farolwebad1

A+ A A-
piątek, 25 styczeń 2013 17:46

Pycha nasza na nas i na dzieci nasze!

kumorPowstanie Styczniowe jest jednym z tych denerwujących, bo przegranych epizodów polskiej historii. Przez minione 200 lat historia nam, Polakom, udzieliła wielu krwawych lekcji, jednak zdaje się, że nadal mieliśmy jeszcze za mało, żeby zmądrzeć.

Dlatego przy okazji Powstania Styczniowego, którego ocena jest jednoznacznie negatywna (przepraszam, ale nie potrafię się przekonać do tłumaczeń, że warto było wysłać na tamten świat kilkadziesiąt tysięcy najlepszej młodzieży, bo to zapobiegło ruskolubnej asymilacji, co potem odegrało niebagatelną rolę przy wybijaniu się na niepodległość i mobilizacji przeciwko bolszewikom). Są to argumenty okrutne, a niestety pokutujące przez pokolenia polskiej irredenty.
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można prosto zauważyć, że Pan Bóg nas pokarał. Dziewiętnastowieczni Polacy, zamiast zrobić sobie prosty obrachunek sumienia, nadal powtarzali grzechy ojców, nurzając się w pysze. Z tym że ich dziadkowie pławili się w pysze zwycięstw, bogactwa i siły, zaś oni – w pysze klęski, dorabiając racjonalizacje mesjanistyczne, grzesząc wybraństwem i wyniosłością.
Bo też kiedy mowa o powstaniach, zaczynajmy "od początku", czyli dlaczego w ogóle musieliśmy "powstawać". Zwłaszcza że jeszcze te 200 lat przed powstaniami mieliśmy jedno z najbogatszych i najpotężniejszych królestw na ziemi. Tutaj – jak mawiają Niemcy – piesek jest pogrzebany – tutaj trzeba szukać odpowiedzi na upadek polskiego domu, tu popatrzeć, jak to się najbogatszym i najpotężniejszym Polakom poprzewracało w głowach z pychy możnowładztwa do tego stopnia, że przehandlowali i wzgardzili własnym poddanym narodem, że rozszabrowali państwo, w swej głupocie niepomni jego ochronnej siły.
Od tego musimy dzisiaj zaczynać, abyśmy nie poprzestali na głupich sporach, czy warto młodzież pchać na armaty, czy też lepiej jest dla niej, by się kształciła i bogaciła choćby ze sznurem na szyi.
Polacy odwrócili się od Pana Boga, zapomnieli, skąd płynie zamożność ich królestwa, nadstawili ucha na podszepty i zdradzili Polskę. Zdradzili ją najczęściej za miraże wywyższenia się i najnormalniej w świecie za złoto. Sprzedając Polskę, sprzedali w niewolę własne dzieci, wnuki i prawnuki. To ich zstępnych gnano później w kibitkach na Sybir i rezano w kozackich szarżach. To właśnie było w prostej linii konsekwencją działania kilkunastu polskich elitarnych rodów.
Zdrada. Tak się nazywa główny polski grzech.
Ta zdrada dawała później wielokrotnie znać o sobie. Już podczas Powstania Listopadowego, wszczętego w o wiele lepszych okolicznościach niż styczniowe, a przegranego z powodu kunktatorstwa elit. Zdrajców, którzy nie dorośli do kierowania narodem.
Co tam powstania – nauka z nich gorzka, ale najcenniejsza polska nauczka płynie nie z powstań, a z samych rozbiorów. To przecież ewenement na skalę Europy, by olbrzymie i przebogate imperium dało się rozebrać przez głupotę własnych elit. Przez ich niedojrzałość, nieodpowiedzialność – przez pychę.
Pan Bóg Polski nie wybrał na żadnego "Chrystusa narodów", Pan Bóg tylko Polskę pokarał za to, jak żyli Polacy, sromotnie zdradzając wszystko, co w królestwie jest Boże.
Od odczytania tej wyjątkowej lekcji każde pokolenie Polaków powinno zaczynać myślenie o dorosłym życiu. To tamte grzechy powielały się w następnych pokoleniach. Polacy zmitologizowali własny los, nie dopuszczając myśli, że ponoszą zasłużoną karę za grzechy ojców. Kolejnym pokoleniom wydawało się, że wszystkiemu winna obca ręka, a oni jak te dziewice bez skazy. Tymczasem litania narodowych grzechów była długa jak listy proskrypcyjne.
Polska upadła przez Polaków, a nie przez Rosjan czy Austriaków. Polska upadła, bo oszołomiona pychą magnateria zamiast wziąć odpowiedzialność za lud, prześcigała się w orgiach przepychu i pogardzie dla niższych stanów.
Nie można mówić o powstaniach w oderwaniu od polskich przewin. Polacy, straciwszy imperium, przez kilka pokoleń nie byli w stanie się podnieść. Odłamki tych win tkwią w nas nierozliczone. Stąd kolejne pokolenia powtarzają ten sam chocholi pląs; kolejne pokolenia rozhuśtują się między patosem polskich klęsk a kręgami piekieł zdrady.
Tymczasem aby zbudować normalny, silny kraj, trzeba rozliczyć zdrajców, zdefiniować polski interes i w najnormalniejszy sposób zacząć go bronić.
Powstanie Styczniowe upuściło Polsce morze krwi i pozbawiło Polaków olbrzymiego majątku. Niestety, pozbawiło nas to na długi czas zdolności do normalnego politycznego myślenia. Oczywiście nie zmienia to oceny poświęcenia i patriotyzmu polskiej młodzieży, tak ciężko pokaranej za winy ojców.
Pycha nasza na nas i na dzieci nasze – odpowiadały szatanowi rzesze przedrozbiorowych Polaków, wydając Królestwo.
I ta pycha hasa po nas do dziś.


Andrzej Kumor
Mississauga

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 18 styczeń 2013 20:30

Budujcie!

kumorAMłode pokolenie to przyszłość Polski, dlatego patrząc na tańce godowe i różnego rodzaju pohukiwania, jakie wokół środowiska Młodzieży Wszechpolskiej i narodowców czynią dzisiaj ci, "co wiedzą lepiej", chce się krzyczeć: "nie dajcie się chłopaki (i dziewczyny też)!".
Dlatego cieszą słowa Roberta Winnickiego i Mariana Kowalskiego, bo budowanie oddolnego ruchu to jedyna recepta na podźwignięcie kraju.
Polityczne środowiska siedzące na Polsce i pilnujące swych koryt w naturalny sposób podchodzą do młodych ludzi jako zagrożenia. Wygląda bowiem na to, że – bez żadnej przesady – coraz więcej młodych Polaków jest uświadomionych narodowo, obytych w świecie i zniesmaczonych telewizyjnym "wychowaniem"; lansem "róbta, co chceta". To już było, to się przejadło, to nie jest modne.
Od lat modlę się o modę na Polskę, i chyba nadchodzi!


Program przyjęty przez Młodzież Wszechpolską – budowania struktur lokalnych – wyłaniania lokalnych przywódców, tych na klatce schodowej, tych w dzielnicy, tych w powiecie i we wsi. To jest to, co dawno temu postulowała endecja, to powrót do korzeni i jedyna skuteczna metoda zrzucenia sitwy pookrągłostołowej, która sobie Polskę rozpisała między siebie; sitwy niebieskiej czerwonej i tęczowej.
Jedną z najsilniejszych motywacji działania politycznego jest możliwość decydowania czy współdecydowania o sobie, przełamanie bariery bezsilności, poczucie, że coś od nas zależy, że możemy działać i inni będą się z nami liczyć.
To pokonanie politycznego ubezwłasnowolnienia tak charakterystycznego w Polsce to jest rewolucja! System polityczny jest skostniały. Proporcjonalna ordynacja wyborcza powoduje powielanie się tzw. klasy politycznej – dopływ świeżej krwi odbywa się jedynie na zasadzie awansu wewnątrzstrukturalnego, który premiuje miernych, ale wiernych; osoby zbyt samodzielne odpadają, bo zagrażają pozycji urzędników politycznych, którzy mają "obsikane" swoje działki.
Modus operandi przyjęty przez środowisko młodzieży narodowej jest najbardziej skuteczny, dlatego z taką agresją młodzi są atakowani. Z jednej strony przez różnego rodzaju kanalizatorów, którzy chcieliby ich zamustrować do swoich szeregów, a z drugiej przez oficjalne środowiska i partie polityczne.


