Inne działy
Kategorie potomne
Okładki (362)
Na pierwszych stronach naszego tygodnika. W poprzednich wydaniach Gońca.
Zobacz artykuły...Poczta Gońca (382)
Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.
Zobacz artykuły...Biblia i jej czasy – album edukacyjny
Stary i Nowy Testament, kultura starożytnej Grecji i Rzymu, są fundamentami naszej cywilizacji, naszej kultury. Dziś większość z nas jest z tego dziedzictwa wykorzeniona. By zrozumieć i docenić wartość cywilizacji łacińskiej, należy nieustannie przybliżać jej korzenie. Świetną pomocą w odkryciu naszego biblijnego dziedzictwa jest album "Biblia i jej czasy" wydany nakładem wydawnictwa Jedność.
Oprócz głównego kapłana rewolucyjnej konserwy Cata-Mackiewicza pisywali tam: Czesław Jankowski, Józef Mackiewicz, Jerzy Wyszomirski, Marian Zdziechowski, Władysław Studnicki, Ksawery Pruszyński, Wacław Zbyszewski, Karol Zbyszewski, Teodor Bujnicki i wielu innych. Tadeusz Ipohorski-Irteński był bardzo dumny, że został przyjęty do tak wspaniałego grona. Redagował miesięczny dodatek łowiecki do "Słowa", a ponadto umieszczał felietony, które najczęściej podpisywał nie nazwiskiem, lecz pseudonimami (np. pseudonim "Fin"). "Kurier Wileński" i "Słowo" toczyły więc ostre walki ze sobą. O co?
Właściwie o wszystko i o nic. Walka nabrała szczególnej ostrości, gdy Mackiewicz wytknął "Kurierowi", że korzysta z subsydiów rządowych, na co "Kurier" się odciął, że jeżeli jest na utrzymaniu rządowym, to "Słowo" jest na utrzymaniu prywatnym (mając oczywiście na myśli zasiłki ziemiańskie i ogłoszenia Banku Ziemskiego). Tego już było za wiele i doszło do pojedynku między panem Kazimierzem Okuliczem i panem Stanisławem Mackiewiczem. Tadeusz był jednym z sekundantów pana Mackiewicza, a podpułkownik dr Adam Bonasewicz kurował starciem orężnym. Do rozlewu krwi szczęśliwie nie doszło. Zresztą szeptano, że animozja między panami Mackiewiczem i Okuliczem miała tło nie tylko polityczne.
Spór szedł niby o nic, a właściwie o bardzo wiele. Chodziło niby to o rząd dusz wileńskich, ale naprawdę o zadrażnione personalia. Już zmarły w roku 1929 Czesław Jankowski umiał dowcipnie i złośliwie dopiec.
Celował w dopiekaniu i przypiekaniu Cat, który np. o wyższych urzędnikach ministerium rolnictwa pisał jako o "ludziach ciężko umysłowo pracujących w byłym pałacu prymasowskim w Warszawie". Złośliwie dopiekał Jerzy Wyszomirski albo podając w wątpliwość, czy uroczyście otwarta i poświęcona w murach pobazyliańskich "cela Konrada" jest istotnie celą, w której improwizował i cierpiał za miliony Wieszcz, albo pisząc cały felieton o "prymakach" i "bajstrukach". O prymakach już mówiłem, zaś "bajstruk" jest białoruskim odpowiednikiem "bękarta".
W związku z tym Wyszomirski trawestował z części II "Dziadów":
Patrzcie, ach patrzcie do góry,
Cóż tam pod sklepieniem świeci?
Oto złocistymi pióry
Trzepiocą się dwa bajstruki.
Bardzo bojową, ale niestety bardzo łatwo obrażającą się współpracowniczką "Kuriera Wileńskiego" była pani Helena Romer-Ochenkowska. Ekipa "Słowa" z Jerzym Wyszomirskim na czele pastwiła się nad nią niemiłosiernie. Gdyby pani Ochenkowska przyjmowała szpilki "Słowa" obojętnie lub z humorem, może by przestała być celem tych ataków. Ale irytowała się coraz gwałtowniej, co jeszcze bardziej podniecało napastników. Irytacja jej doszła do punktu wrzenia, gdy "Słowo" wydrukowało w odcinku, a później wydało w książce "Wileńską powieść kryminalną" – pracę zbiorowa, której każdy rozdział pisał inny członek redakcji. Dostało się przede wszystkim pani Ochenkowskiej, występującej w powieści pod przejrzystym mianem "Ofenkowskiej". Przedstawiano ją tak złośliwie i zabawnie, że biedna pani Helena groziła, że obije parasolką Stanisława Mackiewicza i jego współpracowników.
W "powieści kryminalnej" dostało się też kilku wyższym urzędnikom państwowym i kilku profesorom. Grono tych profesorów dokonało w powieści podziemnego odkrycia archeologicznego. Zresztą odkrycia archeologiczne były wtedy w Wilnie na porządku dziennym. Otóż w powieści wymienieni z nazwisk profesorowie bili głowami w twardy mur, aby loch podziemny poszerzyć. Z profesurą wileńską "Słowo" miało bowiem swe drobne porachunki.
Jednemu z ekipy "Słowa" przypisywano złośliwe powiedzenie: "Lepiej z mądrym zgubić, niż z profesorem Uniwersytetu Stefana Batorego znaleźć".
Chodziło też o sąd honorowy nad panem Feliksem Danglem, współpracownikiem-karykaturzystą "Słowa". Został znieważony przez pana Witolda Hulewicza, kierownika radia wileńskiego i prezesa Związku Literatów. Poszło o jakieś karykatury obrażające Hulewicza i innych członków Związku Literatów. Pan Hulewicz odmówił udzielenia satysfakcji, kwestionując honorowość pana Dangla. Sąd po całonocnej na-radzie uznał pana Dangla za pozbawionego zdolności do dawania zadośćuczynienia honorowego. Wyrok był jak najbardziej idiotyczny, a zapadł decydującym głosem superarbitra niejakiego profesora Hillera. Nazajutrz Stanisław Mackiewicz umieścił artykuł wstępny pod tytułem "Mord honorowej sprawiedliwości"...
Skoro mowa o profesorach wileńskich, trzeba wspomnieć szczególne miejsce, które w życiu kulturalnym Wilna, a i całej Polski, zajmował Marian
Zdziechowski. W jednym z poprzednich rozdziałów nazwałem go niekanonizowanym świętym wileńskim. Na tle rodzimego gangsterstwa partii rządzącej i na tle tchórzliwej tępoty endecji był on Świętym... Był świętym pomimo kolejnych dziwactw w rodzaju madiarofilstwa lub idealizowania Napoleona III. A może właśnie dzięki tym dziwactwom...
Był to humanista najczystszej wody. Podziw i szacunek budził jego ludzki i na wskroś chrześcijański stosunek do wszystkich narodowości, a przede wszystkim do uciskanych, np. do emigrantów rosyjskich, do których stosowano policyjne przepisy dekretu o cudzoziemcach – najbardziej rygorystyczne i uciążliwe ze wszystkich przepisów istniejących w państwach kulturalnych. Nie ulega wątpliwości, że pod względem wielkości ducha i głębi wiedzy humanistycznej – w połączeniu z ogromną skromnością – żaden ze współczesnych uczonych polskich nie dorósł mu pięt.
W życiu kulturalnym Wilna teatr grał bardzo dużą rolę. W początku lat dwudziestych wegetował teatr dramatyczny w "Lutni". Później w "nowym" teatrze na Pohulance rozbił namioty Osterwa z "Redutą", wzruszając wilnian do łez "Przepióreczką" Żeromskiego, ale i zastanawiając napisami "widzownia", "rzęd" itp. Po Osterwie nadszedł Zelwerowicz. Za jego dyrekcji wystawiono współczesną i bardzo "kontrowersyjną" sztukę niemiecką Brücknera "Przestępcy". Sztuka wymagała dużych nakładów technicznych, gdyż w każdym akcie scena była podzielona na cztery "przedziały", dwa parterowe i dwa piętrowe. Gdy akcja odbywała się w jednym przedziale, trzy pozostałe tonęły w mroku.
Co do treści... Współczesny teatroman uśmiechnąłby się, gdyby się dowiedział, że większość inteligencji wileńskiej uznała sztukę za niemoralną. Były tam co prawda aluzje do homoseksualizmu dwóch postaci scenicznych, poza tym jednak sztuka była osnuta na banalnym konflikcie buntowniczej młodzieży z atmosferą mieszczańską. Ale opinia wileńska podniosła krzyk protestu. Najgłośniej zaprotestowała pani Helena Romer-Ochenkowska. Nie mieściło się jej w głowie, jak mógł ktokolwiek ośmielić się wystawić w jej Wilnie sztukę tak niemoralną. I wtedy z czyjegoś pomysłu Wilno przeżyło niebywałą uciechę: sąd nad "Przestępcami"! Zelwerowicz rozesłał zaproszenia wszystkim mniej lub więcej wybitnym wilnianom, którzy szczelnie zapełnili wszystkie miejsca. Odbyło się przedstawienie "Przestępców", przy czym Tadeusz, który był na premierze i teraz oglądał sztukę po raz drugi, zauważył, że Zelwerowicz przezornie skreślił parę zwrotów, mogących urazić ucho purytanów wileńskich.
A po przedstawieniu odbył się "sąd". Przemawiał najpierw sam Zelwerowicz, oznajmiając, że on jest głównym "przestępcą" i że chętnie bierze na
siebie całą odpowiedzialność. Mowy oskarżycielskie pań – bo panów w gronie potępiających sztukę prawie nie było – brzmiały mdło i banalnie. Wśród nich ględziła zawodowa społecznica "wojewodzina" Kirtiklisowa. Mowy obrońców "Przestępców" były znacznie lepsze. Żyd doktor wenerolog Globus zauważył, że cały sąd wydaje mu się hipokryzją i przypomina czasy, gdy jakiś purytanin proponował zmienić nazwę chorób wenerycznych na choroby "astatyczne". Archiwariusz Wacław Studnicki, brat znanego polityka Władysława Studnickiego, zajadły kalwinista i antypapista, wysunął podejrzenie, że cała ta kampania jest prowadzona wyłącznie przez kobiety z namowy osób, które, choć nie są, jak mówił, kobietami, noszą stroje podobne do kobiecych...
W tym miejscu przewodniczący "sądu" odebrał głos panu Studnickiemu. Sąd, który mówiąc ściśle, nie był sądem, a tylko gadaniną, skończył się na niczym. Mimo to jednak "Przestępcy" spadli z afisza.
Widać wpływy pań Romer-Ochenkowskiej i Kirtiklisowej przeważyły.
Zaznaczyć trzeba, że "Słowo" nie tylko nie prowadziło ataku na "Przestępców", lecz nawet umieściło kilka artykułów, m.in. Jerzego Wyszomirskiego i "Fina", wyśmiewających beznadziejnie prowincjonalny pomysł sądu nad "Przestępcami".
