Króliczki rocznicowe i kijowskie
Z obfitości serca usta mówią – powiada Pismo Święte. Ale jeśli z obfitości serca mówi wiele ust, to – zgodnie ze spostrzeżeniem starożytnych Rzymian, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji – si duo dicunt idem, non est idem – co się wykłada, że jeśli dwóch mówi to samo, to nie jest to samo.
Mogliśmy się o tym przekonać podczas obchodów 6. rocznicy katastrofy smoleńskiej, która w tym roku miała szczególnie rozbudowaną oprawę, żeby nie powiedzieć – liturgię. Ale nie o liturgię tu chodzi, chociaż oczywiście i ona ma znaczenie, bo nie tylko dostarcza uczestnikom różnych emocjonalnych przeżyć, ale również, a może nawet przede wszystkim, utwierdza uczestników w przekonaniu, że uczestniczą w szalenie ważnym wydarzeniu, w dodatku niesłychanie korzystnym dla naszego nieszczęśliwego kraju. Słowem – bez ryzyka, a nawet bez specjalnego wysiłku, jednym susem można wskoczyć na same szczyty patriotyzmu.
Smoleńsk - pamiętamy; Warszawa 2016
O Barbary Rode z otrzymaliśmy relację fotograficzną z dzisiejszych obchodów rocznicy tragedii smoleńskiej w Warszawie.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/tag/polityka%20polska?start=410#sigProId1d8faa627c
Chińska Wielkanoc
Po przyjeździe do Szanghaju, 35-milionowego centrum handlowo-przemysłowego Chin, znalazłem w Internecie informację, że polska msza będzie odprawiona w sobotę przed Niedzielą Palmową o godzinie 16 w katedrze. Pojechałem taksówką, zachęcony faktem, że są tam bardzo tanie. Okazało się, że zostałem wprowadzony w błąd, bo w Szanghaju nie ma polskiej mszy, a podobno jest tylko polski ksiądz w odległym o ponad 1000 km Pekinie. Uczestniczyłem więc we mszy chińskiej, na której prócz mnie był jakiś blondas, z którym nie udało mi się po niej spotkać.
Sama katedra jest w generalnym remoncie między innymi dlatego, że rok temu była tu powódź. Teraz msze odbywają się w sąsiednim budynku seminarium, gdzie jest dość duża sala na parterze i kaplica na piętrze.
Eskalacja na dwóch odcinkach
Jak można było przewidzieć, po pojednawczym spotkaniu opozycji z panem prezesem Jarosławem Kaczyńskim, polityczna wojna o inwestyturę rozgorzała ze zdwojoną siłą, i to na dwóch frontach.
Pierwszy front przebiega oczywiście na odcinku nieubłaganej praworządności, gdzie po jasnej stronie Mocy walczy prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński, wspomagany przez Salon i konfidentów zmobilizowanych przez Wojskowe Służby Informacyjne. Wojskowych Służb Informacyjnych, jak wiadomo, „nie ma”, ale to przecież nic nie szkodzi, bo konfidenci nie tylko pozostali, ale w dodatku po staremu wykonują zadania stawiane przez oficerów prowadzących.
Tak samo, ale bardziej
Interesy są egoistyczne albo nie ma ich wcale. Natomiast to, co w imię interesów czynią tak zwani politycy, zawsze można uzasadnić, przywołując odpowiedni kontekst. Temu służą słowa, kamery, mikrofony oraz telewizory.
Przyjrzyjmy się słowom. Ale uwaga: dotykajmy ich ostrożnie, bowiem słowa przypominają wrzącą wodę. Właściwie użyta, pozwala serwować młode ziemniaki z koperkiem i sterylizować narzędzia chirurgiczne, ale wykorzystana w mniej finezyjny sposób, ugotuje wroga niczym jajo. W tym ostatnim celu tak zwany polityk precyzyjnie dobiera odpowiednie wyrazy, układa je w należytym szyku, a następnie używa w tempie pozwalającym wzbudzić u odbiorcy konkretne emocje – by na ostatnim etapie napychać tymi emocjami ludzkie umysły.