Niezależnie bowiem od wyników działania MW, to, co się już dzieje, wychowa pokolenie ludzi samodzielnie myślących, ludzi spoza "republiki okrągłego stołu", świadomych polskich obowiązków, polskiego potencjału i spuścizny, którą dziedziczą.
Jednocześnie ludzi impregnowanych na propagandowe projekty obecnego obozu rozgrywającego.
Jeśli ci nowi działacze zdołają się przebić; zmienić ordynację na większościową, nauczyć skutecznego działania w gminie, miasteczku, wsi, to Polska ma szansę.


Kibicuję całym sercem Marianowi Kowalskiemu, Robertowi Winnickiemu i wielu innym ich kolegom. Chodzi o budowanie narodowej wspólnoty, chodzi o zachęcanie do bycia przywódcą i liderem. By już nikt nigdy Polakom "liderów" nie przywoził w czołgach czy w teczkach; by nam nikt nie narzucał szemranych autorytetów zdradą podszytych, by posprzątać gmachy, w których powinien być reprezentowany polski interes; by można było zbudować instytucje publiczne wolnego państwa.
Oczywiście położenie nie jest łatwe; Polska nie jest niepodległa, utraciła suwerenność, jest kontrolowana przez instytucje międzynarodowego kredytu, jest rozgrywana przez ościenne interesy...
Dlatego wychowywanie młodych ludzi w duchu suwerenności jest pierwszym koniecznym krokiem odbudowy. Przekonanie młodych ludzi do Polski, do możliwości zbudowania zasobnego kraju jest rzeczą cudowną.


Cud niepodległości nie przyjdzie z nieba. Tę niepodległość może zbudować nowa młoda polska elita. Chodzi o to, by była świadoma konieczności odwojowania instytucji państwa, by była wykształcona, wiedziała jak negocjować, jak walczyć, by znała własne atuty.
Fakt, że takie pokolenie Polaków wyrosło, że nie wszyscy wyjechali i nie wszystkim zgniły głowy od nowomowy neoliberalizmu obyczajowego, to już jest cud, jak człowiek popatrzy, jakie walce medialne jeździły ludziom po głowach.
Po oporze poznaje się wartość własnego działania, patrząc na to, jak wielka zgraja dzisiaj rzuca się na narodową młodzież, serce rośnie! Nie dajcie się, idźcie swoją drogą, plwajcie na skorupę straconych pokoleń, róbcie swoje!
Budujcie!


Andrzej Kumor
Mississauga

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 18 styczeń 2013 14:15

Razi mnie krzyż w polskim Sejmie

kumorAMiniony tydzień zaowocował wyrokami w sprawie krzyża. Sam fakt, że to sądy wypowiadają się na ten temat, świadczy o upadku europejskich obyczajów. Ale niech tam. 
Powtórzę tylko, bo już o tym pisałem, że krzyż w polskim Sejmie mnie razi. Nie, nie dlatego, że jest – bo być powinien – nie ma co do tego dwóch zdań. Jednak za każdym razem jak patrzę na sejmowe zdjęcia czy relacje – razi mnie pozycja tego krzyża!
W budynku parlamentarnym bardzo ważna jest symbolika – nie jest to chłopska chata, by krzyż wisiał nad framugą. Krzyżowi należny jest szacunek. Krzyż jest elementem porządku świata.
Dlatego w polskim Sejmie, gdyby Polska była Polską, krzyż winien wisieć nad godłem narodowym. Porządek świata, w czasach gdy jeszcze nie byliśmy całkiem głupi, pokazywała każda katedra. Na wawelskiej na samym zwieńczeniu jest krzyż, a dopiero pod nim jest jabłko królewskie.
Tak więc orzekanie sądu w takiej sprawie jak obecność krzyża w sali polskiego Sejmu jest rzeczą karygodną. Krzyż powinien się był znaleźć w sali sejmowej zaraz po wyzwoleniu się z rąk czerwonych kacapów, po odzyskaniu niepodległości, na samej górze frontowej ściany nad godłem państwowym. I mam wielką nadzieję, że jeszcze się tam znajdzie!


•••


WOŚP-owy aktywizm zaczyna drażnić coraz więcej ludzi. Powiedzmy, że moje stanowisko jest takie, że nie przeszkadzam i nie pomagam.
Drażni mnie moralny "przymus" dawania na "Orkiestrę" i od wielu lat nie daję. Podobnie jak nie daję na różnego rodzaju akcje United Way, gdzie z każdego zebranego dolara na rzeczywistą pomoc idzie 12 centów; jak nie daję na fundację szpitala dziecięcego w Toronto, bo kiedyś znajoma była tam księgową...
Co nie znaczy, że nie powinniśmy wspomagać ludzi w potrzebie. Tylko nie po to, by zastępować polskie Ministerstwo Zdrowia, tylko tam, gdzie jest rzeczywista bieda. Jest w Polsce wiele fundacji, które pomagają tym maluczkim, moją ulubioną jest Fundacja Brata Alberta. Jest wiele miejsc, gdzie trzeba pomóc.
Dlatego apeluję do wszystkich tych, którzy – z różnych powodów – odmówili pieniędzy podczas kwesty WOŚP-u, by potraktowali tę odmowę jako zobowiązanie do "wrzucenia" pieniędzy – komuś innemu – i to jak najszybciej. Może na Caritas, może na kogoś konkretnego – nie wiem. Byle szybko. Obowiązek jałmużny spoczywa na każdym z nas.
Czas "grania" WOŚP daje dobrą okazję, by sobie o tym przypomnieć i rzecz przemyśleć niezależnie od tego, co sądzimy o inicjatywie Owsiaka. Dla mnie w każdym razie z pewnością Owsiak nie jest drugim Kotańskim. Nie dajmy się szantażować jedną formą pomocy, ale też przy tej okazji pamiętajmy, że pomoc to codzienny obowiązek, a nie akcja.


•••


Polska, ratując budżet, usiłuje opodatkować fotoradarami kierowców. Mam lepsze rozwiązanie. Fotoradary to za mało i za rzadko. W końcu nie pokryjemy siecią fotoradarową każdego kilometra i nie ma gwarancji, że jakaś część ruchu pozostanie niestety bez obserwacji radarowej. Dlatego trzeba do zagadnienia podejść "od drugiej strony".
O wiele lepszym rozwiązaniem jest montowanie w samochodach rejestratorów prędkości. Takie GPS-owie ustrojstwa z aktualizowaną ogólnokrajową mapą ograniczeń prędkości będą wiedziały, jaki jest obowiązujący limit na odcinku, po którym porusza się samochód, i porównywały to z aktualną prędkością, a następnie obliczały mandat za każdy kilometr jazdy ponad prawo – myślę, że jest to najlepsze możliwe rozwiązanie budżetowe. Należność mandatowa byłaby uiszczana automatycznie z karty kredytowej lub innego rachunku właściciela pojazdu.
Powiedzmy za przekroczenie prędkości o 10 km/h pobieralibyśmy 1 złoty od kilometra. Myślę, że stawka nie jest wygórowana, a w przeliczeniu na liczbę samochodów na drogach i liczbę kilometrów dróg przyniosłaby o wiele większe wpływy niż urządzenia fotoradarowe. Na domiar złego urządzenia fotoradarowe wymagają większej obsługi administracyjnej.
Czyż nie jest to genialny pomysł? Myślę, że niedługo doczeka się realizacji, i to nie tylko w Polsce. Państwo potrzebuje pieniędzy, a one przecież leżą na ulicy – czy też, jak w tym wypadku – na szosie.


•••


Francuzi najwyraźniej zaskoczyli medialne małpy informacyjne i w wielu polskich przekaziorach wiadomości o milionowym marszu w obronie tradycyjnej rodziny pokazały się z tytułami, że to w obronie... homoseksualistów.
– No bo – panie kochany – kto to widział takie rzeczy we Francji?!!! – kolebce nowoczesności i progresywizmu. No w głowie się nie mieści, ileż tych kołtunów do Paryża najechało – to przecież muszą być sami przyjezdni, to przecież niemożliwe, żeby takie rzeczy w Paryżu...


Andrzej Kumor
Mississauga

Opublikowano w Andrzej Kumor
piątek, 11 styczeń 2013 16:17

Na skraju przepaści - iluzja poprawy

czekajewskiKryzys, który się zaczął w roku 2008 w USA, zapoczątkowany przez "bańkę nieruchomości", rozszerzył się na banki i przeniósł się do Europy. Blady strach padł na naszą klasę rządzącą, która stara się jak może przekonać obywateli, że z nowym rokiem 2013 idzie na lepsze. Prezydent Obama przekomarzał się z przywódcami dwu partii, demokratycznej i republikańskiej, komu podnieść podatki, a komu obciąć dotacje. W konsekwencji podniesiono podatki grupie zarabiającej więcej niż 450.000 dol., co spotkało się z aplauzem wszystkich tych, którzy zazdroszczą milionerom, ale nie obcięto dotacji ani nie podniesiono podatków dla grupy średnio zarabiających, którzy tworzą około 48 proc. podatników.

