Ludzie owatowani
Jak wygląda prawda o rządach Platformy Obywatelskiej, zawijana w celofan niedomówień, przemilczeń, zakłamań i ordynarnych łgarstw? Tak samo, jak każdy upiór: koszmarnie.
Kiedy mamy do czynienia ze szczytem bezczelności? Wówczas, gdy Platforma Obywatelska zwija państwo, robiąc miejsce innym, a rozbiórkową "operację likwidacja" nazywa przebudową. Ewentualnie rekonstrukcją. Gabinetu na przykład. "Kiedyś rozbiory, dziś rozbiórka" – jak zachowanie rządu podsumowują niektórzy.
Reporter, tęcza i pani Młynarska czyli po Marszu Niepodległości
W telewizorze i Internecie śmieją się z reportera TV Republika, który dał ponieść się emocjom podczas relacjonowania interwencji policji po rozwiązaniu Marszu Niepodległości. Nabijają się z tego szalika, który został po zatrzymanym i wleczonym jak świnia do kastracji człowieku, a który, według wersji policji, rzucał w policjantów, nie pamiętam czy butelką, czy czymś. Ale nie jest to najważniejsze.
Oczywiście, gdy tam był dziennikarz, reporter itp. pracujący w wiodących mediach, toby zachował spokój niczym enkawudzista podczas rozstrzeliwań, wiedziałby, że wleczonym jak świnia obywatelem Polski nie należy się przejmować, a to dlatego, że Władysław Gomułka, chyba w 1946 r., powiedział, że władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy, że policjanci pracują w służbie procesu dziejowego, w którym to siły postępowe mają pokonać faszystów, że ci faszyści to wróg klasowy i tego wroga należy zwalczać w każdy możliwy sposób, jak nauczał Włodzimierz Lenin, a nie martwić się, czy procedury podczas zatrzymania zostały zachowane, czy zatrzymany był przytomny i czy na pewno to winowajca.
Rzeź schetyniątek
Kiedy rozpoczęła się restrukturyzacja rządu premiera Tuska? Rozpoczęła się trochę wcześniej, niż on sam zapowiadał, co stanowi dodatkowa poszlakę, że premier Tusk nie tyle tworzy wydarzenia i rządzi naszym nieszczęśliwym krajem, tylko zaledwie na nie reaguje, w dodatku często z opóźnieniem.
Bo restrukturyzację rządu premiera Tuska rozpoczęła niezależna prokuratura, żądając uchylenia immunitetu ministra Nowaka, podobnież prawej ręki premiera Tuska na stanowisku ministra infrastruktury. Nawet gdyby niezależna prokuratura zgłosiła takie żądanie z własnej inicjatywy, to i tak musiałoby ono przyprawić premiera Tuska o potężne bóle głowy od zastanawiania się, kto tak naprawdę za tym stoi – ale w tym przypadku nie było co się zastanawiać, bo sekwencja wydarzeń była nazbyt widoczna.
Grzech ciężki: ignorancja
Nie pokonamy potwora ani nie wybijemy mu kłów, uciekając przed jego pazurami w milczenie czy wykrętne eufemizmy. Nasze milczenie i nasze eufemizmy potwora jedynie rozzuchwalą. Warto pamiętać, że taki łup smakuje potworowi najbardziej.
Jeszcze do niedawna człowiek zamieniał się w to, co je. Współczesny człowiek staje się tym, co ogląda – od tej konstatacji zacznijmy. Dołóżmy doń obserwację Tadeusza Boya-Żeleńskiego: "Każdy staje się pajacem, byle pociągnąć go za odpowiednią nitkę". Zauważmy przy okazji, że współcześni demiurgowie nie ciągną za nitki, lecz posługując się obrazem i słowem, osiągają ten sam skutek. I dołóżmy do powyższego wypowiedź Bogdana Zdrojewskiego, miłościwie nam panującego ministra od kultury oraz dziedzictwa narodowego. On to rzekł, komentując prezentację przez Centrum Sztuki Współczesnej pracy dyplomowej Jacka Markiewicza sprzed dwudziestu lat: "Nie oceniam dzieł sztuki, bo jako szef resortu, nie mam do tego prawa".
