Izrael dokonał nalotu na Syrię
Syria i Rosja oskarżyły Izrael o dokonanie ataku rakietowego na bazę T-4 w Hims. – podała agencja AFP. Wcześniej syryjskie media wskazywały na lotnictwo USA. SANA podała, że rakiety, zostały wystrzelone z izraelskich myśliwców F-15 z przestrzeni powietrznej Libanu. Syryjska obrona przeciwlotnicza miała zestrzelić 5 rakiet, a 3 dotarły do celu. Byli zabici i ranni. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka poinformowało, że w bazie zginęło co najmniej 14 osób, w tym oficerowie syryjskiej armii oraz członkowie oddziałów irańskich. Izrael odmówił skomentowania tych doniesień.
Wielkie zwycięstwo Orbana - ma "superwiększość"
Po policzeniu 85 proc. głosów okazuje się, że w niedzielę Fidesz zdobył 133 mandaty w 199 osobowym parlamencie. Opozycja poniosła druzgocącą klęskę.
Viktor Orbán będzie nie tylko samodzielnie rządził Węgrami przez kolejne cztery lata, ale również będzie mógł zmienić konstytucję.
Frekwencja, była bardzo wysoka, jedna z najwyższych w historii demokratycznych Węgier. Media pokazywały głównie osoby młode ustawiające się w kolejkach do lokali wyborczych. Zwykle głosowały one na partie opozycyjne. Do parlamentu wszedł także prawicowy Jobbik, który zdobył 26 mandatów, i socjaliści (20 mandatów).
W wystąpieniu po zakończeniu niedzielnych wyborów parlamentarnych premier Węgier Viktor Orban podziękował polskim liderom za poparcie. „Chciałbym podziękować naszym polskim przyjaciołom, prezesowi Kaczyńskiemu i premierowi Morawieckiemu, że przyjechali i nas poparli” – oświadczył Orban. „Za nami wielka batalia, odnieśliśmy decydujące zwycięstwo, dostaliśmy szansę, stworzyliśmy sobie szansę, by obronić, by móc obronić Węgry” – dodał.
Komunikat prasowy dotyczący ataków hakerskich na stronę StopActHR1226.org
4 kwietnia 2018
Nasza strona internetowa StopActHR1226.org stała się w zeszłym tygodniu obiektem kilkukrotnych ataków DDoS (Distributed-Denial-of-Service). Wskutek tego nie mogliście Państwo z niej korzystać. Atak DDoS polega na przeciążeniu w krótkim czasie zaatakowanego serwera niezliczoną liczbą komend, prowadzącego w efekcie do awarii strony internetowej. Wszystkie ataki nastąpiły poprzez polskie serwery. Najsiliniejszy atak, 29.03.2018, był przeprowadzony w tak prymitywny sposób, że doprowadził on nie tylko do awarii naszej strony, ale też do zaprzestania funkcjonowania dziesiątek innych stron internetowych z różnych krajów, nie mających nic wspólnego z naszą stroną, poza tym że korzystały one z tego samego serwera co my. Tego rodzaju atak, będący niemal aktem cyberterroryzmu, jest pogwałceniem wszelkich praw własności, prywatności i prawa do wolności słowa. Oznaczał on konkretne straty komercyjne dla wielu firm. Atak ten został przeprowadzony poprzez serwery Interia.pl, portalu należącego do niemieckiego koncernu Bauer Media Group.
W Polsce zgodnie z art. 268 § 2 k.k. (Kodeksu Karnego) w przypadku ataków typu DoS czy DDoS sprawca podlega karze pozbawienia wolności do lat 3, zaś zgodnie z art. 268 § 3 k. k. sprawca wyrządzający znaczną szkodę majątkowa podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5. Również w USA ataki hakerskie podlegają wieloletniej karze więzienia (na podstawie Computer Fraud and Abuse Act).
Poczyniliśmy wszelkie starania, aby zapobiec dalszej ingerencji w funkcjonowanie naszej strony.
Liczymy na dalsze wsparcie Państwa dla naszej inicjatywy.
Edward Wojciech Jeśman
President & National Director
Polish American Congress of Southern California
310-291-2681 (cell); Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Aleksander Dugin i eurazjanizm
Jedną z najważniejszych ideologii mających wpływ na kształtowanie się współczesnej strategii polityki zagranicznej, polityki bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej jest bez wątpienia eurazjanizm.
Ideologia, która narodziła się w latach 20. ubiegłego wieku i która świętuje swój tryumf, świętuje swój renesans po upadku Związku Sowieckiego od końca 1991 roku. Współcześnie najbardziej wpływowym i najbardziej rozpoznawalnym, u też najbardziej płodnym przedstawicielem tej ideologii jest rosyjski profesor Aleksander Dugin, urodzony w 1962 roku, wykładowca Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego. Filozof, socjolog, geopolityk, politolog, ale także okultysta, ezoteryk, rosyjski staroobrzędowiec.
Korzenie ruchu eurazjańskiego sięgają, jak już wspomniałem, lat 20. Za taką symboliczną datę początków tego ruchu można uznać pojawienie się książki Mikołaja Trubieckoja pt. „Europa i ludzkość w 1920 roku”. Do prekursorów, do przedstawicieli pierwszego ruchu eurazjańskiego możemy zaliczyć chociażby Piotra Sawickiego, Piotra Suwczyńskiego, Gieorgija Wiernadskiego, Gieorgija Fłorowskiego czy Lwa Karsawina. Ale nie tylko. Istotne podwaliny pod ruch eurazjański, pod tę ideologię stworzyli także tacy klasycy rosyjskiej historiografii, jak Nikołaj Karamzin czy Wasilij Kluczewski, którzy uważali, iż jarzmo tatarskie, to panowanie mongolskie na Rusi, które miało miejsce w średniowieczu przez blisko ćwierć tysiąca lat, miało bardzo pozytywne znaczenie, było bardzo pozytywne i korzystne dla późniejszej państwowości rosyjskiej, miało pozytywny wpływ na dzieje narodu rosyjskiego.
Te podstawy rosyjskiej historiografii, ale także takie czynniki będące pochwałą dla tej azjatyckiej spuścizny Rosji, te które znajdziemy chociażby w książkach Fiodora Dostojewskiego, w sposób istotny wpłynęły na kształtowanie się właśnie tejże ideologii. Ideologii, która – podkreślmy – uważa Rosję za osobną część świata, za szóstą część świata, za osobną cywilizację. Inny z ideologów i bardzo ważna postać w rozwoju eurazjanizmu, Lew Gumilow, uważał, iż Rosja jest fundamentem kontynentu eurazjatyckiego, osobnej części świata, a eurazjatyści są przedstawicielami superetnosu, etnosu eurazjańskiego, który wchłania w siebie poszczególne mniejsze etnosy, takie jak romański, germański czy słowiański. Generalnie, jeśli chodzi o samo nastawienie ideologii eurazjańskiej wobec Zachodu, jest ono wrogie. Jest ono wrogie światu romańskiemu, jest ono wrogie środowiskom liberalnym i, jak to eurazjaniści uważają, zgniłemu Zachodowi.
Tutaj mała dygresja. Ja używam określenia eurazjanizm, eurazjaniści, eurazjatyści, choć w języku polskim istnieje kilka tego typu określeń, istnieje pojęcie eurazjatyzm, istnieje euroazjatyzm itd., nie będę tutaj wnikał w sprawy terminologiczne. Używam tego określenia, które jest, moim zdaniem, najbliższe fonetycznie pod względem oryginału, czyli rosyjskiego jewrazijstwa, i tego określenia, które było używane w pierwszych tłumaczeniach w okresie międzywojennym pism Piotra Sawickiego, a także było używane przez oficjalne czynniki rządowe II Rzeczypospolitej. Notabene polecam Państwu sięgnięcie do skanów upublicznionych przez Archiwum Akt Nowych, do skanów raportów polskiego wywiadu, przedwojennej Dwójki, na temat właśnie rodzącego się ruchu eurazjańskiego.
Współcześnie, jak już wspomniałem, najwybitniejszym przedstawicielem, ale również najbardziej kontrowersyjnym, ideologii eurazjańskiej jest Aleksandr Dugin. Nie jest on jedynym wpływowym przedstawicielem eurazjanizmu, podobnie jak eurazjanizm ma nie tylko swoje oblicze czysto rosyjskie, stąd to podkreślenie w tytule rosyjski eurazjanizm jest dość istotne, ponieważ samą ideologię eurazjańską przejęły także środowiska islamskie, niekoniecznie przychylnie nastawione wobec rosyjskiego ośrodka siły, ale o tym za chwilę.
Jeśli chodzi o wczesne prace, wczesną twórczość Dugina, należy podkreślić, że na jego kontrowersyjny wizerunek, na te wielkie kontrowersje, jakie są wobec samego Dugina, wpłynęła jego fascynacja ruchami ezoterycznymi, czy też okultystycznymi. Aleksandr Dugin był zafascynowany w okresie swojej młodości środowiskami ezoterycznymi i okultustycznymi III Rzeszy. Wpłynęło to zresztą później na jego drogę życiową, na jego przynależność chociażby do takiej organizacji ekstremistycznej jak Czarny Zakon SS Giennadija Gołowina czy fascynacje tajną organizacją SS Ahnenerbe, fascynacje filozofią i światopoglądem Aleistera Crowleya, przynależnością do takich organizacji okultystycznych, jak Ordo Templi Orientis, czy fascynacja wysoką magią czy odrodzeniem magicznym, jakie nastąpiło w środowiskach okultystycznych w Europie na przełomie XIX i XX wieku.
