulan, potężnie zbudowanej Chinki, z olbrzymim trudem przetransportował go na farmę swoją półterenową toyotą z napędem na cztery koła. I zostawił już późną nocą zabitego jelenia na drodze przy swoim lesie. Rano zastał tylko woreczek żółciowy. Nie było nawet czaszki.
Tymiński jak zwykle jedzie do pracy bocznymi drogami, chcąc ominąć tworzące się często na autostradzie korki z wielkich kanadyjskich i amerykańskich ciężarówek, z ich charakterystycznymi potężnymi pyskami silników. Zaraz po ponownym wjeździe na autostradę do Mississaugi zjeżdża zwykle na duży parking przy skrzyżowaniu, aby zamówić kawę. Kawę zamawia do głośnomówiącego urządzenia telefonicznego. Stale tak samo – "Good morning. One small regular coffee please", acz czasem "small coffee with cream". Potem powoli, zwykle w kolejce z innymi samochodami, podjeżdża do okienka, gdzie odbiera kawę z okna samochodu. Ten punkt restauracyjny prowadzą kanadyjscy Pakistańczycy, a ich kawa jest świetna i ma niepowtarzalny aromat. Coś z zapachu pomiędzy cynamonem a cykorią. Tym razem ma jednak duży kłopot, nie mogąc postawić gorącej kawy w specjalną podstawkę w swym samochodzie. Jest tam jeszcze wczorajszy kubek z kawą, w którą przez pomyłkę wczoraj rano strzepnął popiół z cygaretki. I nie może po prostu wyrzucić pustego kubka na podłogę po stronie fotela pasażerskiego, jak to ma w zwyczaju. Więc zatrzymuje samochód, wysiada ze starą kawą i z kamienną twarzą wrzuca pełen niej kubek do śmietnika. Wsiada z powrotem, wkłada gorącą kawę w podstawkę i powoli włącza się do ruchu na autostradzie, popijając ją z widocznym zadowoleniem.
W firmie zwołuje na konsultacje swoich kierowników. W południe mają przez Skype'a konferować ze swoim rosyjskim kontrahentem z Moskwy.
Przygotowują dla niego swój nowy produkt. To system komputera z szesnastoma połączonymi ekranami, pokazującymi jeden obraz filmu lub zdjęcia.
Tych ekranów równie dobrze może być i sto. Pracują nad tym od kilku już miesięcy. Kierownik zakładu mechanicznego przyszedł właśnie z projektem zmodyfikowanego ekranu. Tymiński liczy na to, że będzie to jego kolejny udany nowy produkt Transduction. Stara się co trzy, góra pięć lat tworzyć nowy produkt, aby wejść z nim na rynek. Zrozumiał to po przyjeździe z Peru, że bez tworzenia nowych produktów, Transduction będzie powoli podupadać.
"W interesie, w biznesie trzeba szukać luki rynkowej, takiej, której nikt nie wypatrzył. I tak jest z wypracowaniem produktu. I ten produkt się wypracowuje raz. To jest wielki wysiłek, żeby go wypracować, a potem dopracować. Żeby doszedł do poziomu najwyższej jakości rynkowej. Żeby go wylansować. A potem pójdzie jak automat. Przez pięć lat. Raz się przycisnęło ten guzik i przez pięć lat idzie automat. To jest element dźwigni".
Tymiński zawsze szukał i szuka dźwigni w biznesie. Dźwignia to najogólniej mówiąc sytuacja, która pozwala wynieść wyżej człowieka i jego biznes. Bez dźwigni jesteśmy skazani na stale powtarzalne warunki, w których żyjemy i pracujemy. A że świat idzie do przodu, a inni również, to tak naprawdę w dłuższym okresie zaczynamy żyć i pracować w coraz gorszych warunkach, względem tego świata i innych. I to w Peru Tymiński odkrył, że polityka też jest dźwignią. I to dźwignią najskuteczniejszą dla społeczeństwa.
"Człowiek musi szukać dźwigni. Sytuacji, które go wynoszą. A największą dźwignią jest dźwignia polityczna. Bo dzięki temu, że ktoś jest politykiem i ma władzę, to ma dzięki tej władzy możliwość wprowadzania wielkich zmian. Te polityczne dźwignie mogą określić byt całego narodu, albo części narodu. Choćby sama zmiana Konstytucji. Czy zmiana prawa wyborczego w Polsce. Na ordynację większościową z ordynacji proporcjonalnej. Jaka to dźwignia! Zmienia się cały byt w kraju. Zmienia się całą przyszłość!"