Światełka w tunelu
Ruskie przysłowie głosi, że nikt nie jest bez grzechu wobec Boga ani bez winy wobec cara. Wprawdzie teraz sojusze są odwrócone o 180 stopni, więc w naszym nieszczęśliwym kraju nikt nie musi już przejmować się ruskimi przysłowiami, ale jak wiadomo, nigdy nic nie wiadomo, więc strzeżonego Pan Bóg strzeże.
A tak się akurat złożyło, że tego samego dnia, kiedy przed niezawisłym sądem ruszył proces byłego szefa Kancelarii Premiera Donalda Tuska, byłego ambasadora RP w Hiszpanii, czyli Tomasza Arabskiego, którego prywatni oskarżyciele oskarżyli o zaniedbania przy organizowaniu podróży prezydenta Lecha Kaczyńskiego w asyście państwowej delegacji do Katynia, z inicjatywy prezesa Jarosława Kaczyńskiego odbyło się spotkanie Umiłowanych Przywódców ze wszystkich partii – również pozaparlamentarnych. Oficjalnym celem tego spotkania było wypracowanie kompromisu nie tylko w sprawie Trybunału Konstytucyjnego i we wszystkich innych sprawach.
Ach ten Trybunał, ach te sądy!
Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie – zdaje się mówić za starą Pawlaczką z komedii "Sami swoi" przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego sędzia Andrzej Rzepliński.
Ale, ale, skąd się wziął sędzia Rzepliński u samych swoich? Sędziego Rzeplińskiego wymyślił pośrednio Monteskiusz. To on, Monteskiusz, jest winny, bo to on był autorem pomysłu organizacji państwa w formie, jaką znamy aktualnie. To Monteskiusz był autorem propozycji, w której władza w państwie dzieli się na ustawodawczą, sądowniczą i wykonawczą, czyli administrację państwową. Tylko że Monteskiusz żył na początku XVIII wieku i pisał swoje traktaty "O duchu praw" (rok 1748) prawie 300 lat temu.
Czy wyobrażał sobie, czy mógł sobie wyobrazić to, że religia i wiara w przykazania Boskie zaniknie?
Czy myślał wówczas o tym, że ludzie nie będą chcieli słyszeć o moralności? Że nastąpi zerwanie kontaktów międzyludzkich i tradycji, że nastąpi nieprawdopodobny rozwój mediów?
Czy myślał, jak będą zachowywać się sędziowie bez wiary w tym nowym wspaniałym świecie, w nowej moralności, w nowym otoczeniu? Czy człowiek staje się lepszy? Czy też bez kontroli przykazań Bożych nie wróci czasem do zwierzęcych instynktów?
Opowiadała mi koleżanka, jak to w poprzedniej pracy, 20 lat temu, była asystentką sędziego, który wówczas miał już blisko 75 lat. Zapytała go, czemu nie idzie na emeryturę? Miałby przecież emeryturę wynoszącą kilkanaście tysięcy dolarów miesięcznie, prawie równą jego ówczesnym zarobkom. Sędzia szczerze odpowiedział: a cóż bym znaczył po odejściu na emeryturę?
Koleżanka uznała wówczas, że człowieka motywuje do działania miłość, pieniądze i władza.
Ja z kolei mogę dodać, że człowieka motywuje też poczucie wyższości, uczucie pewnej niedużej nawet, ale przewagi materialnej nad innymi ludźmi. Ta przewaga materialna może często być iluzoryczna; nie musi wcale być faktyczna. Wystarczy samo jej poczucie. To stąd dochodzi do takich absurdów, że w kraju takim jak Polska powstają grupy, które są zainteresowane w utrzymaniu biedy i zastoju cywilizacyjnego.