Tutaj warto wspomnieć na marginesie, że ten eurazjański ruch skupiony wokół Aleksandra Dugina, na przykład Międzynarodowy Ruch Eurazjański, czy też Międzynarodowy Ruch Eurazjatycki, za swój symbol przyjął stylizowaną gwiazdę chaosu, czyli symbol odrodzenia magicznego, tego, które wiążemy z takimi postaciami, jak już wspomniany Aleister Crowley czy Nicolas Levi.
Aleksandr Dugin wywodził się z rodziny inteligenckiej. Jego ojciec był wysoko postawionym oficerem w randze generała. Jest oczywiście wiele kontrowersji, czy był generałem GRU, czy generałem służb ochrony pogranicza, czy służby celnej. Nie będę tu wnikał szczegółowo, jest na ten temat spora literatura. Jego matka Galina była lekarką. Co ciekawe, była z pochodzenia Ukrainką, jej nazwisko panieńskie to Anufrienko. Aleksander Dugin początkowo studiował w Moskiewskim Instytucie Lotniczym, skąd w do dzisiaj niewyjaśnionych okolicznościach został relegowany. Związał się później, jak już wspomniałem, z organizacjami ekstremistycznymi, związanymi z faszyzmem. Był zresztą zafascynowany dosyć mocno tymi ruchami. W latach 90-92 miał dostęp – prawdopodobnie dzięki protekcji ojca – do archiwów KGB, pracował w archiwach KGB, skąd między innymi wyniósł szeroką wiedzę, jeśli chodzi o takie organizacje, jak już wspomniana Ahnenerbe, czyli okultystyczny zakon SS.
Od 93 roku datuje się jego współpraca z Eduardem Limonowem, budowa najpierw frontu, a później partii narodowo-bolszewickiej. Ten czas do końca lat 90. to próba stworzenia takiego swoistego sojuszu ekstremów, czyli syntezy, sojuszu czerwono-brunatnego, połączenia czerwonych Rosjan, brunatnych i białych, tych w tradycji odwołujących się zarówno do nacjonalizmu, monarchizmu, ale także do komunizmu i faszyzmu. We wspomnieniach Eduard Limonow ciekawie nazywa Dugina z tamtego czasu, z początku lat 90., Cyrylem i Metodym rosyjskiego faszyzmu. Jednak zainteresowania Aleksandra Dugina ewoluowały, co widać zresztą po jego publicystyce w takich pismach, jak „Dień”, „Zawtra” czy „Hiperborejczyk”, gdzie wychodził właśnie od koncepcji okultystycznych, stopniowo szły w kierunku zgłębiania zagadnień geopolitycznych. I bardzo istotne znaczenie miały tutaj kontakty Dugina, które wiązały się z poplecznictwem i wstawiennictwem jego ojca. Dugin szybko znalazł się w zainteresowaniu rosyjskich służb specjalnych, które już od lat 50. tak naprawdę w sposób dosyć istotny zgłębiały zagadnienia geopolityczne. Warto wiedzieć o tym, że zarówno KGB, jak i GRU od czasu śmierci Józefa Stalina bardzo intensywnie prowadziły działalność wywiadowczą pod względem środowisk zajmujących się geopolityką na Zachodzie i badały także spuściznę samej rosyjskiej geopolityki.
Aleksandr Dugin w roku 1997 wydał swoją, właściwie można powiedzieć do dziś najważniejszą pracę, książkę, która stała się podręcznikiem w akademiach wojskowych, akademiach dyplomatycznych, a która powstawała w konsultacjach przy bardzo istotnym wpływie konsultantów z Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Jednym z konsultantów był generał Kokotow, ale także warto wspomnieć, że sama książka ukazała się pod swego rodzaju nieoficjalnym patronatem ministerstwa obrony Federacji Rosyjskiej, wówczas kiedy ministrem obrony był generał Rodionow, który także był jednym z konsultantów książki Dugina pt. „Podstawy geopolityki, geopolityczna przyszłość Rosji”. To był rok 1997, książka później miała jeszcze szereg przedruków, szereg nowych wydań i także szereg uaktualnień. Generalnie tym, co wprowadził Aleksandr Dugin do geopolityki, była właśnie ideologia eurazjańska, a tym co wprowadził Aleksandr Dugin do ideologii eurazjańskiej, była geopolityka.
Dotychczas, mimo iż prace nawet Piotra Sawickiego, nawet jego wybitne dzieło z 1892 roku, które oparte było na rozumowaniu geopolitycznym, na analizowaniu podstaw geograficznych polityki rosyjskiej i sama koncepcja tzw. średniej Azji, tego fundamentu, który później Heltrow Mackinder określił mianem Hartlandu, obejmujące około 24 mln km kw., mimo iż te koncepcje były w pierwszych pracach eurazjanistów, nie były one w sposób tak istotny podnoszone w kontekście geopolitycznym; geopolityka nie odgrywała tak dużej roli w pierwszych pracach geopolityków, takich jak Piotr Sawicki czy Gieorgij Wiernadski. Tam było zdecydowanie więcej filozofii, geografii, historii, także w pracach Lwa Gumilowa, natomiast u Aleksandra Dugina ten czynnik geopolityczny stał się czynnikiem dominującym, stał się tą dominantą i kręgosłupem samej narracji eurazjańskiej.
Przekaz Aleksandra Dugina zawarty w „Podstawach geopolityki” można streścić w kilku punktach.
Po pierwsze, istnieją tak naprawdę tylko dwie wielkie metacywilizacje, cywilizacja lądu i cywilizacja morza. Dominacja państw morskich, dominacja mocarstw morskich to talasokracja, dominacja mocarstw lądowych to tellurokracja. Z cywilizacją morza Dugin wiąże takie wartości, jak indywidualizm, konsumpcjonizm, kapitalizm, modernizm, czy wreszcie anarchię. Wartości, na jakich oparta jest tellurokracja i cywilizacja państw lądu, to tradycja, to hierarchia, to dyscyplina, to silna władza centralna, to kolektywizm przeciwstawiany talasokratycznemu indywidualizmowi. Talasokracja w ujęciu Aleksandra Dugina to nic innego jak atlantyzm, dominacja cywilizacji anglosfery. Tutaj jeśli chodzi o tę dychotomię, o przeciwstawienie cywilizacji lądu i morza, Dugin pokazuje te antynomie już od czasów starożytnych, od antagonizmu między Spartą a Atenami, między Rzymem a Kartaginą, między Wielką Brytanią a Niemcami, czy wreszcie między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. Jest to główna oś rozważań geopolityczno-filozoficznych Aleksandra Dugina, na której budowana jest pozostała narracja.
Dugin bardzo szeroko i głęboko nawiązywał do koncepcji polityczności Karla Schmitta, nawiązywał – co bardzo istotne w tej opozycji Lewiatana i Behemota, czyli tych mocarstw lądowych i morskich – do koncepcji tradycjonalizmu integralnego. W ujęciu Aleksandra Dugina bardzo mocno przewija się taki wątek porzucenia przez Zachód, przez świat zachodni prawdziwej tradycji, odwołania się właśnie do sfery sacrum. Dugin uważa, idąc za innym rosyjskim filozofem, Aleksandrem Siekackim, że współcześnie cała metafizyka Zachodu, cała filozofia nie odwołuje się do sacrum, jest – jak on to określa – metafizyką śmietnika. Prawdziwym depozytariuszem sfery sacrum, sfery tradycji w pismach Dugina jawi się właśnie Rosja i ta Rosja ma światu do zaoferowania nową ideologię. Zanim jednak Aleksandr Dugin sformułował nową ideologię, która obecnie nosi nazwę czwartej teorii politycznej, jest swego rodzaju właściwie nie tyle ideologią, ile doktryną funkcjonującą bardzo blisko eurazjanizmu, choć sam Dugin uważa, że czwarta teoria polityczna wchłonie zarówno eurazjanizm, jak i narodowy bolszewizm.
Zanim omówię tutaj czwartą teorię polityczną i tak zwaną koncepcję radykalnego podmiotu, warto powiedzieć, iż główna myśl Aleksandra Dugina oparta jest na klasykach geopolityki, na pracach Heltrowa Mackindera, Nicholasa Spykmana, na koncepcjach zwłaszcza Karla Haushofera. Tutaj warto wspomnieć, że dzieła Karla Haushofera, te najważniejsze, liczące blisko tysiąc stron, zostały wszystkie przetłumaczone na język rosyjski.
