Polacy mają problem
Proszę wysokiego sądu, on jest oszustem, a prawdziwym Żydem to ja jestem, bo Żyd Żyda nie powinien oszukiwać!
13 grudnia odbył się w Warszawie "Marsz w obronie demokracji i wolności mediów" w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Marsz współorganizowany był przez PiS. Na jego zakończenie przemówił również Jarosław Kaczyński, który w obecności ponad 30.000 osób ponownie powiedział, że wybory samorządowe zostały sfałszowane. Zarzucił również koalicji PO i PSL, koalicji sprawującej władzę, wysługiwanie się sędziami w prowadzeniu polityki przeciw opozycji.
Grillowanie dinozaura
Czy cel może usprawiedliwiać środki używane dla jego osiągnięcia? Może. Tu i tam. Ale w jakiejkolwiek kulturze by nie usprawiedliwiał, tej czy innej, mowy o tym nie ma we wspólnocie ukształtowanej przez chrześcijański Krzyż, to znaczy w cywilizacji białego człowieka.
Problem w tym, że nawet w społeczności ludzi białych, odpowiedź na postawione pytanie coraz częściej brzmi "owszem, może". Z jednej strony bowiem zaczęła ona zależeć od tego, kto pyta, a z drugiej od przymiotów charakteru oraz intencji osoby, którą pytający ze wskazaną wątpliwością konfrontuje. Zaś z trzeciej strony trzeba zaznaczyć, iż dzieci Gramsciego, zaczadzonych ojkofobią śmiertelnie, do refleksji na takim poziomie nigdy nie dorastają: od paru pokoleń prą przez instytucje na kształt ścieków rozkładających wspólnotę, na ramionach której sami stoją, niby kwas wypalający dziury w zetlałej tkaninie. Jak korniki pożerające drzewo, by żywić się tym, co da im martwota spróchniałego pnia. Powtarzam: tym samym unicestwiając wspólnotę, która ich samych wydała na świat, dzięki której sami istnieją.
Wielki weekend
W piątek jaśnie oświecona i złapana na kłamstwach pani premier Kopacz, która za komuny należała do ZSL, wystąpiła w TV. Nie tylko ona prowadziła kampanię przeciwko zapowiedzianemu na sobotę marszowi, ale uprzedzano, że na nim będą burdy, wszystko, by zniechęcić ludzi do uczestnictwa.
Pierwsza demonstracja była pod Belwederem w piątek, 12 grudnia, o 21. Przybyło z 30 osób i przemawiał wódz odradzającego się KPN-u, były poseł Słomka, potępiając prezydenta, który przeszedł do porządku dziennego nad fałszowaniem wyborów. Nad zebranymi był transparent ze słowami: Niezłomni – AK – WIN – KPN – SMW – SW.
Nadchodzi znieczulenie
Tydzień poprzedzający tydzień świąteczny, to w Polsce – jak powiedziałby Witkacy – "los ultimos podrigos", czyli ostatnie podrygi przed pogrążeniem się całego naszego nieszczęśliwego kraju w nirwanie, z której zacznie się ocykać dopiero w okolicach Trzech Króli.
W tym okresie łączą się ekstrema, to znaczy – wierzący i niewierzący, partyjni i bezpartyjni, żywi i u... no nie, aż tak dobrze, to u nas nie jest, chociaż skoro zdarzają się coraz liczniejsze przypadki bilokacji związane z sejmowymi kilometrówkami, to dlaczegóż pewnego dnia nie mogłoby dojść do pojednania, a nawet – zjednoczenia żywych i umarłych? Skoro posłowie Twojego Ruchu, a ściślej – grupa, która opuściła dziwnie osobliwą trzódkę biłgorajskiego filozofa, by utworzyć "niezależne" koło "Gospodarka durniu", czy może "Gospodarka d'abord" – bo różnie o tym tworze mówiono – przechodzi do Polskiego Stronnictwa Ludowego, to od razu można wyciągnąć co najmniej dwa wnioski. Po pierwsze – gdzie przesunęło się serce tubylczej gospodarki, a po drugie – że uczestnicy tego transferu najwyraźniej liczą na drugie życie w następnej kadencji Sejmu – już jako "ludowcy", czyli chłopi z Marszałkowskiej. Jak bowiem wiadomo, najcięższa jest dola chłopa, a chłopem jest każdy – chyba że jest babą – więc skoro PSL na tym patencie jedzie już ponad 100 lat, to czemuż nie mogliby tego spróbować i inni?
