Jako Polacy żyjemy obecnie w niezwykle przyjaznym czasie i spokojnym miejscu, co sprzyja wzrostowi tak duchowemu, jak materialnemu każdego pracowitego, a przy tym pozytywnie nastawionego człowieka.
Pierwsze pokolenia urodzone w czasie pokoju, od ponad dwóch dekad wolne są od bezpośrednich przymusów, gróźb biologicznej degradacji oraz niezawinionych, a gigantycznych w swoich rozmiarach strat materialnych. Nikt nie upuszcza nam krwi, nie ma zsyłek na Sybir, frontowych zniszczeń, konfiskat, nacjonalizacji czy obcych wojsk stacjonujących w granicach kraju. Nie musimy już być "europejskim przedmurzem" ani "najweselszym barakiem" w wykreowanym przez Jałtę obozie azjatyckich demoludów.
Cywilizacyjnie wystarczy, że zachowamy się adekwatnie do sytuacji, tzn. nie damy z jednej strony przekonać do porzucenia dającej przewagi dobrze rozumianej tradycji, a z drugiej przerobić na postępowe zwierzątka pielęgnujące swe ekonomiczne wady pod egidą socjalistycznego systemu.
W kwestii stricte materialnej wypada jedynie zaakceptować konieczność ciągłej pracy nad sobą oraz podjęcia rywalizacji w zmiennych warunkach europejskiej integracji oraz mającym nieodwracalne skutki otwarciu globalnym. Tu każdy pilnuje swego i trzeba zwyczajnie sprostać.
W połączeniu z niespotykanym bezpieczeństwem życiowych realizacji wystarczy zatem, byśmy potrafili kreować kompetentną władzę państwową, dobrze zaopatrywać swoje rodziny, kształcić dzieci, dbać o zachowanie tożsamości oraz na miarę indywidualnych predyspozycji bogacić się i stawać moralnie lepszymi.
Mamy do tego warunki najlepsze od 300 lat!
Tak pozytywny przekaz powinien szybko zastąpić powszechne dziś narzekanie, wstydliwie wypełniające sporą część naszej publicznej przestrzeni.
Dziadowski defetyzm oraz postawy roszczeniowe upośledzają bowiem możliwość osiągnięcia osobistego sukcesu, podobnie jak wybór socjalistycznego modelu państwa odbiera szanse rozwoju kraju i dławi konkurencyjność w wymiarze zewnętrznym.
Polacy muszą nawiązać do tych tradycji, które dawały im siłę w czasach Pierwszej Rzeczypospolitej, tzn. odrzucić kompleksy "ubogich krewnych" oraz ciągoty do zawłaszczenia spraw z definicji wspólnych, jakie wciąż ciągnie za sobą "patriotycznie" zorientowany, ale do szczętu zepsuty homo – peerelus.
Pojęcie "mediów polskojęzycznych" stanowi typowy przykład podejścia z założenia negatywnego do wszystkich poglądów i zjawisk, których nie uważamy za swoje, a które chcemy na siłę zastąpić "jedynie polskim", czy też "jedynie katolickim" przekazem. Przekazem bardzo często intelektualnie niehigienicznym, formalnie ułomnym, zaś w kwestii opisu rzeczywistości nieprawdziwym, jakiego znakomita większość współcześnie aktywnych rodaków nigdy nie zaakceptuje.
Najłatwiej przecież jest "kochać" Polskę i Kościół w czasach demokratycznych swobód, kiedy to "patriotyczne hobby" stało się całkiem bezpieczne, by nie powiedzieć w niektórych przypadkach bezkarne.
Trudniej jest podnosić wiedzę, pożytecznie pracować, płacić podatki, dogadać się z własną rodziną, nie drzeć kotów z bogatszym sąsiadem, nie szukać winnych za własne niepowodzenia…
Wygodnie też kochać zmarłych, bo ci nie mogą się odciąć od psychiatrycznych wygłupów swoich dzisiejszych "fanów", ani tłumaczyć publicznie, co mieli na myśli, pisząc ważne na tamten czas słowa czy inicjując powstanie znaczących ruchów.
Świetnym pomysłem na rozwalanie wszystkiego jest przekonanie, że skoro nasze "elity patriotyczne" zginęły w Katyniu czy pod Smoleńskiem, to ich pamięci posłuży uliczny eksces niedoceniony przez media "polskojęzyczne", ale za to ze śmiertelną powagą celebrowany przez te "jedynie polskie".