W rok czy dwa później, gdy teatr na Pohulance wystawił "Adwokata i róże" Szaniawskiego, Wileńska Izba Adwokacka zaprotestowała, twierdząc, że sztuka ta ubliża godności zawodu adwokackiego. Do "sądu" jednak nad "Adwokatem i różami" nie doszło: felietoniści "Słowa" wzniecili tak hałaśliwy "śmiech na sali", że rzecznicy Izby Adwokackiej zamilkli zawstydzeni.
Dzieje teatru wileńskiego między dwiema wojnami zapisały dwie wileńskie prapremiery: "Sztubę" Kazimierza Leczyckiego, o której wspomniałem w rozdziale XVII, i sztukę tegoż Leczyckiego do spółki z Józefem Mackiewiczem "Pan poseł i Julia". Była jeszcze premiera sztuki "surrealistycznej" napisanej przez jakąś panią; niestety Tadeusz Irteński i autor tej kroniki zapomnieli zarówno tytuł tej sztuki, jak nazwisko autorki.
Dzieje te mają też do zapisania jedną osobliwość. Z chwilą, gdy w teatrze na Pohulance usadowił się na dobre teatr dramatyczny, w teatrze "Lutnia" na Mickiewicza rozsiadła się operetka. Gdy w całej Polsce teatry operetkowe, teatrzyki i inne przybytki muzy lekkiej kolejno i notorycznie plajtowały, operetka w "Lutni" trzymała się bez żadnych subsydiów miejskich lub innych i przetrwała tak w dobrej formie do roku 1939.
Z przeżyć teatralnych w Wilnie "między dwiema wojnami" pozostały w pamięci Tadeusza oderwane epizody.
Duże wrażenie zrobiły na nim gościnne występy emigranckiej, tzw. praskiej grupy teatru Stanisławskiego w Moskwie. Nie opuścił ani jednego przedstawienia. Szczególnie zachwycił się grą pary małżeńskiej – pani Griecz i pana Pawłowa. Pawłow był wspaniały i w koniecznej roli zirytowanego staruszka w komedyjce Czechowa "Jubileusz", i jako demoniczny lokaj Smierdiakow w scenicznej przeróbce "Braci Karamazow".
Ostatnim przedstawieniem był "Rewizor" Gogola. Po tym przedstawieniu grono teatromanów wileńskich – Rosjan i Polaków – zaprosiło aktorów rosyjskich na kolację do gabinetu w "Bristolu". Tadeusza posadzono obok Pawłowa, który się okazał miłym i rozmownym kompanem. Po kilku kolejkach wódki Tadeusz zwrócił się do Pawłowa:
– Jestem do szaleństwa zachwycony grą waszego zespołu (ja bez uma ot waszej igry), chciałbym jednak powiedzieć...
Pawłow nie dał mu skończyć:
– Wiem, co pan chce powiedzieć: że grając Gogola, trochę szarżujemy.
Święta prawda. Ale niech pan nie zapomina, że dzisiejsza publiczność nie oceniłaby Gogola granego tak, jak go graliśmy w Moskwie. A po drugie – tu Pawłow z lekka zawahał się – kto wie? Może Gogola w ogóle należy szarżować...
Raz, w roku zdaje się 1925, do Wilna zawitała operetka z Warszawy z Kawecką i Józefem Redo. Kawecka miała jeszcze ładny głos, ale była gruba
jak beczka. Redo, choć siwy i trochę tęgawy, był nadal czarujący. Tadeusz z Waciem Józefowiczem, zwanym Żoką, podejmowali Redę kolacją u Żorża.
A nazajutrz poszli na "Gejszę". Gejszą była naturalnie Kawecka. W duecie, w którym Kawecka śpiewała, siedząc, a Redo stał nad nią, Redo dostrzegłszy w pierwszym rzędzie Żokę i Tadeusza, przymknął oko, a drugim spojrzał z góry na Kawecką, robiąc przy tym odpowiedni ruch brodą i wargami.
Tadeusz musiał zagryźć wargi, aby nie parsknąć śmiechem.
Mamy pełnię lata i wielu posiadających domy planuje wykorzystać cieplejszą porę roku, by swoje domy trochę usprawnić. Czasami jest to rozbudowa, czasami jest to renowacja. Jakie prace wokół domu i w domu można robić bez potrzeby uzyskiwania pozwolenia ze strony miasta?
Zacznijmy od listy tych elementów, które nie wymagają pozwolenia:
* Wymiana okien, jeśli otwory nie były zmieniane;
* Wymiana pokrycia dachowego – jeśli jest to podobny materiał;
* Malowanie elewacji lub jej naprawa (stucco);
* Naprawa kominów;
* Landscaping – jeśli nie ma de-cków powyżej 2 stóp ponad teren lub ścianek oporowych powyżej 2 stóp;
* Płoty do 6' – o ile nie ograniczają widoczności – domy narożne;
* Przestawianie wewnętrznych ścian działowych – czyli niekonstrukcyjnych;
* Wszelkie wewnętrzne prace remontowe – w tym istniejące łazienki, kuchnie.
Wiele prac udaje się wykonać bez tak zwanego permitu – najczęściej jest to wykańczanie piwnic. Zasadniczo miasto nie ingeruje w tego typu prace, jeśli nie jest to tworzenie dodatkowych mieszkań.
Nawet jeśli prace są wykonane bez pozwoleń, to zachęcam, by wszystkie ważne sprawy, jak – instalacja elektryczna, ogrzewcza, wodnokanalizacyjna – powierzyć licencjonowanym fachowcom.
Natomiast wszystkie zmiany konstrukcyjne w domu zasadniczo wymagają ubiegania się o zezwolenie. Dobudowa piętra bez pozwolenia wydaje się mało prawdopodobnym zamierzeniem – ale z tym się również spotkałem.
Tak więc wszelkie rozbudowy domów, osobne wejścia do piwnicy, solaria, garaże, decki, jeśli są powyżej 2 stóp od terenu – wymagają ubiegania się o pozwolenie. Jeśli usuwają Państwo wewnętrzną ścianę nośną i nie chcecie zgłaszać tego do miasta – podejmujecie spore ryzyko. Jeśli jednak już na to się decydujecie, to przynajmniej jeśli nie macie w tym doświadczenia – koniecznie zatrudniajcie prawdziwych i sprawdzonych fachowców.
Proszę pamiętać, że urzędy miejskie mają prawo sprawdzenia, co Państwo robią na swoim terenie, i często reagują na doniesienia życzliwych sąsiadów.
Miasto ma prawo po stwierdzeniu, że prace są wykonywane bez pozwolenia – nakazać ich wstrzymanie (stop order) do czasu uzyskania pozwolenia na budowę.
W sytuacji, gdy zezwolenie nie może być wydane, miasto ma prawo do nakazania usunięcia nielegalnej konstrukcji. Nie warto narażać się na tak duże problemy i często koszty.
– Czy wszystkie pozwolenia na budowę, wymagają skomplikowanych rysunków i zatrudniania fachowców do ich wykonania?
Nadal jeśli chodzi o proste sprawy, jak garaż wolno stojący, deck, porch lub wejście do basementu, miasto akceptuje rysunki wykonane przez właścicieli nieruchomości. Miasto stoi na pozycji, że takie rysunki łatwo jest wykonać samemu bez dużego doświadczenia. Istnieją wręcz gotowce, które urzędy budowlane akceptują. Warto wiedzieć, że czas zatwierdzania takich prostych projektów jest zwykle znacznie szybszy niż projektów domów – i można zrobić to prawie w biegu. Natomiast do wszystkich poważniejszych prac – czyli projektów budowy nowych domów lub rozbudowy istniejących, gorąco zachęcam do korzystania z pomocy dobrych fachowców, którzy powinni według nowych przepisów zdać odpowiednie egzaminy i posiadać ważne licencje kwalifikacyjne.
Nasza firma Domator Homes – posiada taką licencję. Projekt domu – jest moim zdaniem tym elementem procesu, na którym wręcz nie wolno oszczędzać. Projekt to nie tylko rysunki na budowę – to również musi być coś znacznie więcej. Wczucie się w Państwa styl życia, odkrycie potrzeb rodzinnych, estetyka, przewidywanie trendów rynku i wiele, wiele innych kryteriów.
Proszę pamiętać, że koszt materiałów budowlanych oraz robocizny włożony w źle zaprojektowany dom może być podobny jak koszt włożony w dom ciekawy – jednak końcowy efekt użytkowy oraz wartości domu może być zasadniczo różny. Różnica kilku tysięcy dolarów przeznaczona na dobry projekt zwróci się na pewno.
Na zakończenie tej części warto przypomnieć, jak na wartość nieruchomości wpływają poszczególne elementy, w które inwestujemy.
* RENOWACJA KUCHNI 73 proc.
* RENOWACJA ŁAZIENKI 71 proc.
* PROFESJONALNE POMALOWANIE WNĘTRZA 62 proc.
* WŁAŚCIWE POMALOWANIE ZEWNĘTRZA 62 proc.
* DOBUDOWA POKOJU DZIENNEGO 56 proc.
* WYKOŃCZONY BASEMENT 52 proc.
* PROFESJONALNIE URZĄDZONY OGRÓD 48 proc.
* NOWY PIEC DO OGRZEWANIA 48 proc.
* CENTRALNA KLIMATYZACJA 42 proc.
* APARTAMENT DO WYNAJMOWANIA 40 proc.
* POKÓJ PRZYSTOSOWANY DO PRACY W DOMU 35 proc.
* BASEN 16 proc.
Maciek Czapliński
Zlokalizowane w całym mieście Brantford etniczne grupy "villages" ("wioski") od 3 do 6 lipca prezentowały swój dorobek kulturalny.
40 lat od powstania – 1974 w Brantford, na wzór Octoberfest w Kitchener i Caravan w Toronto – powołano do życia Brantford International Villages Festival. Od tego czasu festiwal sukcesywnie staje się jedną z najciekawszych imprez w Ontario.
W tym roku 15 "villages" celebrowało kulturę i religię z całego świata: Brytyjska, Chińska, Niemiecka, Gujańska, Węgierska, Indyjska, Włoska, Latynoamerykańska, Muzułmańska, Nowego Jorku, Filipińska, Szkocka, Ukraińska, i oczywiście polska – Polish Polonaise Polish Warszawa.
Listy z nr. 30/2013
Można to rozumieć w przenośni albo dosłownie. Pewna liczba starających się o pobyt stały w Kanadzie podaje się za kogoś innego, niż jest faktycznie. Inni farbują się dosłownie, dla zatuszowania swojego faktycznego pochodzenia.
Przez kilkanaście miesięcy władze imigracyjne nie mogły sobie poradzić z rozwikłaniem problemu pochodzenia pewnego, około 50-letniego człowieka. Był to bardzo niski mężczyzna, chodzący z trudem i stan jego zdrowia chyba najbardziej niepokoił. Bo wypuszczony z aresztu miałby pełne podstawy do korzystania z opieki zdrowotnej, a jako uciekinier, miałby to wszystko za darmo, plus środki socjalne na utrzymanie. Z wyglądu był to Hindus. Przyznawał się do tego pochodzenia i mówił językiem pendżabi. Ale twierdził, że jest obywatelem Kenii. Na potwierdzenie tego opowiadał o miejscach, w których mieszkał i pracował w tym kraju.