To w Peru zainteresował się polityką. Jego telewizja kablowa TV Selva robiła programy i nadawała wiadomości o życiu mieszkańców peruwiańskiej Amazonii. Jego dziennikarze na motorach codziennie wyruszali w długie trasy, filmując i zbierając informacje o problemach i warunkach życia tutejszych Peruwiańczyków. Również o ich biedzie i wyzysku czy o braku perspektyw i beznadziei. A refleksje i wnioski były już polityczne. I inne być nie mogły. To dlatego jego TV Selva włączyła się w kampanię wyborczą w wyborach burmistrza Iquitos. I dlatego Tymiński wsparł kilku kandydatów w wyborach do parlamentu. I w Peru zrozumiał też kluczowe znaczenie polityki dla każdego społeczeństwa. Zrozumiał, że nie ma potężniejszej dźwigni, aby podnieść poziom życia narodu, niż polityka. Albo by tę szansę zaprzepaścić.
W rok po powrocie do Kanady Tymiński dostał dość zaskakującą propozycję polityczną. Przyjechał do niego peruwiański minister z dwoma asystentami, z których jeden był absolwentem Politechniki Szczecińskiej i świetnie mówił po polsku.
Minister w imieniu prezydenta Peru zaproponował Tymińskiemu objęcie funkcji gubernatora prowincji Loreto. Prowincja Loreto jest obszarowo większa niż Polska. Propozycja objęcia stanowiska gubernatora Loreto była dla Tymińskiego interesująca i ciekawa. Ale peruwiański minister postawił mu jeden warunek.
Warunek korupcyjny.
Otóż w prowincji Loreto firmy amerykańskie, a głównie koncern Occidental Petroleum, wydobywają ropę naftową. Mieszkańcy zaś tej prowincji wywalczyli sobie z wielkim trudem tzw. Petro-Kanon, czyli procent od dochodów, jakie rząd otrzymuje od firm amerykańskich za wydobytą ropę. Te pieniądze pozostają do dyspozycji gubernatora Loreto i mają służyć rozwojowi całego regionu. W tym czasie to było jakieś 50 mln dolarów. Warunek był prosty. Tymiński zostanie gubernatorem, gdy weźmie na siebie obowiązek przekazywania połowy tych pieniędzy w gotówce w ręce rządowej centrali w Limie. Finalna rozmowa odbyła się w kawiarni w Toronto. I gdy peruwiański minister ponownie przedstawił ten korupcyjny podstawowy warunek, Tymiński odpowiedział mu, że jako gubernator tego nie zrobi. – "No, to my cię zabijemy" – usłyszał w odpowiedzi. I tak Tymiński gubernatorem prowincji Loreto w 1986 roku nie został.
"W cztery lata później – wspomina Tymiński – w betonowym budynku, gdzie mieściły się biura gubernatora, który faktycznie był słupem władz centralnych, w niedzielę, a więc w dzień wolny od pracy, wybuchł nagle wielki pożar. Ogień pochłonął wówczas wszystkie archiwa dokumentujące jego działalność przez okres czterech lat, aż do czasu przekazania władzy kolejnej partii, która wygrała następne wybory. Wybuchły z tego powodu w mieście Iquitos zamieszki uliczne, a policja niefortunnie zabiła dwoje ludzi. W rocznicę ich śmierci i tych wydarzeń na wielu domach w Iquitos powiewają czarne flagi."
W Kanadzie Tymiński zaczął się stopniowo coraz aktywniej włączać w kanadyjską politykę. Po raz pierwszy wystąpił publicznie w 1985 roku, gdy w liście do redakcji dziennika "The Toronto Sun" zaprotestował przeciwko nadmiernemu opodatkowaniu jego firmy na ubezpieczenia pracowników. Potem przyłączył się do obrony skrzywdzonego przez lewicowe związki zawodowe nauczyciela. Rok później wstąpił do konserwatywnego ruchu obywatelskiego National Citizens Coalition, który żądał zwiększenia roli samorządów w kanadyjskim państwie. I wreszcie w 1989 roku wstąpił do Libertarian Party.