Aleksander Dugin w swoich postulatach formułuje najważniejsze zasady rosyjskiej polityki zagranicznej. Po pierwsze, najważniejszym czynnikiem strategicznym dla dominacji Rosji na obszarze Eurazji jest bliski, ścisły, strategiczny sojusz z Niemcami. Jest tutaj bardzo charakterystyczne i wprost nawiązanie do koncepcji bloku kontynentalnego, którą sformułował właśnie Karl Haushofer, niemiecki generał, wybitny niemiecki geopolityk, który uważał, że połączenie potencjału technologicznego Niemiec i potencjału ludnościowego i przestrzennego Rosji pozwoli na połączenie kontynentalnej masy eurazjatyckiej i połączenie Rimlandu i Hartlandu, co pozwoli na dominację takiego tworu państwowego, takiego tworu geopolitycznego nad pozostałą częścią świata. I jest to aksjomat. W pracach Dugina, w pracach środowiska skupionego wokół Aleksandra Dugina postulat ścisłego, strategicznego sojuszu z Niemcami jest absolutnym aksjomatem.
Natomiast – co warto podkreślić – z ruchu eurazjańskiego wydzielił się w rosyjskiej myśli politycznej taki nurt, który nazywany jest azjanizmem, czy też azjatyzmem, który co prawda zgadza się w wielu postulatach z eurazjanizmem, doceniając rolę jarzma mongolskiego, doceniając ten wpływ czynników azjatyckich, natomiast przenosi punkt ciężkości zainteresowania strategicznego Federacji Rosyjskiej na Chiny i Indie, uważając, iż sojusz z Niemcami nie jest potrzebny Rosji do przeciwstawienia się sile Zachodu. Tutaj przykładem takich postaw – nie będę tego szczegółowo omawiał w tym miniwykładzie, natomiast warto tylko wspomnieć, że wybitnymi przedstawicielami tej ideologii jest Kamaludin Gadżijew czy Aleksandr Panarin, który zresztą uważa, że nie tylko Rosja powinna zwrócić się w kierunku Chin i Azji, ale także w kierunku świata islamu, który jest naturalnym sojusznikiem dla Rosji. Ale o tym może w innym wykładzie, poświęconym stricte azjanizmowi jako jednemu z nurtów rosyjskiej myśli politycznej.
Drugim ważnym elementem w rozważaniach Aleksandra Dugina, tym postulatem stricte politycznym po postulacie sojuszu Moskwy i Berlina, jest postulat policentryzacji świata. Aleksander Dugin uważa, iż mamy do czynienia z procesem utraty hegemonii przez Stany Zjednoczone i tworzeniem się nowych biegunów dominacji geopolitycznej na świecie. Międzynarodowy Ruch Eurazjański postulował swego czasu, to był przełom lat 90. i XXI w., a zwłaszcza pierwsze lata XXI w., kiedy Ruch Eurazjański powstał, kiedy rodził się Ruch Eurazja w 2001 roku, następnie partia Eurazja, i wreszcie Międzynarodowy Ruch Eurazjatycki i w 2005 roku Międzynarodowy Eurazjański Związek Młodzieży, wówczas właśnie ten postulat obejmował podział świata na dwanaście stref wpływów, na tych dwanaście stref zdominowanych przez lokalne mocarstwa. Jest to nic innego, jak expressis verbis postulat nowego koncertu mocarstw, stworzenia swego rodzaju „nowej Jałty”, nowych stref wpływów.
Ważnym elementem w kształtowaniu doktryn tworzonych wokół ideologii eurazjańskiej jest pojęcie walki informacyjnej, czy też wojny informacyjnej. Analitycy, ideolodzy, doktrynerzy, ale także naukowcy skupieni bądź sympatyzujący z Ruchem Eurazjańskim, w sposób niezwykle istotny już od lat 90. podkreślają rolę nowego instrumentarium geopolitycznego, zdolnego kształtować strategiczne interesy Rosji. Tutaj warto wspomnieć o takich postaciach, jak Igor Panarin, były rzecznik Roskosmosu, rosyjskiej agencji kosmicznej, który postulował właśnie tworzenie, realizowanie polityki geoinformacyjnej, jako przedłużenia, a wręcz na niektórych kierunkach zastąpienia klasycznych działań np. wojskowych działaniami informacyjnymi i w ten sposób przedłużania wpływów rosyjskich.
Co bardzo ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa naszego kraju, to stosunek, jaki sam Aleksandr Dugin czy Ruch Eurazjański mają do państw położonych na pomoście bałtycko-czarnomorskim. Nie ma tutaj, oczywiście, żadnych złudzeń, zarówno ideolodzy eurazjanizmu z lat 20., jak i ci prekursorzy z końca wieku XIX, jak i współcześni na czele z Aleksandrem Duginem nie widzą Polski jako samodzielnego podmiotu w Europie. Tym celem, takim najbardziej rudymentarnym, powiedzielibyśmy programem minimum w stosunku do takich państw jak Polska, które mają ambicje odgrywania samodzielnej roli na pomoście bałtycko-czarnomorskim, jest ich neutralizacja. Kluczem do neutralizacji pomostu bałtycko-czarnomorskiego od samego początku, już od lat 90., kiedy analizujemy prace eurazjanistów, była dezintegracja, dekompozycja Ukrainy. Tym, co jest bardzo istotne i co jest często lekceważone, przynajmniej było do 2014 roku, w polskiej literaturze przedmiotu, jest czynnik demograficzny i to, jakie miejsce zajmuje w rosyjskich strategiach i w rosyjskiej geopolityce. Demografia jest jednym z bardzo ważnych instrumentów, i tutaj zwolennicy Dugina bardzo chętnie sięgają do samej myśli Józefa Stalina, który – pamiętamy, że swego czasu był komisarzem ds. narodowościowych. Te elementy zmiany struktury etnicznej poszczególnych państw pod kątem wysiedleń czy pod kątem spowodowania migracji będących skutkiem pogarszającej się stopy życia, czy też skutkiem działań wojennych, są jednym z ważnych elementów realizacji postulatów geopolitycznych.
Aleksandr Dugin w swoich wczesnych pracach postulował, to zresztą zostało podjęte przez rosyjską dyplomację, zaproponowanie Polsce rozbioru Ukrainy, podziału stref wpływów, co zresztą ustami Władimira Żyrinowskiego nastąpiła kilka lat temu. Oczywiście należy to potraktować jako jawną prowokację i chęć nacisku na Polskę przez czynniki nacjonalistyczne na Ukrainie. Analiza bardzo uważna zarówno tych prac Dugina, jego zwolenników, jak i analiz szeregu wypowiedzi rosyjskich strategów, tych skupionych wokół sztabu generalnego, ale także wywodzących się ze służb specjalnych, pokazuje, iż strategia Rosji wobec pomostu bałtycko-czarnomorskiego jest kilkuwątkowa.
Po pierwsze, pierwszym wymiarem tej strategii jest dekompozycja państwa ukraińskiego. Pamiętam swoje rozmowy jeszcze sprzed pięciu – siedmiu nawet lat z analitykami rosyjskimi, z naukowcami zajmującymi się geopolityką rosyjską, którzy już wówczas twierdzili – a było to na kilka lat przed kryzysem ukraińskim – że aktywna polityka Unii Europejskiej i program tzw. Partnerstwa Wschodniego, jeśli doprowadzi do znaczących zmian politycznych na Ukrainie, czyli mówiąc wprost, doprowadzi do zwiększenia poparcia dla aspiracji europejskich Ukrainy, do chęci do wstąpienia do NATO czy do Unii Europejskiej, będzie skutkowała dezintegracją Ukrainy. Rosja doprowadzi do dezintegracji Ukrainy i do wojny domowej na Ukrainie. Jaki jest tego cel? Po pierwsze, odsunięcie wpływów zachodnich od granic Rosji, ale także – co tutaj bardzo istotne i co przewijało się zarówno w tych wypowiedziach polityków rosyjskich, jak i w pismach eurazjanistów – miał i ma to być czynnik nacisku na najsilniejsze podmioty pomostu bałtycko-czarnomorskiego, w tym przypadku przede wszystkim na Polskę. Ten czynnik ukraiński ma stać się czynnikiem nacisku na Polskę, no i w planach rosyjskich, jeżeli sobie przeanalizujemy prasę Międzynarodowego Ruchu Eurazjańskiego, to rzeczywiście jednym z takich strategicznych celów współcześnie tego dla ruchu jest stworzenie quasi-państwowości zachodnioukraińskiej. Z jednej strony z bardzo silnymi wpływami nacjonalistów ukraińskich, a z drugiej strony taka quasi-państwowość, czy wprost państwowość zachodnioukraińska byłaby pozbawiona tej bazy przemysłowej, która leży w centralnej i wschodniej części Ukrainy. Taki podmiot miałby być instrumentem nacisku na samo państwo polskie. Zresztą to, co obserwujemy współcześnie, czyli ta duża migracja z Ukrainy, także ze wschodniej części Ukrainy, do Polski jest jednym z elementów, które postulowali rosyjscy eurazjaniści właśnie, jakby uważając, że to będzie antidotum, remedium na postępowanie wpływów Partnerstwa Wschodniego.
Klęska Euromajdanu i doprowadzenie do wojny na wschodzie Ukrainy i ta migracja, która idzie na zachód Ukrainy, w pracach rosyjskich eurazjanistów, w pracach Aleksandra Dugina, również w jego wypowiedziach, ma stać się instrumentem nacisku na Polskę. To jest dosyć istotne, a często jest pomijane w analizach myśli Aleksandra Dugina.