Urząd imigracyjny lub służby porządkowe (CBSA) mogą wzywać imigrantów na wszelkiego rodzaju przesłuchania.
Niektóre przesłuchania kończą się otrzymaniem wizy lub stałego pobytu, oddaleniem nakazu deportacyjnego, jeszcze inne mogą zakończyć się nakazem opuszczenia Kanady.
Ważne jest, by rozumieć procedurę, na jaką jest wzywany imigrant, i czego można się na takim spotkaniu spodziewać, jaki jest powód wezwania.
Nawet jeśli ktoś nie chce zatrudnić prawnego reprezentanta (obrońcy), warto skonsultować się z kimś kompetentnym i doświadczonym, by uniknąć poważnych komplikacji, a nawet aresztu.
W dodatku osoby, które zostały aresztowane na spotkaniu z urzędnikiem służb porządkowych CBSA, mają małą szansę uwolnienia i najczęściej czekają w imigracyjnym areszcie na odlot, z powodu podejrzenia niestawienia się na meldunek i nieprzestrzegania nakazów opuszczenia Kanady.
Dlaczego jest istotne, by rozumieć i przygotować się do procedury imigracyjnej? Ponieważ każdy urzędnik ma określoną rolę, powód wezwania i określone możliwości działania prawnego, często wezwani na przesłuchania imigranci, nie znając prawnego systemu, popełniają niepotrzebne, możliwe do uniknięcia błędy.
Na przykład, przesłuchanie przez urzędnika CBSA (graniczne służby porządkowe, zajmujące się np. deportacjami, często mylone z urzędem imigracyjnym) nie jest przesłuchaniem, na którym osoba może błagać w desperacji o przyznanie pobytu. Urzędnik CBSA nie przyznaje pobytu i nie ma takiej prawnej autoryzacji.
Natomiast jeśli osoba na przesłuchaniu zrobi wrażenie kogoś, komu tak bardzo zależy na pozostaniu, że nie stawi się na wezwanie deportacyjne czy nie opuści kraju w wyznaczonym terminie – wówczas spotkanie takie najczęściej kończy się ARESZTOWANIEM.
Natomiast przesłuchania przez urzędnika imigracyjnego w procedurach wizowych lub pobytowych mogą zakończyć się o wiele przyjemniej – wydaniem wizy lub pobytu stałego. Niektóre bowiem przesłuchania mają na celu zakończenie procesu imigracyjnego, choć często są bardzo stresujące, ponieważ sama myśl o spotkaniu z urzędnikiem i przesłuchaniu, jest sporym przeżyciem emocjonalnym dla każdego chcącego pozostać.
Czasami moi klienci są rozczarowani, że spotkanie było tak miłe i dość krótkie (zwłaszcza w przesłuchaniach w sprawie wydania pobytu stałego – landing appointment). Przypomina mi się jedno z moich ostatnich przesłuchań, klientka otrzymała pobyt stały w oparciu o podanie humanitarne, nie mogła uwierzyć, że to już pozytywny koniec jej imigracyjnej drogi, ponieważ wszyscy znajomi straszyli ją, że to na pewno deportacja. Nie chciała się stawić na przesłuchanie... i gdyby nie doszło do spotkania, stała rezydencja nie zostałaby przyznana.
A zatem, jeśli otrzymają Państwo nakaz stawienia się do urzędu imigracyjnego lub CBSA, zapoznajcie się najpierw z instrukcją, by dokładnie rozumieć, dlaczego urząd wzywa i jakiego jest to rodzaju procedura.
Proszę także pamiętać, że niestawienie się na wezwanie służb porządkowych może grozić nakazem aresztowania i wystawieniem listu gończego przez urząd.
Izabela Embalo
OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJĄ DO KANADY – SPONSORSTWEM RODZINNYM, POBYTEM STAŁYM, WIZĄ PRACY, STUDIÓW LUB INNĄ PROCEDURĄ IMIGRACYJNĄ, NA PRZYKŁAD ODDALENIEM DEPORTACJI CZY PRZEDŁUŻENIEM POBYTU CZASOWEGO, PROSIMY O KONTAKT Z NASZĄ KANCELARIĄ: tel. 416 5152022, Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Specjalizujemy się w imigracji polskich obywateli od 1998 roku. Sukcesywnie pomogliśmy setkom imigrantów osiedlić się w Kanadzie, przybyć do pracy lub na studia.
POSIADAMY UPRAWNIENIA DO POŚWIADCZANIA DOKUMENTÓW PODAŃ IMIGRACYJNYCH (USŁUGI NOTARIALNE – COMMISISON OF OATH).
ZAPRASZAMY DO ODWIEDZENIA NASZEJ STRONY INFORMACYJNEJ: WWW.EMIGRACJAKANADA.NET
MOŻLIWOŚĆ UDZIELENIA KONSULTACJI Z POMOCĄ SKYPE'A.
DWIE DOGODNE LOKALIZACJE ( TORONTO I ETOBICOKE).
Możliwość spotkania w niektóre weekendy i wieczorami, po uprzednim umówieniu wizyty.
BEZPŁATNY PARKING.
Przegląd tygodnia. Piątek, 26 lipca 2013
Napisane przez Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
Sukces przedsiębiorstwa z Mississaugi
Pekin/Mississauga
W chińskiej prowincji Fujian w kwietniu uruchomiono nową elektrownię atomową. Moc pracującego w niej generatora to 1,09 miliona kilowatów. Jeszcze trzy takie są w trakcie budowy. Władze Ningde Nuclear Power Co Ltd. twierdzą, że elektrownia spełnia wszystkie wymogi bezpieczeństwa. Dzięki uruchomieniu elektrowni prowincja będzie czerpać 45,32 proc. ze źródeł odnawialnych. Wcześniej było to 42,56 proc.
W tym roku 3,6 miliarda kilowatogodzin zostanie przesłanych do innych prowincji. Wg oficjalnych danych, Chiny posiadają 15 elektrowni atomowych o łącznej mocy 12,54 gigawatów. Do tego 30 obiektów jest w budowie (32,81 gigawatów).
Elektrownia jest monitorowana przez 15 jednostek (VDU – Visual Display Units) wyprodukowanych przez firmę Transduction z Mississaugi, składających się z 19-calowego dotykowego monitora LCD i serwera.
Transduction powstała w 1975 roku, jej właścicielem jest Stanisław Tymiński. Firma specjalizuje się w budowie monitorów i wyświetlaczy LCD, sprzętu komputerowego światowej klasy, projektowanego zgodnie z indywidualnymi wymaganiami klientów, używanego przez przemysł, odbiorców cywilnych i wojskowych.
Wszystkie produkty objęte są wieloletnią gwarancją, najczęściej na 3 lub 5 lat, ale są projektowane tak, by pracować co najmniej 10. Komputery dostarczane przez przedsiębiorstwo z Mississaugi działają na atomowych łodziach podwodnych, w samolotach transportowych i patrolujących, czy właśnie w elektrowniach jądrowych.
Na zdjęciu od lewej: Premier Eva Aariak (Nunavut), Premier Bob McLeod (Northwest Territories), Premier Alison Redford (Alberta), Premier Robert Ghiz (P.E.I.), Premier Greg Selinger (Manitoba), Premier Darrell Dexter (Nova Scotia), Premier and Chair of the Council of the Federation Kathleen Wynne (Ontario), Premier Pauline Marois (Quebec), Premier David Alward (New Brunswick), Premier Christy Clark (British Columbia), Premier Brad Wall (Saskatchewan), Premier Kathy Dunderdale (Newfoundland and Labrador) and Premier Darren Pasloski (Yukon).
Premierzy radzili o miejscach pracy
Toronto
Premierzy kanadyjskich prowincji i terytoriów spotkali się w czwartek w Niagara-on-the-Lake. Tego rodzaju spotkania odbywają się systematycznie co pół roku. Najważniejszym punktem dyskusji będą programy szkolenia pracowników.
Kilku przywódców jest zdecydowanych walczyć z zapisem, który bez konsultacji pojawił się w marcowym budżecie federalnym – chodzi o Canada Job Grant, na który przeznaczono 900 milionów dolarów.
W raporcie University of Toronto's Mowat Centre i the Caledon Institute of Social Policy program nazwano policzkiem wymierzonym prowincjom. Rząd federalny wkracza bowiem w obszar, który do tej pory był zarezerwowany dla polityki prowincyjnej. W efekcie powstanie zamieszanie w subsydiowaniu tworzenia nowych miejsc pracy. Poza tym program pomija wielu przedsiębiorców z sektora prywatnego, zwłaszcza małych i średnich, którzy nie mają możliwości organizowania szkoleń. Tam pracownicy uczą się na bieżąco podczas wykonywania pracy.
W tym samym czasie Dan Kelly, przewodniczący kanadyjskiej federacji niezależnych przedsiębiorców – organizacji, której członkowie są w dużej mierze odpowiedzialni za plan – zachęcił władze prowincji do składania wniosków. Kelly dodał, że małe i średnie przedsiębiorstwa stanowią 60 proc. wszystkich działających w Kanadzie i często do nich trafiają młodzi pracownicy, którzy dopiero się uczą. Mimo że program federalny na razie nie odnosi się do małych przedsiębiorstw, istnieją przesłanki, że w kolejnych latach się to zmieni.
W ramach programu ma być przeszkolonych 130 000 pracowników począwszy od kwietnia 2014 roku. Pieniądze mają być przeznaczone na krótkoterminowe szkolenia, sponsorowane przez pracodawców, w których uczestniczyłyby osoby bezrobotne lub zatrudnione na stanowisku nieodpowiadającym posiadanym kwalifikacjom. Sponsorzy musieliby wygospodarować do 5000 dol. – pieniądze te mogłyby być następnie zwrócone z funduszy prowincyjnych i federalnych.
Jednak na program zabrano 300 milionów dolarów, które do tej pory trafiały do prowincji w ramach Labour Market Agreements – umów, dzięki którym prowincje mogły uruchamiać programy szkoleń dopasowane do potrzeb lokalnych rynków pracy. Z drugiej strony, Canada Job Grant zmusza prowincje do wkładu w wysokości kolejnych 300 milionów. Czyli będzie mniej pieniędzy na programy już uruchomione.
Zgodnie z ostatnimi danymi Statistics Canada, 1,4 miliona obywateli nie ma pracy. Liczba wolnych etatów wynosi z kolei 220 000. Oznacza to średnio 6 chętnych na jedno miejsce pracy.
Problem w tym, jak odpowiednio przygotować pracowników. Przez ostatnie 20 lat szkolenia należały do obowiązków poszczególnych prowincji i terytoriów. Kierowano się zasadą, że ci, którzy działają na miejscu, najlepiej zdają sobie sprawę z potrzeb rynku pracy, dlatego będą wiedzieli, kogo wspomóc i jak monitorować skuteczność szkoleń.