Sędziowie w Polsce, nawet ci pracujący w Trybunale Konstytucyjnym, mogą wcale nie zarabiać więcej niż na przykład dobry robotnik w Niemczech, ale ich motywacją jest to, że mają władzę; że materialnie stoją wyżej niż otaczające ich bezpośrednio grono ludzi.
Nie patrzą perspektywicznie, jak to ma miejsce w Niemczech, jaki poziom dobrobytu Polska mogłaby osiągnąć. Widzą to, co jest blisko nich, widzą, że mogą wpływać na rząd w Polsce, że mogą wpływać na prezydenta, że mogą go nawet obalić, że mogą wpływać na posłów. To ich może motywować i rajcować wystarczająco do utrzymania kraju w zastoju, do utrzymania obecnego stanu.
Na dodatek w takim podejściu podtrzymują ich Komitet Obrony Demokracji i media. 75 proc. rynku mediów (Internet i gazety) w Polsce jest w rękach kapitału niemieckiego. Nie licząc mediów będących w rękach mniejszości etnicznych. Te też tworzą otoczenie sędziów i wpływają na ich świadomość, poglądy, podobnie zresztą jak na każdą osobę mieszkającą w Polsce. Media współtworzą świadomość i kształtują ich poglądy na świat.
Wracając do Monteskiusza, czy mógł on 300 lat temu wyobrazić sobie świat, w którym media będą miały tak ogromny, przemożny wpływ na myślenie ludzi? Że jedne grupy ludzi, grupy społeczne będą mogły wpływać za pośrednictwem mediów na resztę, że będą mogły wpływać nawet na sędziów?
Weszliśmy w XXI wieku, weszliśmy w zupełnie inną rzeczywistość i uwarunkowania życiowe niż te, które były 300 lat temu. Na przykład, w ubiegłym roku Angela Merkel zapowiedziała, że Niemcy przyjmą milion emigrantów z Bliskiego Wschodu. Żeby osłodzić niechęć opinii publicznej, zapowiedziała, że część tych emigrantów zostanie umieszczona w innych krajach Wspólnoty Europejskiej. To spotkało się z jeszcze większą reakcją innych państw europejskich. Sami Niemcy, zazwyczaj niezwykle posłuszni swym rządom, zaprotestowali, i to również na ulicach miast. Co się stało? Uświadomili sobie, że za tym milionem młodych ludzi z Bliskiego Wschodu przyjedzie następne 5 milionów członków ich rodzin. Zobaczyli, że ta grupa społeczna może nie rozpłynąć się w masie niemieckiej. A ponieważ się nie zasymiluje, to będzie wpływała na politykę w taki sposób, by sprzyjać ich potrzebom, ich poglądom na świat. Niemcy zobaczyli, że może powstać problem.
Już na tym przykładzie widać, jak w różnych państwach pewne wpływowe grupy społeczne mają lub mogą mieć wpływ na politykę. Pewne grupy społeczne i etniczne wybierają swoich, starają się, żeby swojacy tak kształtowali politykę, jak oni ją postrzegają. W ten sposób czują się bezpieczniej, czują się bardziej spełnieni i myślą, że tak właśnie powinno być i tak dla wszystkich mieszkańców (np. Niemiec) będzie lepiej. Taka jest natura człowieka, że myśli, iż swoi wiedzą lepiej i są mądrzejsi.
Tak się to dzieje niejako wbrew demokracji, której ojcowie założyli kiedyś, że w demokracji będzie idealny porządek, że będzie jakaś równość, jakieś braterstwo, a motywacje z tych haseł wypływające są tak silne i mądre, iż upilnują, by wolność, obojętnie co miałaby znaczyć, nie uległa samozaprzeczeniu, żeby nie przeszła w anarchię lub w quasi-demokrację, kiedy jedna grupa kontroluje, przy wszystkich pozorach demokracji, całą resztę społeczeństwa.