Wspólny kandydat na prezydenta RP?
Wybory prezydenckie będą ogłoszone za kilka miesięcy, a organizacje narodowe znowu nie mają wspólnego kandydata na prezydenta RP. Technicznie kandydatem zostaje się dopiero, gdy po ogłoszeniu wyborów jest się zgłoszonym i zarejestrowanym w Państwowej Komisji Wyborczej przez własny komitet wyborczy.
Kandydatów na kandydatów ma już PO-PiS, a inne ugrupowania polityczne szukają swoich ludzi, aby Polacy mogli o nich rozmawiać przy świątecznych stołach. A ja do tej pory nie widzę człowieka z obozu narodowego, który może zjednoczyć wszystkie organizacje narodowe i na którego z czystym sumieniem mógłbym zagłosować i dać mu swoje wsparcie. Dalej usilnie szukam takiego człowieka, który będzie chciał sprostać temu zadaniu.
Rassija dziś i jutro
Suwałki, 2014
Transformacja ładu globalnego, przebudowa globalnej architektury układu sił stawiają przed nami wiele pytań i niewiadomych. Proces ten możemy nazywać rewolucją, początkiem zawoalowanej III wojny światowej, Nową Jałtą, ponownym rozdaniem kart pośród głównych uczestników koncertu mocarstw, wykuwaniem Nowego Porządku Światowego, transmutacją stref wpływów na świecie etc., nomenklatura nie ma tu znaczenia poza publicystycznym powabem. Istotą rzeczy jest bowiem to, że kształtujące się na naszych oczach przeobrażenie, a w wyniku którego ufundowana zostanie kolejna wersja planetarnego ładu, zdemoluje dotychczasowy gmach świata. Nova Gigantomachia wymaga ofiar. Wymaga krwi i łez. Wymaga pieniędzy i zasobów. Jedni zostaną wywyższeni, drudzy zaś przyjmą na siebie koszty, które narzuci im zwycięzca, aby osiągnąć swój cel główny. Władztwo nad światem.
W geopolityce – podobnie jak w życiu – wszystko jest możliwe, tylko nic nie jest pewne. Nie ma – oprócz "obiektywnej" geografii – stałych. Niezmiennych. Takie pojęcia w rywalizacji międzynarodowej nie istnieją. Politycy nierozważni i naiwni, próbujący porządkować zakres kategorii powiązanych z geopolityką, chcieliby nadawać im głębszy sens, którego one nie posiadają. Przyjaźń, sympatie, honor, wdzięczność, niechęć, złość są pomocne w relacjach międzyludzkich. Nie mają zastosowania praktycznego w brutalnej grze o interesy. To truizm, ale jakże przydatny tu, nad Wisłą, gdzie zapominamy, że: ważne są tylko gry. Nic więcej. Nie dość przypominania tego w naszym kraju. Niniejszy tekst nie jest polemiką z niskiej jakości dyskursem nt. Rosji, Ameryki i Chin, czy w ogóle polityki światowej, ani polemiką z czyimiś wyobrażeniami nt. tego, czy warto bić się, czy nie bić, skonać w gnoju, czy wznieść się ku gwiazdom. Nie jest peanem na cześć rozsądku, cynizmu i realizmu ani pogromcą naiwności, krótkowzroczności i zdrady. Szkoda czasu na to w obliczu obecnego bardzo trudnego położenia Polski. Jak powiedział Higgins w zakończeniu "Trzech dni Kondora": "Chodzi tylko o gry". Kto nie potrafi grać - gra słabo lub prowadzony jest za rękę przez innych graczy – nie liczy się. Kto nie chce grać: stoi poza boiskiem – nie liczy się jeszcze bardziej. Przyjmuje status widza. A tych gracze, jak sami wiemy, zmawiając się między sobą lub przyjmując do układu sędziego, mogą kantować jak chcą i kiedy chcą. Znajomość reguł, hart ducha, wola walki, rewolucyjna czujność oraz umiejętność wychwytywania podpuch, lewych zagrywek, odwaga oraz biegłość w natychmiastowym poświęcaniu mniej ważnych zasobów, aby ugrać więcej, szybka reakcja i duży kiziorski nóż schowany pod blatem stołu stanowią o tym, czy jest się poważnym zawodnikiem, czy nie.
