Słowo apartament jakoś nie pasuje do nie tak dawno socjalistycznego ucha. Toż to rozpusta mieszkać w takim czymś, gdy niedaleko bloki ze swoją ciasnotą. Może to uwidaczniać kontrast między majętnością Polakowi. Kontrast już może być, już się nie wydziela, ile powierzchni przypada na obywatela. W reklamach jest słowo – apartament i powoli przyzwyczajam się do tego, nawet w takich małych polskich miastach.
Nie spodziewajcie się bezbłędnie napisanego tekstu. Najbardziej się cieszyłam, gdy po maturze nie musiałam się uczyć już jęz. polskiego, wkuwać, który pisarz co napisał, i to na całym świecie. Nie, chyba tylko w Europie. W szkole podstawowej siódma i ósma klasa, jakaś nauczycielka jęz. polskiego zachwycała się moimi wypracowaniami, ale już nauczyciel w szkole średniej na pewno ich nie doceniał, więc pisząc, myślałam, że jestem słaba. Pani nauczycielka ze szkoły podstawowej była to żona dowódcy pułku. Moje miasteczko, można powiedzieć, że było zmilitaryzowane, bo na 26 tys. mieszkańców były tu dwie jednostki wojskowe, dwa kluby garnizonowe, a dużo rodzin wojskowych stołowało się w kantynie wojskowej. Najczęściej była tam wątróbka. Nam tata też wykupił obiady, były po 12 złotych, ale ja oddawałam je i kupowałam sobie jabłka. Zawsze brakowało mi owoców, ratowały drzewa jarzębiny. Były posadzone przez Niemców przed wojną i nie miały gorzkiego smaku. Była to jarzębina ogrodowa i chciałabym taką mieć kiedyś w swoim ogródku.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!