Najgłośniej oponują Ontario, Quebec i Nowa Szkocja. Alberta, w której z powodu wolnych miejsc pracy w ciągu czterech lat straty mogą sięgnąć 33 milionów dolarów, jest bardziej przychylna pomysłowi rządu Harpera. Program zyskał też aprobatę kanadyjskiej izby handlowej i tych gałęzi gospodarki, które od lat cierpią na niedobory pracowników.
Nabrał śmiałości po wypiciu
Windsor
Próba przepłynięcia rzeki Detroit z Kanady do USA zakończyła się międzynarodową akcją ratunkową. Śmiałek, który ją podjął, przez całą wcześniejszą noc raczył się alkoholem. John Morillo (47 l.) przyznał, że pomysł był "rzeczywiście głupi". Został zatrzymany za przebywanie w miejscu publicznym w stanie nietrzeźwym. Może też być ukarany grzywną w wysokości od 5000 do 25 000 dol.
We wtorek Morillo powiedział, że pił, ale nie był pijany. Od lat nosił się z zamiarem przepłynięcia rzeki, a teraz wreszcie wystarczyło mu odwagi, by próbę podjąć. Żałuje tylko, że sprawił kłopot służbom ratunkowym – na miejsce wezwano trzy łodzie i śmigłowiec. Ze względu na silny prąd rzeka jest niebezpieczna w tym miejscu.
W poniedziałek o 11.30 w nocy policję w Windsor zawiadomiła sąsiadka Morillo. Powiedziała, że mężczyzna zniknął jej z oczu jakieś półtorej godziny wcześniej. Śmiałek tymczasem dopłynął do Detroit i wyszedł na brzeg w pobliżu Renaissance Center. Czyli dopiął swego. Powiedział, że niektórzy nawet robili sobie z nim zdjęcia. Gdy go przechwycono 50 minut po północy, był w drodze powrotnej i niedużo mu zostało. Nie wiadomo dokładnie, jaki dystans przepłynął. Tunel Detroit-Windsor ma 1,5 kilometra, most Ambassador – 2,3 km.
Maja Palka ma plac zabaw
Mississauga
Wyprzedaż podwórkowa i stoisko z lemoniada i cupcakes zorganizowane w Clarkson przez sąsiadów i przyjaciół Mai Palka w ostatnią niedzielę cieszyły się dużym powodzeniem. Zebrano więcej pieniędzy niż potrzeba na budowę placu zabaw dla dziewczynki. Mama Mai przyprowadziła ją na wyprzedaż. Maja ma 6 lat i choruje na białaczkę. Ze względu na chemioterapię wyniszczającą jej układ odpornościowy nie może bawić się na ogólnodostępnych placach zabaw.
Kaleka czy nie, pasy muszą być...
Saskatoon
Steve Simonar, niepełnosprawny mężczyzna pozbawiony rąk, z Saskatoon, który został ukarany mandatem za brak zapiętych pasów bezpieczeństwa, wygrał sprawę w sądzie.
Mandat został uznany za nieważny. Simonar oczekuje przeprosin od policjanta, a nawet od miasta.
Mężczyzna stracił obie ręce po wypadku na łodzi, który wydarzył się 30 lat temu.
Prowadzi specjalnie przystosowany samochód – do kręcenia kierownicą używa stóp.
Nie jest w stanie samodzielnie zapiąć i rozpiąć pasów bezpieczeństwa. Gdy tylko wrócił do zdrowia, ponownie zdał egzamin na prawo jazdy, kierując pojazd za pomocą stóp. Zawsze nosi przy sobie odpowiednie orzeczenie lekarskie, teraz jednak okazało się, że powinno być ono zatwierdzone przez prowincyjny organ wydający prawa jazdy.
Został zatrzymany przez policję podczas akcji kontroli prędkości i właśnie zapinania pasów.
Simonar był jednym z setek kierowców, którzy dostali mandat w wysokości 175 dolarów.
Niesprawiedliwe, ale prawdziwe
Ottawa
Trybunał ds. Konkurencji oddalił skargę sprzedawców przeciwko Visa i MasterCard dotyczącą opłat za obsługę transakcji bezgotówkowych nakładanych przez firmy wydające karty kredytowe. Sprzedawcy domagali się prawa do odmowy przyjmowania kart premium, za które opłata jest wyższa, lub przenoszenia części opłaty na klienta. Obecnie nie mają oni prawa wyboru.
Uzasadnienie decyzji nie jest dotąd znane, oświadczenie dotyczące skargi ma zostać opublikowane wkrótce, gdy zapadnie decyzja o tym, które informacje można odtajnić.
Wiadomo, że wniosek oddalono z przyczyn technicznych – Canada's Competition Bureau powoływało się na rozdział 76 Competition Act, który mówi o odsprzedawaniu produktów. Jednak w świetle definicji prawnej sprzedawcy, przyjmując płatności kartami kredytowymi, nie odsprzedają usług firm kredytowych. Trybunał ma się mimo wszystko przyjrzeć sprawie.
W Kanadzie prowizje od płatności kartami kredytowymi należą do najwyższych na świecie. Rocznie jest to kwota rzędu 6 miliardów dolarów. Na przykład opłata za zakup wartości 400 dolarów karta premium wynosi 12 dolarów – jest to 100 razy więcej niż kartą typu debit, w przypadku których obowiązuje stała prowizja 12 centów.
Minister finansów Jim Flaherty przyznał, że poruszenie sprawy jest ruchem we właściwym kierunku i rząd już zajmował się przejrzystością zasad naliczania prowizji. Teraz minister chce wrócić do sprawy i zacząć od zwołania spotkania komitetu konsultacyjnego FinPay, w skład którego wchodzą m.in. przedstawiciele firm kredytowych, handlowców sieciowych i małych oraz konsumentów.
Z decyzji cieszą się oczywiście MasterCard i Visa. Obie firmy opublikowały oświadczenia, w których mówią, że decyzja trybunału chroni klientów przed naliczaniem niesprawiedliwych opłat.
Lotnictwo i kosmos dofinansowane
Toronto
Zgodnie z najnowszym 15-stronicowym raportem Fraser Institute, do kanadyjskiego przemysłu lotniczego od 1961 roku w postaci zasiłków wpłynęły 22 miliardy dolarów. Pracownicy zakładów Bombardiera w Toronto pobrali 1,1 miliarda od 1966 roku. Zdaniem analityków, sporo w tym winy rządu i nie należy się dziwić, że jeśli politycy chcą dawać zakładom lotniczym pieniądze, te je przyjmują.
Pieniądze trafiały do odbiorców w formie rozmaitych grantów, pensji i wypłat dla przedsiębiorstw prywatnych. Z raportu wynika, że czterech największych odbiorców funduszy przekazywanych przez Industry Canada to firmy lotnicze. Pratt & Whitney Canada z siedzibą w Longueil w Quebecu. Otrzymał 75 wypłat na łączną kwotę 3,3 miliarda dolarów. Następnie wspomniany Bombardier – 1,1 miliarda. Trzecie miejsce zajął de Havilland z miliardem. Czwarty jest natomiast CAE Inc. z Mississaugi produkujący symulatory – przedsiębiorstwo otrzymało 646 milionów dol. od 1993 roku.
Dla porównania, w tym czasie firmy zatrudniające najwięcej pracowników, do których należą Onex Corp., George Weston Ltd. i Loblaw Cos., nie dostały ani centa. Łącznie trzy wymienione przedsiębiorstwa zatrudniają 536 000 osób. Okazuje się, że tylko pięciu z 25 największych pracodawców mogło liczyć na pomoc rządową.
Autor raportu zaznacza, że nie uwzględniono dotacji prowincyjnych oraz 14-miliardowej zapomogi dla Chryslera i General Motors wypłaconej w 2009 roku. Pominięto też 63 miliony dolarów z Economic Action Plan.
Użarł ją grzechocący wąż
Toronto
Zdaniem lekarzy, pracownica zoo w Toronto, która została w niedzielę pogryziona przez grzechotnika massasauga, całkowicie wróci do zdrowia. Rany 40-latki nie zagrażały jej życiu. Wypadek wydarzył się około 1 po południu. Toronto Emergency Services przyznaje, że było to niecodzienne zgłoszenie. Władze zoo w e-mailu stwierdziły, że ze względu na politykę prywatności nie będą podawać tożsamości pracownicy. Grzechotniki można oglądać na ekspozycji dotyczące Ameryki. W środowisku naturalnym najczęściej występują na półwyspie Bruce i na zachodnim wybrzeżu zatoki Georgian. Ich liczebność ostatnio wzrosła. Powodem były stosunkowo niskie temperatury w czerwcu, przez co węże większość okresu godowego spędziły w środowisku leśnym. Z powodu ukąszenia w Ontario zmarły dotąd tylko dwie osoby. Wypadki miały miejsce ponad 40 lat temu, kiedy nie było możliwości udzielenia pomocy w wymaganym czasie.
Podczas jednej czwartej ugryzień węże nie wydzielają jadu. Nie wiadomo, jak było w obecnym przypadku. Massasauga jest jedynym jadowitym wężem występującym w Ontario.
Jest to gatunek zagrożony.
Ty też możesz skończyć jak Detroit
Ottawa
Eksperci twierdzą, że niektóre kanadyjskie miasta mogą za 10, 20 czy 30 lat podzielić los Detroit, jeśli nie wyciągną wniosków z ostatnich wydarzeń. Na przykładzie Detroit widać, jak mogą skończyć się wieloletnie problemy. Miasto ogłosiło upadłość w zeszły czwartek. Miało 18 miliardów dolarów długów, które narastały przez sześć dekad.
Jak na razie jednak sytuacja w większości z 5000 kanadyjskich miast jest dobra. Zgodnie z obowiązującym prawem, budżety miast muszą się bilansować. Wiadomo, ze zdarzają się lata chudsze, kiedy trzeba rzeczywiście zaciskać pasa i stosować cięcia, ale ta polityka przynosi efekty, twierdzą analitycy z centrum badań nad miastami.
Możliwe jest zaciąganie pożyczek przez miasta, ale tylko na duże projekty infrastrukturalne. Władze prowincji czuwają nad tym, by zadłużenie było utrzymane w ryzach. W Ontario na przykład stosowany jest przepis mówiący o tym, że zadłużenie danego miasta nie może przekraczać 25 proce. jego rocznych dochodów. Jeśli mimo wszystko miasto popada w tarapaty finansowe, prowincja wyznacza specjalny nadzór.
Problemem w większości miast jest niewątpliwie starzejąca się infrastruktura. Na remonty dróg i mostów należałoby przeznaczyć 200 miliardów dolarów. Jednak miasta są ostrożne, jeśli chodzi o branie kredytów. Ich władze obawiają się odsetek. Chętniej zadłużają się tylko miasta w Quebecu, jednak żadnemu nie grozi póki co bankructwo.