Warto wspomnieć, że Aleksandr Dugin, mimo iż jest traktowany przez środowiska akademickie w Rosji niechętnie – ja często, rozmawiając z wybitnymi profesorami, naukowcami z Rosji, słyszałem, że nie ma się czym przejmować, że jest to człowiek o poglądach skrajnych, że on nie ma większego wpływu – natomiast prawda jest taka, że rozmawiając z rosyjskimi geopolitykami, słyszałem tak naprawdę Dugina. Czy oni mówili Duginem? Oni mówili tymi pojęciami, tymi kodami geopolitycznymi, które zaszczepił, czy też zaszczepiły pisma i prace, liczne wypowiedzi Aleksandra Dugina. Nurt eurazjański zresztą, jeżeli zaczniemy go analizować w oderwaniu od tej nadbudowy ideologicznej, a skupimy się tylko i wyłącznie na samej geopolityce i sięgniemy do takich podręczników rosyjskiej geopolityki, jak chociażby autorstwa Nikołaja Nartowa czy Elgiza Pozdniakowa, to zobaczymy, że tak naprawdę one są odarte z tego płaszczyka ideologicznego, natomiast są skupione na tych rudymentach politycznych Dugina, czyli bliskim sojuszu Rosji i Niemiec, budowie osi Paryż – Berlin – Moskwa, policentryzacji świata, neutralizacji Europy Środkowowschodniej, ekspansji w Arktyce, a także budowaniu przeciwwagi dla Stanów Zjednoczonych w oparciu o sojusz z takimi państwami, jak Turcja, Iran, Indie czy Chiny. To jest pewien fundament rozważań geopolitycznych w Rosji i bez względu na to, czy będą to mówili ideolodzy pokroju Aleksandra Dugina, czy będą to mówili geopolitycy akademiccy, tacy właśnie jak Pozdniakow, Nartow, czy także eurazjatyści, tacy jak Gadżijew, czy nawet geopolitycy skupieni wokół ruchu islamskiego w Rosji, tacy jak Gednar Dżemal, to tak naprawdę widać tu ogromny wpływ myśli Aleksandra Dugina.
dr Leszek Sykulski
Fb, fragment wykładu spisany z taśmy
Doug Ford – not enough
Doug Ford w środę, 28 marca, spotkał się w Toronto Congress Centre z członkami PC Party i mediami. To nie był duży mityng. Było obecnych około 200 osób, w większości członków PC Party oraz przedstawicieli tej partii do parlamentu federalnego i do parlamentu prowincyjnego.
Doug Ford miał przygotowany na kartce tekst wystąpienia, ale zrezygnował z jego odczytania na rzecz wygłoszenia krótkiego, 20-minutowego przemówienia z głowy. Powiedział, że prowincja Ontario straciła w ostatnim okresie 300.000 miejsc pracy i że będzie pracował na rzecz zwiększenia ich liczby. Podał również przykład pracodawcy zajmującego się recyklingiem, który zatrudnia 75 osób i który przez wiele lat starał się o różnego rodzaju zezwolenia, żeby uruchomić swoje przedsiębiorstwo. Teraz chce uruchomić podobne w innym miejscu, ale obawia się, że załatwianie zezwoleń i formalności zajmie mu zbyt wiele czasu. Doug Ford powiedział, że jeśli wygra wybory prowincyjne, będzie upraszczał przepisy.
Oczywiście Doug Ford nie omieszkał skrytykować obietnic budżetowych złożonych przez Kathleen Wynne i długu, jaki ciąży na prowincji Ontario po wielu latach rządów Partii Liberalnej. Jak wiemy, Doug Ford został wybrany na szefa PC Party przez aklamację, a więc uzyskał olbrzymie zaufanie członków partii. Wobec tego pojawia się pytanie, czy obietnice składane przez Douga Forda wystarczą do zdobycia takiej przewagi wyborczej, by objąć rządy w prowincji Ontario?
Osobiście sądzę, że nie. Uważam, że Doug Ford, skupiając się jedynie na wątku ekonomicznym, zawęził swoje obietnice wobec potencjalnych wyborców tej partii. No bo czego oczekują wyborcy, którzy chcieliby głosować na PC Party?
http://www.goniec24.com/wiadomosci-kanadyjskie-mobile/itemlist/tag/polityka?start=210#sigProIdb5af433c7c
Pierwsza i stara sprawa to kwestia wychowania seksualnego w szkołach. Kiedy rozmawia się z rodzicami dzieci, to nie słyszy się nigdy z ust tych osób aprobaty dla wychowania seksualnego w szkołach wprowadzonego przez liberałów. Przypomnieć wypada, że były przywódca PC Party w Ontario, Patrick Brown, został wybrany na lidera tej partii, bo obiecał znieść wychowanie seksualne w programie szkolnym. To było głównym motorem jego zwycięstwa i pokonania kontrkandydata, czyli pani Christine Elliott (wdowy po wieloletnim pośle do parlamentu prowincji Ontario, panu Jimie Flahertym).
Dla przypomnienia, Patrick Brown kilka miesięcy po nominacji na szefa PC Party w Ontario wziął udział w Paradzie Równości w Toronto. Pozbywał się później bardziej konserwatywnie nastawionych członków PC. Nie spełnił swoich obietnic wyborczych, no i w końcu przestał być przywódcą PC Party w Ontario.
Doug Ford nie złożył żadnej obietnicy idącej w kierunku likwidacji wychowania seksualnego w szkołach. Czyżby nie wiedział, czego oczekuje od niego olbrzymia grupa wyborców? Czyżby nie widział spadku popularności Patricka Browna? To, czego oczekują potencjalni wyborcy Douga Forda, to jest ochrona dla siebie i swoich rodzin. To wisi w powietrzu. Można się tylko dziwić, że Doug Ford i PC Party po tylu przegranych wyborach tego nie widzą.
Innym aspektem właśnie stającym się częścią tych oczekiwań ochrony dla swoich rodzin, jest kwestia legalizacji marihuany. Oczywiście, legalizacja marihuany jest sprawą rządu federalnego, a nie prowincyjnego, jednak często przeciętny wyborca nie rozumie różnic między tym, co jest w zasięgu polityki prowincyjnej, a tym co jest w zasięgu polityki federalnej w Kanadzie. Przeciętny wyborca dalej oczekuje ochrony dla swojej rodziny i swoich dzieci i dalej oczekuje tego od Douga Forda. Doug Ford nie odniósł się w swoim przemówieniu ani do sprawy wychowania seksualnego w szkołach, ani do sprawy legalizacji marihuany. Wydaje się, że mógłby powiedzieć coś, coś wyjaśnić na ten temat. Konserwatyści tak prowincyjni, jak i federalni próbują obchodzić te dwa bardzo ważne dla swojego potencjalnego wyborcy tematy, próbują je zakłamywać ładnymi uśmiechami, fajnymi żartami i innego tego typu sztuczkami z repertuaru public relations. Jest miło, ale co dalej? Co z tego wynika?
Jak na taką politykę konserwatystów odpowiadają liberałowie?
Liberałowie odpowiadają darmowymi żłobkami, dopłatami do mieszkań itd. Oczywiście, skutkuje to powiększeniem długu prowincji Ontario i również długu Kanady, ale to, że ten dług dogoni dzisiejszych wyborców za pięć, dziesięć lat... zresztą ten dług dogania Ontaryjczyków już teraz, co widać po osłabieniu dolara kanadyjskiego wobec złotówki (ostatnie dane – kurs kanadyjskiego dolara do złotówki waha się wokół 2,6), po tym jak się wyjedzie z Kanady do Europy czy na Kubę na przykład. Przeciętny wyborca faktu zadłużenia Kanady i Ontario, bólu wynikającego z osłabienia siły nabywczej dolara nie przyjmuje do świadomości, bo jak się to mówi, bliższa koszula ciału, i przyjmuje za dobrą monetę te dopłaty do żłobków, do leków. A co będzie za parę lat i czy to się utrzyma....?
Jaki wobec tego będzie wynik najbliższych wyborów w prowincji Ontario? W związku z tym, że PC Party pomija sprawę seksualnego wychowania w szkołach, potencjalni zwolennicy tej partii nie wezmą udziału w wyborach. Natomiast ci niezdecydowani wyborcy zagłosują tak, jak twardy elektorat liberałów. Pójdą razem głosować na Partię Liberalną.
I na koniec. Doug Ford został nominowany na lidera PC Party, ponieważ jego elektorat widział w nim Roba Forda, jego brata. Rob Ford był uparty, miał instynkt polityczny. Niestety, Doug Ford oprócz fizycznego podobieństwa w niczym nie przypomina brata.
Czekają nas więc następne przegrane wybory przez PC Party. I obym się w moich przewidywaniach mylił!
Janusz Niemczyk
Słowa jak mapy
Uwierzyć trudno, jak łatwo przerobiono nas w bezrozumny tłum, rzucający się na błyskotkę pt. „prawo do odwołania” równie bezmyślnie, co na kępkę trawy rzuca się Equus asinus. Czy tam inny wielbłąd.
Któż to taki, ów Equus asinus? To osioł domowy. Ho-ho, tak-tak. Dzieci we mgle bywają rozsądniejsze. Niewykluczone nawet, że znacznie sprawniej od dorosłych Polek i Polaków, to właśnie polskie dzieci odpowiedziałyby na pytanie, kto na takim, a nie innym kształcie prawa zyskuje od lat co najmniej trzydziestu? Oraz: czy zyskiwać powinien? Oraz: kto odpowiada za jakże karygodne odwrócenie sensów i znaczeń?