Należy przypomnieć, że z grubsza 2 proc. to "milionerzy", 48 proc. to przeciętni podatnicy, a poniżej około 50 proc. to ludzie, którzy żadnych podatków legalnie nie płacą, bo zarabiają albo zbyt mało, albo mają różnego rodzaju odliczenia. Oczywiście, ci, którzy żadnych podatków nie płacą, a jednocześnie odbierają świadczenia rządowe, są jak najbardziej zainteresowani, aby ci którzy płacą, płacili jak najwięcej. Najlepiej byłoby, aby więcej podatków płacili milionerzy. Milionerów ostatnio nikt nie lubi, a szczególnie nie lubi ich sam Prezydent Obama, który sam nie zalicza się do biednych. Jego majątek powiększył się o 800 proc. w ciągu czterech lat prezydentury, z 1,3 miliona dol. do 11,8 miliona dol. Niestety, nawet jeśli skonfiskujemy milionerom ich całkowite dochody, to pokryje to wydatki rządowe przez około sześciu miesięcy. Po prostu za mało mamy przebrzydłych milionerów. Budżet rządowy składa się w uproszczeniu z trzech elementów,
A – wydatków rządowych, w które wchodzi między innymi spłata procentów od długów zaciągniętych w ciągu lat ubiegłych,
B – dochodów w postaci podatków,
C – "dochodów", a raczej nowych długów, ze sprzedaży obligacji pożyczkowych, lub po prostu z "drukowania" pieniędzy.
W normalnym rozrachunku wydatki rządowe, czyli koszty A, winny być pokryte przez podatki. Jeśli jednak wydatki rządowe przekraczają dochody z podatków, wtedy rząd ucieka się do dalszego pożyczania, przez emisję dalszych obligacji, co prowadzi do dalszego zadłużenia. W sumie z roku na rok narasta nam garb zadłużenia, którego spłacenie jest praktycznie niemożliwe. W chwili obecnej nasz dług przeliczony na każdego obywatela, łącznie z dziećmi i starcami, stanowi 53.378 dol. – a zadłużenie naszego kraju rośnie w tempie 3,86 miliarda dol. dziennie.
W prasie dużo się pisze o zadłużeniu Grecji, której grozi bankructwo. Okazuje się, że nasz, amerykański dług w przeliczeniu na jednego obywatela jest o 35 proc. większy niż Grecji. Czy decyzje, jakie zapadły w ostatnim dniu roku 2012, uratowały nasz kraj od zapaści, albo przepaści? Bynajmniej! Na razie te decyzje tylko odłożyły kolejną przepychankę, która odbędzie się za trzy miesiące, a której tematem będzie, komu jeszcze podnieść podatki, a komu obniżyć świadczenia. Najbardziej prawdopodobne jest, że problem, tak jak pusta puszka po coca-coli, zostanie kopnięty dalej, a rząd, aby zapłacić za wojnę z terrorem, medicare, medicaide i inne świadczenia, wydrukuje więcej obligacji i sprzeda je Chińczykom. Jak długo tego rodzaju polityka "drukowania" pieniędzy bez pokrycia jest możliwa, trudno zgadnąć. A co się stanie, jak Chińczycy zażądają zwrotu długów? Może z dnia na dzień zdewaluujemy dolara? Może nasza potężna armia i flota zmusi Chińczyków do dalszych zakupów w gruncie rzeczy bezwartościowych papierów? Wątpliwe.
Polityka, pod tytułem: "Kup pan cegłę", nie jest możliwa bez konfrontacji z rosnącą potęgą, jaką są Chiny. Naiwny mógłby radzić Prezydentowi i Kongresowi, że należy powiedzieć narodowi amerykańskiemu smutną prawdę, że musi żyć (wydawać) wedle swoich dochodów. Należy przypuszczać, że taka sugestia wywołałaby rozruchy w kraju na miarę rozruchów po podniesieniu cen kiełbasy w PRL-u. Na kanwie takich rozruchów mógłby wypłynąć nowy przywódca, "gwarantujący" wszystkim równość, dobrobyt, no i oczywiście 50" płaski TV (Made in China) oraz złoty, 18-karatowy łańcuch na szyję, na resztę 21 wieku.
My, polscy emigranci, znaliśmy takich dwu "dobroczyńców", Stalina i Hitlera. Niech więc Bóg nas chroni od takiego rozwoju sytuacji. A może by tak komuś wydać wojnę, na przykład w celu wyzwolenia uciskanych ludzi, którym tyrani zabraniają pić piwo? Najlepiej jakiemuś odległemu krajowi bez bomby atomowej? Metoda już od dawna wielokrotnie sprawdzona, zarówno u nas, jak i w byłym "Kraju Walki o Pokój i Demokrację", czyli ZSRS.
To ostatnie rozwiązanie wydaje się najbardziej bezpieczne i z pewnością Chińczycy taką wojnę, tak jak i uprzednie, na pewno sfinansują, a społeczeństwo amerykańskie entuzjastycznie poprze.


Jan Czekajewski
Columbus, Ohio, USA
6 stycznia 2013

Opublikowano w Teksty
piątek, 21 grudzień 2012 18:11

Demony cywilizacji

zaleskiNie mamy na ziemi żadnego odniesienia do potworności egzekucji w Newtown w stanie Connecticut. Morderca przekroczył ludzki wymiar instynktu. Bo to co nam przekazał Stwórca w instynkcie, to ochrona dzieci nawet kosztem ryzyka utraty własnego życia. To uczucie szczególnej opiekuńczości i macierzyństwa posiadają mężczyźni i kobiety. Można polemizować, która płeć bardziej w te uczucia jest zaopatrzona, znamy wiele przypadków, że tak ojciec potrafi samodzielnie wychować dzieci z miłością, jak i matka to wykona skutecznie. Dzieci są skarbem cywilizacji i gwarantem jej dalszego rozwoju i życia. Dlatego zabójstwa dzieci nawet w przypadku działań wojennych zawsze wzbudzają odrazę i wstręt do agresorów. Zdarzało się w historii, że nawet dzikie drapieżne zwierzęta, gdy znalazły zagubione czy porzucone dziecko, otoczyły go opieką i po swojemu "wychowały".


Policja prowadzi śledztwo, szukając nadal motywów działania młodego mordercy. Nam pozostają pytania. Bo jaki zawód wykonywała matka, młoda przecież kobieta, posiadając w domu arsenał broni? Ta kobieta świetnie się tą bronią posługiwała i nauczyła obchodzić się nią swojego syna. Czy była pracownicą policji? CIA ? FBI? Czy jej związek z bronią palną miał inne podłoże? Czy prowadząc syna Adama na strzelnicę, chciała go oderwać od innych pokus? Czy traktowała strzelanie sportowo? Obronnie czy ofensywnie? Już na początku komunikatu zastanowiło mnie, że w strzelaninie nie było rannych. Wszyscy byli trafiani przez profesjonalistę. Ginęli na miejscu. Morderca strzelał celnie i bezwzględnie! To nie były podobne wydarzenia jak w Columbii, gdzie zamachowcy siali pociskami i było wielu rannych. Ten gnojek zabijał precyzyjnie. W dziennikach wyliczają wszystkie przypadki zamachów z użyciem broni palnej. Od Kalifornii przez Las Vegas, New Jersey, do obecnego Newtown. Rozbujano publiczną dyskusję o prawie do posiadania broni w USA. O zasadności tego prawa. Bo właśnie obecnej władzy neokomunistycznej w USA o to chodzi; o rozbrojenie społeczeństwa, które uzbrojone, stanowi poważne zagrożenie dla nowego systemu i dla władz globalnego rządu, którego stolica i administracja ma być w USA. Systemu rządów, który żeby się utrzymać i znaleźć uzasadnienie swoich działań, sięga często do demonicznej perfidii. Zabija, szantażuje, morduje (patrz Polska), kłamie, manipuluje, oszukuje.