Patrząc na dane historyczne, nie zawsze jednak było różowo. We wczesnych latach 30. ubiegłego wieku upadłość ogłosiło pięć miast w Kolumbii Brytyjskiej: Burnaby, Merritt, Prince Rupert oraz miasto i dzielnica North Vancouver. Z powodu kryzysu coraz mniej osób było wtedy stać na płacenie podatków. Minęło wiele czasu, zanim się odrodziły, ale wyciągnęły wnioski z tej trudnej lekcji. Najważniejsze okazało się patrzenie wiele lat do przodu i ostrożność w podejmowaniu długoterminowych decyzji.
Problemem wielu miast są wypłaty rent i zasiłków dla urzędników i pracowników służb miejskich. Na początku tego roku Ontario Municipal Employees Retirement System podejmował starania, by ograniczyć wypłaty dla byłych pracowników miasta. Obecna sytuacja grozi bowiem 10-milionowym deficytem.
W Saint John w Nowym Brunszwiku, brakuje obecnie 195 milionów na ten cel, dlatego zdecydowano się na wprowadzenie reform. Deficyt w Reginie sięga 250 milionów. W Detroit 38 proc. dziennego dochodu szło na spłacanie odsetek i obsługę zadłużenia oraz pensje urzędników i pracowników służb miejskich.
Biec na pomoc
Montreal
Około tysiąca osób wzięło udział w biegu na 12 kilometrów, który odbył się w Nantes w Quebecu w niedzielę. Dochód był przeznaczony na pomoc dla Lac-Mégantic. Wielu biegaczy na znak nadziei założyło zielone ubrania. Pieniądze zbierali wolontariusze z Czerwonego Krzyża. W biegu wziął udział były hokeista, a obecny kandydat partii "Zielonych" Georges Laraque. Na mecie uczestnicy biegu uczcili pamięć ofiar katastrofy minutą ciszy.
Wspinacz się złapał i odpadł
Edmonton
26-letni wspinacz, który poślizgnął się i spadł z wysokości 15 metrów na trasie Tunnel Mountain's Gooseberry w Górach Skalistych, wraca do zdrowia.
Ekipy ratunkowe przyznają, że akcja była trudna. Mężczyzna wspinał się w towarzystwie dwójki przyjaciół, którzy wezwali pomoc. Wspinacz złapał się poluzowanego uchwytu. Zawisł 150 metrów nad ziemią. Doznał urazu pleców i miednicy. Został przewieziony śmigłowcem do czekającej już na dole karetki pogotowia.
Niedziela nie była szczęśliwa dla miłośników wspinaczki skałkowej. Wieczorem w Lake Louise miała miejsce kolejna akcja – 25-latek z Edmonton doznał urazu kolana.
Złoto jednak się świeci
Vancouver
Rozpoczęły się konsultacje społeczne w sprawie inwestycji Taseko w kopalnię złota i miedzi w Williams Lake w Kolumbii Brytyjskiej. Projekt Taseko opiewa na miliard dolarów. Canadian Environmental Assessment Agency zajmuje się nim po raz drugi. Wcześniej w 2010 roku rząd kanadyjski odrzucił go po zastrzeżeniach zgłoszonych przez lokalną ludność rdzenną. Projekt zagrażał osuszeniem jeziora Fish Lake.
Wicedyrektor Taseko Brian Battison mówi, że tym razem dokonano zmian w projekcie, które kosztowały 300 milionów dolarów. Dodaje, że jest to krok w stronę First Nations. Wciąż jednak wiele społeczności zgłasza zastrzeżenia. Mają je np. rząd Tsilhqot'in czy Xeni Gwet'in. Indianie mimo wszystko obawiają się o przyszłość Fish Lake. Projekt ma być zlokalizowany około 125 kilometrów na południowy-zachód od jeziora Williams Lake.
Konsultacje potrwają przez 32 dni.
Tablice tracą skórę
Toronto
Ontario Service Ontario ma za darmo wymienić wadliwe tablice rejestracyjne, jeśli defekty ujawnią się w ciągu najbliższych 5 lat. Kilku kierowców z Ottawy skarżyło się, że ich tablice łuszczą się i blakną, przez co stają się nieczytelne. To zmusza ich do wymiany. W przeciwnym razie kierowcom grozi mandat.
Wymiana standardowej tablicy rejestracyjnej kosztuje 20 dolarów, chyba że jest to tablica personalizowana – wtedy koszt sięga 99 dolarów.
Service Ontario podaje, że przyczynami szybszego zużywania się tablic może być działanie spalin, słońca, chemikaliów, mycia pod ciśnieniem czy uderzania przez odpryskujące kamienie. Urząd przyznaje jednak, że materiały, z których wykonywane są tablice, są co jakiś czas zmieniane, by podnieść ich trwałość na działanie czynników środowiska. Wadliwe tablice mogą więc pochodzić z wybranej gorszej partii.
Toronto
W ostatnim tygodniu, gdy z powodu upałów obawiano się przerw w dostawie prądu, ontaryjski minister energetyki Bob Chiarelli powiedział, że najlepszym rozwiązaniem jest po prostu oszczędzanie energii. Niestety, przekaz ten chyba nie do wszystkich dotarł, ale też był słabo rozpowszechniany. Wielu użytkowników wychodzi bowiem z założenia, że zasoby energii są nieograniczone. Minister, mówiąc o rozwoju sieci energetycznej, stwierdził, że właśnie oszczędzanie jest nawet bardziej istotne niż budowa nowych elektrowni. Dlatego prowincja chce inwestować w oszczędzanie. Przez lata ekolodzy podkreślali, że problemowi zmniejszenia zużycia energii brakuje należytej uwagi. A podstawowym działaniem, jakie należy podejmować, jest edukacja i kształtowanie odpowiednich postaw użytkowników.
Ottawa
Samotna matka czworga dzieci straciła obie nogi i jedną rękę po przypadkowym pogryzieniu przez psa, które wywołało wstrząs septyczny. 49-letnia Christine Caron bawiła się ze swoimi psami rasy shih-tzu 22 maja. Gdy jeden z psów ugryzł kobietę, inny polizał jej ranę. Na początku nie zwróciła na to uwagi, ale już po trzech dniach trafiła do szpitala. Przez półtora miesiąca była w śpiączce. Gdy się obudziła, jej nogi były czarne, a ręka wyglądała jak zmumifikowana. Okazało się, że rana została zainfekowana przez bakterię Capnocytophaga canimorsus, która znajduje się w psiej ślinie. Nastąpił wstrząs septyczny – Health Canada podaje, że w ciągu 25 lat odnotowano tylko około 200 takich przypadków. Lekarze nie wiedzą, czy reakcję wywołała ślina psa, który ugryzł poszkodowaną, czy tego, który ją potem polizał. Caron musiała mieć amputowane nogi poniżej kolan i rękę poniżej łokcia. Zachowała tylko prawą rękę, którą jednak na razie nie może poruszać. Ze śpiączki wybudziła się na chwilę kilka dni przed amputacją. Mówi, że chce żyć, musi żyć ze względu na dzieci, które ciągle jeszcze jej potrzebują. Rodzina zbiera pieniądze na zakup protez nóg i przystosowanie domu do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Koszt jednej protezy waha się od 10 000 do 15 000 dolarów. Zbiórka odbywa się za pośrednictwem strony Fundrazr. Na wszystko potrzeba około 100 000 dol., na razie zebrano 13 000. Caron zaczynała pracę jako agent ubezpieczeniowy, nie ma w chwili obecnej pracy ani ubezpieczenia.
Calgary
Mimo oskarżeń w związku z prostytucją Mike Allen zostaje w parlamencie Alberty. Allen reprezentuje okręg Fort McMurray-Wood Buffalo. Jako przedstawiciel rządu Alberty Allen brał udział w konferencji w St. Paul, Minn., kiedy został zatrzymany przez amerykańską policję. Pod koniec września ma stawić się w sądzie. W zeszłym tygodniu poseł opuścił szeregi Partii Konserwatywnej. Zwrócił też pieniądze za wyjazd na konferencję. Będzie zasiadał w parlamencie jako poseł niezależny. Wybory uzupełniające byłyby posunięciem drogim i czasochłonnym. Zapowiedział też, że zanim zdecyduje się na pozostanie w polityce na dłużej, przeprowadzi konsultacje wśród swoich wyborców. Musi dowiedzieć się, czy istnieje jakakolwiek możliwość odbudowania zaufania społecznego. Powiedział, że takie zachowanie więcej się nie powtórzy i przeprosił za "błąd".
Toronto
W związku z burzami, które w piątek wieczorem przeszły przez Ontario i Quebec, jeszcze w poniedziałek 61 000 osób nie miało prądu. Zmarła też 21-letnia kobieta, pracująca na basenie miejskim w Boucherville na południu Montrealu – została uderzona przez spadającą gałąź. Rannych zostało również kilkoro dzieci. Komisja do spraw bezpieczeństwa pracy zbada, dlaczego basen był wciąż otwarty mimo nadciągającej burzy. Zasilanie miało być przywracane stopniowo. W Quebecu ponad 178 000 osób nie miało prądu jeszcze wieczorem w sobotę, a 44 000 – w poniedziałek rano. Hydro-Quebec podało, że zaraz po przejściu burzy bez prądu zostało 560 000 osób. Szkody miały być naprawione najpóźniej we wtorek. Najgorzej było w Laval, Laurentians, Lanaudiere i rejonie Outaouais w pobliżu Ottawy. Jeśli chodzi o Ontario, to 17 700 klientów Hydro One straciło zasilanie. O 7.30 w sobotę na brak prądu skarżyło się 8000 osób z okolic Hamilton, 3500 mieszkańców samego miasta też pozostawało bez prądu. Awarie były spowodowane zrywaniem przewodów i łamaniem słupów przez spadające konary, a także uderzeniami piorunów. Prędkość wiatru podczas burzy dochodziła do 100 km/h. W niektórych miejscach wiatr przewracał nawet samochody. Na obszarze prowincji zgodnie z oficjalnymi danymi w sobotni wieczór prądu nie miało 76 782 klientów. Najbardziej ucierpiał rejon Bancroft, gdzie zaraz po burzy 29 000 osób nie miało zasilania. Przedstawiciele Hydro One powiedzieli, że niestety 10 412 klientów z tego obszaru prawdopodobnie będzie musiało poczekać do 28 lipca. W Peterborough prąd nie docierał do 1500 osób, w Kawartha Lakes – do 5905. Burze przeszły też przez Niagara Falls.
Ottawa
Rząd federalny obiecuje 60 milionów dolarów na odbudowę Lac-Mégantic. Z tej kwoty 25 milionów ma być przekazane prowincji Quebec, która na pomoc miastu wygospodarowała także 60 milionów. Pozostałe pieniądze federalne mają wspomóc rozwój ekonomiczny miasta. W sumie Lac-Mégantic otrzyma więc 120 milionów dolarów. Informację o rządowej pomocy przekazał Christian Paradis, poseł okręgu Mégantic-L'Érable i minister rozwoju międzynarodowego podczas wizyty w miejscu katastrofy kolejowej. Paradis przybył do Lac-Mégantic w poniedziałek po południu. Burmistrz miasta Colette Roy-Laroche podziękowała ministrowi, zaznaczając jednak, że pieniędzy i tak będzie brakowało. W Lac-Mégantic wciąż pięć osób uznaje się za zaginione. Po dokonaniu ostatnich identyfikacji znalezionych ciał liczba zidentyfikowanych ofiar wzrosła do 28. Służby ratownicze Sěreté du Québec przewidują, że podczas eksplozji pociągu życie straciło 47 osób. W poniedziałek późnym popołudniem minister środowiska podał, że pociąg przewoził 7,2 miliona litrów produktów naftowych w 43 wagonach-cysternach. 5,7 mln litrów wyciekło do środowiska, zanieczyszczając powietrze, wody i glebę.