Niedokładności
Prawie oniemiałem, gdy na placu Defilad spotkałem Andrzeja Kumora, więc o demonstracjach 11 listopada nie piszę. Dodam, że na mszy pod pomnikiem Dmowskiego organizowanej przez endeków było raptem... 25 osób.
Na mszę "smoleńską" przyszło ze trzy razy tyle ludzi co zwykle, a na mszy z udziałem prezydenta następnego dnia w arcykatedrze było z prywatnych osób... 200. Zajmowały 40 ławek po pięć osób w ławce. Było z 30 pocztów sztandarowych i dwie drużyny harcerskie oraz mrowie... borowców.
Demokratyczni posłowie i demokratyczne media
Niedawno rozważaliśmy zjawisko polityka "społecznościowego", odstającego od tradycyjnego modelu polityka tym, że zerwał już kontakt z żywą tkanką społeczną, kierując swe namiętności ku społeczności wirtualnej. Politycy "społecznościowi" darzą szczególnym poważaniem środki masowego przekazu. Wolą funkcjonować w świecie wirtualnym, bo daje im to poczucie komfortu, bezpieczeństwa i wyższości.
Politycy ci uzależniają się od martwych przedmiotów – kamer czy klawiatur swych laptopów i telefonów – do tego stopnia, że zapominają, że ludzie posiadają duszę i osobowość. Uprzedmiotowiają swych wyborców i dzielą ich symbolicznie na: narzędzia, drabiny i przeszkody. Tymi pierwszymi można się posługiwać, po tych drugich można się wspiąć do celu, z tymi ostatnimi czyni się to, co zwykle czyni się z przeszkodami: przesuwa, omija lub usuwa.
W oparach prowokacji
Ajajajajajajaj! Cała Polska nieutulona w żalu po 11 listopada, a właściwie nie po 11 listopada, bo 11 listopada wstydzić się niepodobna – ale po Marszu Niepodległości. Ale co tam "cała Polska", kiedy już nie cała Polska, ale wstydzi się cały świat, zwłaszcza – cały świat postępowy, i to nie tyle się wstydzi, co jest "zaniepokojony" rozwojem wydarzeń w Polsce.
Bo w Polsce głowę, a właściwie nie tylko głowę, chociaż głowę oczywiście też, ale przede wszystkim rękę, a właściwie nie tyle rękę, co dłoń, a ściślej – nie tyle całą dłoń, chociaż dłoń siłą rzeczy także – ale w Polsce faszyzm podnosi palec, i to nie byle jaki, ale środkowy palec dłoni, i nie tylko go podnosi, ale w dodatku – pokazuje go przedstawicielowi demokratycznie wybranej władzy, czyli policjantowi.
My ją odbudujemy... Relacja z Marszu Niepodległości
O jedenastej wchodzę do piwiarni "Warka" przy Wilczej w środek młodych ludzi, członków i działaczy organizacji młodzieżowej Patriae Fidelis z Wielkiej Brytanii. Wielu na Marszu – podobnie jak ja – jest pierwszy raz. I od razu jest ta wspaniała atmosfera polskiej jedności – porozumienia ludzi, którzy w sprawach polskich rozumieją się bez słów, atmosfera, która będzie nam potem towarzyszyć przez cały dzień. Jesteśmy u siebie wśród swoich.
Na ścianie przeciwległego budynku ktoś wywiesił brudną już szmatę transparentu "Faszyzm nie przejdzie". Jesteśmy w pobliżu osławionego squatu... Transparent szpeci elewację, więc wkrótce ląduje w koszu.