Pamiętamy dziwne zawalenie się wieżowców 9/11 nieadekwatne do wyzwolonej energii uderzeń dwóch samolotów. Kilka lat wcześniej w garażach tych budynków eksplodowało 500 kg najpotężniejszego konwencjonalnego materiału wybuchowego w furgonetce. Oberwało się piętro garażu, utworzył się ogromny lej, a budynki stały nadal. Powstaje pytanie, komu zniszczenie World Trade Centre służyło? Podobnie, stymulowane zamachy w Rosji czy w Smoleńsku. Zawsze powinniśmy szukać odpowiedzi na pytanie, kto na tym skorzystał... W czasie wojny w Wietnamie żołnierze pierwszej linii otrzymywali przez zastrzyki stymulanty. Niwelowały hamulce moralne, uczucia wyższe i wzmagały brawurę. Czyż mając tak rozbudowane służby specjalne (około 18 agencji rządowych), trudno jest przygotować delikwenta, uprzednio go wyszukując? Podać środki stymulujące?
Fantazja?


Być może, ale nie jest niemożliwa.Gdy ktoś morduje dzieci, to na pewno ma wyłączony w mózgu element oceny sytuacji i uczucia wyższe. Podejrzewam, że ma również wyłączony instynkt samozachowawczy, gdyż zwykle po wydarzeniach popełnia samobójstwo.
Zamachy w Londynie – 36 ofiar,w spokojnej Norwegii – 82 ofiary, w Szwecji – 32 ofiary, można długo wyliczać. Powstają pytania: co lub kto stymuluje mózgi tych ludzi do tych skrajnych prymitywnych działań.


Nasze dzieci stwardniały uczuciowo. Rodziców traktują jak producentów paszy, którą żarłocznie konsumują, oraz dostawców "kasy" na gadżety i inne zabawki. Przez systemy edukacji są rozpasane, nieobowiązkowe, żyją w swoim wirtualnym świecie, nieakceptując świata dorosłych. Ich mózg atakowany jest ustawiczną agresją na ekranach kin, telewizorni, wreszcie w grach komputerowych. Ich słuch bombardowany pulsem elektronicznych bębnów, wrzasków, anarchicznych tekstów wyrzucanych ochrypłymi głosami mantr o niszczeniu świata, religii, o wyzwoleniu z obowiązujących kanonów porządku, wreszcie w najlepiej lubianym konspiracyjnym rapie o zabijaniu.


"Zabijemy nasze matki niech wąchają od spodu kwiatki" – to są słowa polskiego zespołu "metalowego". A na ekranach komputerów cała masa gier, przy których nasza latorośl, ścierając kapiący z emocji pot, zabija z broni i różnych gadżetów potwory lub "wrogów". Po każdym celnym strzale sylwetka żołnierza bryzga krwią i ofiara przewraca się na grunt. Patrzymy się na nasze dziecko, a ono ładuje następne magazynki wirtualnej broni i strzela do wychodzących zza węgła przeciwników. Czy jest już na etapie, że może strzelać do innych już niewirtualnie?
Dziecko przez lata skutecznie ma wyłączane uczucia wyższe, miłość, koleżeństwo, braterstwo, miłość do świata,otoczenia, aż w końcu zaczyna go nienawidzić. Proces postępuje powoli, z premedytacją i skutecznie. Psychiatrzy, psycholodzy biją na alarm. Ignoruje się ostrzeżenia, bo jest ten stan rzeczy na rękę każdej władzy. Ogłupionej młodzieży, niedokształconej, pozbawionej umiejętności pisania i czytania, nawet liczenia, system potrzebuje do machiny wojennej. Wystarczy wrzucić kilka przekonywających haseł, skusić przygodą, "kasą" i do armii zgłaszają się tysiące ochotników! Sprawdźcie, rodzice, swoją szkolną latorośl, czy wykona proste podliczenie bez użycia kalkulatora lub komputera... Rodzice? Zabiegani, opłacający rachunki, pracujący w dwóch firmach, nieraz na dwa etaty, nie są w stanie poświęcać czasu dzieciom. Młodzież najwyraźniej podzielona na ambitnych "nerdów" i olewających świat bumelantów, którym się należy to, na co mają ochotę. Podzielona na tych, którzy biorą udział z rodzicami w uroczystościach religijnych, i na tych, co strzelają bez wyrzutów sumienia w tłum niewinnych przechodniów, będąc na "haju".


Problem psychiczny Adama Lanzy to problem współczesnej cywilizacji śmierci. Ta cywilizacja przestała się rozwijać w kierunku pokojowego współistnienia. Ta cywilizacja wyzwala demony. I one zaczynają dominować nad światem. A dinozaury pomału odchodzą, nic już nie mogąc przekazać i nauczyć.


Andrzej Załęski, Toronto 19.12.2012

Opublikowano w Teksty
piątek, 21 grudzień 2012 18:02

Daj nam Panie protekcjonizm

tyminskiWe współczesnym świecie prywatyzacja państwowych przedsiębiorstw zawsze była wynikiem terapii szokowej. 