Sztafeta w poprzek jeziora
Toronto
Pięć Kanadyjek w wieku od 18 do 61 lat podjęło próbę przepłynięcia wzdłuż jeziora Ontario. Do tej pory nikt jeszcze tego nie dokonał. Kobiety wystartowały z Kingston, mają dopłynąć do Burlington. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, przepłyną dystans 305 kilometrów. Zajmie im to pięć dni.
Wszystkie przepływały już solo jezioro Ontario, a najmłodsza z nich w zeszłym roku z powodzeniem zmierzyła się z kanałem La Manche. Również wszystkie przepłynęły 52 kilometrową trasę z Niagara-on-the-Lake do Toronto.
Colleen Shields, 61, Nicole Mallette, 48, Samantha Whiteside, 23, Rebekah Boscariol, 18 i Mona Sharari, 18, początkowo przez godzinę płynęły razem, aż wypłynęły na otwarte wody jeziora. Od tej pory będą płynąć, zmieniając się co dwie godziny.
Nad bezpieczeństwem pływaczek czuwa ekipa z łodzi podążającej wzdłuż trasy. Zespół aklimatyzował się do chłodnej wody od czerwca. Panie pływały w wodzie o temperaturze 12 stopni Celsjusza. Zgodnie z danymi National Weather Service w Buffalo, obecnie temperatura wody w Ontario wynosi 9 stopni.
Pływaczki zbierają fundusze na rzecz organizacji Because I'm A Girl promującej równouprawnienie.
Konserwatyści obiecują ożywienie produkcji
Ontario
W Mississaudze odbyła się konferencja prasowa konserwatysty Montego McNaughtona. W fabryce Daimler AG's Orion Bus w Clarkson McNaughton odnosił się do założeń politycznych zawartych w dokumencie Paths to Prosperity: Advanced Manufacturing for a Better Ontario opracowanym przez partię będącą w opozycji w Ontario.
Propozycje działań mają ożywić produkcję w Ontario. W zeszłym roku Daimler AG ogłosił zamknięcie fabryki w Clarkson.
McNaughton zapewniał, że realizacja planu ma prowadzić do powstania wielu wartościowych miejsc pracy w miastach takich jak Mississauga i zahamować spadek gospodarczy, który jest schedą po liberałach.
W całej prowincji ma przybyć 300 000 nowych miejsc pracy. Produkcja należy do kluczowych dziedzin gospodarki.
Wśród innych propozycji torysów znalazły się: zmiany opłat za energię dla zakładów przemysłowych, tworzenie programów szkoleń dopasowanych do potrzeb pracodawców, inwestycje w zakłady produkcyjne, wprowadzenie ulg podatkowych na zakup sprzętu i współpraca z Albertą odnośnie do wydobycia ropy naftowej.
Kucharze najbardziej nam potrzebni?!
Toronto
Okazuje się, że najwięcej pozwoleń na pracę dla osób przyjeżdżających do Kanady wydawanych jest kucharzom. Generalnie większość pozwoleń otrzymują osoby, które raczej nie przeszły wielu szkoleń, np. malarze, dekarze czy pracownicy budowlani. W 2011 roku zaakceptowano 17 554 wnioski. Kucharzom wydano 5428 pozwoleń, technikom obsługującym maszyny przemysłowe i mechanikom – 1272, kierowcom ciężarówek – 862, a szefom kuchni i stolarzom – po 723. Dane pochodzą z Human Resources and Skills Development Canada. Dane nie uwzględniały pracowników rolnictwa i służby zdrowia. Poza tym należy wziąć pod uwagę, że na mocy umów z innymi krajami, część osób nie potrzebuje pozwoleń. Z procedury wyłączone są też niektóre zawody i transfery pracowników wewnątrz firm.Jedną ze zmian jest wprowadzenie nowej opłaty za wystawienie opinii o rynku pracy, która miałaby uzasadniać potrzebę zatrudniania obcokrajowców. Przy jej wystawianiu brane są pod uwagę m.in. działania podjęte przez pracodawcę w celu przyjęcia do pracy Kanadyjczyków. Zniesiono też zapis o możliwości zmniejszania pensji pracowników zagranicznych o 15 proc.
Conference Board of Canada zwraca uwagę, że liczba osób przybywających do Kanady w ramach programu pracy czasowej rosła nawet w trakcie recesji w 2009 roku. W tym samym czasie bezrobocie osiągnęło rekordową wartość 8,6 proc. Przywołano sytuację w Albercie i Saskatchewan, gdzie pracodawcy mają duży problem ze znalezieniem odpowiednich pracowników mimo rosnącej liczby osób bezrobotnych.
Ma to dowodzić właśnie nieadekwatnego kształcenia i małej mobilności pracowników. Z drugiej strony, pracodawcy robią niewiele, by zmotywować pracowników do migracji za chlebem.
Waterloo
Regional Police Service apeluje o pomoc w odszukaniu potencjalnych ofiar właścicielki punktu opieki nad dziećmi oskarżonej o otrucie dwójki podopiecznych. Aresztowana to 32-letnia Christine Allen z Kitchener. Policja podaje, że kobieta może też używać nazwiska Keilbar. Kobieta prowadziła punkt daycare w Kitchener od 2009 do 2011 roku. Zwrócono na nią uwagę w marcu tego roku, gdy dziecko pozostające pod jej opieką trafiło do szpitala senne, z bardzo niskim ciśnieniem krwi, trudnościami w oddychaniu i obniżoną czynnością serca. Dziecko przeżyło, ale w późniejszym terminie znów znalazło się w szpitalu z takimi samymi objawami. Policja twierdzi, że oskarżona używała środka do pielęgnacji oczu, który, jak się okazało, zawierał niebezpieczną substancję. Zajmujący się sprawą inspektor Kevin Thaler powiedział, że był to środek "spod lady". Allen odpowie na zarzuty i przemocy i podania substancji niebezpiecznej. Pierwsza rozprawa w sądzie w Kitchener była zaplanowana na 24 lipca.
Toronto
14 lipca złodzieje wynieśli z Toronto General Hospital fortepian Baby Grand Piano marki Steinway pod pretekstem nastrojenia instrumentu. Dwaj złodzieje przetransportowali fortepian z czwartego piętra w porze lunchu. Ochrona szpitala zatrzymała ich na chwilę, ale nie kwestionowała powodu wynoszenia instrumentu. Nikt nie przypuszczał, że to kradzież. Oczywiście, gdy ktoś zna się na fortepianach, od razu wie, że stroi się je na miejscu, a nie przewozi w tym celu gdzieś indziej. Złodzieje przewieźli wart 27 000 dolarów instrument windą towarową. Na dole trzeci podejrzany pomógł im zapakować go do vana. Fortepian został przekazany szpitalowi w 2006 roku. Używany było podczas cotygodniowych godzinnych koncertów dla pacjentów. Szpital uświadomił sobie jego zniknięcie dopiero cztery dni po kradzieży, tuż przed koncertem. Niestety, kamery nie zarejestrowały dokładnie momentu wynoszenia fortepianu. Policja podaje, że złodzieje mieli po około 25 lat. Jeden z podejrzanych ważył około 190 funtów (86 kg), był rasy białej, miał krótkie jasne włosy oraz nosił czarny T-shirt i dżinsy. Drugi ze złodziei był ciemnoskóry, nosił brązowe krótkie spodnie, koszulkę w paski i czapkę bejsbolową. O trzecim wiadomo tylko, że był biały i miał czarne włosy. Policja opublikowała portrety z kamer.
Newmarket
Policja ujawniła tożsamość skoczka spadochronowego, który zginął w sobotę w miejscowości Georgina na północ od Toronto. 42-letni mieszkaniec Etobicoke Igor Zaitsev spadł w okolicy Smith Boulevard niedaleko autostrady nr 48. Został przewieziony do szpitala w Newmarket, gdzie ogłoszono jego zgon. RCMP zabezpieczyło jego spadochron i bada przyczyny nieudanego lądowania.
Ottawa
Conference Board of Canada zastanawia się nad zasadnością prowadzenia programu pracy czasowej dla pracowników zagranicznych w sytuacji, gdy rośnie bezrobocie wśród młodych Kanadyjczyków. Z trzyczęściowego przeglądu sytuacji na rynku pracy po kryzysie wynika, że do grudnia zeszłego roku z zagranicy przyjechało 340 000 pracowników. W 2006 roku liczba ta wynosiła 150 000. Tymczasem stale rosła stopa bezrobocia. Na koniec 2012 roku bez pracy było 7,1 proc. Kanadyjczyków, czyli 1,4 miliona osób. W tym 400 000 to ludzie młodzi – bezrobocie wśród młodych sięgnęło 14,1 proc. W chwili obecnej sytuacja młodych pracowników nieco się poprawiła, bezrobocie spadło do 13,8 proc. (398 000 osób). Wskazuje się na trzy możliwe powody tak dużego bezrobocia. Pierwszym jest niedostosowanie umiejętności i wykształcenia do potrzeb rynku pracy. Mówi się też, że bezrobocie powstrzymuje migrację młodzieży z niektórych regionów kraju. Do tego pracodawcy mogą, w społecznym odczuciu, płacić pracownikom zagranicznym mniejsze pensje. Program pracy czasowej budzi wiele kontrowersji, dlatego też Ottawa zdecydowała się ostatnio na wprowadzenie do niego szeregu zmian. Czas pokaże, jaki będzie ich wpływ na sytuację na rynku pracy.
Toronto
Rozpoczął się długo oczekiwany remont autostrady Gardiner. Prace mają potrwać do grudnia przyszłego roku. Dwa wschodnie pasy między Jarvis St. i Don Roadway będą zamknięte, dwa pozostaną przejezdne. Przez najbliższe półtora roku kierowcy muszą się uzbroić w cierpliwość i przygotować na okresowe wyłączenia poszczególnych pasów ruchu Gardiner Expressway w obu kierunkach, również w obu kierunkach na Lake Shore Boulevard oraz zjazdów na Jarvis i Sherbourne. Prowadzenie prac stopniowo ma być mniej uciążliwe dla kierowców. Większość krótkoterminowych zamknięć pasów ma być realizowana w godzinach nocnych.