Kanadyjska Partia Wolności była małą partią, która uzyskiwała w wyborach parlamentarnych zaledwie około 1 proc. głosów. Ale jako jedyna partia w Kanadzie występowała przeciwko wysokim podatkom i rządowej rozrzutności w wydawaniu pieniędzy publicznych. Programowo była to partia zbliżona do polskiej Unii Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego. Po wystąpieniu Tymińskiego na kongresie partyjnym w 1989 roku, ku jego zaskoczeniu wybrano go na przewodniczącego Libertarian Party.
Już jako nowo wybrany przewodniczący obiecał zdynamizowanie działalności tej niewielkiej partii. I rzeczywiście doprowadził do zwiększenia liczby jej członków. Partia zaczęła także wydawać biuletyn informacyjno-propagandowy.
Dziś twierdzi, że tego typu partie w Kanadzie nie miały i nie mają szans na większe poparcie.
I że tak naprawdę działalność jego Partii Wolności nie miała większego sensu. Kanada to bardzo bogaty kraj, a produkt krajowy na głowę mieszkańca ma wyższy niż w Stanach Zjednoczonych, więc nie tylko może sobie pozwolić na wysokie podatki, ale i na rozrzutność w wydatkach rządowych.
Wiosną 1990 roku Tymiński był w Peru i obserwował wybory prezydenckie, w których zwycięzcą został nikomu wcześniej nieznany syn japońskich emigrantów Alberto Fujimori. Tymiński nie jest do końca pewien, czy nie miał na to przypadkowego zresztą wpływu. Otóż miał pożegnalne spotkanie z dowódcą okręgu wojskowego prowincji Loreto, którego przenoszono do Limy na stanowisko zastępcy szefa sztabu generalnego. To był ten sam peruwiański generał, który zwyzywał go ongiś o północy z balkonu za wrzask jego papug ara. Tymiński powiedział mu wówczas na pożegnanie, że jest zdziwiony bezczynnością polityczną armii w obliczu możliwości zwycięstwa kolejnego kandydata niemającego pojęcia o gospodarce. I zapytał retorycznie, czy po prostu nie mogą znaleźć własnego kandydata i pomóc mu w kampanii prezydenckiej? Generał nic nie odpowiedział, acz się zamyślił.
I wkrótce potem armia włączyła się w kampanię Fujimoriego. Pomagała mu dyskretnie, zapewniając całą obsługę logistyczną, od kosztownego transportu lotniczego poczynając. Fujimori, mający niewielkie środki finansowe, był obwożony na spotkania wyborcze po całym Peru wojskowymi samolotami. I Fujimori pokonał w drugiej turze tych wyborów lewicowego pisarza o światowej sławie Mario Vargasa Llosę. Na prezydenckim zaprzysiężeniu zaś stał za nim las mundurów generalskich wszystkich najważniejszych wojskowych.
Tymiński obserwował Fujimoriego i nie miał o nim dobrego zdania. To był, jego zdaniem, słaby człowiek, który nie nadawał się na prezydenta. I życie potwierdziło intuicję Tymińskiego. Fujimori nie tylko dał się szybko skorumpować. Dziś były prezydent odsiaduje w peruwiańskim więzieniu wyrok 25 lat więzienia, jaki otrzymał za kilkadziesiąt morderstw politycznych swoich przeciwników. Choć było tajemnicą peruwiańskiego poliszynela, że Fujimori był tylko wykonawcą decyzji peruwiańskich wojskowych, a nade wszystko szefa wywiadu i kontrwywiadu wojskowego. To chyba wtedy, w trakcie peruwiańskiej kampanii prezydenckiej na wiosnę 1990 roku, zrodziła się u Tymińskiego myśl o możliwości kandydowania na stanowisko prezydenta Polski. Lub przynajmniej jej przebłysk w podświadomości.
W Polsce z dniem 1 stycznia 1990 roku rozpoczęła się gospodarcza terapia szokowa, zwana planem Balcerowicza. Szokiem ekonomicznym było nade wszystko uwolnienie spod dotychczasowej rządowej kontroli cen prawie wszystkich produktów i usług. Rząd kontrolował tylko ceny kilku produktów, takich jak gaz, węgiel, energia elektryczna czy paliwa, drastycznie wszak zwiększając administracyjnie ich ceny, i to rzędu kilkuset procent. W gospodarce komunistycznej prawie wszystkie ceny były ustalane administracyjnie, a w latach 80. istniało nawet specjalne Ministerstwo Cen.