Buldożery tolerancji
Często przypominam – to akurat sobie i innym należałoby przypominać jak najczęściej – że Grecja podarowała światu mądrość, a Rzym prawo oraz chrześcijaństwo. Równie często warto pytać, co przyszłym pokoleniom wnosi w wianie Unia Europejska, konkretnie jej warstwy przywódcze, coraz powszechniej etykietowane słusznie jako "dzieci Gramsciego".
Pytać o to należy i odpowiadać na pytanie warto: rządzące Europą "dzieci Gramsciego" ofiarowują nam tak zwany postęp oraz tak zwaną nowoczesność. Cóż to oznacza bez ideologicznych sreberek? Ano, pryzmę etycznego gnoju, z której szubrawcy pozbawieni sumień wpierw czerpią do woli, następnie to, czego zaczerpnęli, owijają w celofan tolerancji, by w finale wciskać każdemu, najczęściej w charakterze delikatesowych frykasów. Do tego na siłę.
Prawda tymczasem wygląda dużo gorzej niż nadwiślański system ubezpieczeń emerytalnych: świat podbija pseudointelektualny bełkot "troski o wszechstronny wymiar człowieczeństwa" w imię "niczym nie ograniczonego prawa do samorealizacji" oraz "indywidualnego kreowania wartości", a pod tym nowoczesnym płaszczykiem toczy się odwieczna walka dobra ze złem i ledwie garstce odważnych wyrywa się okrzyk o królu, który od wielu dekad paraduje nagi.
Cóż. Jak zauważył brytyjski historyk i publicysta Timothy Garton Ash: "Paranoja ma to do siebie, że nie dostrzega się prawdziwego obrazu rzeczywistości". Do tego obrazu bez żadnego ryzyka popełnienia błędu można dodać jeszcze jedną cechę, mianowicie tę, że od paranoi trudno uwolnić się samemu.
NA NIC WIĘCEJ
O, to, to, i jeszcze więcej, mianowicie od paranoi uwolnić się tym trudniej, gdy przestaje się rozumieć, którędy przebiegają granice imponderabiliów, a w którym miejscu zaczyna się piekło nikczemności. Niestety świętokradztwo, podłość i miernota stały się dziś tak nagminne, że w sposób naturalny umykają powszechnej uwagi.