Toronto
Policja w Toronto bada serię włamań na zachodnim krańcu miasta. W środę rano nieznani sprawcy weszli do co najmniej trzech domów w Etobicoke. Wszystkie znajdowały się w okolicy Bloor Street West i Mill Road. Wszystko wskazuje na to, że włamywacze dostali się do domów przez niezamknięte drzwi i okna. Nikt nie został ranny. Policja poszukuje przynajmniej jednego mężczyzny.
Mississauga
Maple Ridge Community Management wprowadza nową aplikację na smartfony. Już niedługo w każdym z ponad 100 condominiów zarządzanych przez Maple Ridge mieszkańcy będą mogli m.in. zgłaszać uwagi do obsługi budynku, wysyłać polecenia do dozorcy i zarządcy, pobierać dokumenty czy czytać biuletyn. Będzie to pierwszy tego typu program dla mieszkańców condominiów w Ontario.
Pojazdy elektryczne nadwerężają sieć
Toronto
Infrastruktura energetyczna może nie wytrzymać rosnącej liczby pojazdów elektrycznych. Specjalne stacje do ładowania tego typu samochodów są dostępne tylko w miastach. Użytkownicy często ładują swoje pojazdy po prostu w domach. Wielu chwali sobie wybór pojazdu elektrycznego – trzeba tylko wieczorem włożyć wtyczkę do gniazdka i rano już można jechać.
Problem pojawia się w starym budownictwie, takim jak np. w dzielnicach Bloor West Village czy the Beaches. Tamtejsze instalacje nie były projektowane w czasie, gdy niemal standardowym wyposażeniem domu był klimatyzator i kilkudziesięciocalowy telewizor. Obciążenie sieci w tamtym czasie było stosunkowo niewielkie.
Toronto Hydro podaje, że ładowanie samochodu elektrycznego zużywa 3 do 5 razy tyle prądu co cały dom. Inne sprzęty pobierające dużo mocy są podłączane na krótko – ładowanie samochodu trwa średnio 8 godzin.
Oznacza to, że część transformatorów trzeba będzie wymienić wcześniej na mocniejsze. Toronto Hydro wspiera jednak używanie pojazdów o napędzie elektrycznym. Problem tylko, że brakuje informacji o tym, w których częściach miasta owe pojazdy się znajdują. Gdyby takie dane były dostępne, operator mógłby racjonalnie zaplanować modernizację sieci.
Dostawcy energii mogą też podjąć inne kroki, np. wprowadzić bardzo korzystną taryfę nocną w godzinach najmniejszego obciążenia sieci.
Szacuje się, że w Ontario jeździ od 1400 do 1500 samochodów elektrycznych, z czego połowa w GTA.
Woda gruntownie przepłukała
Calgary
Po powodzi w Albercie światło dzienne ujrzały nowe znaleziska archeologiczne – w tym kości i amunicja. Wzburzone wody wymyły ziemię, ułatwiając dostęp do pamiątek sprzed wieków.
Mieszkaniec Calgary Cody Van Megen, spacerując z psem wzdłuż rzeki Bow, zrobił zdjęcia odsłoniętych kości żeber i przesłał je do Royal Tyrrell Museum w Drumheller (na wschód od Calgary). Zainteresowali się nimi paleontolodzy. Kości mogą należeć do ssaka z epoki lodowcowej, aby to potwierdzić, muszą być jednak dokładnie zbadane.
Badacze mówią, że mają nadzieję na poznanie historii Alberty, może nawet na odkrycie nowych gatunków. Tereny odkryte przez powódź obfitują w skamieniałości, rośnie więc prawdopodobieństwo odkryć.
Znaleziska to nie tylko kości. Na terenie Easter Seals Camp Horizon, obozu, z którego mogą korzystać osoby niepełnosprawne, woda odsłoniła 1400-kilogramowy zbiornik z propanem, z którego ulatniał się gaz. Trzeba było ewakuować grupę niepełnosprawnych dzieci.
Saperzy już dwukrotnie byli wzywania do Weaselhead Natural Area na południowym zachodzie Calgary. W tym miejscu odbywały się kiedyś ćwiczenia wojskowe. Technicy musieli rozbroić dwa pociski przeciwczołgowe.
Wino natrafia na bariery
Toronto
Lokalni kanadyjscy producenci wina twierdzą, że ze względu na obowiązujące przepisy zamawianie u nich wina przez osoby spoza prowincji jest nadal utrudnione. Władze federalne rok temu zniosły zakaz składania zamówień na wino między prowincjami. Bariery wynikają jednak z ustawodawstwa poszczególnych prowincji. Właściciele winiarni mówią, że dzięki zmianom ich zyski mogłyby wzrosnąć o 20-25 proc. Wielu otrzymuje zapytania od potencjalnych klientów, na które niestety muszą udzielać odmownej odpowiedzi.
Prowincyjne rady kontroli obrotu napojami alkoholowymi utrzymują, że nie chcą tracić dochodów z podatku od sprzedaży w sklepach. Szacują, że w skali roku jest to kwota 300 milionów dolarów. Ci, którzy lobbują za zmianami, chcą sprzedawać swoje wina bezpośrednio. Tymczasem zamówienia można składać za pośrednictwem sklepów.
Rząd federalny i Ministerstwo Przemysłu opowiadają się jednak za likwidacją wszelkich barier. Zdaniem ministra Jamesa Moore'a, należy umożliwić klientom dokonywanie wyboru z szerokiego asortymentu win. Niestety, jak dotąd w ślad za decyzją federalną poszły tylko rządy Nowej Szkocji i Kolumbii Brytyjskiej. Podczas spotkania premierów prowincji Christy Clark (premier B.C.) postanowiła sprezentować wszystkim po butelce wina z Kolumbii Brytyjskiej. Ma nadzieję, że w ten sposób przynajmniej zwróci uwagę innych na problem i zachęci do zmian. Dyskusja na ten temat jest przewidziana w programie spotkania.
Wszystko schodzi na psy
Toronto
Via Rail zwalnia 24 pracowników, którzy do tej pory pomagali pasażerom ze specjalnymi potrzebami (najczęściej osobom starszym i na wózkach inwalidzkich). Tzw. "red cap porters" pracowali na stacjach Union (Toronto) i Central (Montreal). Oprócz tego przewoźnik likwiduje też inne etaty – głównie sprzedawców biletów – więc w sumie pracę straci 56 osób. Miesiąc temu nad Via Rail zawisła groźba strajku pracowników.
Na stacji Union w Toronto zlikwidowane mają być 24 pełne etaty. Na ich miejsce powstanie 19 nowych miejsc pracy, w tym 14 to tzw. asystenci. To właśnie oni mają zastąpić dotychczasowych pomocników osób ze specjalnymi potrzebami. Rzecznik prasowy Via Rail podał, że osoby zatrudnione obecnie będą się mogły ubiegać o posady asystentów.
Kolej chce, żeby nowi pracownicy byli bardziej elastyczni, a nie tylko pomagali w noszeniu bagaży.
Jednak osoby niepełnosprawne korzystające z pomocy tragarzy przyznają, że ich funkcja nie ograniczała się tylko do przeniesienia walizek. Tacy pracownicy przechodzili specjalne szkolenia i uczyli się, jak pomagać niepełnosprawnym na wózkach.
Via Rail wprowadza automaty do sprzedaży biletów, przez co zlikwidowane zostanie dziewięć etatów kasjerów w Brampton, Aldershot, Chatham, Stratford, Guildwood, Cornwall i Woodstock. Oznacza to jednocześnie, że od tej pory będą to stacje samoobsługowe. Nie będzie tam żadnego personelu, który pomógłby przy bagażu lub w zakupie biletu. Na rzecz automatów bez pracy pozostanie też dwóch kasjerów z Brockville, na stacji będzie jednak jeszcze kilku pracowników obsługi.
Zwolnienia nastąpią 25 października. Związek pracowników kolei jest zaskoczony – dopiero co w czerwcu zakończono negocjacje i zażegnano groźbę strajku. Powodem zwolnień ma być 419-milionowy deficyt kolei. Via Rail zapewnia, że pasażerowie nie odczują zmian, które tak naprawdę odzwierciedlają nowe tendencje na kolei – kupowanie biletów przede wszystkim przez Internet oraz potrzebę bardziej elastycznej obsługi.
Gonić energetycznych domokrążców!
Mississauga
Dostawca energii w Mississaudze, Enersource, przypomina, że nie wysyła swoich pracowników do domów klientów, oferując tańsze taryfy. Nie stosuje też telemarketingu. Do Enersource wpłynęło wiele pytań od mieszkańców miasta, których odwiedziły osoby podające się za pracowników operatora.
Często osoby takie proszą o przedstawienie rachunków za energię elektryczną. Dlatego Enersource przestrzega, by każdy, kto chce przystać na warunki oferowane w marketingu bezpośrednim, dokładnie czytał umowę – zwłaszcza dopiski drobnym drukiem.
Może się bowiem okazać, że podpisują kontrakt nie z tym dostawcą, z którym by chcieli.
Straszna przykrość marihuanowej mamy
Montreal
Wchodząc do parku rozrywki La Ronde w Montrealu ze swoimi dziećmi, Victoria Hollinrake (na zdjęciu) z Hawkesbury w Ontario została poinformowana przez pracowników ochrony, że będzie musiała opuścić park, jeśli użyje marihuany do celów medycznych, na którą od czterech lat ma pozwolenie. Kobieta mówi, że to pierwszy raz, kiedy napotkała takie problemy.
Hollinrake cierpi na przewlekłe zaburzenia nerwowe – neuralgię nerwu trójdzielnego – objawiające się intensywnym bólem twarzy. Po kilku godzinach w parku ból nasilił się do tego stopnia, że kobieta zapytała ochroniarzy, czy na terenie parku jest jakieś miejsce, w którym mogłaby bezpiecznie zapalić. Tymczasem pokazano jej drzwi, mimo okazania zezwolenia wydanego przez Health Canada. La Ronde jest parkiem dla niepalących, chociaż wyznaczono w nim miejsca dla palaczy. Jeśli jednak chodzi o marihuanę, władze parku prowadzą politykę "zero tolerancji". Nie ma od tego wyjątków.
Posiadanie, sprzedaż i używanie nielegalnych substancji jest zakazane na terenie parku. Dotyczy to również osób posiadających pozwolenie.
Miał gest, postawił kawę
Edmonton
Pracownicy Tima Hortonsa w Edmonton w poniedziałek byli bardzo zdziwieni, gdy jeden z klientów zapytał kasjerki, ile kaw dziennie sprzedaje, po czym zapłacił za 500 dużych kaw. Menedżerka zapytała go, czy zamierza tyle wypić, ale on poprosił, żeby wydać je kolejnym klientom. Dla siebie dwudziestokilkulatek zamówił dużą double-double i pączka Boston cream. Rachunek w wysokości 859 dolarów uregulował kartą kredytową. Motyw działania mężczyzny nie jest znany, ale spekulacjom nie było końca. Darmowe kawy wydawano do 8 rano. Niektórzy klienci nie mogli w to uwierzyć, dopóki nie zobaczyli rachunku.
Wcześniej zdarzało się, że ktoś postawił 4-5 kaw, ale jeszcze nigdy liczba nie szła w setki.