POTKNIĘCIE O ŁYŻKĘ
Jeżeli prezydent Duda nie ogarnia, komu przysłużył się, wetując „ustawę o pozbawianiu stopni wojskowych osób i żołnierzy rezerwy, którzy w latach 1943–1990 swoją postawą sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu”, nie powinien pełnić funkcji prezydenta Rzeczypospolitej. Jeśli wie, wówczas prezydentem nie powinien być tym bardziej. I to jest pierwsza nauczka dla niżej podpisanego. Dla nas. Czy tam dla mas. Pierwsza z całej serii nauczek.
Druga z tej samej serii dotyczy Jarosława Kaczyńskiego oraz jego wskazań i rekomendacji, czyli tego wszystkiego, co w oparciu o jego wybory czynimy następnie ze wspólnotą. Tę nauczkę ujmę słowami: oceny zdolności kulinarnych Jarosława Kaczyńskiego, że mianowicie inkryminowany potrafi wskazać łyżkę, która powinna w garze mieszać, a następnie sam się o tę łyżkę potyka, by we wrzątku wylądować wraz z całą tak zwaną prawicą, więc opinia ta, powtarzam, wydawała mi się przesadzona. No i już przesadzoną się nie wydaje. Ba! Kolejne wskazanie Kaczyńskiego na rekomendowanego przezeń kandydata, dla tego drugiego może okazać się pocałunkiem śmierci.
W ODWŁOKU NA STAŁE
Ósma nauczka, dajmy na to (mówiłem: seria), brzmi: po wecie prezydenta widać, do czego prowadzi odpuszczanie ręcznego sterowania tak zwaną polityką i tak zwanymi politykami: do sytuacji dającej opisać się terminem „ludzie dukaczewskopodobni górą”.
Swoją drogą, skoro wskazana konfraternia bez trudu przełamuje fale nawet w tak symbolicznych kwestiach jak pozbawienie stopni generalskich prosowieckich szubrawców, to znaczy ludzie złej woli wiedzą: mało, że wspólnota narodowa wciśnięta w posowiecki odwłok pozostaje od dziesięcioleci, to na dodatek coraz powszechniej powtarza nikczemności rodziców i zaczyna się we wspomnianym odwłoku urządzać na stałe. Znajdując oczywiście kolejne, i kolejne, i kolejne, często niemal tożsame w tonie i charakterze, wytłumaczenia.
Niemniej są postawy i czyny, których wytłumaczyć nie dało się wtedy i nie sposób wytłumaczyć ich dzisiaj. Weźmy tę, gdy Jaruzelski Wojciech pod adresem Kremla zaczyna ślinić się jeszcze bardziej niż zwykle i 19 października 1981 ulewa mu się z ust: „Zrobię Leonidzie Iljiczu wszystko jako komunista i jako żołnierz, żeby było lepiej, żeby osiągnąć przełom w sytuacji w naszym kraju”.
O WSPÓLNYCH ŹRÓDŁACH
Najczęstszą przyczyną modyfikacji opinii jest rozczarowanie. Wtedy – czy to na zmianę zdania, czy to na niechęć do jakiegokolwiek wyboru – nie trzeba już długo czekać. I to wersja optymistyczna dalszego ciągu historii Polski. Wersję pesymistyczną wyłożył nam Alexis wicehrabia de Tocqueville, żyjący w pierwszej połowie XIX wieku francuski filozof polityki i polityk, On to w dziele zatytułowanym „O demokracji w Ameryce” wspomniał los Rzeczypospolitej A.D. 2018, wcale o Rzeczypospolitej nie wspominając: „Łatwo zauważyć, że nie ma społeczeństw, które mogłyby dobrze funkcjonować bez wspólnych przeświadczeń, lub raczej, że nie ma społeczeństw, które mogą bez nich istnieć. Dzieje się tak dlatego, że bez wspólnych idei nie ma wspólnego działania, a z kolei bez wspólnego działania istnieć mogą jednostki, ale nie społeczeństwa. Istnienie, a zwłaszcza dobrobyt społeczeństwa wymaga, by umysły wszystkich obywateli łączyło i trwale spajało ze sobą kilka zasadniczych idei. Ten stan rzeczy może zaś powstać jedynie w przypadku, kiedy wszyscy ludzie czerpią niektóre opinie ze wspólnego źródła”.
***
Byłoby fantastycznie... a najmarniej rzecz ujmując, byłoby wskazane, gdybyśmy słowa ludzi mądrych, a przy tym bogatych w wiedzę i doświadczenie, gdybyśmy słowa ludzi takich, powtarzam, traktowali jak mapy. Tu niczego nowego nie trzeba wymyślać, ani doskonalszych recept prokurować. Całą resztę albowiem, to jest wszystko, czegokolwiek potrzebujemy, by do wielkości móc powrócić, nosimy już w sobie.
Krzysztof Ligęza
Kontakt z autorem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Jesteś służebnicą cudzą…
O Polsko, pawiem narodów byłaś i papugą, a teraz jesteś służebnicą cudzą.
Pisał Juliusz Słowacki, obserwując losy Polski, będąc na wygnaniu we Francji po upadku Powstania Listopadowego. Mimowolnie skojarzyły mi się jego obserwacje z czasami ostatnimi, chociaż dla niektórych liczy się tylko historia ostatnich kilku lat, kiedy to dwa walczące ze sobą polskie stronnictwa, PiS i PO, skaczą sobie do gardła, mając w zanadrzu jedyną receptę na wolność Polski, którą każde z nich interpretuje inaczej. Niemniej wracając do tytułu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tytuł w poemacie Słowackiego odnosi się do czasów początków ruchu Solidarności, w którym nie uczestniczyłem, będąc już od wielu lat na emigracji w Stanach Zjednoczonych, gdzie obserwowałem histeryczny wprost zachwyt mediów amerykańskich wydarzeniami w Polsce. Polacy wtedy byli „pawiem i papugą” całego „Zachodu”. Polacy odważyli się podważyć fundamentalne podstawy potęgi sowieckiej, pierwszy raz w historii bez przelewu krwi. I rzeczywiście stała się rzecz niespotykana, reżym sowiecki upadł i wybuchła wolna Polska w roku 1989.
A jak „demokracja” zwyciężyła w Rosji?
Co prawda reżym sowiecki upadł, ale osłabiona Rosja pozostała. To na nią na początku rządów Jelcyna rzuciły się „kruki i wrony”, rozdziobując to, co było najwartościowsze, czyli rosyjskie zasoby naturalne w postaci oleju i gazu, od którego Europa jest uzależniona, oraz metali, takich jak aluminium i nikiel, niezbędnych w nowoczesnej ekonomii. Nagle, ni stąd, ni zowąd, młodzi działacze komunistycznego Komsomołu przedzierzgnęli się w wybitnych finansowych specjalistów i zaczęli przejmować większość rosyjskich zasobów naturalnych. Nagle z ubogich studentów marksizmu leninizmu stali się miliarderami na skalę światową. Czy ci smarkacze byli takimi finansowymi geniuszami na skalę J.P. Morgana czy Korneliusza Vanderbilda, czy też parawanem, za którym kryli się inni ludzie, którzy znali się na bankowości i dyktowali zdalnie ich posunięcia na szachownicy gospodarki rosyjskiej. Chory alkoholik, Jelcyn nie był w stanie zapobiec rozkradaniu bogactwa Rosji i przekazał władzę Putinowi, doświadczonemu agentowi KGB, który postanowił oczyścić stajnię Augiasza. Berezowski uciekł do UK, gdzie umarł w podejrzanych okolicznościach, a Kadarowskiego wsadził do więzienia na 10 lat, a wypuścił go niedawno z nakazem milczenia. Innym, mniejszym operatorom udało się wywieźć miliardy dolarów do Londynu i gdzie indziej, na Cypr i w pobliże. Epilog tej rozgrywki jeszcze nie nastąpił. Kurtyna jeszcze nie zapadła, ale ci, którzy doradzali marksistowsko-leninowskim oligarchom, są wyraźnie zirytowani. Tak jak ktoś napisał, „bydło dobrze żarło, ale zdechło”.
Tak było w Rosji, ale ja miałem pisać o Polsce,
do której przyjeżdżałem często w okresie przemian demokratycznych. Zatrzymywałem się wtedy zwykle w Hotelu Sheraton w tak zwanej Tower (Wieży), gdzie w ramach opłaty za pokój wliczone było także śniadanie w ekskluzywnej restauracji na ostatnim piętrze. W owym czasie wszyscy biesiadnicy mówili po angielsku i nie krępowali się w swych opiniach raczej obraźliwych o Polsce i Polakach. Czuli się swobodnie między sobą, jako że nikt nie podejrzewał, że ktoś z polskiego otoczenia mógł znać język angielski. Byli to różnego rodzaju konsultanci, którzy zlecili się jak „kruki i wrony” opisane kiedyś przez Stefana Żeromskiego, aby rozszarpywać co wartościowsze ścierwo, które pozostało po upadku komuny.