W takim to właśnie kontekście należy zwrócić uwagę na zjawisko zdziczenia polskiego patriotyzmu w wersji kontestacyjnej, który nie dość że daje nieprawdziwy obraz kraju, co szkodzi ewidentnie naszym interesom, to jeszcze pragnie za wszelką cenę zaszczepić w umysłach najsłabszych poczucie beznadziejności, robiąc głównie staruszków tym razem nie "na wnuczka", ale "na Polskę" .
Na nic się zdadzą patriotyczne hasła w sytuacji, gdy demonstracja "polskości" w koszmarnych formach zaczyna gorszyć większość normalnie żyjących i pracujących obywateli Rzeczypospolitej.
Opatrzone pieczęcią "Prawdy" serwisy informacyjne mediów "jedynie polskich" treścią i formą przypominają relacje z frontu albo co najmniej opis obszarów dotkniętych klęską.
Żyjące dziś w politycznej symbiozie zła starość i postzwiązkowe lewactwo niczym chwast wytłamsiło wszystko, co nosić mogło miano rozumnej prawicy, mianując się nią przewrotnie, by kosić kasę z podatków praktycznie bez opozycji.
W "patriotycznych" przekazach giną gdzieś sfera codziennej pracy i znika z pola widzenia normalnie żyjący Polak. Niewarte zauważenia zdają się gwarne ulice, na których pełno jest pięknych kobiet i dobrych aut, czy rozpieszczane dziś dobrobytem dzieci solidnie pracujących rodziców.
Nikt nie chce widzieć starannie odnawianych zabytków ani jeszcze niedawno zapyziałej do bólu prowincji, której ulice, świątynie oraz domostwa z roku na rok coraz bardziej jaśnieją równą nawierzchnią, wymienionymi oknami i świeżym tynkiem.
Adresatami przekazu "opozycji patriotycznej" są bowiem dzisiaj osoby, których od lat nic już nie cieszy, a satysfakcję czerpią wyłącznie z niefartu innych. Pakietowane grupy złych starców stanowią coraz cenniejszą zdobycz w sytuacji, gdy mądrych ludzi obrzydza styl polityki, jaki pod szyldem "patriotycznej prawicy" proponują polskiemu wyborcy ich dysponenci.
Opozycja budująca nieprawdziwy, bo przesadzony w każdym niemal calu wizerunek "totalitarnego" kraju, upadającej gospodarki i głodujących z niezawinionej nędzy rodziców polskich dzieci przestaje spełniać rolę, jaką przewiduje dla niej system demokratyczny.
Taka opcja staje się piątą kolumną we własnym państwie i przedstawiając same niepowodzenia, szkodzi polskiej racji stanu w każdym z jej wymiarów.
Z życia publicznego Polacy czym prędzej powinni się pozbyć ludzi "uprawiających politykę" rozumianą głównie jako walka o przywództwo w opcji i ciąg personalnych wojen.
Patrząc na polityczne kanty ostatnich dekad, zdaje się jednak, że Polakom łatwiej jest improwizować, bojkotować, strajkować, narzekać i modlić się o "Ojczyznę wolną" w sytuacji wojen, niewoli, kryzysów oraz beznadziei, niż posiadany już zakres narodowej swobody mądrze wykorzystać bez niepotrzebnych, a zawinionych szkód.
Czy Polacy potrafią zatem docenić korzystną odmianę losu? Czy zdają sobie sprawę z tego, jak wiele zależy dzisiaj od nich samych? Czy wreszcie nauczą się rządzić we własnym demokratycznym państwie oraz świadomie uczestniczyć w życiu publicznym, wybierając miast politycznych hochsztaplerów merytorycznie sprawnych rzeczników swojego interesu?
Nie możemy narodem "bywać" z okazji chwil wielkich i smutnych, musimy natomiast dojrzeć do codziennej dbałości o własne narodowe państwo, wbrew partykularnym interesom wielu aktorów, fundujących nam także "opozycyjne" demolki na scenie politycznej III RP.
Jan Szczepankiewicz
Kraków, 23 lipca 2012 r.
Dalsza część artykułu dostępna po wykupieniu subskrypcji. Kup tutaj!