Teoria terapii szokowej jest wynikiem eksperymentów amerykańskiej agencji wywiadowczej CIA, w których człowiek pod wpływem szoku wymyślnych tortur zostaje tak zdezorientowany, że traci swoją osobowość i można mu narzucić swoją wolę. Te nieludzkie eksperymenty, zakontraktowane przez CIA w latach 50. i 60. między innymi w kilku szpitalach w Kanadzie, wyszły na jaw i powstała z tego powodu głośna afera (Allen Memorial Hospital i Weyburn Hospital).
Otóż użyto nadmiernej dawki halucynogennego narkotyku LSD w celu całkowitej dezorientacji pacjentów, aby w takim stanie narzucić im całkiem inną osobowość.
Wyniki tych eksperymentów znalazły swoje zastosowanie w geopolityce, gdzie rutynową dywersją obalano rządy kolejnych krajów. Społeczeństwa wprowadzano w stan szokowej zmiany kulturowo-ustrojowej, aby następnie zdezorientowanym obywatelom łatwo narzucić złodziejską prywatyzację przedsiębiorstw państwowych.
Takiego rodzaju postępowanie było powszechne w krajach Ameryki Południowej i we Wschodniej Europie. A obecnie w krajach arabskich.
Opisuje je kanadyjska pisarka Naomi Klein w swej "Doktrynie szoku". Jest to schemat powtarzany tyle razy, że został on opanowany do perfekcji. Te kraje, które nie pozwoliły na terapię szokową i nieuchronną prywatyzację oraz dyktat Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego ze względu na ich silny opór, potraktowano jako kraje faszyzujące, a nawet rozbójnicze.
Polska jest jaskrawym przykładem udanej akcji takiej terapii szokowej oraz grabieżczej prywatyzacji.
Szokiem dla Polski była reforma ustrojowa wprowadzona w 1989 roku przez socjopatę Leszka Balcerowicza, który jeszcze jako magistrant SGPiS wykazywał się całkowitą ignorancją w dziedzinie psychologii gospodarczej i nie rozumiał problemu motywacji ludzi do pracy. Realizowaną zaś "terapię szokową" uzasadniał swym prostackim powiedzeniem, że nie można przeskoczyć przepaści w dwóch skokach.
Ćwierć wieku później widzimy efekty tej akcji. O ile przed 1989 rokiem Polska miała wiele gałęzi przemysłu na przyzwoitym poziomie światowym, to obecnie nasz dumny kraj został sprowadzony do poziomu żebraka. Żyje głównie zasilany zagranicznymi pożyczkami, w tym Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, tworzącymi gigantyczne już i stale rosnące zadłużenie zagraniczne. A instytucje Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, tak jak kiedyś dyktatorskie partie komunistyczne, przyznają się dziś do błędów i wypaczeń. Tak jak kiedyś komuniści, obiecują reformy swoich działań.
W mojej skromnej opinii, po zmianach ustrojowych z socjalizmu na kapitalizm, chłonny rynek zbytu 300 milionów ludzi Wschodniej Europy opóźnił gospodarczą recesję pazernych krajów Zachodu co najmniej o 20 lat.
Dyktat Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego zawsze zalecał globalizację i wolnorynkowość, ponieważ dotowana przez państwo sklerotyczna biurokracja zakładów pracy gospodarki państwowych nie dawała zysków, tylko straty. Podawano liczne przykłady państwowych firm, które traciły pieniądze i utrzymywały się z państwowych dotacji. A przecież nie zawsze inwestycje firm prywatnych są udane. Summa summarum w przestrzeni czasu okazało się, że jedyne kraje, które miały znaczący gospodarczy wzrost, to kraje, które po terapii szokowej stosowały interwencjonizm, czyli protekcjonizm w strategicznych gałęziach swojej gospodarki, takich jak huty, stocznie etc. I nawet przy pomocy taryf celnych chroniły swój młody przemysł. Dobitnym przykładem takiego postępowania są Chiny, Japonia, Korea i Brazylia. Każdy z tych krajów w czasie reform ustrojowych, czyli po terapii szokowej, miał szczęście, że w ich rządach mieli patriotów, którzy potrafili obronić kraj przed atakiem nowoczesnej wojny ekonomicznej. Nawet nie trzeba było do takiej obrony mieć ekonomistów – w Japonii reformy gospodarcze zostały wprowadzone przez prawników, a w Korei i w Chinach przez inżynierów. Kanadyjski ekonomista śp. John Galbraith powiedział, że ekonomia to nauka dla ekonomistów, którzy z tego żyją. Z kolei śp. Marshall McLuhan, słynny kanadyjski guru teorii mass mediów, powiedział, iż "dzisiejszy tyran nie rządzi pałką czy pięścią, ale przebrany na badacza rynku prowadzi swoje stado drogami wygody i komfortu". Celem jest bezbolesne zniewolenie ludzi. Tak jak żaba powoli podgrzewana w garnku z niego nie wyskoczy, aż się ją ugotuje.
Polityka bezmyślnej prywatyzacji, której dokonała grupa władzy w Polsce, jest obecnie ostro krytykowana przez wielu ekonomistów. Na przykład amerykański ekonomista Ian Bremmer, w swojej nowej książce pt. "Każdy naród dla siebie" (2012), mówi tak: "pomijając własną ważność, akceptacja wymuszanych przez Amerykanów rozwiązań nie jest zawsze najlepszą drogą. Nie każdy kraj w stanie rozwoju jest gotowy do wielopartyjnej demokracji i wielkiej prywatyzacji ściśle regulowanej gospodarki.
Amerykańscy twórcy zagranicznej polityki muszą zrobić więcej, niż tylko zrozumieć ten fakt. Muszą oni pozwolić na lokalne rozwiązania dla lokalnych problemów. Adaptacja do zmiennych sytuacji oznacza unikanie doktrynalnego postępowania w obliczu wyzwań dla danego kraju".
Niestety, Polska nie miała patriotycznego rządu od 1944 roku, kiedy to cały powojenny rząd Polski został porwany przez Stalina do Moskwy, gdzie w typowo komunistycznym procesie pokazowym skazano jego członków na wieloletnie kary więzienia. I natychmiast zastąpiła ich grupa polskojęzycznych Żydów, specjalnie do tego celu przygotowanych przez Sowietów. To ich dzieci i wnuczkowie, z poparciem już krajów Zachodu, niezmiennie rządzą Polakami od 1944 roku. Współcześnie przy pomocy proporcjonalnej ordynacji wyborczej, którą się zawsze narzuca podbitym narodom. Żydzi w polskim rządzie po prostu spełniają swoją kulturową cechę pośredników dla możnych świata, z czego czerpią wymierne korzyści. To dlatego dyrektywy BŚ i MFW są natychmiast przez nich posłusznie wprowadzane z życie. Takie hasła jak globalizacja, prywatyzacja, deregulacja.
Natomiast potępiany i tępiony jest interwencjonizm, czyli protekcjonizm. Narzędzie powszechnie stosowane przez kraje rozwinięte w pierwszych dekadach ich rozwoju. Na dolarowych banknotach USA widzimy głównie wizerunki ich prezydentów. Wyjątkiem jest wizerunek Alexandra Hamiltona (1755–1804), który był sekretarzem skarbu i orędownikiem protekcjonizmu. Był on prawdziwym architektem nowoczesnej amerykańskiej gospodarki. Gdyby nie on, to pod presją zagranicznej konkurencji ówczesna Ameryka nie miała szans, aby rozwinąć strategiczne gałęzie swojego przemysłu, co później pozwoliło na rozwój globalnych firm, które dziś dominują świat w obszarach swej działalności. Hamilton przygotował dla Kongresu USA "Raport na temat produkcji", gdzie zaproponował ekonomiczną strategię rozwoju dla młodego kraju. W tym raporcie argumentował, że całe "gałęzie przemysłu w swoich zarodkach" muszą mieć opiekę i pomoc rządu, dopóki nie staną na swoich nogach. Podobnie jak dziesięcioletnie dziecko, które nie jest w stanie konkurować z dorosłymi i potrzebuje edukacji, opieki i pomocy, czyli protekcji.
Raport Hamiltona nie tylko wzywał do protekcjonizmu, ale także zalecał publiczne inwestycje w infrastrukturę, takie jak budowanie kanałów wodnych czy też dróg, rozwój własnego systemu bankowego i emisje oszczędnościowych bonów przez rząd USA. Ale przede wszystkim nawoływał do protekcjonizmu. Był to główny plan kontynuowany przez kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Jeśli Hamilton, już jako minister jakiegoś kraju, to samo by powiedział dzisiaj, to stałby się obiektem ataku i ciężkiej krytyki za taką herezję. Jego kraj z pewnością by nie dostał pożyczek od BŚ i MFW. Jak powszechnie wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dziś gospodarka USA jest tak silna, że nie potrzebuje protekcji, tylko rynków zbytu, i wszelkie objawy protekcjonizmu są natychmiast tępione.
Zmarli prezydenci USA nie mogą nam nic podpowiedzieć. Ale gdyby mogli, toby nam powiedzieli, że działalność kolejnych rządów w Polsce przez ostatnie ćwierć wieku jest dokładnie sprzeczna z tym, co oni robili, aby zmienić niskiej rangi gospodarkę kraju rolniczego opartą na pracy murzyńskich niewolników na największa gospodarkę na świecie. A jako punkt wyjściowy takiej niskiej rangi ekonomicznej jest wyssana ekonomicznie, nasza zniewolona Polska.
Nie tylko Stany Zjednoczone praktykowały protekcjonizm we wczesnych latach swego rozwoju. Wszystkie bogate dziś kraje używały narzędzi protekcjonizmu. Używały też państwowych dotacji do rozwoju swoich młodych przemysłów. Wiele z nich (Anglia, Finlandia, Korea, Japonia) nawet ostro ograniczało zagraniczne inwestycje. Kilka krajów (Austria, Finlandia, Francja, Singapur) używało nawet państwowych przedsiębiorstw do budowy swoich gospodarek. Finlandia we wczesnym okresie rozwoju gospodarczego wręcz uważała, że przedsiębiorstwa, które mają ponad 20 proc. zagranicznego kapitału, są dla niej niebezpieczne. Nawet Kanada w latach 70. stawiła opór imperialistycznej ekspansji swego potężnego sąsiada. Kanadyjski premier socjalista śp. Pierre Elliott Trudeau wzmocnił wtedy politykę protekcjonizmu państwowego. Wzmocnił także rolę związków zawodowych, aby Kanadyjczycy zatrudnieni przez firmy amerykańskie nie cierpieli z powodu wyzysku. Wymagało to przede wszystkim empatycznego patriotyzmu. Oraz wiele dyplomatycznych zdolności do trudnych negocjacji. W wyniku tej polityki do dzisiaj wszystkie banki są w rękach Kanadyjczyków. Mają dobre zyski i nigdy nie padają.
To ironia losu, że w ostatnich 30. latach bogate kraje nie skorzystały z dyktatu wolnorynkowości i globalizacji. Bo założenia wolnorynkowe są błędne. Większość bogatych krajów użyła protekcjonizmu we wczesnych latach swego rozwoju. W tym samym czasie polityka wolnego rynku promowana przez tzw. liberałów, zahamowała wzrost i zwiększyła nierówność dochodów pomiędzy krajami bogatymi a tymi krajami biednymi, które przeszły reformy ustrojowe. A wzrost gospodarczy bogatych krajów w czasie ostatnich 30. lat jest bardzo mały. Niewiele krajów skorzystało z "dobrodziejstwa" wolnego rynku i niewiele z niego skorzysta w przyszłości. Dlatego protekcjonizm jest konieczny i dobry dla Kanady i dla Polski.
Aby chronić te miejsca pracy, które mamy. I aby gwałtownie stworzyć nowe miejsca pracy w strategicznych kierunkach rozwoju. Kierunkach wyselekcjonowanych na podstawie naszych naturalnych atutów, które jeszcze nam zostały po złodziejskiej prywatyzacji, tendencyjnie wymuszanej przez ostatnie ćwierć wieku.