Kuśtykając, nadchodzi wydawca i redaktor Wirtualnej Polonii Włodek Kuliński – idzie na marsz z nogą w łupkach – "ścięgno Achillesa". Jest jubilatem – 11 listopada to również jego prywatne święto – urodziny.
Jest nadzieja
To, że klimat się zmienia, nie ulega żadnej wątpliwości. Świadczy o tym historia. Nie tak dawne zlodowacenia, ale też okresy temperatur podwyższonych w stosunku do obecnej nawet o 8 stopni każą naszą sytuację traktować jako przejściową. Zmiany zachodziły w czasach, kiedy nie było przemysłu i człowiek niczego do atmosfery nie emitował. Czy zatem nasza obecna działalność stanowi aż tak wielki czynnik, że trzeba uznać sytuację dzisiejszą za zupełnie wyjątkową?
Otóż nie – tak twierdzili uczestnicy konferencji zorganizowanej w Warszawie w przededniu oenzetowskiego szczytu ekologicznego. Dane obserwacyjne nie potwierdzają katastroficznych teorii lansowanych przez polityków i eko-działaczy, którzy w oparciu o swe złowieszczenia usiłują wyciągnąć olbrzymie pieniądze i objąć kontrolą zachowanie ludzi. Przyznał to nawet 90-letni dzisiaj naukowiec, ojciec teorii efektu cieplarnianego wykreowanego przez człowieka, który po postu stwierdził "myliłem się".
Kołek w truchła renegatów
Do Polski niestety leciałem Lufthansą. Czemu? Proszę zapytać w Locie, dlaczego ich bilety tyle kosztują.
W niemieckim airbusie 340 miła niespodzianka w postacie ubikacji "na dole". Gdzie jest ubikacja, zafrapowany pytam stewardesy, ta odpowiada, że "na dole", ja nie wiem, co mam o tym sądzić... Okazuje się, że niczym w porządnym lokalu gastronomicznym, ubikacja jest po schodkach w dół, na dolnym pokładzie w sąsiedztwie luku bagażowego. Jest ich tam całe sześć kabin, wygodne, przestronne, bez konieczności uprawiania gimnastyki przy czynnościach fizjologicznych...
Nie była to jedyna niespodzianka. We Frankfurcie mój bagaż – mam tylko podręczny – przejeżdża przez prześwietlenie i starszy pan celnik niemiecki urządza mi regularny kipisz, grzebiąc jak za starych pięknych lat na Checkpoint Charlie. Stwierdziłem, że nie mam się co oburzać, bo przecież potraktowali mnie jak Wałęsę, wyciągając z czeluści plecaka "naprędce wrzucone gacie i skarpety". Szampanów jednak nie znaleźli. Nie wiem, czemu zawdzięczałem to VIP-owskie przyjęcie w Unii Europejskiej, ale chyba zostałem uznany za kolegę Brunobombera, gdyż przy wchodzeniu do kolejnego samolotu zostałem wyróżniony przez automat karteczką Neue Platz – zamiast siedzieć tuż za kokpitem w rzędzie piątym, przesadzono mnie na koniec do ogona pod ubikację, było to tym bardziej dziwne, że samolot był pełny do połowy i wszyscy raczej siedzieli z przodu. Porywaczem jednak nie zostałem, a to z powodu innych ważnych zajęć, i wkrótce lądowaliśmy w Krakowie.
Pierwsze wrażenia? Cóż, pierwsze wrażenia miałem z cmentarza (Wszystkich Świętych) i bardzo mi się podobało...
Poważnie zaś mówiąc, raczej marazm, zastój, no ale może mam spaczony obraz po naszym torontońskim podwórku budowlanym i zbyt wiele sobie obiecuję. Tak czy owak lasu dźwigów nie ma, a być powinien. Oczywiście jest wiele rzeczy, które mi się bardzo podobają, jak na przykład organizacja komunikacji publicznej w Krakowie.