Tak jednak nie jest. Nawet małe grupy przyjeżdżające z krajów tak zwanego Trzeciego Świata, z krajów wieloplemiennych, starają się głosować według koloru skóry, według regionu z którego pochodzą, i to pomimo tego że przecież ci, na których głosują, pochodzą z krajów, w których panuje korupcja, a z korupcją łączy się nierozerwalnie bieda.
Ale prócz tego, że mamy w demokratycznych wyborach wybieranych posłów, mamy jeszcze nominowanych sędziów. I tak jest, na przykład, w przypadku sędziów Trybunału Konstytucyjnego w Polsce. Wiadomo, że w wolnych zawodach dominują niektóre grupy społeczne (np. rodziny i klany prawników) czy grupy etniczne. Na przykład, w carskiej Rosji wiele zawodów wolnych było zdominowane przez Polaków. W przedwojennej Polsce natomiast wolne zawody zdominowane były przez mniejszość żydowską. Żydzi mieli też bardzo dobre zrozumienie roli sądów. Dominowali intelektualnie w rozumieniu roli sądownictwa w organizacji państwa i we wpływaniu na państwo. Dzisiaj świadomość tej niejako tajemnej wiedzy jest bardziej powszechna i patrząc, jak media będące w rękach Niemców krytykują tych w Polsce, którzy krytykują Trybunał Konstytucyjny, można powiedzieć, że toczy się wojna hybrydowa, i to na wielu płaszczyznach.
Dzisiaj powszechna wiedza o tym, jaki wpływ w państwie na jego organizację mają sądy jest znacznie bardziej powszechna. Znacznie łatwiej jest jakiejś grupie etnicznej, jakiejś grupie oligarchów czy grupie złożonej z byłych członków służb specjalnych zdominować sądownictwo, a tym bardziej Trybunał Konstytucyjny. Przy czym pisząc o ludziach związanych ze służbami specjalnymi, wiemy, że w Polsce nie było lustracji sądownictwa; nie było więc wymiany sędziów mianowanych w okresie komuny na sędziów, którzy kończyli studia już po upadku komunizmu. Nie było tu żadnej lustracji. Sędziowie ze starego układu trafili na najwyższe stanowiska sędziowskie w III Rzeczpospolitej.
Zawsze trafią się ludzie, którzy będą robili wszystko, by znaleźć się w składzie Trybunału Konstytucyjnego. Będąc tam, będą czuli się jak Bogowie, bo będą mogli swoimi decyzjami paraliżować pracę administracji, pracę Sejmu, pracę demokratycznie wybranych rządów i pracę posłów.
W Kanadzie, na przykład, to Sąd Najwyższy zadecydował o legalizacji aborcji. Sądy prowincyjne 8 z 10 prowincji Kanady zadecydowały o legalizacji małżeństw tej samej płci. Czy skład Sądu Najwyższego Kanady oddaje w jakimś stopniu reprezentację populacji etnicznej kraju? Zachęcam do przeczytania życiorysów sędziów Sądu Najwyższego Kanady w Internecie. Zapraszam do przeczytania biografii sędziów z okresu, kiedy zalegalizowali oni aborcję.
Nasza cywilizacja w formie organizacji państwa doszła do pewnej granicy, do ściany.
W Polsce też. Tam Trybunał Konstytucyjny może paraliżować pracę Sejmu i administracji państwowej. Według ustawy autorstwa Platformy Obywatelskiej, 8 nominowanych, ale nie wybieranych, sędziów Trybunału Konstytucyjnego może odwołać prezydenta wybranego w wyborach powszechnych większością głosów. A więc sędziowie uzurpują sobie większe prawa, niż mają wszyscy pozostali obywatele Polski.
Czy jest jakieś wyjście z tego pata? Partia Kukiz'15 jeszcze przed ostatnimi wyborami do Sejmu i Senatu proponowała zwiększyć znaczenie referendów, by to one częściej decydowały o zmianie przepisów, o ważnych dla Polski i Polaków sprawach.