Stanisław Tymiński
2012-12-08
Acton, Kanada
www.rzeczpospolita.com

Opublikowano w Teksty
piątek, 14 grudzień 2012 15:28

Życie jak niedopałek papierosa

kumorACzy to jest triumf kapitalizmu, że chińskie przedsiębiorstwa państwowe wykupują kanadyjskie prywatne, czy też jest to ten "sznurek", na którym komuniści (w tym wypadku chińscy) nas powieszą? Zgoda Kanady (ponoć jednorazowa) na wykupienie jednej z największych firm eksploatujących roponośne łupki bitumiczne świadczy o kilku sprawach na raz.
Po pierwsze, siła perswazji pieniądza – kilkunastu miliardów dolarów – jest olbrzymia, nawet jeśli jest to pieniądz kreowany z niczego za miedzą, po drugie, że Kanada mimo deklaracji obecnego rządu – jak wiadomo rządy w "demokracjach" zmieniają się jak rękawiczki – pozwoliła Chińczykom włożyć nogę w nasze drzwi.
Interesy firmy wydobywczej CNOOC przekładają się stuprocentowo na interesy właściciela, czyli komunistycznego państwa chińskiego.Wpuszczenie tych interesów na kanadyjską północ dobrze nie wróży. W Europie podobnym taranem energetyczno-politycznym jest Gazprom. Chińczycy nie działają z perspektywą 4 czy 6 lat, lecz 20. A taką perspektywę tutejsze rządy mają całkowicie poza radarem. Trzeba więc pogodzić się z myślą, że nadchodzą Chińczycy – ławą.


•••


Wszyscy szybko się o tym przekonamy, sądząc chociażby po ogłoszonym w poniedziałek w polonijnej firmie Cyclone nowym programie imigracyjnym, który pozwala na szybką ścieżkę imigracyjną dla ludzi z fachem w ręku – czyli robotników wykwalifikowanych.
Chociaż minister imigracji Kenney objeżdżał ostatnio zachodnioeuropejskie kraje w poszukiwaniu chętnych na imigrację szybko asymilujących się robotników wschodnioeuropejskich, to idę o zakład, że największą grupą, która z programu skorzysta, głównie z powodu drastycznego obniżenia wymaganego progu kwalifikacji językowych, będą Azjaci, najpewniej Chińczycy.
To przecież właśnie oni już dzisiaj ściągają tłumnie do kanadyjskich kopalni, tak jak zjeżdżają do zakładów wydobywczych w Mongolii czy na Syberii. Jeśli jeszcze dodatkowo właścicielami tychże przedsiębiorstw będą chińskie firmy państwowe, możemy się spodziewać poważnej ekspansji chińszczyzny. Wygląda na to, że przeciwdziałanie tym tendencjom przypomina zawracanie Jangcy kijem. Demografii nic nie pokona. A Nexen daje precedens.


•••


Nawiasem mówiąc, władze federalne, z jednej strony, zgadzają się na przejęcie prywatnej firmy przez obce państwo, a z drugiej, nie robią nic, by kanadyjską ropę dostarczyć nam do domu. Kanadyjska nafta wciąż jest o kilkadziesiąt procent tańsza niż mogłaby być, a to za sprawą rurociągowego zakorkowania – nie ma jej jak szybko i sprawnie dostarczać ani na południe do rafineryjnego centrum w Teksasie – z powodów ekologicznych padł projekt szerokiej rury – ani na wschód do kanadyjskiego serca gospodarczego w Ontario, ani nawet na zachód ku brzegom Pacyfiku. Kanadyjska nafta mogłaby zaspokajać potrzeby energetyczne Ameryki Północnej – tylko wówczas strategiczne interesy USA w rejonie Bliskiego Wschodu uległyby osłabieniu...


•••


Zamach na Panią Jasnogórską dokonany rzekomo z pobudek religijnych przez przeciwnika "kultu obrazów" powinien skłonić polskich pasterzy do wyjaśnień, bo analfabeci religijni gotowi przyjąć za dobrą monetę, iż rzeczywiście katolicy bałwochwalczo czczą obrazy.
Jasna Góra to serce Polski, fakt,że ktoś chciał w to serce ugodzić, to znak naszych czasów. Kto choć raz był na Jasnej Górze, ten wie, że tam odnajdujemy naszą tożsamość; to tam podskórnie wiemy, po co urodziliśmy się Polakami.
Dlatego jeżdżąc z dziećmi czy wnukami do Polski, nie pomijajmy sanktuarium, bo tam jest oś, wokół której obraca się odwieczna Polska.


•••


Nowy wspaniały świat nadciąga milowymi krokami. Niedługo o odłączeniu aparatury podtrzymującej życie będziemy decydowali nie tylko w przypadku, gdy nastąpiła śmierć mózgu, ale też w przypadku osób, u których – jak to określono – istnieją resztki świadomości. Wszystko wskazuje na to, że te "resztki" będziemy mogli w majestacie prawa zgasić niczym niedopałek papierosa.
Jednym z argumentów na rzecz takiego postępowania jest fakt, że owi chorzy z minimalną świadomością zabierają i wyczerpują cenne środki służby zdrowia, które można by przeznaczyć na przywracanie życia "zdrowszym". Co ja mówię "my będziemy", nie żadni "my", tylko oni – "lekarze". Rodzina nie będzie miała nic do powiedzenia.
Odległa przyszłość? Nie! Sprawa przed kanadyjskim Sądem Najwyższym.


Andrzej Kumor
Mississauga

Opublikowano w Andrzej Kumor

Mam przed sobą "Niedzielę" z datą 4 listopada 2012, a w niej rozmowę z p. Antonim Krauzem, reżyserem filmowym, o filmie i o Fundacji o tej samej nazwie – "Smoleńsk 2010".


Fundacja została powołana głównie w tym celu, aby zebrać fundusze na realizację tego filmu, jej adres: Fundacja "Smoleńsk 2010", ul. Batuty 7c m. 1004, 02-743 Warszawa. W Radzie Fundacji zasiadają m.in. Andrzej Chodakowski, Bronisław Wildstein i Marek Nowakowski.
Robocza nazwa tego filmu – "Smoleńsk 2010" – zapewne jeszcze ulegnie zmianie. Przypomnę tylko, że od samego początku tej tragedii propagandziści forsowali termin – Smoleńsk, pod Smoleńskiem itp., byle tylko nie wiązać tej tragedii ze zbrodniami katyńskimi 1940 r. I z tym, że celem tego tragicznego lotu nie był przecież Smoleńsk, tylko Katyń – obchody 70. rocznicy zbrodni katyńskich.
Po przeczytaniu tego tekstu zacząłem się zastanawiać, jaki powinien być tytuł tego filmu. Jestem trochę bezczelny, bo nikt, chyba nawet jeszcze sam reżyser, nie wie, co to będzie za film, więc trudno już mówić o jego tytule. Mój "zapał" do tych rozważań wziął się stąd, że bardzo mi się nie spodobała robocza nazwa "Smoleńsk 2010".


Smoleńsk, 10 kwietnia 2010 rok – to są, jak by powiedział matematyk, jakieś punkty osobliwe w przestrzeni wydarzeń ostatnich kilku lat. I mam nadzieję, że ten film będzie o tej całej koszmarnej, tragicznej przestrzeni, a nie tylko o jej punktach osobliwych.
Być może tytuł tego filmu mógłby brzmieć "Zbrodnia narodowa…". Ale myślę, że tragedia jest lepszym określeniem, bo bardziej ogólnym. Bo przecież nie tylko zginęło 96 osób, ale jeszcze przed 10 kwietnia i po 10 kwietnia 2010 miało miejsce wyniszczanie Polski i Polaków w niezwykle szerokim zakresie, i niestety niezwykle skuteczne, i trwa do dziś.


Zacząłbym od tzw. transformacji ustrojowej. Dla mnie cały ten proces to nie transformacja, lecz deformacja, i to nie tylko ustrojowa. Jest to deformacja wielowektorowa, jak by powiedział matematyk, bo dotyczy właściwie każdej dziedziny naszego życia. (Na marginesie tylko dodam, że w dzisiejszych czasach demokracja ma również za zadanie deformację czyli zniekształcanie państw i narodów.)
Gdzie są dzisiaj polskie stocznie, polskie huty? To deformacja gospodarcza. Gdzie są dzisiaj polskie banki? To deformacja finansowa. Gdzie są dzisiaj polskie szkoły i wyższe uczelnie oraz jaki jest poziom dzisiaj polskiej edukacji i nauki? Ta deformacja obejmuje szerzej całą polską kulturę. Gdzie są polscy dziennikarze? Ktoś zaproponował niedawno, aby na tzw. dziennikarzy głównego ścieku używać terminu nocnikarze. Gdzie są polscy parlamentarzyści? Przecież taka postać jak p. Niesiołowski to czołowy deformator polskiego parlamentu i zarazem "okazały" owoc tej deformacji.
I tak można by wymieniać dziedzinę po dziedzinie, i nigdzie nie można mówić o postępie, o poprawie, a raczej wszędzie o deformacji.
A co powiedzieć o tych wszystkich, których określamy jeszcze, też fałszywym terminem, dlatego ujmuję go w cudzysłów, jako "demokratycznie wybrana władza"? Już nie mówię o tym, żeby można było ich nazywać patriotami, nawet Polakami, ale przecież tam nawet ciężko odnaleźć jakieś fragmenty człowieczeństwa. Weźmy tylko pod uwagę ostatnie debaty w sprawie aborcji czy in vitro. A stosunek tych ludzi do tragedii narodowej z 10 kwietnia 2010 roku?