Dopisała pogoda i ryby
W sobotę, 20 lipca 2013 r., odbyły się towarzyskie zawody o puchar zarządu PKZW. Tradycyjne już, zawody te weszły do naszego kalendarza i trzeba przyznać, że przyjęły się wśród wędkarzy.
Termin też nie jest przypadkowy. Zawsze odbywają się w czasie wakacji, aby utrzymać kontakt wędkarskiego bractwa i rozładować napięcie związane z nałogiem sportowej rywalizacji w czasie trzymiesięcznej wakacyjnej przerwy. W zawodach udział wzięło 12 wędkarzy. Szkoda, że tak mało, bo były to naprawdę dobre zawody, okraszone pięknymi pucharami i wygranymi w postaci gotówki dla pierwszej trójki i wartościowymi nagrodami rzeczowymi dla wszystkich uczestników.
Szlakami bobra: Tim River - na spotkanie z łosiem
Napisane przez Joanna Wasilewska, Andrzej JasińskiJaki jest najbardziej charakterystyczny krajobraz, mogący kojarzyć się każdemu na świecie ze słowem Kanada? Ilu ludzi, tyle odpowiedzi. Dla jednych będą to Góry Skaliste, dla innych wybrzeże Nowej Szkocji z kolorowymi domkami rybaków, dla jeszcze innych prerie Manitoby, dla Ontaryjczyków zapewne charakterystyczny pejzaż Tarczy Kanadyjskiej, Georgian Bay na jeziorze Huron, z granitowymi brzegami i tysiącami wysepek.
Dla tych wychowanych na opowieściach o poszukiwaczach złota, traperach Kanada to Północ, kraina jezior i niewielkich zarastających jeziorek, małych wijących się rzeczek z brzegami porośniętymi białymi sosnami i świerkami, moczarów, bagien, trzęsawisk, rozlewisk z kikutami martwych drzew, pokrytych nenufarami, grążelami i pływającymi wyspami porośniętymi żurawiną i mchem. To królestwo łosia i bobra, współtwórcy tego krajobrazu.
Blisko Toronto takie pejzaże znajdziemy oczywiście w Parku Prowincyjnym Algonquin, a najlepiej na jednej z jego najpiękniejszych rzek, Tim River, w początkowym jej biegu, od Tim Lake do Rosebary Lake, od niego rzeka nabiera trochę innego charakteru, staje się bardziej kamienista, łącząc u końca swój żywot z wodami większej Petawawa River, ale o tym innym razem.
Żeby przepłynąć w tę i z powrotem odcinek od Tim Lake do Rosebary Lake wystarczy jeden weekend. Tim River to niewielka rzeka, ale i niełatwa. Dziesiątki bobrowych tam, przez które trzeba przeciągać canoe, zdarza się, że bobry tak pokierują nurtem, że za tamą zamiast wody znajdziemy wstążkę szlamu. Ma to i swoje plusy, ostrzeżenia o możliwym niskim poziomie wody znajdują się na stałe na mapie Algonquin, zniechęcając potencjalnych canoeistów – na miejscu startowym zazwyczaj jest tylko kilka – kilkanaście samochodów, to ci, którzy szukają ucieczki od przedstawicieli własnego gatunku i chcą być sam na sam z przyrodą. Od mostka na starcie do Tim Lake rzeka jest rozlewiskiem ze sterczącymi kikutami drzew, czarna wijąca się nitka otwartej wody wskazuje bieg nurtu. Po dwóch kilometrach wpływa do Tim Lake, sporego jeziora z dwoma wyspami o granitowych brzegach. Woda tu jest czysta i przezroczysta, wybrało ją na lęgowisko kilka par nurów lodowców. Wyznaczono na nim kilka kempingów, idealne miejsce na bazę wypadową dla tych, którzy nie chcą robić przenosek lub boją się trudności na dalszej trasie.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/category/29-inne-dzialy?start=7322#sigProIde1b331e622
Tim River, wypływając z jeziora, zwęża się, potem zamienia na przemian w większe i mniejsze rozlewiska, czysta woda staje się mulista i czarna, na jej tle odcinają się wyrazistą zielenią pływające liście żółtych grążeli i białych nenufarów. Mokre liście unoszą się w rytm fal, migocząc odbitymi promieniami słońca. Z prawej strony ostro zarysowane granitowe brzegi z wpiętymi w nie korzeniami białych sosen, z lewej falujące torfowiska, na nich wyschnięte kikuty starych modrzewi i jeszcze zielone, młode walczące o życie, jakby wychodzące z gęstego lasu w to niesprzyjające środowisko.
Gdzie jest granica między wodą i lądem, tego nikt nie wie. Lawirować tu trzeba między pływającymi wysepkami zielonej bagiennej roślinności, próbującej zawładnąć otwartą wodą. Na nich krwistoczerwone kępy drobniutkiej owadożernej rosiczki okrągłolistnej. Ta jak modrzewie zginęłaby z braku pożywienia w tym kwaśnym środowisku, gdyby nie wypracowała drapieżnej metody pozyskiwania potrzebnych do życia elementów. Czerwień wabi owady, siadają nieświadome śmiertelnej pułapki na lepiących się wypustkach, liść się zamyka i kończy życie jednego stworzenia, dając je innemu.
Torfowisko kończy się na wyraźnie oznaczonej na żółto przenosce. Tim River musi tu pokonać różnicę poziomów. Spad zawalony kamieniami, pniami i resztkami sztucznego koryta do spławiania drewna sprzed dziesiątków lat. Miejsce odgrodzone łańcuchem z plastikowymi pomarańczowymi pływakami, z napisem dla głupich, że przejścia nie ma, niebezpieczeństwo. Wrażenie dzikości miejsca pryska, ohydne pływaki aż krzyczą dysonansem w otaczającej je harmonii. Pisaliśmy już o tym novum w Algonquin, za dużo urzędników, którzy nigdy prawdopodobnie w interiorze nie byli i nie wiedzą, co czynią, oszpecając co piękniejsze dzikie miejsca. Tu się na piechotę nie da przejść, a co dopiero przepłynąć. A bodajby ich... a bodajby im autostradę pod oknem wybudowali albo tory kolejowe, no chociaż tylko stację benzynową, a bodaj… Zdaje się, że w Algonquin w całej jego historii zdarzył się jeden jedyny wypadek, gdy przez nieuwagę, nie zauważając przenoski, spadły z wodospadu i zabiły się na raz dwie czy trzy osoby. No może jeszcze w takich miejscach, gdzie wypadek jest możliwy, instalacja tego ohydztwa byłaby do dyskusji, ale przy każdym spadzie?! To jest interior, każdy tu pływa na własne ryzyko, nie potrzebuje opieki urzędników. Ale widać śmiercią przy wodospadzie ginąć nam nie wolno, natomiast przez rozszarpanie przez niedźwiedzia, o, to proszę bardzo. Broni nie wolno wnosić do parków, nie wolno się bronić. Tu już padają stwierdzenia o własnej odpowiedzialności w niebezpiecznym terenie.
Dość wyrzekań, wracamy do rzeki. Za 150-metrową przenoską Tim River robi się wąziuteńka, niewiele szersza niż canoe, woda odzyskuje klarowność, powoli poszerzając się w sporą rzeczkę. Gdy nurt spowalnia, woda znowu mętnieje, rozlewa się szerzej, to znak, że przed nami tama. Niektóre da się z rozpędu przepłynąć, przy innych trzeba wysiąść i canoe przeciągnąć. Tim River wije się raz szerzej, zasilana dopływami, raz węziej, na brzegach bujne zielone kępy traw, wyraźna linia świerkowo-sosnowego lasu to zbliża się, to znów oddala. Bobrowe żeremia co kilkaset metrów. Gdy rzeka wpływa do niewielkiego jeziora, to znak, że Rosebary już niedaleko. Rosebary Lake jest większe niż Tim Lake, na brzegu po prawej stronie przenoska i skały z miejscem do obozowania, na lewym daleko na horyzoncie kemping z długą piaszczystą plażą, płytką, idealnie przezroczystą wodą, po prostu raj. Teren wokół objęty jest ścisłym rezerwatem. Dopłynięcie do tego miejsca od punktu startu zajmuje kilka godzin.
W tym roku nie obozowaliśmy na Rosebary Lake, rozbiliśmy się na wyspie na skale na Tim Lake, w grupie dziesięcioosobowej plus dwa koty, zatajając niecnie istnienie dwojga dzieci – w parkach prowincyjnych maksymalna liczba osób na kempingu wynosi dziewięć. Zostawiliśmy bambetle i popłynęliśmy na wycieczkę do Rosebary Lake. O dziwo mimo ostrzeżeń w parkowym biurze poziom wody był wysoki, tamy bobrowe do przeciągnięcia tylko dwie. Wydawałoby się, że harmider czyniony przez tak liczną grupę wypłoszy wszystko co żywe. Wcale nie, łoś na Tim River to stuprocentowy pewniak i taki nam się też trafił. Łosie podobno schodzą do parku w okresie polowań, wiedząc, że tu jest spokojnie i nic im nie grozi, ludzi za bardzo się nie boją, można podpłynąć całkiem blisko. Innej zwierzyny też był dostatek, nury lodowce w nocy urządziły niesamowity koncert, słychać było też dziwne, nieznane trrr… trrr… trrr… Dopiero rano doszliśmy, że to korniki żarły pnie zwalonych drzew. Zrobiliśmy zdjęcie uśmiechniętej gębie zielonej żaby, wokół której woda z prawego boku zachowywała się normalnie, a z lewego nie wiedzieć czemu tworzyła menisk wklęsły. Przelatywały kormorany, następnego dnia zrobiliśmy wycieczkę z kilkusetmetrowymi przenoskami przez śliczne jezioro Chibiabos do Indian Pipe Lake, o zupełnie odmiennym charakterze – wystające na środku jeziora niewielkie skałki – na nich wylegiwał się żółw jaszczurowaty, największy z ontaryjskich żółwi, dochodzący do prawie pół metra długości i do 30 kilogramów. Nie zgonił go nawet hałas czyniony przez nas w czasie skoków ze skał do wody. Mniejszą atrakcją była wyjątkowa liczba pijawek w tym roku. Głównego gospodarza, bobra, niestety nie widzieliśmy.
Dojazd: Z Toronto autostradą na północ do miejscowości Emsdale za Huntsville, mniej więcej dwie i pół godziny, skręcamy w drogę 518 do Kearney. Tam jest parkowe biuro, gdzie trzeba wykupić pozwolenie (w interiorze miejsca rezerwuje się tylko telefonicznie), i kilkaset metrów dalej wypożyczalnia canoe. Stąd ok. 15 kilometrów do szutrowej drogi, którą jeszcze 20 km do punktu startu, są widoczne drogowskazy.
Joanna Wasilewska/Andrzej Jasiński
PS Gdyby ktoś z Państwa wiedział, gdzie w Mississaudze tanio i dobrze można zdigitalizować zdjęcia na kliszach, prosimy o wiadomość do Gońca na email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..">Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..