Konwencjonalne rady doradców finansowych i wszelkiego rodzaju ekspertów od gospodarowania pieniędzmi przeznaczonymi na inwestycje sugerują od dziesiątków lat, iż najbezpieczniejszy i optymalny dla wzrostu majątku skład rodzajów inwestycji w portfelu inwestycyjnym to około 60 proc. papierów wartościowych ulokowanych w akcjach przedsiębiorstw (equity) oraz 40 proc. kapitału zainwestowanego w różnego rodzaju obligacje (bonds). To mieszanka w miarę bezpieczna, bo chroni ją owa "kotwica" rynku obligacji, a jednocześnie wykazująca nieco odwagi inwestora, bo najlepiej zarabia się (nie licząc spekulacji) na aktywności gospodarczej firm i przedsiębiorstw.
Tak brzmią dobre rady w "normalnym" okresie gospodarczej koniunktury. Od kilku jednak lat rynek nie zachowuje się normalnie i w trosce o własne finansowe dobro w chwili obecnej specjaliści radzą nieco zmodyfikować ową regułę. Inwestorzy pragną zarówno wyższych dochodów, jak i zwiększonego bezpieczeństwa inwestycji w niepewny rynek. Co więc radzą eksperci?
Przede wszystkim – skorzystać z nowych możliwości otwierających się w miarę dywersyfikacji rynku papierów wartościowych. Konwencjonalne akcje przedsiębiorstw (equity investment) dobrze jest ograniczyć do 25 proc. ogółu wartości portfela, podobnie jak udział obligacji (bonds). To wystarczy, by skorzystać na konwencjonalnych mechanizmach rynkowych, a jednocześnie zapewnić minimum bezpieczeństwa przy pomocy owej obligacyjnej "kotwicy". Wiadomo, że przy rekordowo niskich stopach oprocentowania, papiery typu "bonds" nie dadzą zbytniego dochodu, ale i nie są one narażone na wahania, więc nie przyniosą strat.
To połowa wartości portfela; a co z drugą? Zdaniem specjalistów (jak na przykład David Pett z dziennika "The Financial Post"), należy zwrócić uwagę na rynek "real estate". Liczne fundusze powiernicze przeznaczają coraz więcej swoich pieniędzy na ten sektor i indywidualny inwestor powinien także uwzględnić ten rodzaj inwestycji w swoich decyzjach. To sektor w miarę bezpieczny, nieco tylko bardziej ryzykowny niż obligacje, ale przede wszystkim przy inwestycjach na dłuższą metę. Kolejne około 10 procent przeznaczonego na inwestycje kapitału eksperci radzą przeznaczyć na rozwiązania alternatywne w rodzaju "hedge funds". To może nieco bardziej ryzykowne, ale perspektywa zysku jest tu lepsza – jeżeli wszystko pójdzie dobrze. A jeśli nie – do stracenia mamy tylko 10 proc. zainwestowanych pieniędzy.
Pozostałe 20 procent należy (podobno) włożyć w papiery wartościowe oparte na infrastrukturze oraz inne rodzaje inwestycji. To raz jeszcze – źródło stosunkowo wysokich dochodów (do 15 proc.), jeżeli wszystko pójdzie dobrze, a tylko 10 procent ryzyka porażki.
Tak podsumowuje swoje zalecenia David Pett na łamach "The Financial Post". Do jego rad należy jeszcze – moim zdaniem – dołożyć jedną albo dwie: po pierwsze – każdy przypadek jest inny, każdy z inwestujących ma swoje indywidualne cele i potrzeby, więc najlepszym rozwiązaniem jest zawsze konsultacja z doradcą finansowym, którego zawodowym obowiązkiem jest trzymać rękę na pulsie najbardziej aktualnych zmian. A po drugie – pańskie oko konia tuczy, jak mawiało stare przysłowie. Nie wystarczy zainwestować pieniądze i zapomnieć o sprawie. Trzeba inwestycji w miarę regularnie doglądać. Samo nie urośnie.