Przed chwilą przeczytałem w Internecie, że na powtórnym pogrzebie śp. ostatniego prezydenta Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, p. Ryszarda Kaczorowskiego, zabrakło czołowych reprezentantów "demokratycznie wybranych władz". Zabrakło im i odwagi, i kultury. Ale to, moim zdaniem, dobrze, że ich tam nie było. Bo tam, gdzie są patrioci, gdzie spotykają się Polacy, tam już dla nich miejsca nie ma. A gdzie się podziała prawda, sprawiedliwość itd. itd.? Przecież dzisiaj nawet gdyby ktoś naprawdę popełnił samobójstwo, bez cudzysłowu, bez "pomocy osób trzecich", to nawet sam tow. Urban czy p. Tusk w to nie uwierzy.
Taką to mamy przestrzeń życia w Polsce. Taką to mamy powszechną deformację państwa i narodu. A przecież nie wspomniałem jeszcze o Kościele katolickim w Polsce.


Toż to jest po prostu tragedia tego narodu, która się przecież jeszcze nie zakończyła. Która ciągle trwa. Raz, dlatego, że te tzw. "demokratycznie wybrane władze" mają jeszcze wiele do zdeformowania. A po drugie, dlatego, że tzw. naród polski razem z Kościołem katolickim im na to zezwala. Nie potrafi powiedzieć, jak to jeszcze dobrze pamiętamy – non possumus – ani kroku dalej, złoczyńcy, zdrajcy i złodzieje.
I dlatego całość tych wydarzeń, moim skromnym zdaniem, lepiej oddaje określenie – tragedia narodowa. Mam nadzieję, że film też będzie mówił nie tylko o zamordowaniu 96 osób.
A może jeszcze lepszym tytułem jest po prostu "Tragedia narodowa w drodze do Katynia: 1940–2010 – ????", bez żadnego Smoleńska. Ta droga w tytule też jest długa i szeroka, i symboliczna. I mam nadzieję, że niebawem się… urwie.
Kiedy? Bóg jeden wie.


Emanuel Czyżo
Toronto

Opublikowano w Teksty
piątek, 07 grudzień 2012 13:29

Czechy za Izraelem – brawo!

chojeckiCzesi, pomimo dekapitacji elit w bitwie na Białej Górze w roku 1620, nie stracili politycznego rozsądku. Choć po kontrreformacji stracili swoją podmiotowość w rozgrywkach geopolitycznych (oprócz eksterminacji szlachty, Liga Katolicka zredukowała do 1/4 liczbę mieszkańców, zrujnowała ekonomicznie i zlikwidowała niezależność Królestwa Czech), do dziś nasi południowi sąsiedzi podejmują rozsądne decyzje polityczne. Przykładem tego jest jednoznaczne poparcie Izraela na forum ONZ podczas piątkowego głosowania nad podniesieniem statusu Palestyny.


Czesi mają świadomość tego, że bez pomocy jakiegoś mocarstwa nie obronią swoich interesów narodowych. Nie wierzą Niemcom, którzy wysuwają wobec nich pretensje terytorialne i historyczne, nie wierzą Brytyjczykom, którzy zdradzili ich w Monachium. Nie przychodzi im też do głowy idiotyzm, któremu ulega część naszych neoendeków, by w Rosji szukać oparcia dla swoich interesów i "konserwatywnych wartości". Wiedzą, że jedynie USA mogą realnie i przyjaźnie patrzeć na ich interesy. Ale USA są za oceanem, koncentrują się na Azji Południowo-Wschodniej i w rozgrywkach z Putinem mogą łatwo poświęcać niezbyt ważnych sojuszników z Europy Środkowej. W jaki więc sposób uczynić siebie ważkim w oczach Ameryki?
Sprytni Czesi nie mają trudności z odpowiedzią na to pytanie. Wiedzą, że w tej części świata kluczowym sojusznikiem USA jest Izrael. USA mogą poświecić w swojej polityce Czechów, Polaków czy Węgrów, ale nie poświęcą Izraela! Co więc zrobili Czesi? Ano, postarali się, by Izrael miał interes w lobbowaniu za nimi w USA. Z takim wsparciem ich pozycja w Waszyngtonie jest niezagrożona.


Czesi nie popierają Izraela tylko doraźnie, ale od czasów jego powstania w 1948 roku. Już wtedy, nie zważając na embargo ONZ, Czechosłowacja wysłała broń Izraelczykom (23 myśliwce Avia S-199 oraz szkolenie pilotów). W przeciwieństwie do nas, Czesi dobrze rozumieli, że rozbudzanie nastrojów antysemickich po wojnie sześciodniowej roku 1967 jest w interesie komunistycznej Rosji. Po odzyskaniu wpływu na swoją politykę zagraniczną w 1990 roku, wznowili stosunki dyplomatyczne z Izraelem i wspierają go na arenie międzynarodowej.
Jak widać z piątkowego głosowania w ONZ, Izrael nie ma wielu przyjaciół – za jego interesami głosowało tylko 9 państw (w tym USA, Kanada, Czechy), 138 było przeciw (w tym oczywiście Rosja i Chiny), a 41 (w tym Polska i Niemcy) wstrzymało się od głosu. W takiej sytuacji głos Czech jest ważki i z pewnością odnotowany w Jerozolimie. Nic dziwnego, że premier Izraela Benjamin Netanjahu powiedział niedawno:
"Izrael nie ma lepszego przyjaciela w Europie niż Republika Czeska".


Patrząc na rozkład głosów w ONZ, można wyciągnąć proste, geopolityczne wnioski. Polityka amerykańska napotyka coraz to większe trudności (a w szczególności jej bezwarunkowe poparcie dla Izraela). Prezydent Obama będzie starał się dystansować od Jerozolimy i pozować na bezstronnego arbitra. Izrael będzie więc z czasem coraz bardziej osamotniony. Wsparcie nawet niewielkich Czech będzie mu bardzo na rękę i będzie starał się je utrzymać, z czego Czesi osiągną różnorakie korzyści. Państwa opowiadające się przeciw Izraelowi stawiają się w orbicie geopolitycznych interesów Eurazji. Podział UE na tym tle jest dowodem, z jednej strony, rosnącego wpływu elektoratu muzułmańskiego w części jej państw, a z drugiej, tężejącej osi interesów Berlin-Moskwa-Pekin.


W tym kontekście widać dalekowzroczną mądrość polityki Lecha Kaczyńskiego, który nawiązując do Jagiellonów (a także ostatniego Piasta i I RP), od 2007 roku zapalał w oknach swego pałacu chanukowe świece.


•••


"Stolica Apostolska przyjmuje z zadowoleniem decyzję, na mocy której Palestyna stała się nieczłonkowskim państwem obserwatorem ONZ"


Paweł Chojecki
naszeblogi.pl

PS Ludziom o małym rozumku, zaślepionym lewacką propagandą antyizraelską, dedykuję trafne wypowiedzi Józefa Darskiego, gospodarza tego portalu: "Potencjał jest i już zagospodarowuje go Opara i NE. Gdybym był pułkownikiem KGB odpowiedzialnym za Priwislanski Kraj, zainwestowałbym mocno w obóz antystołowy-narodowy. Hasła:
– USA naszym wrogiem, bo instrumentem Izraela, który chce 60 mld dolarów i Judeopolonii, a tam morduje dzieci, naszym przyjacielem od czasu Andersa jest Iran;
– Wrogiem katolickiej Polski jest zagniwajszczyj Zapad, dlatego Polacy powinni walczyć z libertynizmem, mają w tym pomoc Rusi – ostatniego prawdziwie chrześcijańskiego kraju;
– Wrogiem Polski, który nas okrada i wyzyskuje, jest UE, z której trzeba wystąpić, precz z UE i germanizacją;
– Odwiecznymi wrogami Polaków, mordercami, ludobójcami są Ukraińcy, Litwini chcą tylko zniszczyć Polaków (na Litwie inne hasła dla Polaków i Litwinów) – jakakolwiek współpraca z tymi narodami morderców jest zdradą, najpierw mają ukorzyć się przed Polakami i przepraszać, że żyją;
– Precz z okrągłym stołem i jego twórcą Michnikiem (jednocześnie odwrotne rozkazy dla czerskich – pluć na wszystko co polskie, oskarżyć Polaków o holokaust itp., by sztucznie stworzyć falę antysemityzmu);
– Walka na śmierć i życie z polakożerczymi Żydami, którzy gnębią Polskę – tu odpowiednie listy, tak głupie, by trafiły do każdego polskiego idioty.
A następnie czekać, jak polactwo pod wodzą nowej endecji jak dojrzały owoc samo spadnie w nasze, moskiewskie ręce. Będziemy mieli naszych przeciwników okrągłego stołu i wymienimy zużytą agenturę na świeżutką z poparciem polskich mas jak zawsze." 19.11.2012