Pisząc te słowa, patrzę na rozwiązania organizacji państwa w Szwajcarii. Tam referenda sprawdzają się jako narzędzie tworzenia prawa; są częścią organizacji tego bogatego państwa, nie blokują jego administracji. Szwajcaria, mimo że górzysta i pozbawiona surowców, jest jednym z najbogatszych krajów na świecie. A więc Szwajcarzy już dawno uznali, że referenda są formą obejścia instytucji trybunału konstytucyjnego, czy też sądu najwyższego.
Szwajcarzy dostrzegli, że lepiej będzie, żeby decyzje podejmowało całe społeczeństwo w referendach, niż żeby jeden podejrzewał drugiego o partykularne interesy, co mogłoby spowodować rozbicie kraju.
Polska musi się zdecydować na to samo lub bardzo podobne rozwiązanie. Musi spowodować, by to referenda decydowały w ważniejszych dla Polski i Polaków sprawach.
Świat się zmienił. Zmieniła się technika, zanikła wiara, zanikła moralność, człowiek zdziczał. Czym szybciej taka decyzja o zwiększeniu roli referendów zostanie podjęta, tym lepiej dla Polski i Polaków. W przeciwnym razie Polacy będą mieli na głowie tak Niemców, jak i Rosjan, tak własnych oligarchów, jak i mniejszości etniczne zamieszkujące Polskę; będą mieli także klany prawniczo-rodzinne i klany sędziów. I wszyscy oni będą krzyczeli, że w Polsce nie ma demokracji, aż stwierdzą, że Polacy nie umieją się sami rządzić i zrobią z Polski jakąś kolonię czy bantustan.
Janusz Niemczyk
Pięść i zdecydowanie
Ponieważ Europa Zachodnia przestała wierzyć w to, co ją stworzyło, człowiek odpowiedzialny nie powinien już Zachodniej Europie ufać. Ani przez chwilę.
Człowiek odpowiedzialny i przyzwoity nie będzie również wierzył w merkantylne zapewnienia unijnych kancelistów, zapatrzonych bezrozumnie w osobiste apanaże, utrzymujących, że Europa zmienia się, ponieważ musi się zmienić. To jest dopiero łgarstwo pierwszego sortu, fałsz piramidalny, zgrabnie opakowany w retoryczne pozłotko. Proszę sobie zapisać, proszę zapamiętać, proszę nieść w świat, stosownie meblując głowy ludziom oszukiwanym, okradanym i tresowanym do posłuszeństwa: tak naprawdę to nie Europa musi się zmienić. Zmienić muszą się ci, którzy tak twierdzą.
Spotkanie lewaków
W restauracji mego brata Stanisława spotykają się ponoć wielcy ludzie. 14 marca była tam dyskusja o książce śp. polityka francuskiego Jeana Moneta.
Przypadkiem tam wpadłem i usłyszałem moc "ciekawych" wypowiedzi, między innymi że prezydent łamał konstytucję i już dziś jest w Polsce "stan wojenny". Chyba jeszcze nie ma, bo samochody pancerne nie stoją na skrzyżowaniu ulic, nie ma godziny policyjnej, telefony działają, a imć Lis nie na Białołęce, ale w Konstancinie po ciężkiej pracy, walcząc z PiS-em, doznaje uciech rodzinnych. Ale jak ktoś chce, to zawsze bzdury w swym gronie może pleść, nie tracąc twarzy.
Hieny zwietrzyły łup
Polska, jak wiadomo, uchodzi za kraj katolicki, toteż Komisja Europejska taktownie postanowiła, iż swoją diagnozę w sprawie stanu demokracji i praworządności w naszym nieszczęśliwym kraju, a także zalecenia dla rządu pani Beaty Szydło przedstawi dopiero po Świętach Wielkanocnych.