Polska stara się zapłacić podwójnie za to samo bezpieczeństwo
Polska, przystępując do NATO, jakoby zdobyła gwarancję, że napaść wroga na jeden z krajów sojuszu automatycznie spowoduje reakcje całego sojuszu. Patrząc z odległości, ta automatyczna reakcja nie jest gwarantowana. Jedne kraje są dla NATO ważniejsze, drugie mniej. Wiadomo na przykład, że niektóre kraje nienależące do NATO, jak np. Izrael, Japonia, Tajwan lub Arabia Saudyjska, są pod szczególną opieką USA. Polska jest na szarym końcu amerykańskich strategicznych interesów. Z tego właśnie powodu Polska chce się podwójnie zabezpieczyć, nie wojskowo, tylko politycznie. Jak mi się wydaje, takim okupem jest suma 4,77 miliarda za rakiety Patriot.
Kiedy gospodarka Polski dorosła do poziomu, że Polskę już stać na zakup (okup) od amerykańskich firm zbrojeniowych systemów obrony antyrakietowej Patriot, taka transakcja stała się realna. Dzisiaj czytamy, że Polska ma intencję zakupu za 4,77 miliarda dol. 16 wyrzutni rakiet Patriot produkcji firmy Raytheon plus 208 rakiet do tych wyrzutni w cenie 6 milionów dol. każda. Dziwnym zbiegiem okoliczności, tydzień przed tym, 25 marca 2018 r., rebelianci Houthu wystrzelili z Jemenu 7 pocisków rakietowych na stolicę Rijad w Arabii Saudyjskiej. Skąd rebelianci mieli takie rakiety? Na pewno nie zrobili ich systemem chałupniczym? Wygląda na to, że dostali je z Iranu, z którym właśnie szykujemy się, wkrótce rozliczyć. Nasz, ostatnio nasz, mahometański sprzymierzeniec, Arabia Saudyjska, zakomunikował, że używając systemu Patriot, zestrzelił wszystkie siedem rakiet. Wedle innych informacji dostępnych w Internecie, to było kłamstwo. Saudyjczycy nie zestrzelili żadnej rakiety, a jeden z pocisków Patriot nie tylko że nie trafił w rakietę Houthi, ale zmienił kierunek i spadł na stolicę, Rijad, zabijając jedna osobę. W interesie przemysłu zbrojeniowego USA jest sprzedawanie dużej liczby tych systemów i przyznawanie się, że systemy Patriot mają małą skuteczność, godzi w żywotne interesy przemysłu zbrojeniowego.
Pytanie można by sobie zadać, czy Polacy są na tyle naiwni, aby nie wiedzieli, że kupując systemy Patriot, kupują szmelc? Przypuszczam, że polski rząd wie, że systemy Patriot niewiele są warte i że cena jest wygórowana, ale te pieniądze stanowią rodzaj okupu za cenę obrony Polski przez Amerykanów przed atakiem imperialistów rosyjskich w osobie Putina. To miałoby sens, gdyby ten zakup (okup) był opatrzony klauzulą, że Amerykański Kongres nie będzie się domagał, aby Polska zapłaciła 65 miliardów dolarów za „zbrodnie”, jakich jakoby dopuścili się „polscy naziści” na Żydach, na dodatek zagarniając mienie zamordowanych.
Niestety, jak przypuszczam, takiej klauzuli nie ma, jako że w polskiej mentalności jest utrwalone, że o pieniądzach w dobrym towarzystwie się nie mówi, a na dodatek mamy do czynienia z ludźmi, którzy historycznie są gotowi umierać honorowo, czyli bezinteresownie. Sytuacja jest patowa, wedle powiedzenia: mówił chłop do obrazu, a obraz do nie niego ani razu. Nie dziwię się więc frustracji i podejrzeniom premiera Izraela, że Polacy, zakładając jarmułki, uważają go za frajera, zamiast mówić do jego handlowej ręki. Premier Netanjahu siedzi i sobie myśli, albo oni są tacy cwani, albo nie rozumieją, o co chodzi? Przecież ja mam Kongres amerykański w kieszeni i oni Polaczkom pokażą, gdzie pieprz rośnie. Patriotami się nie wykręcą. Zresztą, sam Bi-Bi ma problemy we własnym kraju i kto wie, czy do więzienia go nie wsadzą za łapówki, więc polski antysemityzm to jak zwiastowania archanioła Gabriela dla Daniela. Proszę nie mylić z podobnym zwiastowaniem Gabriela dla Marii, matki Chrystusa. Czyli był wtedy ten sam anioł, ale miał także inną, uprzednią misję zleconą przez Boga. O co więc chodzi premierowi Netanjahu? Chodzi mu chyba o odwrócenie uwagi od grożącego mu więzienia. Oskarżenie Polaków o wyssany z mlekiem matki antysemityzm to stara śpiewka, jakiej nauczył się chyba od uprzedniego premiera Izraela, Icchaka Szamira. Śpiewka ta jest ciągle jest w Izraelu śpiewana ku oklaskom młodej gawiedzi. Starsi, którzy znają prawdę, albo wymarli, albo boją się zaprzeczyć ustalonej linii politycznej poprawności. Na tych, którzy jeszcze się wychylają i zaprzeczają, jest ustalone określenie. Nazywa się ich, „samonienawidzącymi się Żydami”. Jak sobie przypominam, kilka lat temu w artykule w „New York Timesie”, autor określił takich Żydów jako wstrętne stonogi, jakie znajdują się pod wielkimi kamieniami. Miał on na myśli prof. Normana Filkensteina, potomka polskich Żydów z getta warszawskiego, który ukuł określenie „przemysł holokaustu”.
Moja rada dla polskiego rządu
A co ja na to? Ano, sobie pomyślałem, że mógłbym służyć polskiemu Prezydentowi radą wedle powiedzenia, i wilk syty, i koza cała. Otóż zamiast zakupu wątpliwej wartości bojowej wyrzutni Patriot, należałoby zainwestować pieniądze w firmę, która je robi, czyli w Raython Company. Jej akcje pod koniec marca 2018 r. wynosiły około 215 dol., a pięć lat wcześniej tylko 58 dol., czyli ich wartość wzrosła w ciągu pięciu lat o 370 proc. Ponieważ akcje tej firmy są dostępne dla wszystkich, na pewno rząd amerykański ucieszy się, że Polska zakupi te akcje. Prezydent Trump i Pentagon przyklaśnie. Pieniądze te pójdą na ulepszenie systemu Patriot, co będzie korzystne nie tylko dla Polski, ale także dla obronności USA przed rakietami nie tylko Putina, ale Chińczyków i Kima z Korei Północnej. Co do obaw, że Rosja zaatakuje Polskę rakietami Iskander, to bym się na razie nie martwił. Rosjanie mogą wejść do Polski na piechotę w „sapogach”, z Kaliningradu i ze wschodu przez Białoruś, ale chyba nie wejdą. Nie wejdą, gdyż z Polaczkami mieli za dużo kłopotu w ciągu ostatnich 200 lat, przez trzy powstania w 19 wieku, przegrana wojnę w roku 1920 i ostatnio Solidarność, która pomogła rozłożyć ZSRS, z którego Rosja do dzisiaj nie może się pozbierać. Natomiast się martwię, że Polska może być wykorzystana do rozgrywki o wpływy na Ukrainie. Jeśli Polacy dadzą się w to wciągnąć, to obawiam się, że mimo natowskich układów, Polska, tak jak to miało miejsce w roku 1939, zostanie na lodzie, jako że nikt w USA nie chce konfliktu z potęga nuklearną, jaką jest Rosja. Wtedy Rosjanie wejdą do Polski. Czy wystrzelą rakiety, czy wejdą na piechotę, nie jestem pewien?
Ponieważ nie jestem pewny, czy Pan Prezydent Duda posłucha mych rad inwestycyjnych, ja, już jutro, kupię na giełdzie pakiet akcji firmy Raytheon Company produkującej Patrioty, które biją na głowę moje inwestycje emerytalne w fundusz oparty o akcje S&P 500. No cóż, koszula bliższa ciału.
Jan Czekajewski
Columbus, OH, USA
2 kwietnia 2018
O konstytucji dla biznesu, czyli o korycie dla swoich
W telewizorze triumfalnie obwieścili, że jest jakaś „konstytucja dla biznesu” i że już od teraz będzie tylko lepiej. Za Gierka to nawet i było lepiej, choć krótko, Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej, ale skończyło się kartkami na żywność i nie tylko na żywność. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie aż tak źle.