Opublikowano w Teksty
piątek, 30 listopad 2012 18:50

Kradzież agendy politycznej

tyminskiW 1990 roku jako lider kanadyjskiej Partii Libertariańskiej byłem zaproszony przez Komisję Prawa Wyborczego w Ottawie do zgłoszenia wniosków na temat możliwych zmian ordynacji wyborczej. Członkowie tej Komisji, głównie sędziowie, byli w szoku po mojej wypowiedzi, ponieważ oskarżyłem główne partie polityczne o kradzież programów oraz agendy politycznej.


Mechanizm tej kradzieży polega na tym, że duże partie, które mają duże zasoby pieniędzy oraz możliwości kredytów bankowych, bezczelnie przywłaszczają sobie mozolnie wypracowany program mniejszej partii politycznej. O ile w dojrzałej demokracji wyborcy by na to zwrócili uwagę, w demokracji, gdzie jest wielu emigrantów, często ten ważny szczegół pozostaje niedostrzeżony. A wiadomo, że każda kradzież jest niemoralna, i wiadomo, że nie można niczego dobrego oczekiwać od partii, która kradnie programy.


W 1995 roku lewicowy rząd premiera Boba Rae prowincji Ontario i jego partia (New Democratic Party) stracili poparcie społeczne z powodu złego stanu ontaryjskiej gospodarki oraz rekordowego deficytu w czasie panującej wówczas w Kanadzie recesji.
Mike Harris i jego partia (Progressive Conservative Party of Ontario), aby wygrać wybory, bezczelnie przywłaszczyli sobie program polityczno-gospodarczy Partii Libertariańskiej, której w 1990 roku byłem liderem i miałem w jego tworzeniu duży udział. Wielu Ontaryjczyków uważa, że kluczowym momentem była wtedy końcowa debata telewizyjna, kiedy to Mike Harris, mówiąc bezpośrednio w kamerę, wyjaśnił sens naszego programu, który nazwał programem praktycznej rewolucji. To było coś niezwykłego, że centrowa partia polityczna woła o znaczne zaniżenie kosztów rządu i cięcia podatków, a także likwidację deficytu budżetowego, który wtedy wynosił 11 miliardów dolarów, co obciążało 6 milionów mieszkanców prowincji Ontario. On i jego partia tym sposobem odnieśli znaczne zwycięstwo i pozwoliło mu to także na zwycięstwo w kolejnych wyborach. Mike Harris i jego rząd "panowali" w Ontario od 1995 do 2002 roku. Po odejściu z ontaryjskiego rządu Mike Harris współpracował z Fraser Institute o libertariańskiej orientacji.


Podobne doświadczenie miałem w Polsce w 1992 roku, kiedy to na zlecenie Leszka Millera z SLD wypromowano byłego członka PZPR Andrzeja Leppera na szefa nowo powstałej partii Samoobrona.
Mechanizm finansowania polegał na zatwierdzeniu funduszy na szkolenie rolników, a były to pieniądze przyznane na ten cel przez rząd USA. Nieznany wówczas Andrzej Lepper mogł z tego powodu jeździć ze swoją świtą po całej Polsce mercedesem i budować nową partię polityczną z cudzych pieniędzy. W praktyce przyjeżdżał do wsi, gdzie zbierał rolników w świetlicy i po krótkiej pogadance politycznej prosił o podpisanie listy obecności, za co dostawał za każdy podpis kilkaset złotych.


Jego zadaniem od samego początku było wypchnięcie Partii X, której byłem liderem, ze sceny politycznej. O Andrzeju Lepperze i jego Samobronie mówiły wtedy wszystkie media, kiedy w tym samym czasie Partię X całkowicie wyciszano, a jeśli już, to wspominano nas tylko negatywnie. Nawet członkowie Partii X nagabywali mnie o połączenie sił z Samoobroną, bo mieli taki sam program jak my. Na miesiąc przed wyborami do Sejmu w 1993 roku nagle wypowiedziano Partii X lokal na Nowym Świecie w Warszawie i oddano go Samoobronie z jedynym naszym telefonem. W czasie kampanii wyborczej Andrzej Lepper nie tylko głosił wszystkie tezy naszej platformy wyborczej znanej jako "Plan X", ale z pomocą wtyczek w naszej partii nawet wyprzedzał nas z tematami odcinka wyborczego w telewizji. Była to bardzo skuteczna strategia, z którą nie mogliśmy dać sobie rady, ponieważ elektorat Partii X w wyniku tej akcji był całkowicie zdezorientowany. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić i to właściwie zmusiło mnie do opuszczenia polskiej sceny politycznej w 1994 roku.


Ale jakby tego było za mało, w 1994 roku przyjechał do mnie do Komorowa pod Warszawą sam Leszek Miller z propozycją, abym wsiadł w jego samochód, żeby pojechać do mieszkania Aleksandra Kwaśniewskiego w Warszawie na wódkę. Wyjaśnił, że SLD do wyborów prezydenckich w 1995 chciała mieć dwóch kandydatów – Kwaśniewskiego i Tymińskiego, i w ostatnim momencie przed wyborami całe SLD miało głosować, kto będzie końcowym kandydatem. Odpowiedziałem Millerowi, że chętnie z nim do Olka pojadę, jeśli Olek publicznie powie, że jest Żydem lojalnym dla Polski. Leszek Miller się głęboko zamyślił i odparł: "Olek tego nigdy nie powie". Poza tym zawsze uważałem, że samotność jest lepsza niż złe towarzystwo. Zaproszenie ze strony SLD było też dla mnie zniewagą, ponieważ byłem wtedy liderem Partii X, a on mnie namawiał do porzucenia Partii X, czyli do zdrady ludzi, którzy mi zaufali i których reprezentowałem na arenie politycznej.


Obecnie mam wątpliwą satysfakcję, że tezy Planu X, nad którym pracowałem 20 lat temu, zostały przywłaszczone przez takie partie polityczne, jak PiS i SLD. Jest to ordynarny populizm, aby powiększyć swój elektorat. Ubrał się diabeł w ornat i na mszę dzwoni. Potencjalny wyborca musi wiedzieć, że to nie program jest najważniejszy, ale jakość ludzi, którzy, tak jak to bezczelnie zrobił Donald Tusk i jego PO w wyborach 2007 roku, nie oszukają po wyborach, tylko z żelazną determinacją wprowadzą go w życie. Zgodnie z regułą, że jeśli się zapełni autobus inteligentnymi, prawymi Polakami, to oni sami znajdą najlepszą drogę na wyjście z kryzysu.


A więc mam obowiązek ostrzec Polaków przed fenomenem kradzieży myśli politycznej. Taka niemoralna kradzież to czysty populizm i oszustwo. A to dlatego, że każdy program polityczny wymaga dobrych ludzi, którzy go wprowadzą w życie z patriotycznym sercem i żelazną determinacją, aby zgodnie z naszą Racją Stanu poprawić los polskiego narodu. Obcy nam kulturowo, bezkarni złodzieje programów wyborczych i myśli politycznej marzą tylko o władzy dla dalszej grabieży naszego Narodu. A za każde przestępstwo powinna być kara współmierna do szkody.
Szczęśliwie w Kanadzie mamy ordynację wyborczą na zasadzie jednomandatowych okręgów wyborczych i możemy głosować na dobrych ludzi. W Polsce do dziś obowiązuje ordynacja proporcjonalna, która zmusza do głosowania na partie polityczne, co daje całkowitą bezkarność za niespełnione obietnice nieuczciwych polityków.


Stanisław Tymiński
www.rzeczpospolita.com
Acton, Ontario
28 listopada 2012

Opublikowano w Teksty
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.