Wszystko wskazuje na to, iż będzie to diagnoza krytyczna, zwłaszcza że wiadomo, iż Komisja Europejska weźmie pod uwagę opinię Komisji Weneckiej, którą pan minister Waszczykowski nie wiadomo po co zaprosił. Niektórzy w tym zaproszeniu dopatrują się znamion potykania się o własne nogi, co panu prezesowi Kaczyńskiemu bardzo często przytrafiało się również w przeszłości.
Na razie jednak zarówno pan prezes Kaczyński, jak i pan prof. Rzepliński demonstrują stanowisko nieprzejednane; pan prezes Kaczyński stanowczo odmawia publikacji przez rząd orzeczenia TK w sprawie niekonstytucyjności nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, twierdząc, że nie jest to żadne "orzeczenie", tylko opinia nieformalnego grona sędziów, a prof. Rzepliński tak samo kategorycznie odmawia dopuszczenia do orzekania sędziów wybranych przez Sejm w grudniu. Z różnych stron wysuwane są inicjatywy kompromisu; najzabawniejsza wydaje się ta, z którą wystąpiła pani prof. Ewa Łętowska – żeby mianowicie rząd opublikował orzeczenie Trybunału, ale trzem sędziom wybranym w grudniu trzeba by "dyskretnie podziękować".
Inaczej mówiąc, "kompromis" ma polegać na tym, żeby rząd wywiesił białą flagę.
W tych okolicznościach prezes Kaczyński najwyraźniej próbuje ratować sytuację zwlekaniem i zgodnie ze wskazówką Cyryla N. Parkinsona zamierza powołać międzynarodową komisję, która zbada, co właściwie wynika z opinii Komisji Weneckiej.
Tymczasem przed Kancelarią Premiera Komitet Obrony Demokracji ustawił licznik, na którym odlicza dni, jakie upłynęły od momentu, gdy rząd powinien opublikować orzeczenie. Okazuje się, że mnóstwo ludzi w Polsce, zwłaszcza w wieku emerytalnym, nie może zasnąć, a nawet – exscusez le mot – spokojnie się wypróżnić bez zapoznania się z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Od razu widać, że skoro nie mają większych zmartwień, to być może doniesienia o panującym wśród emerytów niedostatku były przesadzone. Pewne światło na całą sprawę rzuca okoliczność, że do mediów wyciekły listy wynagrodzeń, jakie mieli pobierać koordynatorzy KOD za organizowanie demonstracji. Wprawdzie, z jednej strony, pan Mateusz Kijowski stanowczo temu zaprzecza i kieruje sprawę do prokuratury, ale z drugiej strony, przewodniczący PO Pan Grzegorz Schetyna wyraża przekonanie, że wkrótce będzie "majdan" również w Warszawie. Skoro tak, to wiadomo, że bez pieniędzy się nie obejdzie, bo jeśli utrzymanie majdanu w Kijowie, gdzie – powiedzmy sobie szczerze – poziom życia jest niższy niż nawet w naszym nieszczęśliwym kraju, kosztowało co najmniej 750 tys. hrywien dziennie (co podówczas odpowiadało 250 tysiącom złotych), to w Warszawie musi być trochę więcej. Najwyraźniej zarówno konfidenci, jak i emeryci, nie mówiąc już o pożytecznych idiotach, którym się wydaje, że z tą całą demokracją to wszystko naprawdę, też liczą na jakieś okruszki ze stołu pańskiego. Okruszki – bo wiadomo, że najwięcej wezmą sobie koordynatorzy, ale – jak to mówią – dobra psu i mucha. Ciekawe, kto te wydatki pokrywa, bo w Kijowie "sponsorem majdanu" miał być tamtejszy oligarcha Piotr Poroszenko, obecny prezydent Ukrainy – ale krążą uporczywe pogłoski, że 5 miliardów dolarów na ukraiński przewrót wyłożyły Stany Zjednoczone, więc być może Piotr Poroszenko obracał pieniędzmi cudzymi, jak w swoim czasie Osama bin Laden. No a u nas? Zaangażowanie lobby żydowskiego w obronę demokracji w Polsce skłania do podejrzeń, że w to przedsięwzięcie zaangażował się finansowy grandziarz Jerzy Soros. Co z tego będzie miał, to osobna sprawa, której nietrudno się domyślić w sytuacji, gdy nawet Nasz Najważniejszy Sojusznik już nie może doczekać się zrealizowania przez Polskę tak zwanych żydowskich "roszczeń" majątkowych, szacowanych na 65 miliardów dolarów. Ciekawe, na jaką część z tego liczy grandziarz – ale tego, jeśli w ogóle, to dowiemy się, jak już będzie po wszystkim.