Zadałem sobie trud przeczytania na stronie rządowej, albo czymś w tym rodzaju, co ma zmienić ta cała słynna „konstytucja dla biznesu”. I wychodzi na to, że zmienia tyle co nic. Bo niby co ma zmienić zasada, że co nie jest zabronione, jest dozwolone? W tej biednej Polsce nie obowiązuje prawo, tylko interpretacja prawa, i to dokonywana przez urzędnika po jakimś fakcie. Przedsiębiorca coś zrobi, święcie przekonany, że nie łamie prawa, urzędnik wyinterpretuje, że tak nie wolno, i jak dawniej dowali karę. „Przedsiębiorca nie musi udowadniać swojej uczciwości, wątpliwości co do okoliczności konkretnej sprawy będą rozstrzygane na korzyść przedsiębiorcy” – czytam. No tak, tylko że urzędnik nie będzie miał wątpliwości i nie będzie miał co rozstrzygać na korzyść podatnika. „Niejasne przepisy będą rozstrzygane na korzyść przedsiębiorców.” Tylko że wszystkie przepisy dla urzędnika są jasne, on sobie je interpretuje, jak chce, i nie ma żadnych wątpliwości. „Urząd nie może nakładać na przedsiębiorcę nieuzasadnionych obciążeń, np. nie będzie mógł żądać dokumentów, którymi już dysponuje.” Po pierwsze, to tylko taka deklaracja, uwierzę, że jest na poważnie, jak urzędnicy będą karani za zakłócanie spokoju ludziom. A po drugie, cóż to za łaska? Równie dobrze można byłoby napisać w „konstytucji dla biznesu”, że przedsiębiorcy będą rozstrzeliwani przez urzędników tylko od ósmej do siedemnastej.
I gdy wydawało mi się, że nic się nie zmieni, nagle czytam, że powołany zostanie Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców. Czyli społeczeństwo zostanie obciążone utrzymywaniem kolejnego stada urzędników. A wiadomo, że w takim urzędzie trzech tysięcy nikt nie będzie zarabiał, a do tego premie, nagrody, trzynastki, czternastki, telefon, samochody, papier do drukarek, słowem pierdzieć w stołki i żyć nie umierać! Okazuje się, że całe rodziny dzięki „konstytucji dla biznesu” uzyskają dostęp do koryta!
Czytajmy dalej. Następne „udogodnienie” to takie, że jeśli ktoś zarobi, np. handlując albo udzielając korepetycji, mniej niż połowę minimalnego wynagrodzenia, to nie będzie musiał rejestrować działalności gospodarczej, ale oczywiście podatek będzie musiał od tego zapłacić. Tylko nie wiem, po co np. student fizyki miałby informować urząd skarbowy, że udziela korepetycje z fizyki, chyba że bez tego student fizyki w ogóle nic o fizyce nie będzie nagle wiedział i wobec tego nie będzie mógł tych korepetycji z fizyki udzielać. A co do handlu. Rozumiem, że jak ktoś zarobi 100 zł, handlując pietruszką, to trzeba natychmiast mu część tych pieniędzy zabrać. A jak ktoś jest na państwowym stołku, to może sobie brać tyle premii i nagród, ile dusza zapragnie. Raczej należałoby nie przeszkadzać tym ludziom, którzy sami się utrzymują, niż tolerować przywileje tych, którzy całymi rodzinami okupują synekury. Ale to nie w III RP.
Jakiś tam ma być mniejszy ZUS dla osób rozpoczynających działalność gospodarczą. Sfera budżetowa nie płaci ZUS-u, pensje, premie, składki, w tym składkę emerytalną, płacą im podatnicy i pracownicy sfery budżetowej będą mieli emerytury. Co dowodzi, że płacenie składek zusowskich nie ma nic wspólnego z emeryturami. Jest to tylko jeszcze jeden sposób na wymuszanie od ludzi pieniędzy. Inna sprawa, że to zachęcanie ludzi do zakładania działalności gospodarczej jest chyba tylko po to, aby później tych ludzi obłupiać, a to podatki, a to kontrole i kary itd. Prawdziwą zmianą byłaby likwidacja wszelkich obciążeń finansowych, jakie obecnie ponoszą osoby prowadzące działalność gospodarczą (i oczywiście nie wymyślanie nowych!), a przynajmniej ograniczenie ich do symbolicznej wielkości, a to, co proponuje „konstytucja dla biznesu”, to tylko zwykłe mydlenie oczu.
W tej sytuacji, chyba tylko jako szyderstwo należy potraktować zapowiedź utworzenia portalu dla przedsiębiorców. Poprzedni rząd uruchomił za wiele, wiele milionów portal dla bezdomnych. Ten pewnie też będzie kosztował podatników miliony i na jego prowadzeniu ktoś niemało zarobi. Powstaną nowe synekury, zostaną zatrudnieni nowi urzędnicy, pensje, premie, nagrody, trzynastki itd. Reszty to nawet nie chce mi się czytać, bo to same pierdoły bez znaczenia. I kto by pomyślał, że premierem rządu jest były szef banku Mateusz Morawiecki, który przecież coś tam o ekonomii musi wiedzieć. A wobec tego wie, że ta cała „konstytucja dla biznesu” to tylko taka propaganda. Ale miliony dla firmy Mercedes czy banku JPMorgan są jak najbardziej prawdziwe. Widocznie tak ma być. Jeden na pracować na drugiego.
Michał Pluta
Czyj premier, czyi ministrowie?
Przejawem największej ...nieroztropności... jest przeświadczenie, że głośnymi deklaracjami o umiłowaniu, uda się kogokolwiek przechytrzyć. Jest to pozostałość młodzieńczego stylu myślenia, kiedy podobne chwyty były uzasadnione przy zdobywaniu wybranki serca. Kiedy los rzucił cię w szeregi władzy, zapomnij obywatelu o młodości, a pamiętaj, że masz obowiązki polskie – a to już inny poziom, wymagający kwalifikacji, trzeźwego myślenia, poczucia honoru i więzi narodowej.
Początek tego roku obfitował w wiele burzliwych wydarzeń, które powinny stać się kanwą do dyskusji nt. kondycji obecnie rządzącej ekipy i jej oceny.
Nie ulega wątpliwości, że PiS postawił sobie parę właściwych celów, jak: naprawa sądownictwa, określenie wieku emerytalnego, osądzenie aferzystów, polityka prorodzinna i parę innych. Hasła te dawały nadzieje na spełnienie oczekiwań społecznych i te hasła były przyczynkiem wyborczego zwycięstwa.
Trochę trudno więc sypać uwagami krytycznymi, kiedy istnieje podejrzenie, że zamiary tej partii są uczciwe, a tylko nieudolność nie pozwala na sprawną realizację zadań.
Ponieważ jednak sprawa dotyczy narodu, a nie partii, to naród odejść powinien od tradycyjnej naiwności i ocenić rządzących sprawiedliwie, odrzucając postawę tzw. totalnej opozycji. Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że wrzask o zniszczeniu demokracji i prowadzeniu Polski do katastrofy to nie są żadne argumenty, a jedynie gęganie odlatujących gęsi. Podobnie wyjaśniające stękanie z drugiej strony – że posłowie PiS głosowali za traktatem (nie czytając go), bo wiedzieli, że i tak będzie podpisany – to też nie są argumenty, a świadectwo zamulonej głowy.
Przeciętnemu Polakowi do budowy własnych przekonań pozostają jedynie fakty dokonane. Przeciętny Polak po tych ostatnich prawie 30 latach już wie, że cała otaczająca go mgła medialna to ewidentne kłamstwo. Wie, że prawdą są rosnące ceny, podatki i wszystko, co jest jego bolesną codzienną rzeczywistością, która go dotyka. Zdolność kojarzenia faktów i logika myślenia mogą być narzędziem do uzyskania dodatkowej wiedzy, koniecznej do budowy światopoglądu. Tę zdolność posiadają jednak nieliczni, dla których poza dolegliwościami wegetacji dochodzi ból, gdy widzą, że tolerowany jest zboczeniec sikający na tablicę pamięci zamordowanych przez Niemców w 44 r. Polaków (50 tys. mieszkańców Woli), czy inni lżący nasze symbole religijne i narodowe.
Tych mniej licznych Polaków boli, gdy minister zwący się Polakiem, dotuje z naszych pieniędzy teatry produkujące spektakle ukazujące Żołnierzy Niezłomnych jako bandytów, a wstrzymuje dotacje tym, którzy uznają Niezłomnych za bohaterów. Tę myślącą mniejszość bolą wiernopoddańcze akty tych, na których ręce społeczeństwo złożyło obowiązki rządzenia i reprezentowania Polski. Jak bowiem zwolennicy PiS mają wyjaśnić, że tuż po zwarciu w sprawie ustawy o IPN i związanej z tym antypolskiej nagonce wspomniany „minister od siedmiu boleści” planuje poświęcić kolejne setki milionów na nowe „muzea”.
Ci nieliczni wiedzą, że jeżeli minister nie radzi sobie z obowiązkami, to powinien zrezygnować z zajmowanego stanowiska. Jeśli tego nie czyni, to dla naprawy honoru powinien zostać wysłany do ośrodka korekcyjnego, gdzie „inmates” zaprezentowaliby mu w „realu” spektakle, do których on dopuszcza. Jeden taki minister wystarczy, by skreślić cały dorobek 500+... i czkawka może odezwać się w zupełnie nieoczekiwanym momencie, tj. w końcu kadencji. Nie wiemy, czy działanie ministra jest jego tylko inicjatywą, czy też słuchać musi poleceń z wyższych półek?
Idźmy zatem w górę, i co słyszymy?
„Chcę walczyć z antypolonizmem tak, jak nasi żydowscy bracia walczą z antysemityzmem” – powiedział premier Mateusz Morawiecki, zabierając głos podczas debaty „Marzec ’68” na Uniwersytecie Warszawskim.