Kosmiczne tajemnice starych kiejkutów
"Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie! Dla was to jest igraszka, nam idzie o życie!" – wkładał w usta żab taką prośbę pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki. I słuszna jego racja, bo o ile w dalekich i bezpiecznych Stanach Zjednoczonych demokraci podsrywają republikanów, publikując raport o tajnych więzieniach CIA w sojuszniczych bantustanach, a konkretnie – w bantustanie nad Wisłą, pretensjonalnie nazywanym "III Rzeczpospolitą", przywódca Sojuszu Lewicy Demokratycznej Leszek Miller walczy nie tyle może o życie, bo tak czy owak będzie żył aż do śmierci, tylko o kontynuowanie politycznej kariery. Z tej desperacji stanął do konferencji prasowej z innym starym kiejkutem, to znaczy – z byłym prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, żeby dać odpór fałszywym pogłoskom – no właśnie... Pierwotnie fałszywe pogłoski dotyczyły samego istnienia tajnych więzień CIA w tubylczym bantustanie, potem, kiedy już się okazało, że tajne więzienia jednak tu były, fałszywe pogłoski dotyczyły tego, czy prezydent Aleksander Kwaśniewski o tych więzieniach wiedział, a Leszek Miller, który tempore criminis był ci u nas premierem tak zwanego rządu, na te więzienia pozwolił. Kiedy jednak okazało się, że i wiedział, i pozwolił, a ponadto – w amerykańskiej prasie ukazały się fałszywe pogłoski, jakoby CIA za pośrednictwem amerykańskiej ambasady przekazała tubylczym bezpieczniakom w dwóch tekturowych pudłach 15 milionów dolarów napiwku za stanie na świecy i usługi kuplerskie w szkole razwiedki w Kiejkutach Starych, gdzie amerykańscy torturanci oprawiali swoje ofiary, a w dodatku Międzynarodowy Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu zasądził od naszego nieszczęśliwego kraju odszkodowanie dla jednego oprawianego, jedyną roztropna reakcją mogło być w tej sytuacji pełne wzgardy milczenie. Toteż nawet resortowa "Stokrotka", która, jak tylko dzieje się u nas coś zagadkowego, zaraz woła generała Marka Dukaczewskiego, a ten swoimi słowami tłumaczy, nie tylko jak jest, ale i jak będzie – tym razem wcale go nie wołała, jakby miała zakazane od swojego oficera przełożonego.
Antysystemowość
W powyborczym felietonie Stanisław Janecki, publicysta tygodnika "wSieci", odniósł się do rad ekspertów, podpowiadających, jak zreformować PiS, ażeby partia ta wygrywała wybory. Eksperci zwyczajowo wysyłają na emeryturę Jarosława Kaczyńskiego. Chcą też PiS zrobić "fajniejszym", tak fajnym, jak jest PO. Janecki wątpi w szczerość intencji ekspertów. Uważa, że Kaczyński spaja elektorat PiS-u. Utrzymuje go w dyscyplinie, w trudnych realiach wojny medialnej z partią. Usunięcie Kaczyńskiego to usunięcie spoiwa i głównego trade marku formacji.
Warto zauważyć, że przywództwo Jarosława Kaczyńskiego utrzymuje w stanie wojennego napięcia także przeciwników PiS, politycznych i medialnych. W równym stopniu jak PiS, Kaczyński spaja PO z PSL, TVN z "Gazetą Wyborczą", Wajdę z Kutzem, Niesiołowskiego z Kaliszem itd., itd. No właśnie. Wtórnym skutkiem tego napięcia są oszałamiające kariery takich polityków, jak Donald Tusk, i dziennikarzy, takich jak Monika Olejnik. Wojna nie wynosi na szczyty myślicieli, ale charaktery brutalne i bezbarwne. Ludzi przypadkowych.
Jak byłem i nie byłem prezydentem RP
9 grudnia jest rocznicą drugiej tury pierwszych w Polsce powszechnych wyborów na prezydenta RP. Ten dzień ma dla mnie specjalne znaczenie, ponieważ z czasem dowiedziałem się, że miałem wtedy wystarczającą liczbę głosów, aby stać się prezydentem Polski. Niestety wybory były wtedy brutalnie sfałszowane. Mój kontrkandydat Lech Wałęsa z Popowa został zaprzysiężony jako prezydent RP 22 grudnia 1990 roku.
Kiedy przyjechałem do Polski z Kanady w październiku 1990 roku z małą walizką z jedynym garniturem, jaki wtedy miałem, to uważałem moich znajomych, którzy mnie namawiali do wzięcia udziału w wyborach prezydenckich, za żartobliwych szaleńców, którzy chcieli, abym się porwał z motyką na słońce.