Na razie Komitet Obrony Demokracji, do spółki z Polskim Stronnictwem Ludowym, urządził demonstrację w obronie – jakżeby inaczej! – "polskiej ziemi". Chodzi o ustawę, którą PiS przeforsował w Sejmie pod pretekstem "obrony polskiej ziemi" przed wykupieniem jej przez cudzoziemców. Daje ona dość duże uprawnienia Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa i ogranicza uprawnienie właścicielskie w zakresie sprzedaży. To by może rolników specjalnie nie przerażało, ale obecny prezes PSL, rolnik z Marszałkowskiej, czyli minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz, straszy chłopów, że nowa ustawa zablokuje również dziedziczenie gospodarstw. Słowem – również związek zawodowy wiejskiej biurokracji chce dołączyć do obrońców demokracji jeszcze przed Świętami Wielkanocnymi, żeby w razie czego PSL mógł też uczestniczyć w podziale łupów. Jak to śpiewał Kazimierz Grześkowiak? "Traktor warto by rozebrać, niech mi chociaż dyferencjał dadzą!"
Bo widać wyraźnie, że walka o demokrację i praworządność wchodzi w decydującą fazę. O ile bowiem w naszym nieszczęśliwym kraju trwa II wojna o inwestyturę, o tyle na terenie unijnym zachowywane były pozory i europosłowie z PiS popierali polskie kandydatury do różnych unijnych synekur, nawet jeśli kandydaci wywodzili się z PO – i odwrotnie. Teraz jednak pani Julia Pitera i pani Róża Thun (nee Woźniakowska ze świętej krakowskiej rodziny) głosowały przeciwko kandydaturze Janusza Wojciechowskiego do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. Pani Róża twierdziła, że Januszowi Wojciechowskiemu brakuje kompetencji, ale nie brzmi to przekonująco nawet nie dlatego, że Janusz Wojciechowski był w Polsce sędzią, a nawet prezesem Najwyższej Izby Kontroli, ale przede wszystkim dlatego, że pani Thun, poza tym, że jest po mężu hrabiną, żadnymi specjalnymi kompetencjami się nie wykazała, nawet jako kierownik Szumańskiego Komsomołu. Najwyraźniej, podobnie jak pani Pitera, wykonywała zadanie, a skoro tak, to nieomylny to znak, iż walka o demokrację i praworządność w Polsce przenosi się również na teren unijny, niewątpliwie ze szkodą dla polskiego stanu posiadania. Czyż tedy nie wspierały mnie proroctwa, gdy twierdziłem, że Platforma Obywatelska jest polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego? Na tym etapie sprzymierzyło się ono z RAZWIEDUPR-em i Żydami, by viribus unitis wysadzić w powietrze aktualny polski rząd, a następnie, kiedy już Unia Europejska, czyli Niemcy, zainicjują wobec Polski procedurę przewidzianą w tzw. klauzuli solidarności, podzielić się łupami. Jednak z uwagi na to, iż nasz mniej wartościowy naród tubylczy nadal cieszy się reputacją narodu katolickiego, Komisja Europejska postanowiła decyzję o ostatecznym rozwiązaniu die polnische Frage obwieścić dopiero po Świętach Wielkanocnych.
Stanisław Michalkiewicz