Ta absurdalna wypowiedź skierowana została do Polaków, kiedy wiadomo, że żaden „brat” nigdy na to nie pozwoli. Czy to był żart Pana Premiera z Polaków? Warto te słowa zapamiętać i obserwować poczynania Pana Premiera w tworzeniu narzędzi do walki z antypolonizmem. Narzędzi, które powinny być równoważne izraelskim wzorcom, by zapewnić podobne sukcesy. Przypuszczać należy, że dzięki istnieniu precedensowych postanowień Izraela, Panu Premierowi uda się przeforsować równoważne ustawy jeszcze przed końcem kadencji.
W. Cejrowski w jednym z jego najgorszych wywiadów rzucił jednak dobry pomysł, by przekalkować izraelskie przepisy i wprowadzić je. Częścią tego tytułowego zdania jest „...jak nasi żydowscy bracia...”, i tu pełne uznanie za szczerość – nie wstydźmy się znanej prawdy, że poza premierem istnieje grupa „MY” .
Tzw. ustawa o IPN była bublem prawnym. Miała ona być odpowiedzią na przybierający na sile bunt społeczny przeciwko bierności rządu. Chciano Polaków chytrze uciszyć. Trudno bowiem sobie wyobrazić, że w tej partyjnej egzekutywie PiS, w żadnej z wyszkolonych głów nie zakiełkowało, iż bez polskich odpowiedników haseł „antysemityzm i holokaust” cały spektakl nie ma sensu. Pozbawiony braterskich uczuć izraelski przywódca niuansów nie wyczuł i nasi biedni namiestnicy będą kręcili walczyki jeszcze długo. Zapora postawiona polskiej ustawie miała oczywisty sens. Jeśli ma się w rękach większość światowych mediów, to „artyści” będą malowali bezkarnie Orła Białego z sześcioramienną aureolą czy nagiego JPII i świat będzie rechotał z Polin (jak to Polskę nazywają najwyżsi przedstawiciele ekipy rządzącej). Naukowcy też mogli i dalej będą mogli grać „polski futbol” ludzką głową – to już zostało bardzo pośpiesznie załatwione.
Premier Morawiecki powiedział dalej: „My mamy obowiązek im w tym pomagać. Mam nadzieję, że oni nam pomogą z antypolonizmem”. Panie Premierze, a skąd taki obowiązek? Z jednej (naszej) strony obowiązek, a z drugiej strony nadzieja?
Przedszkolakom można wcisnąć, że to „jakieś” media kalumnie na Polskę rzucają; ale dorosły wie, że na ustawę zareagował właśnie główny organizator antypolskiej nagonki, który w niczym pomagał nam nie będzie.
Podczas tej konferencji premier mówił, że „...Związek Radziecki od początku swojego istnienia prowadził naprzemiennie politykę antysyjonistyczną, w latach 50. antysemicką...”. M.M. mówił, że „...ta polityka była wykorzystywana do walk wewnętrznych w ramach frakcji partyjnych. W Polsce tendencje te były wykorzystywane przez frakcję »chamów«, do których należeli Moczar, Szlachcic, przeciwko »innej« frakcji partii komunistycznej...”.
Czy był jakiś zakaz wypowiadania nazwy tej „innej” frakcji? Przecież wszyscy wiedzą, jaka to była frakcja. Premier nie wyjaśnił mechanizmu powstania tej „innej” frakcji. Nie wyjaśnił, skąd czerpała siłę po tak tragicznych stratach w II wojnie i jak mogła stać się siłą przewodnią (jak to wówczas powiadano).
Należałoby zapytać Pana M.M., czy ta frakcja wspomnianą walkę przegrała, czy wygrała? Wiadomo, że nie odpowie – no bo jak się wytłumaczyć z Rakowskiego, Urbana, Kwaśniewskiego, Mazowieckiego i wielu innych? Dzisiejsze przykłady wskazują, że frakcja „inna” jest nieprzerwanie w dobrej kondycji.
W liście do rabina Shmuleya Boteacha Mateusz Morawiecki napisał: „W czasie wzrastającej fali antysemityzmu w Europie, Polska znów staje się bezpieczną przystanią dla społeczności żydowskiej”. Premier ma wielkie serce; Żydzi, Ukraińcy, Romowie, Niemcy, Litwini – a gdzie bezpieczna przystań dla Polaków? Jak na razie nie zostały w całości wypełnione obietnice wyborcze. Tymczasem premier łapie się za nowe usprawnienia Polski, tzn. przebudowę naszej Ojczyzny w dom publiczny. Na zasadzie, każdy znajdzie tu łóżko dla siebie – przybywajcie. Czyż te projekty nie powinny być wielkim głosem obwieszczone przed wyborami? Kto wam dał prawo do takich poczynań, bez akceptacji narodu, którego własnością jest ten skrawek ziemi?
Polacy wiedzą, że pieniądze na 500+ zostały wyciągnięte od Polaków dla Polaków i jest to do zaakceptowania. Ale skąd pomysł wydawania ich reszty na tworzenie kolejnych antypolskich ośrodków? Jeżeli premier uznaje Izraelitów rzeczywiście za braci, to zamiast trąbić o wzrastającym antysemityzmie w Europie, powinien podpowiedzieć im, jakie są źródła tego bardzo powszechnego zjawiska, jak walczyć z podsycaniem go przez członków ich diaspory i jak nie dopuszczać do ekscesów, z którymi mieliśmy okazję zetknąć się w ostatnich latach.
Ryszard Szkopowski
Disneylandyzacja św. Jana Pawła II
Oczywiście, że Jan Paweł II był postacią wielowymiarową; oczywiście, że jego przesłanie podobało się i trafiało również do niekatolików, jednak posługiwanie się popularnością i mirem wielkiego papieża Polaka, niejako podpinanie się przez ludzi z zupełnie innej bajki, wojujących na co dzień z przesłaniem Kościoła, społecznych marksistów, ciotki rewolucji, zwolenników aborcji i eutanazji, jest po prostu niesmaczne. Dzień Jana Pawła II w Kanadzie to święto państwowe, problem tylko w tym, że to państwo coraz bardziej ruguje ze sfery publicznej wszystko to, co Jan Paweł II sobą reprezentował i czym żył. Słowem, jest w tych obchodach coś bardzo nieszczerego. Akurat teraz mieliśmy ich większe natężenie, no bo – wiadomo – politykę robi się na emocjach, a 7 czerwca mamy w prowincji wybory... Idzie więc o dobre skojarzenia, idzie o głosy. Tym bardziej że nasz polski święty jest osobą, która wciąż przyciąga uwagę nie tylko katolików. Jak można z jednej strony bezpardonowo walczyć z katolicyzmem, zmuszać organizacje religijne do podpisywania państwowych cyrografów o akceptowaniu „prawa do aborcji”, a jednocześnie uśmiechać się od ucha do ucha do portretu Jana Pawła II? Nasz papież nie żyje i niestety nie może już tym obłudnikom niczego powiedzieć do słuchu.
W minioną środę – podobno za zaproszeniami – w Centrum Polskiej Kultury w Mississaudze odbyło się świętowanie Dnia Jana Pawła II przez liberalny klub parlamentarny, zjechał się prawie cały rząd Ontario, była sama latająca dziś w sondażach tuż nad ziemią premier Kathleen Wynne, była cała masa posłów federalnych, którzy już przy samym wniosku o kandydowanie z ramienia swej partii musieli podpisać proaborcyjny cyrograf...
No i – jak to zwykle na takich parteitagach – było przyjemnie i miło, piękne słowa gładko płynęły z ust. Nikt żadnego rozdźwięku nie zauważał. Nawiasem mówiąc, ponoć Polaków nie była nawet połówka sali. Nie dostali zaproszeń?
Podczas innych obchodów, w niedzielę przed ratuszem w Toronto, były radny Chris Korwin-Kuczyński zapowiedział za rok paradę. Miejmy nadzieję, że nie będzie to druga fajna parada św. Patryka z udziałem połykaczy ognia i innych kuglarzy, wyjałowiona z jakiegokolwiek religijnego przekazu. Wydaje się, że w Kanadzie postanowiono z Jana Pawła II uczynić „ikonę tolerancji, wielokulturowości i ekumenizmu”. Nie dajmy zrobić z naszego wielkiego świętego religijnopodobnej maskotki, bo wygląda na to, że diabeł w ornat się ubrał i ogonem na mszę dzwoni.
Brońmy tego, co Jan Paweł II nauczał i do czego nas w tysiącach kazań napominał. Może właśnie dzień Jana Pawła II byłby dobrą okazją, aby rozpropagować jego kazania po angielsku... aby przypomnieć potrzebę szacunku do ludzkiego życia – również tego poczętego...
***
Dzwonili do mnie kilka razy z prośbą o poparcie z kampanii Tani Granic Allen, która walczy o nominację Partii Postępowo-Konserwatywnej w tym samym okręgu w Mississaudze co Natalia Kusendova. Tanya jest przede wszystkim pro-life i anty seks-ed; Natalia jest przede wszystkim wychowana po polsku. Kogo wybrać? Dlaczego konserwatyści postanowili strzelić sobie w stopę, w jednym okręgu dopuszczając wyścig, który podzieli głosy polskich prolajferów, i w konsekwencji może doprowadzić do tego, że jedna rozczarowana grupa po prostu nie pójdzie 7 czerwca głosować?
Andrzej Kumor